Jedno z najbardziej irytujących zachowań w ostatnim czasie – ośmieszanie zarzutów, jakie minister sportu postawił działaczom PZPN. Poważni dziennikarze podśmiewają się, bagatelizują, ironizują. Ł»e co? Ł»e nie ma komisji do spraw piłki plażowej? Hahaha! Ł»e zarząd głosował przez telefon? Wszędzie się to zdarza! Pewnie tak, ale… co z tego? W ogóle, co z tego, że zarzuty wobec PZPN są dość błahe, a nie dotyczą handlu dziećmi czy zbrodni ludobójstwa? Tym większe powinny być brawa dla ministra sportu.
To, że PZPN jest organizacją zepsutą i skorumpowaną, jest oczywiste. A jeśli mimo to trudno znaleźć prawny pretekst, by odsunąć działaczy od władzy, trzeba wykazać się sprytem. I tym sprytem – jak się wydaje – Drzewiecki się wykazał. Za co poszedł siedzieć Al Capone? Za zlecenia zabójstw? Nie, za niepłacenie podatków. I jeśli szajka Listkiewicz-Kolator-Engel może zostać obalona za pomocą paragrafów, których nikomu się nie chciało wcześniej przeczytać – w porządku.
Bez dwóch zdań ani Drzewieckiemu, ani Zawłockiemu nie chodzi o to, by „zaprowadzić ład prawny”, jak oni to określają. Gdyby rzeczywiście takie były ich intencje, mogliby dopiąć swego w pięć minut. Oni jednak szukali małych pęknięć w tym związkowym betonie, aby wiedzieć gdzie skutecznie uderzyć i zacząć go kruszyć.
Dlatego dziwimy się wielu dziennikarzom – akurat w tym wypadku powiedzenie, że cel uświęca środki jest jak najbardziej prawdziwe. Nieważne jak, nieważne za co, ważne co minister sportu chce osiągnąć. A jego cel jest bez wątpienia słuszny.