Mirko Poledica wygrał przed Sądem Arbitrażowym w Lozannie bezprecedensowy proces w historii polskiej piłki. Piłkarz dowiódł, że Legia Warszawa rozwiązała z nim kontrakt bezprawnie. Klub musi zapłacić piłkarzowi 120 tysięcy euro odszkodowania. Wyrok właśnie się uprawomocnił – donosi “Fakt”. Okazuje się więc, że Poledica poza boiskiem jest znacznie mniej nieporadny niż na nim.
Serb udzielił “Faktowi” wywiadu. Wypada mu pogratulować – nie potrafiąc kopać piłki, wywalczyć jakieś 400 tysięcy złotych odszkodowania… Ale popieramy go – umów należy dotrzymywać.
FAKT: Kiedy postanowił pan walczyć o swoje prawa?
MIRKO POLEDICA: – W styczniu 2006 roku Legia wystawiła mnie na listę transferową. Chętnych nie było, więc klub próbował się mnie pozbyć w inny sposób. Przez trzy miesiące nie otrzymywałem pensji. Zgodnie z przepisami FIFA skierowałem sprawę do federacji z prośbą o rozwiązanie kontraktu z winy klubu.
Nie wchodziło w grę rozstanie za porozumieniem stron?
– Na tym najbardziej mi zależało. Z Jarosławem Ostrowskim, prawnikiem Legii ustaliłem, że jeżeli znajdę klub, Legia zapłaci mi 50 tysięcy euro, z reszty zrezygnuję. Kilka dni później Ostrowski przygotował aneks. Język polski znałem słabo, ale wychwyciłem zapis, że “jeżeli Mirko Poledica znajdzie klub, zostanie wypłacone odszkodowanie w wysokości 50 tysięcy euro”. Nie sprecyzowano, kto komu ma zapłacić. Mogło się okazać, że to ja miałem płacić Legii. Mój adwokat Jan Woźniak przygotował umowę z precyzyjnymi zapisami, którą podpisałem wraz z Ostrowskim i prezesem Piotrem Zygo.
Skąd wzięły się późniejsze kłótnie?
– Wyjechałem na testy do ukraińskiego Metalurga Zaporoże, lecz z transferu wyszły nici. To rozsierdziło działaczy Legii.
Co było dalej?
– Ostrzegano mnie, że Ostrowski sięgnie po różne metody, żeby mnie zdyskredytować. Rozsyłał pisma, w których zarzucał mi, że na treningi rzekomo przychodziłem pod wpływem narkotyków i alkoholu. Różnych ataków się spodziewałem, ale jeszcze nikt nigdy nie zrobił ze mnie narkomana i alkoholika. Zawsze profesjonalnie podchodziłem do sportowych obowiązków. Zapytałem Ostrowskiego, dlaczego mnie gnoi i traktuje jak śmiecia. Usłyszałem: “Takie jest życie, panie Poledica”.
To wtedy w padł pan na pomysł skierowania sprawy do Sądu Arbitrażowego w Lozannie?
– Dużo ryzykowałem, bo w przypadku odrzucenia przez Trybunał mojej skargi, przepadały wszystkie pieniądze, które Legia miała mi wypłacić. Do tego dochodziły koszty procesu z mojej strony, jakieś 10 tysięcy euro. Wynająłem prawnika w Szwajcarii. Po tym, jak zobaczył dokumenty, uspokoił mnie słowami: “Sprawa jest wygrana”. Po kilku tygodniach dostałem werdykt. Legia musiała zapłacić ponad 120 tysięcy euro. To nawet więcej, niż chciałem.