Reklama

Iga na luzie. Hubert? Stabilnie, ale…

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

29 sierpnia 2024, 21:56 • 3 min czytania 4 komentarze

W pierwszej rundzie tegorocznego US Open odpadła trójka naszych reprezentantów – Maks Kaśnikowski i dwie Magdy: Fręch oraz Linette. Po drugiej pożegnaliśmy już Huberta Hurkacza i w sumie… żadne to zaskoczenie, bo Polak jeszcze nigdy nie doszedł dalej w tym turnieju. Tak więc w singlu została nam już tylko Iga Świątek. Ona na szczęście zagrała dziś zgodnie z planem i oddała rywalce ledwie jednego gema. 

Iga na luzie. Hubert? Stabilnie, ale…

Hubi US Open nie lubi

Ćwierćfinał Australian Open. Dwa razy IV runda na kortach Rolanda Garrosa, gdzie teoretycznie powinno mu się grać najgorzej, bo najmniej sprzyjają jego grze. Na Wimbledonie potrafił dojść do półfinału. W innych turniejach też jest nieźle – ma w końcu trzy finały imprez rangi ATP 1000 na koncie, z czego dwa wygrane. Ogółem osiem tytułów w tourze. No kurczę, trudno napisać cokolwiek innego niż: solidny dorobek, a jak na tenisistę z Polski – wręcz wybitny.

Ale w końcu zawsze, gdy uznamy, że Hubert naprawdę może myśleć o największych laurach, przychodzi US Open. I dostajemy rzeczywistością po twarzy.

No bo trudno wytłumaczyć, jak to możliwe, że tenisista z najlepszej „10” rankingu ATP gra w jednym turnieju tak słabo i co roku odpada niemal od razu? I to nie z tenisistami ze ścisłej czołówki, wręcz przeciwnie. Pozycje rywali Huberta, z którymi mierzył się w US Open od 2019 roku (gdy wskoczył do szerokiej światowej czołówki) w rankingu prezentowały się tak: 74., 127., 99., 82., 89., 41., 73., 97., 123., 188., 32.

Co oznaczają pogrubienia? Rywali, z którymi Hubert przegrywał. I jasne, ranking nie zawsze mówi całą prawdę – taki Andreas Seppi (89.) to weteran, zawsze mógł okazać się groźny (i się okazał). Ale to wynik wręcz tragiczny, który trudno wytłumaczyć inaczej niż tak, że Hurkacz w Nowym Jorku grać nie potrafi.

Reklama

Dziś? No dziś akurat nie mieliśmy aż tak dużych oczekiwań. Jordan Thompson to naprawdę solidny tenisista, a Hubert jest po urazie. Spodziewaliśmy się, że może przegrać. Ale nie w takim stylu. Do 5:2 w pierwszym secie było przecież naprawdę dobrze, a potem tak, jakby ktoś odłączył Polakowi prąd. Hurkacz gorzej serwował, nie radził sobie w wymianach, nie wykorzystywał szans, gdy te już przyszły. A Thompson był w zasadzie bezwzględny. I efekt był taki, jak można sobie wyobrazić – Hubert ostatecznie zebrał lanie. Przegrał 6:7, 1:6, 5:7 i po raz kolejny rozczarował na nowojorskich kortach, gdzie nadal nie przebrnął jeszcze przez drugą rundę.

Iga na pewniaka

Zupełnie inaczej niż Hubert zaprezentowała się Iga Świątek. Polka miała dziś łatwiejsze zadanie, grała bowiem z 217. w rankingu WTA Japonką Eną Shibaharą, świetną deblistką, dla której występ w Nowym  Jorku był jednak debiutem w singlowym turnieju wielkoszlemowym. Stąd nikt nie oczekiwał, że Shibahara może sprawić Polce większe problemy, nawet mimo tego, że Iga stosunkowo słabo zaprezentowała się w spotkaniu I rundy.

No i tych problemów dziś faktycznie nie było. Ba, Polka zagrała na tyle dobrze, że właściwie trudno coś więcej o tym meczu napisać.

Bo to od początku była dominacja Świątek. Pierwszy set? Do zera, a więc otwarta piekarnia i to otwarta bajglem. Druga partia? Kolejny wypiek, tym razem breadstick – set wygrany do jednego. Spacerek i świetna odpowiedź na wypowiedzi krytyków po poprzednim starciu. Choć to oczywiście było jedno z najłatwiejszych zestawień, jakie w drabince mogła Polka otrzymać. Teraz będzie tylko trudniej. Iga zmierzy się bowiem albo z Włoszką Elisabettą Cocciaretto, 65. w rankingu ATP, albo z byłą finalistką Roland Garros, Anastasiją Pawluczenkową, rozstawioną w Nowym Jorku z „25”.

Hubert Hurkacz – Jordan Thompson 6:7 (2), 1:6, 5:7

Iga Świątek – Ena Shibahara 6:0, 6:1

Reklama

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Tenis

Komentarze

4 komentarze

Loading...