Reklama

Iga nic nie musi, Hubert wszystko może. Czas na Wimbledon

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

01 lipca 2024, 13:10 • 11 min czytania 11 komentarzy

Iga Świątek, dla której najważniejszy turniej roku dopiero nadejdzie. Hubert Hurkacz w gronie największych faworytów do wygranej. Novak Djoković po urazie i niepewny dyspozycji. I Carlos Alcaraz, walczący o absolutnie historyczny wyczyn. Oto najważniejsze wątki tegorocznego Wimbledonu, który rozpoczął się dziś.

Iga nic nie musi, Hubert wszystko może. Czas na Wimbledon

Przystanek w drodze na igrzyska

Iga Świątek jest najlepszą zawodniczką trwającego sezonu. To nie opinia, a fakt. W rankingu WTA Race ma 7345 punktów, niemal 3000 więcej od drugiej Aryny Sabalenki. Wygrała pięć turniejów – cztery rangi WTA 1000 (Doha, Indian Wells, Madryt i Rzym) oraz Roland Garros. Jednym słowem: dominuje.

Ale zapewne teraz – na moment – się to skończy.

Bo trawa, wiadomo, Idze nadal nie leży. Fakt, sześć lat temu wygrała w Londynie turniej juniorski, ale takie granie to zupełnie inna sprawa. Wśród seniorek najdalej zaszła rok temu, gdy zaliczyła tam ćwierćfinał, w którym lepsza okazała się Elina Switolina. I wydaje się, że na ten moment to właśnie szczyt możliwości Świątek. Dobry rezultat, drugi tydzień turnieju, ale bez realnej walki o tytuł.

Reklama

Zresztą prawdopodobnie wcale o tej walce nie myśli. O ile w zeszłym roku w ramach przygotowania do Wimbledonu wystąpiła też w turnieju w Bad Homburg, tak w tym odpuściła jakiekolwiek inne granie na trawie. Jej jedynym wystąpieniem, które zostało wyraźnie zauważone przez media, było to… że pojawiła się – ale wyłącznie w roli fanki – na koncercie uwielbianej przez siebie Taylor Swift.

Było niesamowicie. Myślałam nawet o tym, żeby pójść jeszcze na drugi koncert. […] Nie mogłam po tym spać przez trzy dni, tak byłam podekscytowana. Zdecydowaliśmy jednak wraz z moim teamem, że lepiej skupić się na Wimbledonie – mówiła na konferencji prasowej przed startem londyńskiego turnieju. A co myśli o samym występie na trawie?

To naprawdę zdradliwy turniej. Nie da się zbudować formy, a potem mieć jej szczyt na Wimbledonie, bo nie ma wielu turniejów na trawie. Bardzo liczy się strona mentalna, ale też to, jak przystosujesz się do nawierzchni. Ten, kto robi to lepiej, wygra. To trudne, wiedzieć, że grało się znakomity tenis na jednej nawierzchni, by przejść na inną. Akceptacja tego i drobne zmiany, by poczuć nową nawierzchnię – to powinno wystarczyć, tak myślę.

Igi, oczywiście, nie ma wśród największych faworytek do zwycięstwa na Wimbledonie. Bo owszem, jest najlepszą tenisistką świata, ale nie na tej nawierzchni. Inna sprawa, że te zawodniczki, które można by do tego triumfu typować, mają ostatnio problemy. Jelena Rybakina, Ons Jabeur, a przede wszystkim Aryna Sabalenka, zawodzi zdrowie. Tę ostatnią złapał na przykład uraz barku. Z drugiej strony ona zrobi pewnie wszystko, by na Wimbledonie zagrać i powalczyć o tytuł, bo już wiadomo, że nie będzie jej na igrzyskach. (AKTUALIZACJA: Sabalenka wycofała się z Wimbledonu)

A Iga wręcz odwrotnie – to właśnie w igrzyska celuje.

Reklama

I dlatego na Wimbledonie tak naprawdę nic nie musi. Owszem, z pewnością będzie chciała dojść jak najdalej. Ale nawet gdyby miała odpaść w drugiej czy trzeciej rundzie, to jej głównym celem na resztę sezonu i tak będzie olimpijski medal na ukochanej paryskiej mączce. Tym bardziej, że drabinka Świątek na Wimbledonie nie jest łatwa.

Polka zacznie od meczu z Sofią Kenin. Amerykanka od dawna nie gra na poziomie, który pozwolił jej w 2020 roku wygrać Australian Open, ale na trawie może okazać się dla Igi groźna. Potem? Najpewniej Petra Martić, doświadczona i potrafiąca grać na trawie. A jeśli nie ona, to Francisca Jones, reprezentantka gospodarzy. Zabawa zacznie się o trzeciej rundy, gdzie Świątek może trafić między innymi na byłą mistrzynię Wimbledonu, Angelique Kerber. W czwartej potencjalne nazwiska rywalek to Caroline Garcia czy Jelena Ostapenko. Obie grają mocno, szybko, a więc idealnie pod trawę. W dodatku tej tej drugiej Iga jeszcze w karierze nie pokonała.

Dalej? Właściwie nie ma co patrzyć. Jeśli Świątek dojdzie do IV rundy, to już będzie zadowalający wynik. Tak naprawdę jednak Wimbledon to tylko przystanek na drodze do igrzysk, Iga przecież trenowała na mączce, dopiero z czasem przerzuciła się na trawę. Wiadomo, że w Paryżu ma ogromne szanse na sukces i będzie chciała to wykorzystać, bo to najpewniej jedyne igrzyska na tej nawierzchni w czasie trwania jej kariery (a drugie – po powrocie tenisa na igrzyska – w ogóle, poprzednie miały miejsce w 1992 roku w Barcelonie).

A na podbicie Wimbledonu ma przecież jeszcze czas. I to sporo.

Hubi w gronie faworytów

Jeszcze przed pierwszym meczem turnieju – który rozegra jutro, podobnie jak i wszystkie nasze singlistki – Hubert Hurkacz zaliczył życiowy sukces, awansując na siódme miejsce rankingu ATP. Tak wysoko, jeszcze nie był, ale teraz w głowie ma inną życiówkę. W Londynie chce powalczyć o najlepszy wielkoszlemowy wynik w karierze. – Planem jest podniesienie pucharu – powiedział przed startem rywalizacji na trawie w rozmowie z Polsatem Sport.

I w sumie w tym przypadku mogą to nie być słowa na wyrost.

Przede wszystkim wydaje się, że minęły czasy, gdy w turniejach wielkoszlemowych Hubert pękał. W tym sezonie doszedł do ćwierćfinału Australian Open i tam minimalnie lepszy okazał się od niego Daniił Miedwiediew, późniejszy finalista. Na Roland Garros był za to w IV rundzie, wypełniając plan minimum na turniej, a porażka z Grigorem Dimitrowem wstydu mu nie przynosi. Na Wimbledonie z kolei – o czym powszechnie wiadomo – szanse na sukces ma po prostu największe.

Trawa bardzo sprzyja jego stylowi gry, ale i on nie ukrywa, że grać na niej po prostu uwielbia. – To moja ulubiona nawierzchnia. […] Od czasu, gdy pierwszy raz zagrałem w juniorskim Wimbledonie, zawsze czekałem na ten turniej z niecierpliwością – mówił niedawno w rozmowie z „Guardianem”. Wyniki na przestrzeni lat też zdają się o tym świadczyć. Owszem, na Wimbledonie również nie uniknął w swojej karierze kilku wpadek, ale to tam w końcu odniósł największy sukces.

To był 2021 rok, doszedł wówczas do półfinału, ale zapamiętany został zwłaszcza mecz ćwierćfinałowy, gdy ograł Rogera Federera w, jak się okazało, ostatnim singlowym meczu Szwajcara w karierze. Sam Hubert jednak podkreśla, że choć to miłe wspomnienia, chciałby wymazać je kolejnymi sukcesami.

W tamtym momencie byłem całkowicie pewien swojej gry. Wiedziałem, że jestem w dobrym miejscu, choć trochę się stresowałem. […] Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze zrobić kilka dobrych rzeczy, dzięki czemu zostanę zapamiętany nie tylko ze zwycięstwa nad Rogerem. Ale mecz z nim na korcie centralnym był wyjątkowy – opowiadał Hubert.

Przy lepszej drabince, być może powtórzyłby tamten sukces – czyli półfinał – w zeszłym sezonie. Trafił jednak na znakomicie dysponowanego Novaka Djokovicia i po zaciętym, rozłożonym na dwa dni, czterosetowym meczu, uległ Serbowi w IV rundzie. Widać jednak, że tamten występ został zapamiętany, bo w typowaniach ekspertów Hubert powszechnie zajmuje wysokie miejsca. Oczywiście, za Novakiem Djokoviciem oraz dwójką tegorocznych mistrzów wielkoszlemowych, a więc Carlosem Alcarazem i Jannikiem Sinnerem.

Ale w „grupce pościgowej”, jest z pewnością jednym z liderów. Mówił o tym choćby Boris Becker, podobnie pisze wiele branżowych portali. Hubi trafił też na całkiem niezłe losowanie, choć zacznie od meczu z Radu Albotem, który dobrze czuje się na trawie i dwukrotnie (w 2017 i 2020 roku) pokonywał już Polaka w karierze. W kolejnych rundach brakuje jednak nazwisk ze ścisłego topu.

Choć w trzecim meczu może trafić na Andy’ego Murraya (o ile ten w ogóle zagra) czy groźnego Tomasa Machaca, a w kolejnej rundzie jego rywalem najpewniej powinien być Alex de Minaur, to jednak ćwierćfinał to minimum, w jakie powinien celować Hubi. Tam wśród potencjalnych rywali pojawiają się już nazwiska Holgera Rune i – przede wszystkim – Djokovicia. Ale czy Serb w ogóle dojdzie tak daleko?

Co z tym Novakiem?

To nie jest sezon Novaka Djokovicia. Łagodnie rzecz ujmując. Serb nie tylko nie wygrał żadnego turnieju, ale jeszcze ani razu nie grał w finale, a im dalej w kolejne miesiące tego roku, tym gorzej wyglądała jego dyspozycja. W Australian Open – momentami z trudem, ale jednak – dotarł do półfinału, gdzie lepszy okazał się Jannik Sinner. Potem półfinał zaliczył jeszcze w Monte Carlo (lepszy był Casper Ruud) i Genewie, gdzie niespodziewanie pojechał szukać formy (ograł go wspomniany już Tomas Machac).

Poza tym do bilansu Serba dopisać trzeba jeszcze porażki z Alexem de Minaurem (w ćwierćfinale United Cup), z Lucą Nardim (123. w rankingu ATP!, w 1/16 Indian Wells), Alejandro Tabilo (1/16 turnieju w Rzymie) oraz oddanie walkowerem ćwierćfinału Roland Garros z Ruudem. I to ostatnie jest w tym wszystkim najważniejsze.

Po tym turnieju wydawało się bowiem, że Novak w ogóle na Wimbledonie się nie pojawi.

Serb przeszedł bowiem po paryskiej imprezie zabieg artroskopii kolana, który miał pomóc mu poradzić sobie z urazem łąkotki. Pierwotnie mówiono, że w konsekwencji może opuścić nie tylko Wimbledon, ale i igrzyska olimpijskie. Z czasem prognozy stawały się lepsze i lepsze, aż okazało się, że Novak do Londynu przyleci. Czy ostatecznie w turnieju wystąpi? Pewnie zdecyduje jutro, tuż przed meczem. Ale wszystko wskazuje, że tak.

Przed wszystkim – Nole odbył najpierw trening z Jannikiem Sinnerem na korcie centralnym, do tego odbywał sesje treningowe z Holgerem Rune czy Francesem Tiafoe, a w międzyczasie wziął też udział w pokazowym Giorgio Armani Tennis Classic, gdzie w dwóch setach pokonał Daniiła Miedwiediwa (6:3, 6:4), grając przy tym wyraźnie tak, by oszczędzać kolano.

– Podobał mi się dzisiejszy mecz. Dziękuję wszystkim za przybycie na to wydarzenie. Mogę powiedzieć, że swobodna gra w tenisa jest najlepsza. Jestem wdzięczny, że mogłem to zrobić. Daniil jest oczywiście jednym z najlepszych graczy na świecie. Rozegrałem kilka setów treningowych i naprawdę chciałem tu przyjechać, aby przetestować kolano i dowiedzieć się, jak mogę się poruszać. Test poszedł dobrze i jestem naprawdę szczęśliwy. […] Trzy tygodnie po operacji były bardzo intensywne. Spędziłem wiele godzin na rehabilitacji i starałem się być gotowy na Wimbledon – mówił po tamtym spotkaniu.

Dodawał też, że po swoim zabiegu rozmawiał z wieloma sportowcami, którzy przechodzili przez podobne operacje. Swoich uwag udzielali mu Taylor Fritz, Stan Wawrinka czy nawet Zlatan Ibrahimović. Szczególnie ten pierwszy był istotny, bo przechodził przez niemal identyczny problem i wrócił w podobnym do Novaka czasie. Sam powrót jednak jeszcze niewiele znaczy. Podstawowe pytanie – na które aktualnie nikt nie ma odpowiedzi, nawet sam Djoković – brzmi: na co będzie go stać?

Trwa w końcu jeden z najsłabszych sezonów w jego karierze. Z drugiej strony na wimbledońskiej trawie jest jednym z najlepszych zawodników w historii. Dochodził tam do finału w ostatnich pięciu edycjach turnieju, cztery z nich wygrał, dopiero w ostatnim sezonie pokonał go Carlos Alcaraz. Mało kto potrafi grać na trawie tak jak Serb. Ale czy to Alcaraz, czy Sinner z pewnością są gotowi go zatrzymać. Kto wie, możliwe, że na gorszej formie i urazie Serba skorzysta nawet Hubert Hurkacz.

Gdyby jednak Nole zaliczył fantastyczny powrót, warto wiedzieć, o co gra. Bo to po pierwsze – o ćwiartkę, 25. turniej wielkoszlemowy w karierze, czyli absolutny rekord. Równocześnie ma szansę na ósmy triumf na Wimbledonie, czym wyrównałby rekordowe osiągnięcie Rogera Federera. Może też zostać drugim najstarszym zawodnikiem z tytułem wielkoszlemowym. Rekord od 1972 roku dzierży Ken Rosewall, który gdy wygrywał Australian Open, miał 37 lat, miesiąc i 24 dni. Novak będzie mieć na karku w dniu tegorocznego finału… o dwa dni mniej.

Nie tylko on chciałby jednak dokonać historycznych rzeczy.

Carlitos po dublet?

W zeszłym sezonie Carlos Alcaraz sensacyjnie ograł Novaka Djokovicia w finale Wimbledonu. Sensacyjnie, bo ledwie kilka tygodni wcześniej nie wytrzymał trudów meczu z Serbem w półfinale Roland Garros. Sensacyjnie, bo – jak napisaliśmy – Nole królował w Londynie przez kilka ostatnich lat. Sensacyjnie, bo mało grał na trawie w ogóle w karierze. I wreszcie sensacyjnie, bo fatalnie zaczął tamten mecz. A potem się przebudził i grał najlepszy tenis swojego życia.

Ostatecznie do US Open z 2022 roku, dołożył triumf na wimbledońskiej trawie. Teraz ma też już paryską mączkę i do Karierowego Wielkiego Szlema brakuje mu tylko Australian Open. Ale to dopiero w przyszłym sezonie, a przecież po drodze nie pogardziłby drugim Wimbledonem, prawda?

Przed startem tegorocznego turnieju zagrał w Queen’s, ale tam odpadł szybko, bo w drugiej rundzie. Wyeliminował go Jack Draper, reprezentant gospodarzy. Tym samym nie obronił tytułu sprzed roku, który wtedy – jak mówił – pomógł mu nakręcić się pozytywnie przed Wimbledonem. Ale w tym sezonie twierdzi, że to mniej istotne.

Czuję si świetnie. Po Queen’s miałem dużo dni na to, by zaadaptować się do gry na trawie. Następnego dnia po tamtej porażce pracowałem nad swoim poruszaniem się i uderzeniami, chciałem poczuć się bardziej komfortowo na trawie – mówił. Dodawał też, że czasem włącza własne mecze sprzed roku. Ot, by zrozumieć, co wtedy robił, że poszło mu tak dobrze. Bo plan jest przecież taki, by to powtórzyć.

To jednak niełatwa sztuka. Nie chodzi tylko o to, że wyrósł mu nowy wielki rywal w postaci Jannika Sinnera. To raczej kwestia przerzucenia się z nawierzchni na nawierzchnię, o czym mówiła Iga Świątek. Wygrać w jednym sezonie Roland Garros i Wimbledon to marzenie wielu tenisistów. Ale zaledwie kilku zdołało tego dokonać. Cała lista w erze open – a więc od 1968 roku – wygląda tak:

  • Rod Laver (1969, jedyny w erze open sezon, gdy ktoś wygrał wszystkie turnieje wielkoszlemowe!);
  • Bjoern Borg (1968-1970);
  • Rafael Nadal (2008, 2010);
  • Roger Federer (2009);
  • Novak Djoković (2021).

A więc na liście są: Wielka Trójka (przy czym Djoković i tak czekał na taki sukces naprawdę długo), człowiek przez lata uważany za najlepszego gracza w historii i mączki, i trawy (Borg), oraz jedyny w dziejach ery open zdobywca Klasycznego Wielkiego Szlema. Niezłe towarzystwo (a uzupełnić warto, że u kobiet też udało się to tylko piątce i to z grona największych w dziejach – Margaret Court, Billie Jean King, Chris Evert, Martinie Navratilovej i Serenie Williams). Napisać tu trzeba co prawda, że obecnie o taki sukces w teorii jest łatwiej – trawa jest wolniejsza, niż dawniej, mączka z kolei nieco szybsza, lepiej przygotowana. Warunki aż tak diametralnie się nie różnią, co nie zmienia faktu, że nadal to różnice w świecie tenisa skrajne. Dlatego wygrać oba te turnieje to sztuka.

To całkowicie różne nawierzchnie, inaczej się na nich gra. Powiedzmy, że spróbuję. Chciałbym zapisać swoje imię na liście tych, którym udało się zdobyć taki dublet. Wiem, że będzie bardzo trudno i to wielkie wyzwanie, ale myślę, że jestem na nie gotów – mówił Carlos. O tym, w jakiej dyspozycji jest, przekonamy się po części już dzisiaj – Hiszpan zacznie turniej od meczu z kwalifikantem, Makiem Lajalem z Estonii. Problemów raczej nikt nie przewiduje.

ZERO RYZYKA do 50zł – zwrot 100% w gotówce w Fuksiarz.pl

Na koniec zaznaczyć jeszcze warto, że historię może też napisać Jannik Sinner, zresztą znajdujący się po tej samej stronie wimbledońskiej drabinki. Ostatnim zawodnikiem, który w tym samym sezonie wygrał swój pierwszy i drugi tytuł wielkoszlemowy, był bowiem… Guillermo Vilas w 1977 roku! Argentyńczyk triumfował wówczas w Roland Garros i US Open.

Cóż, po 47 latach być może czas na kogoś, kto osiągnie taki sam sukces?

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Komentarze

11 komentarzy

Loading...