Reklama

Gdyby Boruc był Turkiem, wygrałby Euro 2008?

redakcja

Autor:redakcja

26 czerwca 2008, 13:46 • 3 min czytania 0 komentarzy

Są piłkarze, którzy rodzą się albo w złym miejscu, albo w złym czasie. O całym pokoleniu Orłów Górskiego mówi się, że urodzili się za wcześnie – przecież gdyby grali w piłkę dziś, to na starość nie byliby zwykłymi starszymi panami, tylko milionerami urządzającymi rauty na prywatnych jachtach. I podobna myśl przyszła nam do głowy po meczu Niemcy – Turcja. Gdyby jakimś cudem (tak, wiemy, że to czysta fantazja) Boruc urodził się gdzieś pod Stambułem – albo, co dla niego jeszcze lepsze, gdzieś pod Berlinem – właśnie szykowałby się do finału Euro 2008.
Przyznajemy – pod względem czysto merytorycznym ten tekst jest bez sensu. Ale nie można sobie pofantazjować? Przecież zawsze żal piłkarzy, którzy swoim poziomem przerastają innych o głowę i ze względu na miernotę tych ludzi, z którymi przychodzi im dzielić szatnię, są skazani na wieczne piękne porażki i klęski, który zapobiec było nie sposób. Przykładów w przypadku piłki międzynarodowej jest wiele – kiedyś George Best, później George Weah czy Ryan Giggs. No i Boruc. Czy możemy go dołączyć do tego szacownego grona?

Gdyby Boruc był Turkiem, wygrałby Euro 2008?

Turkom do awansu do finału Euro 2008 zabrakło bramkarza – Recber Rustu sprawia na nas wrażenie, co tu kryć, głupka, który sądzi, iż zdąży do żadnej piłki, chociaż do żadnej zdążyć nie daje rady. Gdybyśmy mieli grać z nim w jednym składzie, zamknęlibyśmy go w szatni i wyrzucili klucz. Volkan Demirel – umówmy się – też inteligencją na tych mistrzostwach nie błysnął, a i schudnąć mógłby kilka dobrych kilogramów. A gdyby zamiast nich był Boruc? Czy padłaby bramka na 2:1 dla Niemców? Czy padłby gol na 3:2? Czy słynny borucowy “pajac” zatrzymałby strzał Lahma?

Boruc potrzebny byłby Turcji, tak jak Turcy jemu. Ale do tego połączenia nigdy nie dojdzie, dlatego ani Artur w reprezentacyjnym futbolu niczego nie wygra, ani Turcy nie przebiją się na sam szczyt. Każdemu dano po trochu – nam bramkarza, im piłkarzy. Frustrujące to jest dla wszystkich – dla kibiców polskich (bo chcieliby więcej), dla tureckich (bo było tak blisko), ale chyba najbardziej dla samego Boruca. To nic przyjemnego grać w piłkę z poczuciem nadchodzącego i nieuniknionego zebrania batów.

To może mało patriotyczne, ale czasami można współczuć Borucowi, że jest Polakiem. To przecież w zasadzie jedyny czynnik, który ogranicza go w piłkarskim rozwoju. Sporty zespołowe mają to do siebie, że czasami drużyna może pociągnąć za sobą jakiegoś średniaka, a kilku piłkarzy może zapracować na sukces innych – jak na igrzyskach w Barcelonie, gdzie mieliśmy Kowalczyka z Juskowiakiem, ale mieliśmy też Kosełę, który dziś dzięki grze kolegów dostaje olimpijską emeryturę. Ale na Boruca nie zapracuje nikt, a i on w pojedynkę na resztę nie da rady. Gdyby biegał na sto metrów (w znaczeniu – gdyby był w tym tak dobry, jak jest w bronieniu, a nie że nagle ze swoją tuszą miałby zasuwać po bieżni) może zostałby mistrzem świata. Gdyby grał w tenisa, może wygrałby Wimbledon. Ale w piłce nie wygra nic. Z każdej wielkiej imprezy będzie wracał jako przegrany – co najwyżej jako najlepszy z przegranych.

Dlatego, mimo że cieszymy się, iż Boruc gra właśnie dla nas, tak po ludzku jest nam go żal. Bo od małej kariery do wiecznej chwały dzielą go tylko granice na mapie…

Reklama

Fot: W.Sierakowski FOTO SPORT

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...