Reklama

Urban powiedział, że zagram jeśli ktoś postrzeli wszystkich zawodników

redakcja

Autor:redakcja

03 lutego 2020, 12:47 • 16 min czytania 0 komentarzy

Do Polski przyjechał jako piętnastolatek na wakacje, odwiedzić brata Emmanuela. Został dwadzieścia lat, zdobył dwa mistrzostwa Polski z Wisłą Kraków Henryka Kasperczaka, grał w Polonii, Legii, poznał smak trzecioligowych boisk w Jezioraku Iława, występował na Cyprze Północnym i w Indiach, nauczył się lubić żurek, ożenił się, nigdy nie polubił warsztatu Jana Urbana.

Urban powiedział, że zagram jeśli ktoś postrzeli wszystkich zawodników

Martins Ekwueme z niejednego pieca chleb jadł. Jak wygląda rzeczywistość polskiej piłki ostatnich jego oczami?

***

Martins Ekwueme: – Tata grał w amatorskich klubach, później został weterynarzem. Mama była siatkarką. Nas rodzeństwa było w domu ośmioro, ja jestem najmłodszy w rodzinie. Tata zawsze wspierał naszą piłkarską pasję, nawet moja siostra grała w nigeryjskim klubie.

Jak trafiłeś do Polski?

Reklama

Nie przyjechałem grać, tylko na wakacje. Mieliśmy przerwę w szkole, odwiedziłem Emmanuela. Akurat zdobywał mistrzostwo Polski z Polonią Warszawa. Trenowałem dla zabawy z chłopakami z Agrykoli Warszawa, tam zobaczył mnie świętej pamięci menadżer Ryszard Starzyński i powiedział, że ma dla mnie klub – Jeziorak Iława, wtedy grający w trzeciej lidze. Powiedział, że ma tam znajomego dyrektora sportowego.

Co na to twoi rodzice? Jeszcze się uczyłeś, miałeś wrócić po wakacjach, a zostałeś w Polsce.

Wyjechanie do Europy, żeby grać w piłkę, to marzenie każdego chłopaka w Nigerii. Moi rodzice zapytali mnie: jak ja to widzę. Czy ja tego chcę. Chciałem, a w Polsce był Emmanuel, więc nie byłbym tam sam, mogłem liczyć na pomoc z jego strony. Ustaliliśmy, że spróbuję. Oni ze swojej strony musieli udać się do polskiej ambasady w Nigerii i wyrazić pisemną zgodę, bo byłem niepełnoletni. Emmanuel został wpisany jako mój opiekun.

Co cię najbardziej w Polsce zaskoczyło?

Przyjechałem, było lato. Pogoda dopisywała. Ale nie wiedziałem, że później będzie tak zimno. Szok. Największym był jednak śnieg. Jak go pierwszy raz zobaczyłem… kurczę, to było niesamowite.

Pamiętam też jak pierwszy raz dostałem zupę w Iławie. To był chyba żurek. W Nigerii nie mamy zup, więc powiedziałem:

Reklama

– Co to jest? To nie jest jedzenie.

Wytłumaczyli mi, że to na początek, a później będzie drugie danie. Dziś zupy już lubię.

Jak odnalazłeś się w Iławie?

Pojechaliśmy tam we dwójkę, razem z Agunze Okigwe, więc było nam raźniej. Zostałem niesamowicie miło przyjęty w Jezioraku. Ludzie bardzo dużo mi pomagali, czy z językiem, czy z jedzeniem. Byłem tym troszkę zaskoczony, bo słyszałem różne doświadczenia od innych graczy z Nigerii, a ja miałem same dobre doświadczenia. W klubie nikt nie mówił po angielsku, więc tym szybciej musiałem nauczyć się polskiego.

Jak się uczyłeś?

Miałem w domu słownik. Potem, jak już coś łapałem, dużo rozmawiałem z chłopakami w drużynie.

Pierwsze słowo, jakiego cię nauczyli?

“Kurwa”, bo to najczęściej słyszałem na boisku, więc sam się go nauczyłem.

W Iławie grałeś w pierwszej drużynie?

Tak, może nie od razu, ale byłem wprowadzany. Jeziorak był wtedy solidny, graliśmy o awans, drużyna poukładana. Na początku był problem, bo nic nie rozumiałem z odpraw. Ale potem już na spokojnie starsi mi tłumaczyli. Grało mi się dobrze, a w jednej grupie walczyli Jeziorak i Polonia II. Przeciwko Polonii strzeliłem dwa gole i po tym meczu działacze z Warszawy pytali Emmanuela:

– Emmanuel, czemu wziąłeś swojego brata do Jezioraka, a nie do nas?

– Jakbym wziął go do nas, to by mówili: a, brata ściągnął. On sam chciał udowodnić, że jest dobry.

I tak mnie zaprosili. Grałem w rezerwach, które prowadził Jerzy Engel junior. Po pół roku trenowałem już z pierwszą drużyną Polonii, którą prowadził Werner Licka.

W wieku szesnastu lat zadebiutowałeś w Ekstraklasie.

Mecz z Wisłą Kraków na wyjeździe, pierwszy mój mecz przy sztucznych światłach, bo graliśmy o 20. Przegraliśmy 1:4, grałem 75 minut. Pamiętam, zaskoczyło mnie, że tak szybko wykonywane są auty. W 3 lidze, kiedy piłka wychodziła na aut, to trochę czekałeś aż znowu podali. A tutaj piłka wychodzi, zaraz znów grają. Miałem takie momenty, że przez to się spóźniałem. Ale w końcu załapałem i wypadłem nieźle, potem jeszcze zagrałem z GKS-em. Dla mnie to było wspaniałe – nigdy nie grałem w lidze nigeryjskiej, a tutaj tak szybko się wszytko toczyło.

Screen Shot 02-03-20 at 12.23 PM

Źródło: 90minut.pl

Warszawa ciebie, młodego chłopaka, nie wciągnęła?

A jaki młody chłopak nie imprezował? (śmiech) Wszystko miało swój czas. Zresztą, nie byłem tu tak długo, bo potem za pośrednictwem Wernera Licki trafiłem do Sigmy Ołumuniec. Oni wtedy sprzedawali młodego zawodnika do Brugge i szukali następcy. Sam nie mogłem jechać, więc zabrali też mojego brata, Pascala, który miał już skończone osiemnaście lat. Tu wywalczyłem pierwszy skład, przyszły powołania do juniorskiej reprezentacji Nigerii.

kim ze znanych piłkarzy grałeś?

Taye Taiwo. Obi Mikel. Obasi. Miałem powołania z U17, U20, a później, nie mając nawet 19 lat skończonych, w U21. Grałem też w drużynie, która walczyła o wyjazd na Igrzyska Olimpijskie do Pekinu.

Był wtedy grzany twój temat gry w juniorskiej reprezentacji Polski.

Jeszcze zanim zadebiutowałem w Polonii, były jakieś zdjęcia z koszulką, rozmowy, ale tu nie było żadnych konkretów.

Z Sigmy trafiłeś do wielkiej Wisły czasów Henryka Kasperczaka.

W Sigmie złamałem piszczel. Pauzowałem osiem miesięcy, bo jak pierwszy raz zdjęli mi gips, okazało się, że jeszcze coś jest niewygojone i musieli mi znowu gips założyć. Jak wróciłem do zdrowia, nie było już w klubie trenera Bohumila Panika, który na mnie stawiał. Nowy trener powiedział mi:

– Martins, miałeś kontuzję, potrenujesz na początek z drugą drużyną, żeby wrócić do pełnej sprawności. Potem wracasz do nas.

– OK, nie ma problemu.

Zacząłem trenować, pojechaliśmy na obóz, ale jak zaczęła się liga, nie było mnie w pierwszym zespole. Poszedłem i pytam:

– Trenerze, co teraz?

– Na razie Martins będziesz w drugim zespole grał. Z nami będziesz trenować.

– Ja mam kontrakt na grę w pierwszej drużynie. Chcę odejść.

On się śmiał. Pytał:

– A masz klub?

– Nie. Ale chcę odejść.

– To pogadaj z prezesem.

Poszedłem do prezesa, mówię jaka jest sytuacja i że chcę odejść, bo zostałem wyrzucony z pierwszej drużyny. On przekonuje mnie, że dostanę szansę, ale na razie mam dochodzić do siebie. Stawiałem jednak na swoje. W końcu on pyta.

– A masz klub?

– Nie. Jak będę miał, puścicie mnie?

– No dobra.

– Chcę to na piśmie.

– Okej.

I dali. Wtedy Andrzej Fijałkowski, z którym współpracowałem, zadzwonił do kolegi, Leszka Nowakowskiego. Po tygodniu okazało się, że pogadali z Wisłą, a Henryk Kasperczak pamiętał mnie z debiutu. Dostałem zaproszenie na test mecz, bo chcieli sprawdzić, czy jestem zdrowy. Przyjechałem, zagrałem – oprócz mnie testowany był Dickson Choto – chcieli mnie. W Sigmie byli w szoku, że chce mnie taki klub jak Wisła. Pewnie normalnie chcieliby za mnie pieniądze, ale miałem już papier, więc nic nie mogli zrobić. Odszedłem za darmo. Podpisałem kontrakt na cztery lata. Byłem w pierwszym zespole – niesamowity czas, nie mam słów. Byłem w szoku, że trafiłem do takiego zespołu.

Jaki miałeś kontakt z trenerem Kasperczakiem?

Świetny. Czułem się, jakbym rozmawiał ze swoim tatą. Bardzo dużo mi tłumaczył, zawsze na spokojnie podchodził.

Kto w tamtej Wiśle był najlepszy piłkarsko?

Nie da się powiedzieć, tam grało pół reprezentacji Polski, do tego Kalu Uche, Mauro Cantoro. Każdy trening to było coś. Na pewno imponował Mirek Szymkowiak, wszystko widział. Jakby miał oczy z tyłu głowy. Podania prostopadłe – niesamowite. Ale to była wielka drużyna, czy Franek, Żuraw, czy Majdan, Pater, Baszczu, Kuźbik… Najwięcej pomagał mi Tomek Kłos. Nawet mi buty Nike załatwiał. Mówiłem na niego “Boss”. Dawał mi porady piłkarskie:

– Martins, jak zaczynasz mecz, skup się na tym, żeby dobrze wejść. Jeden dobry kontakt. Jedno dokładne podanie. Tak nabierzesz pewności i potem już pójdzie.

W Wiśle było łatwiej, dużo osób znało angielski. Byliśmy zżyci ze sobą, jak wychodziliśmy gdzieś na miasto, to całą drużyną.

Tamta Wisła umiała się dobrze bawić nie tylko na boisku.

Żeby drużyna dobrze grała, musi umieć się i dobrze bawić (śmiech). My to umieliśmy. Nie byłem też w Krakowie sam, było nas pięciu: Kalu Uche, Kelechi Iheanacho, Sunday Ibrahim, Temple Omeonu. Poza tym Lantame Ouadja, z którym początkowo mieszkałem.

Jak wspominasz Kalu Uche?

Bardzo dobry piłkarz, ale jako człowiek dużo nie gada. Jest troszkę zamknięty. Pamiętam, że wspaniale grał głową – choć nie jest wysoki, to trudno było z nim głowę wygrać.

Mimo młodego wieku i takiej konkurencji, trochę meczów zagrałeś.

Tam była taka konkurencja… Kukiełka, Cantoro, Szymkowiak, Strąk, Kwiek. Było w kim wybierać. Na nic nie mogłem narzekać, w takim wieku być w takim towarzystwie i dostawać szanse – marzenie. Jak dostawałem szansę, grałem na maksa. Czułem też, że trener Kasperczak we mnie wierzy, zarazem nie wywierając presji. Mówił zawsze:

– Martins, bądź sobą. Rób co potrafisz. Nie komplikuj.

Dowodem zaufania był choćby fakt, że wchodziłeś na ostatnie minuty z Valerengą, czyli najważniejszy tamtej jesieni mecz Wisły.

Powtórzę: dla mnie to było coś niesamowitego, że chłopak, który w Nigerii nie grał w żadnym profesjonalnym klubie, po dwóch latach gra w Ekstraklasie, Pucharze UEFA. Każdy moment na boisku szanowałem, był dla mnie świętem.

Ale to akurat ważny mecz, który Wisła przegrała po karnych, musiała być po meczu gęsta atmosfera.

Bardziej mi zapadł w pamięć smutek po Panathinaikosie. Tam byliśmy o krok od spełnienia marzeń. Jak Sobol strzelił bramkę, myśleliśmy, że się uda, że Wisła wreszcie osiągnie to, co miała osiągnąć. Franek z rozciętą głową siedział obok mnie. W dogrywce nieuznany gol Marka Penksy… w samolocie, którym wracaliśmy do Polski, wszyscy byli załamani. Nie było żadnej rozmowy.

Poszedłeś na wypożyczenie do Polonii.

Czułem, że potrzebuję regularnie grać. Za długo siedziałem na ławce. Polonia też była w Ekstraklasie, co prawda spadliśmy, ale po spadku cały czas mnie chcieli – zdecydowali się mnie wykupić. Czułem się tam jak w domu, w Polonii grał Emmanuel, Pascal, wszyscy mnie tam znali, to tu debiutowałem, Warszawę też znałem. Tu zacząłem regularnie grać.

Trenował cię później Waldemar Fornalik.

Wszyscy się śmiali, że to mój tata. U niego najbardziej się rozwinąłem. Pamiętam gdy przyszedł i rozmawialiśmy pierwszy raz, chyba przed meczem z Miedzią Legnica.

– Martins, powiedz mi, czy kiedykolwiek, odkąd jesteś w Polonii, byłeś na ławce?

– Nie trenerze, jeszcze nie.

– No to zobaczymy jak to u mnie będzie wyglądało.

– Trener, to twoja decyzja, jak uważasz, że masz lepszego, to pewnie.

To wszystko tak w żartach, grałem u trenera tak samo dużo i bardzo wiele się nauczyłem. Poświęcał mi czas, tłumaczył granie, swoją filozofię, niuanse taktyczne. Nie wszystkim trenerom chce się to robić. Niektórzy są tacy, że musisz się dostosować do ich grania, a jak nie potrafisz, to twój problem. Trener Fornalik w swoich piłkarzy wierzył, że mogą się dopasować.

Tu też grałeś z Markiem Citko. Jakim był piłkarzem w ostatnim roku swojej kariery?

Citek! Fajnie było z Maro. Mówiłem mu:

– Maro, ja nie chcę być bohaterem, ty możesz być bohaterem. Ja będę ci podawał, ty graj.

I tak się z nim grało. To był taki piłkarz, że podajesz mu piłkę, a on sobie zawsze poradzi. Technicznie wspaniały, nie ma tego z kim nawet porównać, a przecież był po operacjach. Niewiele nam wtedy brakło do awansu, w zasadzie jeden mecz, bodajże z Miedzią w Legnicy, gdzie Miedź już spadła – wyszliśmy chyba z za dużym rozluźnieniem.

W jednym z wywiadów mówiłeś, że pójście do Legii było błędem.

Mówiłem, że to błąd z punktu widzenia piłkarskiego, bo mogłem iść do zespołów takich jak Arka, Zagłębie czy GKS Bełchatów, gdzie grałbym dużo w Ekstraklasie. Trener Orest Lenczyk przykładowo bardzo mnie chciał w Bełchatowie, byłem na rozmowach. To też radził mi trener Fornalik.

Ale Legia to taki klub, o jakim się tak naprawdę marzy. Problem w tym, że trener Jacek Zieliński, który mnie bardzo chciał, oglądał, i stał za moimi przenosinami, został zwolniony zanim zdążyłem tu trafić. Urban mnie nie chciał. Kupił Piotra Gizę, był Vuko, Roger, Iwański, Burkhardt, wprowadzał też Ariela Borysiuka. To byli świetni piłkarze, było ich wtedy w Legii wielu, z Kamilem Grosickim byliśmy sąsiadami i czasem razem jeździliśmy na trening. Trzeba była walczyć, ale potem widziałem już, że marnuję czas. Głównie nie grałem. Oczekiwałem więcej. Ale może to ja byłem za słaby.

Co miło wspominasz z Legii?

Nie wiem czy zagrałem takie 90 minut, żeby dobrze wspominać. Ale dobrze wspominam ludzi, do dziś jest sympatia. Ostatnio Vuko odwiedziłem w Lubinie w hotelu, jak przyjechali z Legią, gdy jeszcze był asystentem. Spotkałem się z nim, jeszcze z Inakim, Rado, Jędrzejczykiem, powspominaliśmy, pośmialiśmy się.

Miałeś natomiast w Legii jedno nieprzyjemne zdarzenie – podeszliście podziękować za doping, a jeden z kibiców na ciebie napluł.

Nie zauważyłem tego od razu, dopiero potem, jak ktoś to uchwycił na zdjęciu. Zrobił to kibic Legii. Mi się to w głowie nie mieściło. Ale co zrobić? Każdy człowiek ma swoje myślenie. Nie przejąłem się szczególnie.

Wtedy, gdy zostałeś odstawiony, Urban z tobą rozmawiał?

Miałem z nim kontakt, zawsze mi powiedział jak wygląda sytuacja.

– Martins, nie widzę cię w składzie, lepiej żebyś poszukał czegoś innego. Musisz grać, jesteś młodym zawodnikiem.

I tak wyciągnął cię Franek Smuda.

To był ostatni dzień okienka transferowego. Nie zastanawiałem się, od razu się spakowałem. Zawsze mnie pytał:

– Tolek, jak forma dzisiaj?

– Jest trenerze.

– To dobra.

To był taki motywator. Jak się porozmawiało ze Smudą, to myślałeś później, że wygrasz z Realem Madryt.  Smuda dość szybko odszedł, bo akurat obejmował kadrę, ale został cały jego sztab i razem zrealizowaliśmy cel: utrzymanie.

Grałeś tu z Piotrkiem Świerczewskim, inną ważną postacią historii polskiej piłki.

Świru to profesor. Pamiętam, zima, wszyscy wychodzą na trening w kurtkach, dresach, a Świru zawsze krótkie spodenki. Jakaś lekka bluza, ortalion, wszyscy patrzą, a on tylko:”

– No co? Jedziemy!

Tłumaczył mi dużo, jak się poruszać po boisku, jak się ustawiać. Miał bardzo dużo życzliwości. Czasem jak wspominam to myślę jakie miałem szczęście takich ludzi poznać i z nimi grać.

Później i tutaj jednak przyszedł trener Urban.

Mój ukochany trener. Jak zobaczyłem, że przyjedzie, pomyślałem: Boże, Martins, czemu ci się to dzieje? Pierwsza rozmowa w szatni Urbana z piłkarzami.

– Co było to było, u mnie wszyscy startują z czystą kartką. Każdy ma szanse. Nawet Martins.

Tak mi to utkwiło w pamięci: nawet Martins! Poszedłem do niego porozmawiać o swoich szansach.

– Trener, jak tam? Co teraz?

– Pracujemy Tolek.

Wypytał o sytuację w drużynie, wszystko fajnie. Mówię dobra. Nie pograłem za wiele w pierwszej rundzie, ale miałem jeszcze dwa lata kontraktu. Idę zapytać Urbana, czy szukać nowego klubu zimą, czy nie. Powiedział, że mam duże szanse na grę. A potem, na zgrupowaniu w Grodzisku, tuż przed ligą, wziął mnie na rozmowę:

– Martins, wiesz co, jednak będzie ci ciężko. Jeśli będziesz coś miał, lepiej odejdź.

– A czemu nie powiedziałeś mi tego dwa miesiące temu? Specjalnie przyszedłem o to spytać. A teraz, gdy zostało mi kilka dni okienka transferowego, mam szukać klubu?

– Martins, masz kontrakt, jak nic nie znajdziesz, to zostaniesz. Ale szansę na grę będziesz miał wtedy, gdy ktoś przyjdzie z pistoletem i postrzeli wszystkich zawodników.

Tak ci powiedział?

Ręka na sercu. I się śmiał. No to jak mogłem się poczuć? Dla mnie był koniec tematu. Wróciliśmy do hotelu, pogadałem z Błażejem Telichowskim, on mówi:

– Tolek, możemy zadzwonić do Radka Osucha. Oni tam się wzmacniają, walczą o awans.

– Obojętnie gdzie, chcę stąd jak najszybciej uciekać. Może być i III liga. Ja dłużej z tym panem nie wytrzymam.

Zadzwoniliśmy do Osucha, trener Kubot był na tak. Na drugi dzień Osuch przyjechał po mnie do Grodziska. Fajnie było w Bydgoszczy, niestety przegraliśmy ostatni mecz z Piastem o awans. W tym czasie zwolnili Urbana. Trener Hapal zaprosił mnie na trening, chciał zobaczyć co potrafię, ale szału nie było.

Później trafiłeś do Floty, czyli już słabiej, jeszcze pierwsza liga, ale o Ekstraklasę nie walczyliście.

To był ostatni dzień okienka transferowego. Pojechałem, żeby nie siedzieć w domu. Nie miałem żadnej oferty. Więc lepiej grać we Flocie.

Tam prowadził cię trener Baniak.

Baniak (śmiech). To były wesołe czasy.

Co było wesołego u trenera Baniaka?

Lepiej zapytaj co nie było (śmiech). Miał swoje opowieści, odprawy szczególnie zabawne. Ale ci nie przytoczę. Miał swoje metody, tyle powiem.

Po Flocie nagły zwrot akcji – wyjechałeś do Indii.

Dostałem ofertę i uznałem, że to najwyższy czas, żeby zwiedzić trochę świata. Nie wahałem się, to były trzy miesiące kontraktu, bo tak grała tamtejsza ISL.

Spotkałem to, o czym się mówi – święte krowy na ulicach, gdzie musisz czekać w aucie aż zejdą, choć robi się korek. Ale największym szokiem były pierwsze treningi. Odbywały się o siódmej rano, bo później było za gorąco. Dodaj do tego pięć godzin różnicy stref czasowych – czułem się, jakbym trenował o drugiej w nocy. Szok dla organizmu. Trafiłem do ładnego miasta, Goa, turystycznego, wielu tu Europejczyków, fajne miejsce. Ale poziom piłkarski nieszczególny, a też krótki sezon, raptem kilka miesięcy.

Wtedy starałeś się już o polskie obywatelstwo.

To też poniekąd dlatego wróciłem. Musiałem mieć pracę w Polsce, poszedłem do LZS-u Piotrówka. III liga, czekałem tu na oferty i załatwiałem papiery. Później dostałem ofertę z Cypru.

Tylko, że tureckiej części, czyli Cypru Północnego.

Nic o tym nie wiedziałem. Menadżer dzwoni do mnie, że ma dla mnie klub na Cyprze. Myślę – no to super. Wysłali mi bilet, lecę do Larnaki. Wysiadam na lotnisku, pytam gdzie ten klub. Ktoś po mnie przychodzi i mówi, że po tureckiej stronie. Jak to po tureckiej? Cypr to Cypr. Na dwa lata podpisałem kontrakt, ale po trzech miesiącach powiedziałem: dziękuję bardzo. Miejsce ładne, ale poziom nie ten. Ta liga nawet nie jest w UEFA.

Trafiłeś do Falubazu Zielona Góra.

Klub kojarzony głównie z żużlem. Kierowałem się już bardzo tym, żeby być blisko domu. Żona – poznaliśmy się jeszcze w Nigerii – trójka dzieci. Mieszkaliśmy w Lubinie. Chciałem grać tam, gdzie mogę codziennie dojechać na treningi i wrócić.

Z Falubazem spadliśmy z III ligi, miałem trudny moment. Myślałem, że to już będzie koniec, że tylko jakieś niższe ligi. A tutaj rękę wyciągnął do mnie trener Dobi z Polkowic. Nigdy mu tego nie zapomnę, że podał mi rękę w takim momencie. Niewielu trenerów by to zrobiło. Myślałem, że już nic mnie w piłce nie czeka, nadzieja stracona, a to jest najpiękniejszy rozdział w całej mojej karierze. Jestem tu szczęśliwy.

Jakie masz teraz cele?

Chcemy się utrzymać. Nie zasługujemy na miejsce, które zajmujemy, mamy dobry zespół z dużym potencjałem. Wierzę, że będziemy wiosną sporo wygrywać.

Masz już plan na to, co po karierze? Wiem, że macie w Nigerii klub Ekwueme United FC.

To nasza akademia. Wielu zawodników od nas przyjechało do Polski, najbardziej znanym jest Charles Nwaogu. Nie mamy seniorskiej drużyny, tylko juniorskie roczniki od U8 do U18. Gramy w różnych turniejach młodzieżowych. To taka rodzinna inicjatywa, najwięcej jej poświęcili Emmanuel i Sunday – szukamy talentów wśród tych, którzy nie trafili do nigeryjskiej ekstraklasy. Myślę, że tu chciałbym po karierze pomagać, szukać zdolnych piłkarzy i ułatwiać im start w Polsce. Ostatnio byłem w Nigerii w grudniu, oglądałem turniej młodzieżowy razem z Tomkiem Kaczmarczykiem, który był moim menadżerem całą karierę. Ale na razie koncentruję się na grze w piłkę, na inne rzeczy przyjdzie czas. Póki mam sił, będę grał na sto procent.

Gdy patrzysz na swoją karierę, żałujesz czegoś?

Zawsze mogłoby być lepiej, ale jak na chłopaka, który wyjechał w wieku piętnastu lat, nie grał nigdzie w Nigerii – życzyłbym każdemu, żeby miał taką karierę jak ja. Niczego nie żałuję. Mając mistrzostwa Polski, Puchar UEFA. Wiem, widzę to jak jadę po Nigerii, ile osób chciałoby być na moim miejscu.

Martins, śmiałeś się, gdy wysłałem ci wywiad z Maxwellem Kalu, w którym mówił, że w każdym klubie w jakim był wiszą mu pieniądze. Ty czegoś podobnego doświadczyłeś?

Nie. Nigdy. W żadnym klubie. Falubaz, choć spadał z III ligi, także się ze mną ze wszystkiego rozliczył. Ja miałem szczęście.

Rozmawiał Leszek Milewski

 Fot. NewsPix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...