Legia Warszawa przez 65 minut odwalała jedną z największych żenad w historii tego klubu i ośmieszała się w meczu z Wisłą. Później nagle zaczęła stwarzać sobie sytuacje, które seryjnie marnował Takesure Chinyama. Najlepszy napastnik (zresztą, jedyny) stołecznego zespołu dokonał rzeczy niebywałej, bo dwa razy nie trafił do pustej bramki. Jeśli oglądał go jakiś wysłannik dobrego klubu, zmylony sezonowymi statystykami, to zapewne zapisał sobie: “NIE I JESZCZE RAZ NIE”. Ostatecznie więc wygrała Wisła Kraków i trzeba przyznać, że wygrała zasłużenie. Z dwóch drużyn, to gospodarze choć trochę grali w piłkę.
Gola strzelił Marcelo, po koronkowym rozegraniu w polu karnym Legii. Z tymi koronkowymi rozegraniami było zresztą o tyle łatwiej, że nawet jak wiślacy tracili piłkę, to obrońcy Legii momentalnie ją oddawali. Tak nieporadnej defensywy zespołu Urbana chyba jeszcze nie widzieliśmy. Wszystkich przebijał Inaki Descarga, który ewidetnie nie umie grać w piłkę. Jeśli przyjąć, że w Primera Division grać potrafią wszyscy, to Mirosławowi Trzeciakowi udało się znaleźć tę jedną, jedyną perełkę. Niestety, ale Descarga nie nadaje się nawet do pchania karuzeli, bo by sobie coś naciągnął. Oczywiście w tym meczu też doznał kontuzji mięśnia, co zespołowi wyszło na dobre. Dodajmy, że to spotkanie tak nami wstrząsnęło, że na dziś nie czujemy się na siłach oceniać, kto był większą transferową wtopą – Descarga czy Arruabarrena (Tito i Balbino odpuszczamy).
No ale wróćmy do meczu na szczycie. Legioniści grali tak słabo, że w pewnym momencie nawet Arkadiusz Głowacki – ten, który przez całą karierę nikogo nie okiwał – zaczął dryblować po dwóch. Gospodarzom brakowało jednak wykończenia, bo ilekroć dochodzili do szesnastego metra, to pomysł się im kończył. Albo Patryk Małecki kopał byle gdzie.
Legia atakowała rzadko (czyli przez godzinę wcale – co Maciej Iwański nazwał świetnie realizowaną taktyką), ale jak już ruszyła, to wszystko zepsuł Chinyama. Ale obwinianie go byłoby już przegięciem. Gdyby nie zawodnik z Zimbabwe, to warszawianie aktualnie biliby się ze Śląskiem Wrocław o szóste miejsce. A tak mają trzecie, z punktem straty do lidera.
Liderem tym jest Wisła. Jeśli wygra trzy ostatnie spotkania (ŁKS – wyjazd, Lechia – wyjazd, Śląsk – dom), to zostanie mistrzem Polski.
FOT. W.Sierakowski FOTO SPORT