No to co, chyba najwyższa pora ogłosić powrót wyścigu żółwi, który szumnie nazywamy ekstraklasą. Najpierw zespoły z Belgii, Słowacji i Luksemburga pokazały naszym pucharowiczom, że są tylko jednookimi wśród ślepców, a teraz ligowi rywale przypomnieli, że różnice pomiędzy nimi a resztą stawki są tak niewielkie, iż karty w dużej mierze rozdaje przypadek. Cała czwórka przedstawicieli dostała w tej kolejce w pysk – Górnik od Wisły, Legia od drugiej Wisły, Jaga od Miedzi, a na dokładkę Lech od Zagłębia.
Po imponującym starcie Kolejorza w zasadzie pozostały już tylko wspomnienia. Cztery zwycięstwa w czterech meczach i tylko jedna stracona bramka – w teorii trzeba się trochę natrudzić, by zamazać to pozytywne wrażenie, ale w praktyce ekipie Ivana Djurdjevicia wystarczyły tylko dwa mecze. Najpierw kompletna śpiączka na swoim stadionie i przejście od stanu 2-0 do 2-5 z Wisłą Kraków, a teraz absolutnie nijaki występ w Lubinie – kibice Kolejorza dostali taką dawkę rozrywki, że równie dobrze bawiliby się oglądając przez 90 minut konferencje prasowe Adama Nawałki. Duża sztuka.
Przez tydzień w Poznaniu ludzie zastanawiali się, czy Lech powinien zmienić system gry i powrócić do czwórki w obronie. Chyba w ramach badania opinii publicznej za sprawą wypowiedzi Marka Bajora puszczono w obieg informację, że na obecny styl narzekają piłkarze, przez co korekta wydawała się nieunikniona. Tymczasem Djurdjević jeszcze raz spróbował i była to próba dość rozpaczliwa, bo ze zgłoszonym w ostatniej chwili Marcinem Wasielewskim na lewym wahadle. Znów bolały oczy, gdy zerkaliśmy na to, jak współpracowali ze sobą obrońcy i środkowi pomocnicy. Albo na babole samych defensorów, bo nie ukrywajmy – Zagłębie wcisnęło dwa gole, a mogło więcej – zabrakło trochę skuteczności.
Dobra, chętnie teraz kogoś pochwalimy, więc na chwilę zapomnijmy o Lechu. Bardzo podobał nam się dziś Filip Jagiełło. Po pierwsze dlatego, że zaliczył kapitalną asystę przy bramce Janoszki, posyłając piłkę pomiędzy zagubionym Janickim i jeszcze bardziej zagubionym De Marco. Po drugie dlatego, że podobnych prób chłopak podejmował więcej, a i zasuwał na boisku aż miło. Chciał mu dorównywać Bartłomiej Pawłowski i jeśli chodzi o fantazję, to się udawało, ale u niego brakowało konkretów. Kto jeszcze? Fajnie zaprezentował się Tuszyński, który i skorzystał z wrzutki Starzyńskiego z rożnego, i zaliczył kilka zagrań charakterystycznych dla klasowego napastnika. No i podobał nam się również Guldan, który miał kluczowe interwencje w tyłach.
To – oraz solidna postawa reszty – pozwoliło, by ograć Lecha. Poznaniacy odpowiedzieli tylko golem Cywki zza pola karnego po asyście Gytkjaera. Duńczyk był zresztą jedynym piłkarzem gości, który może wracać do domu bez poczucia zażenowania. Stworzył świetną okazję, którą zmarnował Tiba, wyłożył piłkę Amaralowi, który nie trafił w bramkę. Nie jego wina, że koledzy są już po pierwszym dobrym wrażeniu i zaczynają się ciężary.
[event_results 518408]
Fot. FotoPyK