Czego dziś najbardziej brakuje Leo Beenhakkerowi? Uśmiechu. Nos nam podpowiada, że gdyby selekcjoner reprezentacji Polski na chwilę się rozchmurzył, straciłby połowę wrogów. Niech przykład weźmie z Jana Urbana. Nic ten Janek tak naprawdę jeszcze wielkiego nie zwojował, ale wszyscy go lubią i cenią, bo to fajny, serdeczny chłop. Natomiast u Leo wyczuwamy syndrom oblężonej twierdzy – wprawdzie wcale nie jest oblężony, ale tak mu się zdaje, więc na wszelki wypadek strzela do wszystkich wokół…
Zarzuty wobec Beenhakkera coraz rzadziej dotyczą kwestii czysto zawodowych. Mało kto mówi o taktyce, mało kto o personaliach czy o treningach. Natomiast co i raz słychać, że don Leo wszystkich wokół poucza, że szorstki jest w obyciu, że nieprzyjemny, że kazania prawi, albo – jak piszą nasi koledzy z Weszło! – że jest nabzdyczony i zgorzkniały. Generalnie wszystko sprowadza się do wrażenia, że gardzi wszystkimi wokół i każde wypowiedziane przez niego słowo jest jakby zniżaniem się do poziomu głupiego plebsu. Naprawdę nie macie takiego wrażenia? Można Leo cenić, można ubóstwiać, ale gdzieś się w tym swoim podejściu do ludzi chyba zagalopował.
Ktoś musi przerwać to napięcie. Niech się Leo uśmiechnie, niech zażartuje, niech przestanie być obrażony. Niech żartem na zaczepki odpowiada. A ten uśmiech – chociażby miał się do niego zmuszać – wróci do niego po stokroć. Bo sami znamy co najmniej kilka osób, które zraziły się do Beenhakkera właśnie nie z tego powodu, że coś źle zrobił, ale… że źle się zachował. I po co to? Po co te fochy? Skoro Leo jest takim mistrzem, niech buduje atmosferę w kadrze, ale też wokół niej. Jak się musi zniżać do poziomu nas głupiutkich, to niech to robi, ale bez takiej ostentacyjnej odrazy…
Dlatego, drogi nasz Tulipanie, zapomnij o zasadzie oko za oko. Lepsza jest – uśmiech za uśmiech!