Reklama

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak

Autor:Patryk Fabisiak

25 kwietnia 2024, 10:34 • 14 min czytania 27 komentarzy

Jude Bellingham to bez wątpienia najgorętsze obecnie nazwisko w świecie futbolu. Zaledwie 20-letni zawodnik potrzebował tylko kilku miesięcy, żeby stać się największą gwiazdą Realu Madryt i prowadzić królewską drużynę do triumfów w El Clasico. Nie omieszkał też błyskawicznie przywołać na Santiago Bernabeu duchy Cristiano Ronaldo czy Alfredo Di Stefano, wyrównując lub nawet bijąc kilka rekordów należących przez lata do tych legendarnych zawodników. Mało jest tak doskonale prowadzonych karier, jak ta młodego Anglika. A przecież ona dopiero zaczyna się rozkręcać. 

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Zdobycie bramki w El Clasico w barwach Realu Madryt to zapewne marzenie milionów dzieciaków na całym świecie. Mało kto dostępuje tego zaszczytu, szansę wykorzystuje zaledwie garstka najlepszych, którzy mają w sobie coś wyjątkowego. Jednak jak bardzo trzeba być wyjątkowym, żeby w swoich dwóch pierwszych ligowych meczach z Barceloną jako zawodnik „Królewskich” zaliczyć aż trzy trafienia? W dodatku w obu dając swojej drużynie zwycięstwo? To wie tylko Jude Bellingham.

Lepszy od Cristiano Ronaldo i Alfredo Di Stefano

20-latek wszedł do Realu Madryt z drzwiami i futryną. Nie potrzebował czasu na aklimatyzację, zgranie się drużyną czy akceptację ze strony kolegów i kibiców. Zwyczajnie przyjechał do stolicy Hiszpanii, dźwigając na plecach ciężar 103 milionów euro, które za niego zapłacono i wziął drużynę „Królewskich” szturmem. Wszyscy spodziewali się, że „będą z niego ludzie”, trudno, żeby było inaczej, skoro wydane na niego taką kwotę, wyprzedzając innych europejskich gigantów ustawionych w kolejce.

Jednak mało kto przewidywał, że wejście Bellinghama do Realu będzie aż tak spektakularne. Wychowanek Birmingham City swoje pierwsze trafienie w białej koszulce zaliczył już w debiutanckim meczu z Athletikiem Bilbao. Na tym się rzecz jasna nie zatrzymał, bo trafiał także w kolejnych trzech ligowych spotkaniach z rzędu, w jednym – z Almerią (3:1) – nawet dwukrotnie. Przed sezonem fani mieli sporo obaw o to, jak „Królewscy” poradzą sobie bez środkowego napastnika z prawdziwego zdarzenia po tym, jak klub opuścił Karim Benzema. Szybko się przekonali, że ktoś taki nie jest im w ogóle potrzebny, skoro mają w swoich szeregach taki diament.

Bellingham błyskawicznie trafił na karty historii Realu, stając w szranki z największymi legendami tego klubu, czyli Cristiano Ronaldo i Alfredo Di Stefano. Przez kilka miesięcy od pojawienia się Anglika na Santiago Bernabeu analitycy śledzili jego poczynania i porównywali z tymi wspomnianej dwójki. Szybko okazało się, że 20-latek dokonuje takich rzeczy, których nawet oni dokonać nie potrafili. A nie potrafili na przykład zdobyć 14 bramek w swoich pierwszych 15 występach w barwach „Królewskich”, bo ich liczniki zatrzymały się na „zaledwie” 13 trafieniach na takim dystansie.

Reklama

Tego typu osiągnięć Bellinghamowi można by było wyliczyć znacznie więcej, jak choćby to, że jest on pierwszym zawodnikiem w historii Realu Madryt, który zdobywał bramki w debiutach w LaLiga i Lidze Mistrzów. To są jednak didaskalia.

Dublet i… Złota Piłka?

Didaskaliami nie będzie natomiast to, czego Anglikowi uda się dokonać na koniec tego debiutanckiego sezonu. Wiadomo już, że nie uda mu się poprowadzić „Królewskich” do potrójnej korony, ponieważ dość niespodziewanie potknęli się oni już w 1/8 finału Pucharu Króla w derbowym starciu z Atletico. Wciąż mają jednak ogromne szanse na dublet.

Po ostatnim El Clasico, w którym to właśnie Bellingham zdobył decydującą bramkę na wagę zwycięstwa Realu w doliczonym czasie gry, mistrzostwo jest już w zasadzie przesądzone, bo przewaga nad Barceloną na osiem kolejek przed końcem wynosi aż 11 punktów. W Lidze Mistrzów „Królewscy” zawsze są faworytem, a już w szczególności, kiedy w grze oprócz nich pozostały zaledwie trzy zespoły i – umówmy się – niezbyt silne. Oczywiście te rozgrywki rządzą się swoimi prawami i wydarzyć teoretycznie może się wszystko, ale oprócz Realu został tam już tylko: rozbity Bayern, który niedawno po raz pierwszy od 12 lat przegrał walkę o mistrzostwo Niemiec (i to właśnie z nim „Los Blancos” zagrają w półfinale), będące w przebudowie Paris Saint-Germain, mające w swoich szeregach Kyliana Mbappe, będącego już myślami na Santiago Bernabeu, i Borussia Dortmund, która na razie znajduje się w ogóle poza czołową czwórką Bundesligi.

Niewykluczone więc, że Bellingham zakończy sezon z dubletem, ale na tym nie koniec, bo może także sięgnąć po kilka nagród indywidualnych. Zaledwie jedna bramka dzieli go bowiem od prowadzącego w klasyfikacji strzelców LaLiga Artema Dowbyka, a sięgnięcie po tytuł najlepszego snajpera ligi hiszpańskiej, nie będąc nawet napastnikiem, byłby naprawdę sporym osiągnięciem.

No i jeszcze Złota Piłka! Według wszelkich analiz to właśnie Anglik ma w tej chwili największe szanse na sięgnięcie po tę nagrodę i niewiele wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Jego największym konkurentem jest w tej chwili jego (prawdopodobnie) przyszły kolega z drużyny, Kylian Mbappe. Jej losy rozstrzygną się pomiędzy tą dwójką w najbliższych miesiącach. Liczyły się będą przede wszystkim wyniki w Lidze Mistrzów, ale także na zbliżającym się Euro 2024. Obaj są członkami prawdopodobnie dwóch najsilniejszych ekip, które zagrają na turnieju, bo chyba tak trzeba myśleć o reprezentacjach Anglii i Francji. Obaj są też ich liderami.

Reklama

Pierwsze kroki

Przyglądając się temu, jak wyglądała droga Jude’a Bellinghma do miejsca, w którym znajduje się obecnie, można przeżyć pewien zawód. Szczególnie z perspektywy osoby chcącej opisać jego historię. Wszystko przez to, że jest to w zasadzie wzorowo poprowadzona kariera od samego początku, czyli pierwszych kroków stawianych przez Anglika na boiskach w Stoubridge w West Midlands.

Ojciec Bellinghama, Mike, od samego początku widział tylko jedną drogę dla obu swoich synów, bo jest przecież jeszcze brat gwiazdora Realu Madryt, Jobe. Jude przyszedł jednak na świat jako pierwszy i to on musiał się też jako pierwszy zmierzyć z marzeniami głowy rodziny. Mike Bellingham sam był przez lata piłkarzem, ale grającym tylko i wyłącznie na poziomie amatorskim. Ale i tak do dziś krążą legendy o jego niezwykłych boiskowych wyczynach. Wynika z nich, że miał on w swojej karierze zdobyć ponad 700 bramek, co jest wynikiem godnym pochwały, nawet jeśli mowa tylko o rozgrywkach półprofesjonalnych. Oprócz tego był sierżantem policji w West Midlands, więc dbał o odpowiednią dyscyplinę w domu.

Mike Bellingham pragnął więc, aby jego synowie również grali w piłkę, ale już na tym najwyższym poziomie, co jemu nigdy się nie udało. Jego obsesja na tym punkcie była na tyle wielka, że postanowił on założyć nawet lokalną szkółkę piłkarską Stoubridge Juniors wraz ze znajomym trenerem, Philem Wooldridgem. To właśnie tam swoje pierwsze kroki stawiał główny faworyt tegorocznego plebiscytu Złotej Piłki.

Wooldridge był pierwszym człowiekiem, który uczył Jude’a grać w piłkę. Po raz pierwszy spotkali się, kiedy Jude był zaledwie czterolatkiem i ponoć już wówczas miał wykazywać cechy przyszłego sportowca. Problem w tym, że początkowo futbol niespecjalnie go interesował. Trener wspominał, że kiedy kładło się przed nim piłkę na treningu, trudno było go namówić do zrobienia z nią czegokolwiek. Po jakimś czasie sytuacja trochę się jednak zmieniła i w meczach rozgrywanych z innymi dzieciakami Bellingham zdecydowanie się wyróżniał. – Po prostu spisywał się znakomicie i w zasadzie sam wygrywał prawie każdy mecz – wspominał Wooldridge w rozmowie z BBC.

Numer 22

Nic więc dziwnego, że jeszcze zanim Jude ukończył ósmy rok życia, zainteresowali się nim skauci Birmingham City. Długo nie trzeba było o niego walczyć, ponieważ zarówno jego ojciec, jak i on sam, byli wielkimi kibicami „Blues”. Zresztą w okolicy ten klub kojarzył się akurat z niezłą pracą z młodymi zawodnikami. W akademii był sporo chłopaków, wśród których Bellingham wcale się jakoś specjalnie nie wyróżniał. Trenerzy byli pod wrażeniem jego koordynacji i warunków fizycznych, ale to tyle. Wspomina się go natomiast jako niezwykle grzecznego i pokornego dzieciaka, który oprócz grania w piłkę, był mocno skupiony na nauce. W przeciwieństwie do wielu swoich rówieśników.

Uwielbiał grać, miał w sobie prawdziwy entuzjazm i zawsze szeroki uśmiech na twarzy. Ale dopiero w wieku 12–13 lat zaczęliśmy myśleć: „Hmm, ten chłopak może mieć coś innego niż wszyscy inni – mówił jego pierwszy trener w Birmingham, Mike Dodds. – Jego umiejętność przyswajania informacji oraz chęć robienia czegoś więcej go wyróżniała. Wywierał na mnie presję, aby go stymulować i stymulować, ale ja też wywierałem presję na nim.

To właśnie Dodds ukształtował Bellinghama jako zawodnika, co ten sam często podkreśla. Był jego opiekunem w drużynach młodzieżowych, to właśnie za nim kryje się tajemnica numeru 22, który Jude nosił na plecach od początku kariery w Birmingham, a następnie także w Borussii Dortmund.

Jak każdy dzieciak, Bellingham pragnął grać z numerem 10. Dodds był jednak przekonany, że najlepiej sprawdza się on jako wszechstronny pomocnik, który może grać na każdej pozycji w drugiej linii, a nie tylko jako „dziesiątka”. – Naszym zdaniem jesteś w stanie zrobić wszystko jako pomocnik. Wpadliśmy więc na pewien pomysł – myślimy, że możesz być numerem 22 – takie słowa usłyszał 13-letni Jude, o czym Mike Dodds wspominał po latach w rozmowie z talkSPORT. – Jego oczy się rozjaśniły i wiedzieliśmy, że od tego czasu wciągnęliśmy go w nasz pomysł! Powiedzieliśmy mu, że może być ryglem defensywy, taką boiskową czwórką. Uważaliśmy jednak, że potrafi odnaleźć się także jako gracz typu box-to-box, czyli ósemką, ale również pomyśleliśmy, że nadaje się do roli strzelca i kreatora gry, a więc typowej dziesiątki. 4+8+10 = 22. Proste.

Co ciekawe, numer 22 został później zastrzeżony przez klub, aby wszyscy młodzi adepci piłki w Birmingham City pamiętali o Bellinghamie i podążali jego śladem. Początkowo trochę śmiano się z tego pomysłu, bo Jude w barwach „Blues” długo nie pograł, nie za bardzo podobało się to także kibicom. Teraz już raczej nikt nie protestuje.

Najlepszy w Pucharze Syrenki

Bellingham już w wieku 15 lat zaczynał się coraz częściej przewijać w kontekście gry w pierwszej drużynie Birmingham. Wszyscy w klubie zdawali już sobie wtedy sprawę, że mają do czynienia z prawdziwym diamentem, który znalazł się w ich akademii. Jednak Garry Monk, który był trenerem „Blues” w latach 2018-19 miał dość konserwatywne podejście do młodych zawodników i ani myślał o dawaniu szansy tak młodemu zawodnikowi. Nie pomagały namowy ze strony asystentów i trenerów z akademii, nie pomagały świetne występy Jude’a w zespole U-23.

Graczom o takich umiejętnościach należy rzucić wyzwanie, dlatego Jude zawsze grał powyżej swojej grupy wiekowej. Musiał grać przeciwko zawodnikom, którzy byli od niego więksi i którzy stanowiliby dla niego wyzwanie fizyczne – mówił kolejny ważny dla Bellinghama trener, Paul Robinson. Był on opiekunem Birmingham U-23. – Jude nie był silny fizycznie. Widać było, że jest dość szczupłym, chudym dzieciakiem, ale widziałem go pracującego na siłowni, pokazywał wielkie zaangażowanie w poprawę siły i kondycji.

Bellingham piął się w międzyczasie także po kolejnych szczeblach młodzieżowych reprezentacji Anglii. Z uwagi na pochodzenie dziadków, mógł grać także w kadrach Irlandii, ale to od samego początku nie wchodziło w grę. Trenerzy w angielskiej federacji zdawali sobie sprawę, że jest on z pewnością przyszłością pierwszej reprezentacji. Robił furorę w rywalizacji międzynarodowej, w kolejnych młodzieżowych drużynach był kapitanem i najlepszym zawodnikiem. W 2019 roku udowodnił swoją jakość także w… Polsce.

Tak, Jude Bellingham zagrał przed pięcioma laty w Ząbkach w Pucharze Syrenki jako członek reprezentacji Anglii U-17. Pierwszy mecz (z Finlandią 5:0) rozpoczął jeszcze na ławce, co nie przeszkodziło mu w strzeleniu jednej z bramek tuż po wejściu na boisko. W kolejnym wystąpił już od pierwszej minuty, w dodatku w roli kapitana i miejsca nie oddał już do końca turnieju, który Anglicy wygrali. W finale pokonali Polaków, ale dopiero po rzutach karnych. Bellingham został wybrany graczem turnieju.

Najmłodszy w historii

Na szansę gry w pierwszym zespole Birmingham musiał czekać do momentu, aż zwolniony został Garry Monk, a stało się to wraz z końcem sezonu 2018/19. Nowym trenerem został Hiszpan, Paul Clotet, który szybko włączył Bellinghama do kadry pierwszego zespołu przed letnim obozem przygotowawczym. Na debiut nie musiał długo czekać, bo udało mu się to już na początku sierpnia. Utalentowany nastolatek wyszedł od pierwszej minuty w meczu Pucharu Ligi Angielskiej z Portsmouth (0:3). Miał dokładnie 16 lat i 38 dni, co sprawiło, że został najmłodszym zawodnikiem, który zagrał w Birmingham City i tak pozostaje do tej pory. Pobił wówczas rekord ustanowiony przez Trevora Francisa w 1970 roku o 101 dni.

Pierwsze mecze Bellingham rozgrywał na pozycji fałszywego bocznego pomocnika, przede wszystkim z lewej strony. Clotet podkreślał później, że chodziło o to, aby nie zrzucać na niego od razu takiej odpowiedzialności, jaka wiąże się z grą w samym środku pola. – Dobrze to zaplanowaliśmy. Zaczynaliśmy na pozycji, która mu odpowiadała i nie ciążyła mu. Powoli przesuwaliśmy go do środka pola, gdzie mógł zyskać więcej pewności siebie – mówił ówczesny trener Birmingham w rozmowie ze Sky Sports.

Niespełna dwa tygodnie po tamtym meczu z Portsmouth Bellingham zadebiutował także w Championship, a niedługo później, mając 16 lat i 63 dni, zdobył pierwszą bramkę na poziomie seniorskim. Miało to miejsce 31 sierpnia 2019 roku w meczu ze Stoke City i był to jednocześnie pierwszy mecz Jude’a na St Andrew’s. Strzelił wówczas gola – a jakże – na wagę trzech punktów. I ewidentnie tak zostało mu do dziś.

W tym pamiętnym pierwszym sezonie na poziomie seniorskim Bellingham rozegrał łącznie 44 spotkania, w których zdobył cztery bramki i zaliczył dwie asysty. Był jedną z najważniejszych postaci tamtej drużyny, dla której był to sezon naprawdę ciężki. Nie dość, że został przerwany z powodu pandemii, to Birmingham do ostatniej kolejki musiał drżeć o pozostanie w Championship, co udało się rzutem na taśmę. Dla Jude’a był to jednak moment przełomowy. Wieść o utalentowanym nastolatku błyskawicznie rozeszła się po Europie i wszyscy na St Andrews zdawali sobie sprawę, że nie da się go zatrzymać. Trzeba było tylko powalczyć o zarobienie na nim jak najwięcej.

Harmonijny rozwój

Spekulacje na temat transferu Bellinghama ciągnęły się miesiącami. Kolejka, która się po niego ustawiła, była tak długa, że przedstawiciele Birmingham nie nadążali z prowadzeniem negocjacji. W zasadzie trudno wskazać klub z grona tych największych w Europie, który nie włączył się wówczas w walkę o Anglika. Tak, w tym gronie był także Real Madryt, ale Bellingham i całe jego otoczenie wiedzieli, że nie mogą się porwać od razu na tak głęboką wodę. Dlatego nie było także opcji na przenosiny do Liverpoolu czy Manchesteru United, który był chyba najbardziej zdeterminowany, aby sprowadzić Jude’a. Ole Gunnar Solskjaer miał nawet osobiście spotkać się z jego ojcem i próbować go namówić na transfer, ale odbijał się od ściany.

Ostatecznie wybrano chyba najlepiej, jak tylko sie dało, czyli Borussię Dortmund, która zapłaciła 25 milionów euro. Bellingham nie jest pierwszym zawodnikiem, który zdecydował się wejść na ten najwyższy poziom właśnie w tym klubie, bo podobną drogę przechodzili Jadon Sancho, Erling Haaland i wielu innych. BVB to klub, który daje szansę młodym zawodnikom i potrafi ich promować. Odważnie stawia na prawdziwe perełki, o czym Bellingham przekonał się błyskawicznie, bo w zasadzie od samego początku wskoczył do pierwszego składu i grał sporo. W pierwszym sezonie w Niemczech spędził na boisku ponad 2800 minut. Zadebiutował w Lidze Mistrzów, stając się najmłodszym zawodnikiem, który wystąpił w tych rozgrywkach (17 lat i 113 dni).

Pojechał także z reprezentacją Anglii na mistrzostwa Europy, na których również zadebiutował jako najmłodszy zawodnik, ale rekord ten należał do niego zaledwie kilka dni. Pobił go… Kacper Kozłowski, wchodząc na boisko w meczu z Hiszpanią.

Kolejne dwa sezony to już idealny przykład wzorcowego rozwoju zawodnika. Najpierw Bellingham stał się ekspertem od asyst (6 bramek, 14 asyst w sezonie 2021/22), a następnie od bramek (14 bramek, 7 asyst w sezonie 2022/23). W tym drugim mało brakowało a sięgnąłby jeszcze z drużyną po mistrzostwo Niemiec, ale Borussia zmarnowała szansę na przerwanie wieloletniej hegemonii Bayernu na ostatniej prostej. Media obiegły wówczas zdjęcia i nagrania płaczącego Anglika, który w tamtym pamiętnym meczu ostatniej kolejki Bundesligi z Mainz (2:2) nie mógł zagrać z powodu kontuzji.

Co dalej?

Pomimo tego, że drużyna sukcesu nie osiągnęła, a wręcz przerżnęła w dramatycznych okolicznościach, to Bellingham został doceniony i szybko się pozbierał. Został graczem roku Bundesligi, ale przede wszystkim otrzymał Kopa Trophy, czyli nagrodę dla najlepszego zawodnika na świecie do lat 21. Doceniono wówczas nie tylko jego grę dla Borussii, ale także debiutancki występ na mundialu w Katarze, na którym Anglik zdobył pierwszą bramkę w narodowych barwach i dotarł z kadrą do ćwierćfinału. A tam… przegrał z Francją z Kylianem Mbappe na czele.

Latem ubiegłego roku Bellingham przeniósł się do Realu Madryt za 103 miliony euro, ale z bonusami kwota dochodzi do niemal 140 milionów. Reszta jest już historią.

Historią, która jeszcze się trochę przeciągnie, bo pamiętajmy, że Bellingham wciąż jest niezwykle młodym zawodnikiem. Dopiero pod koniec czerwca skończy 21 lat, a już jest w ścisłej czołówce najlepszych zawodników na świecie. Na zostanie najmłodszym zdobywcą Złotej Piłki nie ma już jednak szans, bo tym jest i pewnie jeszcze długo będzie Ronaldo, który w 1997 roku otrzymał tę nagrodę, mając dokładnie 21 lat, 3 miesiące i 5 dni. Zważywszy na to, że gala France Football zostanie zorganizowana dopiero późną jesienią, będzie niewiele, ale jednak za późno.

Mimo wszystko Bellingham ma niewątpliwie ogromny potencjał, aby prześcignąć Ronaldo pod względem liczby zdobytych Złotych Piłek. Jeżeli jego kariera w dalszym ciągu się rozwijała tak harmonijnie, można być o to spokojnym.

Czytaj więcej na Weszło:

Fot. Newspix

Urodzony w 1998 roku. Warszawiak z wyboru i zamiłowania, kaliszanin z urodzenia. Wierny kibic potężnego KKS-u Kalisz, który w niedalekiej przyszłości zagra w Ekstraklasie. Brytyjska dusza i fanatyk wyspiarskiego futbolu na każdym poziomie. Nieśmiało spogląda w kierunku polskiej piłki, ale to jednak nie to samo, co chłodny, deszczowy wieczór w Stoke. Nie ogranicza się jednak tylko do futbolu. Charakteryzuje go nieograniczona miłość do boksu i żużla. Sporo podróżuje, a przynajmniej bardzo by chciał. Poza sportem interesuje się w zasadzie wszystkim. Polityka go irytuje, ale i tak wciąż się jej przygląda. Fascynuje go… Polska. Kocha polskie kino, polską literaturę i polską muzykę. Kiedyś napisze powieść – długą, ale nie nudną. I oczywiście z fabułą osadzoną w polskich realiach.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Ekstraklasa

Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Antoni Figlewicz
0
Prezes Zagłębia: Jest niedosyt, ale nie chcemy mieć wszystkiego na tu i teraz

Komentarze

27 komentarzy

Loading...