Reklama

Jak będą chcieli, mogą zniszczyć każdego

redakcja

Autor:redakcja

15 stycznia 2018, 12:15 • 19 min czytania 42 komentarzy

5000 km pociągiem by dotrzeć na mecz z Irtyszem Pawłodar. Długie negocjacje z narzeczoną by dwa dni przed ślubem pojechać na mecz do Kutaisi. Ale skoro Adam Tołoczko zaczynał od wyjazdów za Jagiellonią na KS Brańszczyk i AZS Warszawa, to puchary są jazdą obowiązkową.

Jak będą chcieli, mogą zniszczyć każdego

Niestety głowie rodziny i ojcu dwójki dzieciaków życie wystawia spory rachunek za zaangażowanie w ruch kibicowski. Pal licho uszkodzoną przez szczecińskich policjantów śledzionę: po demonstracjach, które wszyscy pamiętacie – Donald matole, twój rząd obalą kibole – stowarzyszenie „Dzieci Białegostoku” zaczął niszczyć Urząd Skarbowy, w akcji niemal jawnie odwetowej, nie mającej wiele wspólnego z regulacjami prawnymi, gdzie komornik ściągał nawet pieniądze z 500+.

***

– Co to za hałas?

– Podsłuch policyjny zapewne. Nasłuchują, nasłuchują.

Reklama

– Aż tak?

– Trochę się śmieję, ale bardzo często zdarza się, że mam straszne zakłócenia na komórkę. Kto ich tam wie.

***

Pamiętasz swój debiut na Jadze?

Ojciec zabrał mnie na mecz jeszcze w latach osiemdziesiątych, gdy Jagiellonia pierwszy raz awansowała do I ligi. Pamiętam z tego tylko obraz wypełnionych po brzegi trybun, które mnie zafascynowały. Na stadion Gwardii chodziło wtedy nawet ponad trzydzieści tysięcy ludzi. Samodzielnie pierwszy raz poszedłem na mecz w 1994. Miałem dziesięć lat.

Nie wierzę, że rodzice puściliby dziesięciolatka na mecz.

Reklama

Może nie mieszkałem blisko stadionu, ale wiedziałem gdzie jest. Zajarałem się piłką na dobre podczas Italia 90, zacząłem kopać ją samemu, a w głowie cały czas miałem pełne trybuny Jagi, które widziałem podczas wyprawy z tatą. Graliśmy z kolegami na podwórku, wyczytałem w gazecie, że po południu jest mecz Jagiellonii z Hetmanem Zamość. Idziemy? Idziemy. Doczepiliśmy się do starszych kibiców i weszliśmy za darmo. Na trybunach przy Jurowieckiej trzystu, może czterystu kibiców. Jacek Bayer strzelił karnego, skończyło się na 1:1. Później czasem wchodziłem tak na dziko, czasem stałem też za bramką i podawałem piłki. Imponował Rysiek Ostrowski, który zawsze walczył do końca, a także Zbyszek Szugzda, wysoki, potrafiący spieprzyć niejedną sytuację, ale też mimo wszystko strzelający sporo. Od 1996 stałem się bywalcem młyna. Ten też składał się wówczas z kilkudziesięciu, w porywach do stu osób. Potem to poszło: pierwszy szalik, pierwsze pamiątki. Miałem poświęcony Jadze zeszyt, gdzie trafiały wszelkie wycinki o niej. Nie było o nie łatwo, bo graliśmy w niższych ligach, więc w „Piłce Nożnej” maksymalnie można było natrafić na wynik. Zbierałem też bilety – do dziś pamiętam, że ulgowy na Jagę przed denominacją kosztował dwadzieścia tysięcy złotych, a normalny trzydzieści tysięcy. Fajna pamiątka, którą otrzymał ode mnie kibic Jagi z USA. Z czasem coraz bardziej skupiałem się na czysto kibicowskich sprawach: zbierało się zdjęcia młynów, trybun, gazetki i ziny. Pierwszy wyjazd zaliczyłem w 1999. Czwarta liga. STP Suwałki, czyli nawet nie najlepsza drużyna suwalska.

Wy swego czasu nie byliście nawet najlepszą drużyną Białegostoku. Graliście ligę niżej niż Hetman.

Tak, po spadku z III ligi – zajęliśmy ósme miejsce, ale w życie weszła reorganizacja rozgrywek – część zawodników odeszła tam i byliśmy na nich wyjątkowo cięci. Wśród nich był na przykład Darek Bayer, dzisiaj trener młodzieży w Jadze. Pamiętam jeszcze mecze derbowe z Hetmanem. Gdy przegraliśmy z nimi, gorycz porażki miała wyjątkowo nieprzyjemny smak. Jak to możliwe? To już nawet w Białymstoku nie jesteśmy najlepsi?

Hetman w ogóle miał kibiców?

Nie, zorganizowanego ruchu w ogóle, przychodziło trochę ludzi, takich typowo fanów piłki nożnej i tyle. Hetman to spadkobierca milicyjnej Gwardii, której postawiono dożynkowy stadion na 35 tysięcy widzów, zazwyczaj przeraźliwie pusty. Zapełniał się w zasadzie tylko wtedy, gdy graliśmy ważne mecze, na przykład pamiętny z 2004, kiedy w Pucharze Polski graliśmy z Legią. Przegraliśmy 0:2, ale z powodu awantur mecz został przerwany.

Jeśli chodzi o awantury z Legią, to wszyscy pamiętają wydarzenia z 2013 na Łazienkowskiej.

Co tu ukrywać – byliśmy źle zorganizowani i ponieśliśmy spektakularną porażkę, która dała bardzo dużo do myślenia. To bolało, ale życie toczy się dalej. Nie raz się od życia w głowę dostało, nie raz się jeszcze oberwie, a trzeba iść do przodu. Wyszło jak wyszło, nie chce mi się zwalać winy na nikogo. Gdybyśmy byli nastawieni na taką sytuację, a przez to lepiej się zorganizowali, my mogliśmy przegonić ich, nie oni nas.

Miałeś kiedyś nieprzyjemne doświadczenia z policją podczas wyjazdu?

W tamtym roku pojechaliśmy do Szczecina. Zbili mnie tak, że przez 2.5 miesiąca leżałem w domu na zwolnieniu lekarskim. Miałem uszkodzoną śledzionę i dziewięć innych różnych obrażeń. Robiłem obdukcję, założyłem im sprawę, ale oczywiście została umorzona ze względu na to, że nic nie da się udowodnić. Nie miałem świadków, zadbali o to – zaciągnęli mnie do pociągu, gdzie nie było kamer. Zabrali mnie na dołek i oskarżyli, że niby dokonałem czynnej napaści na funkcjonariusza. Siedziałem z kolegą na komisariacie, a czterech policjantów, stojąc nad nami, z niczym się nie kryjąc, ustalało wersję wydarzeń. Dużo by opowiadać. Żeby dzisiaj policja poniosła konsekwencje swoich działań, chyba musi stać się taka tragedia jak śmierć Igora z Wrocławia.

Tak szczerze, sam brałeś kiedyś udział w niejednoznacznej sytuacji?

Jak się chodzi tyle lat na mecze, nie dało się całkiem nie brać w tym udziału. Jeśli jednak ktoś nas zaatakował, to przecież nie będę stał z boku i się przyglądał, jak biją moich kolegów. Ale nigdy nie szedłem w tym kierunku, nie szukałem awantur. Nie należę do krewkich, od ładnych kilku lat zajmuję się organizacją ruchu, moim celem jest to, żeby wszystko odbyło się normalnie i spokojnie.

Na drugim biegunie wyprawy do Szczecina z pewnością jest wasza wyprawa do Pawłodaru.

W dniu losowania spotkaliśmy się większą grupą u jednego z kolegów, większość chciała wyjazdu do państw sąsiedzkich, ale niektórzy marzyli o egzotyce. Tym drugim się poszczęściło – dalej jechać się nie dało. 5000 km pociągiem. Wyjazd to zawsze okazja do przygody, dlatego założyliśmy wyprawę koleją i wcale nie chodziło tutaj o fakt, że miało być taniej, bo wcale nie było. Pojechaliśmy w pięć osób.

kazach 1

2 lipca o 10:38 ruszyliśmy z Białegostoku. Straszono nas, że łatwo się na wschodzie zatruć czy to wodą, czy jedzeniem, więc zabraliśmy ze sobą sto pięćdziesiąt konserw. Podróż uprzyjemnić miało dziesięć litrów bimbru i trzydzieści litrów piwa. Kierowaliśmy się do Kijowa przez Warszawę. Dużo czasu zajęło nam ulokowanie się w swoich „pokojach”, bo kupiliśmy ostatnie pięć biletów i nie mieliśmy wyboru w doborze miejsc, więc siedzieliśmy w układzie 2,2,1. Początkowo wszyscy się nas bali. Dwóch kolegów dosiadło się do dwóch dziewczyn i te, po początkowej nieufności, dopiero z czasem przekonały się, że jesteśmy normalnymi chłopakami. Inny kolega dosiadł się do sympatycznej mamy z dziećmi. Z Kijowa do stolicy Kazachstanu wciąż czekały nas trzy dni. Zżyliśmy się ze współpasażerami, graliśmy w karty, ale również… w kręgle. Zestawem były puszki plus pomarańcze. Trochę próbowały przeszkadzać kanary, ale mała wyprawka – konserwy, piwo, energetyki – nieco ich udobruchała. Współpasażerów obdarowywaliśmy plakatami, pocztówkami i vlepkami Jagi. Przez te kilka dni związały się z niektórymi osobami takie przyjaźnie, że z niektórymi pozostawaliśmy w kontakcie.

kregle

kazach 2

Wszystkie granice przekraczaliśmy bez problemów, z wyjątkiem pierwszego wjazdu do Kazachstanu, gdzie milicjant przyczepił się do jednego z nas za puszkę o piwie stojącą na stoliku. Nie bardzo wiedział co zrobić, bo nie mieliśmy zamiaru dać mu łapówki, a mandatu nie zamierzaliśmy przyjąć tym bardziej, że nie posiadaliśmy jeszcze ichniej waluty. Co ciekawe kanar wstawił się za nami, choć przez większość podróży sam zachowywał się jak żandarm. Po pięciu dniach w pociągu dojechaliśmy na miejscu. Zaznaczyliśmy swój przyjazd okrzykiem: „Jesteśmy zawsze tam gdzie nasza Jaga gra…”. Z dworca odebrało nas kilka osób z ekipy samolotowej. Jadąc taksówką byliśmy zszokowani kazachskimi zasadami ruchu drogowego, a raczej ich brakiem, kto głośniej trąbi ma pierwszeństwo, a pieszy jest zawsze persona non grata.

Stadion z zewnątrz? Biały mur, jupitery, prawie jak w Polsce. Wchodzimy bez sprawdzania biletów, żadne przeszukiwanie nie miało miejsca, wchodziliśmy, wychodziliśmy i zawsze to samo. Na obiekcie zero ochrony, jedynie sama milicja – podobnie jak na dworcach, lotniskach i innych strategicznych obiektach. Przegraliśmy, ale przygoda pozostała. Wracaliśmy już samolotem.

Dziś pucharowe perspektywy, a w pamięci masz wyjazdy na przykład na KS Brańszczyk w czwartej lidze.

Brańszczyk, Huragan Wołomin, Mazur Karczew, a jak wyjazdy do Warszawy, to na Olimpię lub AZS Warszawa. Pamiętam jak w dziesięć osób pojechaliśmy do Biskupca. W dziesiątej minucie było 3:0. Miejscowi na nas ruszyli, jeszcze przed przerwą awantura. Po przerwie zaatakowali nas cztery razy większą grupą, ale jeszcze się jakoś wybroniliśmy. Po meczu zjechała się chyba cała miejscowość do parku pod stadionem. Wszyscy dostaliśmy grube lanie. Kilka osób trafiło do szpitala. Ale byliśmy zadowoleni z tego względu, że mimo takiej różnicy, takiej przewagi przeciwnika, nikt nie uciekał, tylko wyszliśmy i zmierzyliśmy się z tym, co nas czekało.

Był taki moment, że zwątpiliście? Świadomość, że czołówka, którą pamiętasz z migawek z dzieciństwa, jest lata świetlne od was?

Trzecia, czwarta liga to połamane trybuny, jakaś siatka, bardzo słaby poziom meczów. Nie bardzo było na co patrzeć, więc tym łatwiej człowiek mógł się skupić na dopingowaniu. Zżywał się z drużyną paradoksalnie mocniej. Z awansów cieszył jak małe dziecko. Jedną z pierwszych świadomych euforii, jakie dała mi Jaga, była feta po awansie do trzeciej ligi. Z dzisiejszej perspektywy wyjątkowo wymowne. Co tu kryć – moje kibicowanie wykuwało się w latach dziewięćdziesiątych, gdzie Jadze towarzyszyły raczej same niepowodzenia sportowe. Mnie i moim kolegom nie mieściło się w głowie, że można osiągnąć taki status, jak Jagiellonia ma dzisiaj. Rozmawialiśmy między sobą: druga liga to byłby wielki sukces! Ekstraklasa? Europejskie puchary? Człowiek nawet o tym nie myślał. Nawet tak nie marzył. Ale ludzie byli głodni piłki nożnej na wyższym poziomie. Jak weszliśmy do drugiej ligi, na pierwsze mecze z Petrochemią i GKS-em Bełchatów przyszło po 12 tysięcy ludzi. Boom długo nie potrwał, wkrótce wróciliśmy na Jurowiecką, ale odżyły nadzieje.

tabela

Sezon 98/99. źródło: Wikipedia

Na nowym stadionie od razu poczułeś się jak w domu?

Na Jagiellonii zawsze czułem się jak w domu. Zawsze starałem się pracować nad tym, żeby przychodziło jak najwięcej ludzi, żeby na Jadze była jak najlepsza atmosfera. Tłumaczę młodszym kibicom, że nie sztuką przyjść, gdy przyjedzie Legia czy Lech lub gdy gramy o mistrzostwo Polski. Jak przychodzisz mimo gorszej pogody, na Podbeskidzie czy Bełchatów, to sam sobie wystawiasz świadectwo. Jesteś zawsze, na dobre i na złe. O to w tym wszystkim chodzi.

Jest obecnie boom na Jagę w Białymstoku?

Aż tak to nie. Na początku sezonu było nieźle, ale końcówka… Jak w większości kraju, może poza Górnikiem. To ciężkie czasy. Kibic stawia na wygodę. Woli obejrzeć mecz w domu lub pubie. Tam, gdzie jest ciepło. Tam, gdzie masz powtórkę. Zainteresowanie Jagą w Białymstoku było, jest i będzie, ale co innego zainteresowanie, a co innego frekwencja.

jaga2

Podejrzewam, że w pubie żadnego meczu nie widziałeś. Dużo jest zachodu z organizacją wyjazdów?

Organizacja wyjazdów to może nie jest wyzwanie, ale to bardzo duża odpowiedzialność. To się tak wydaje – a, co tam, załatwić autokar, podjechać, przyjechać, zorganizować pieniądze i zapłacić! Początki nie były łatwe. Dopóki nie miałem na barkach takiej odpowiedzialności, jechałem na wyjazd bez presji. Nie interesowało mnie czy firanka się urwie, czy żarówka się pobije, czy stół się połamie. A potem wszystko się zmieniło. Musisz pilnować porządku, żeby nic się nie działo. Nawet, jeśli nie płacę za zniszczenia z własnych pieniędzy, to ja idę się tłumaczyć, ja świecę oczami. Przyjdzie jeden z drugim, naniszczą i robi się smród. Trochę trzeba było się napracować nad mentalnością ludzi. Zerwiesz hamulec ręczny? Po co? Dla czterech minut bycia „bohaterem”, bo towarzystwo wokół się śmieje? Ktoś za to poniesie koszty. Brat po szalu. Jeden, drugi i szesnasty. Zerwanie hamulca ręcznego w pociągu specjalnym, bez uzasadnienia, to 2000 złotych kary. Znam lepsze sposoby zagospodarowania takiej kwoty, również w kontekście kibicowskim.

Było ci kiedyś wstyd za kolegów po szalu?

Wstyd to za mocne słowo. Ale zdarzały się sytuacje, których lepiej było uniknąć. Takie, po których zdarzały się chwile zwątpienia i myśli: po co mi to? Mogę wsiąść w samochód, pojechać, zedrzeć gardło, wrócić, niczym się nie martwić. Ale to byłoby pójście na łatwiznę. Człowiek walczy zawzięcie, żeby ruch kibicowski szedł do przodu, a nie cofał się przez głupie występki pojedynczych osób.

Ile ci to czasu zżera?

W latach 2009-12 szczególnie sporo. Nie było łatwo z wynajęciem autokarów, ponieważ firmy nie chciały z kibicami jeździć. Najlepszym dowodem, jak wiele się zmieniło, jest to, że dzisiaj przewoźnicy biją się o nas jako klientów. Przez to, że ludzie mnie znają, wiedzą, że potrafię zapanować nad sytuacją, dzisiaj jest łatwiej, ale z drugiej strony, nie ukrywam, czasu mam coraz mniej. W 2009 nie miałem żony i dwójki dzieci. Rodzina zmienia perspektywę. Czasami trzeba się nieźle gimnastykować: mecz w Kutaisi był w czwartek, a ja w sobotę miałem własny ślub. Jak tu zrobić, żeby pojechać? W jedną stronę okej, ale potem? Udało się dogadać z klubem, że zabiorą mnie z powrotem, a wracali w nocy tuż po meczu. W piątek nad ranem byłem w Białymstoku.

Najtrudniejsze negocjacje podejrzewam, że jednak toczyłeś wtedy z narzeczoną.

Nie będę kłamał, że było lekko. Ale i tak łatwiej, niż gdy awansowaliśmy i wylosowaliśmy Azerbejdżan. Wtedy już było bardzo ciężko. Ale pojechałem.

Jak często żona cię pyta: Adam, po co ci to?

Żonę mam bardzo wyrozumiałą. Wie, że całe życie tym się zajmuję, zawsze mnie wspierała. Jak jest wyjazd, to wolałaby, żebym pojechał, niż siedział w domu i denerwował się, że nie pojechałem. W ciągu ostatnich kilku lat nie zaliczyłem tylko pojedynczych meczów, gdy już naprawdę musiałem zrezygnować. Ostatnio zamiast do Niecieczy na Sandecję i Wrocławia, siedziałem w szpitalu z dzieckiem. Dobro wyższe. Ale poza takimi przypadkami ekstremalnymi, staram się być zawsze i wszędzie.

Przejdźmy do momentu zapalnego: waszych problemów z Urzędem Skarbowym.

To jest sprawa trochę polityczna. W 2011 zaczął się ogólnopolski protest kibiców przeciw władzy zamykającej stadiony. W maju wojewoda ogłosił, że zamyka stadion Jagi za jakieś przeważnie niegroźne zdarzenia z 2010. Poszliśmy pod Urząd Wojewódzki i głośno wyraziliśmy swoją opinię na ten temat. Krzyczeliśmy „Donald matole, twój rząd obalą kibole” i „Piłka nożna dla kibiców”. To odbiło się w Polsce szerokim echem, bo prawie wszystkie osoby, które tam były, i może dosadnie, ale pokojowo manifestowały swoje niezadowolenie, zostały zatrzymane przez policję, wsadzone w radiowozy i zawiezione na komendę. Staliśmy dwie, trzy godziny pod ścianą, każdy dostał wniosek o ukaranie. Najmłodszych zastraszano, że jak nie przyjmą mandatów, trafią do więzienia. Na rządzącą partię spadły gromy, pytano co to za demokracja, skoro w wolnym demokratycznym kraju nie można przeprowadzić pokojowej demonstracji. Występowaliśmy głośno przed kamerami, podpadliśmy i tak, na zasadzie odwetu, zaczął się proces niszczenia nas. Chciałbym zaznaczyć, że jesteśmy apolityczni, wystąpiliśmy wtedy przeciwko decyzji, a że pochodziła akurat z tego obozu… Tak to się zaczęło. W mieście rozpoczęła się kampania, by naszemu stowarzyszeniu przylepić łatkę bandytów. W 2013 doszło do podpaleń mieszkań dla obcokrajowców z czym nie mieliśmy nic, ale mimo to całe środowisko kibicowskie zostało oskarżone i zmieszane z błotem. Ale zamiast skupić się na tym podpalaczu, prokuratura wystąpiła do sądu o delegalizację Dzieci Białegostoku zarzucając nam, że organizujemy burdy, zadymy, ustawki, a w szeregach mamy osoby karane.

Wniosek został oddalony przez sąd jako całkowicie bezzasadny. Sędzia przewodniczący zrównał prokuratora z ziemią. Wytykał mu elementarne błędy. Nie było żadnego dowodu, choćby jednego, że organizowaliśmy cokolwiek, co nam zarzucał. Prokurator wypisał, że piętnaście osób z naszego stowarzyszenia było karanych w różnych sprawach. Z tych piętnastu dwanaście nie było od dawna w stowarzyszeniu, co znowu wytknął sędzia. Pozostali mieli w większości zarzuty za wykroczenia. Sędzia sam powiedział: jak pan może nie wiedzieć, że jeśli ktoś został ukarany za wykroczenie, to nie jest karalność?

Stowarzyszenie nie zostało więc rozwiązane. W tym samym czasie trwała standardowa kontrola Urzędu Skarbowego. Przyszły dwie panie, obejrzały nasze papiery, które prowadziło nam niezależne biuro rachunkowe, mające spore doświadczenie we współpracy z podobnymi nam stowarzyszeniami. Wszystko było okej, parę drobiazgów wymagało wyjaśnień, ale nic poza normę. Panie poszły sobie, a jakiś czas po kontroli rozpętała się burza. Uznali, że powinniśmy zapłacić podatek dochodowy za wynajem autokarów, pociągów specjalnych, biletów PKP, czyli wszystkiego, co jest podstawą organizowania wyjazdów. Stwierdzili, że my, kibice, jadąc na mecz, nie prowadzimy działalności propagowania sportu, bo siedzimy na trybunach zamiast kopać piłkę. Przez to, ich zdaniem, nie podchodzimy pod zwolnienie z podatku dochodowego. I tutaj wychodzi bardzo dziwna rzecz. Takich stowarzyszeń w Polsce są setki, może nawet tysiące. Tylko u nas do czegoś takiego się doczepiono. Choć stowarzyszenie „Dzieci Białegostoku” powstało tylko po to, żeby ruch kibicowski miał jakiś podmiot prawny, który będzie mógł wynajmować autokary, pociągi. Nikt nie był w jego ramach zatrudniony, nikt nie otrzymywał wynagrodzeń, co wykazały wszelkie kontrole Urzędu Skarbowego. Nasze wydatki szły tylko na cele statutowe stowarzyszenia, czyli przede wszystkim wyjazdy na mecze. Oczywiście są stowarzyszenia lepiej rozwinięte, które prowadzą działalność gospodarczą i np. dodatkowo sprzedają pamiątki i przez to inaczej się rozliczają, ale my czegoś takiego nie prowadzimy. Jedyne co, to w latach 10-12 mieliśmy umowę współpracy z klubem, w ramach której pomagaliśmy klubowi marketingowo, a także „odpowiadaliśmy” za spokój na trybunach. Jeśli klub dostał karę za racę, to było to potrącane z pieniędzy, które mieliśmy otrzymać w ramach tej umowy.

Jeśli tak miałoby być interpretowane prawo, to kibice musieliby założyć firmę turystyczno-przewozową, bo istnienie organizacji non profit, gdzie chcesz zrobić coś dla kogoś, nie ma sensu. Można usadzić każdego. Tak stało się w naszym przypadku. Odwołaliśmy się od decyzji US do dyrektora Izby Skarbowej, mieliśmy sprawę w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym, a następnie w Naczelnym Urzędzie Administracyjnym. Przez ponad dwa lata nie rozpatrzyli nawet skargi kasacyjnej, a to nie wstrzymało egzekucji, która zaczęła się w 2015.

urzad skarb

Dziś, z punktu widzenia prawnego, nad sześcioma osobami wiszą długi, w tym nad tobą.

To osoby, które były w zarządzie w okresie objętym kontrolą urzędu. Stowarzyszenie samo nie ma żadnego majątku, co uznał sąd. Urząd Skarbowy ruszył więc na członków stowarzyszenia. Naszym zdaniem to też nie jest zgodne z prawem, o czym świadczy art. 116a ust. 1b ordynacji podatkowej, według którego jeśli podmiot nie prowadzi działalności gospodarczej – a my nie prowadziliśmy – to nie można ogłosić upadłości, a co za tym idzie nie można wsiąść na majątek osób prywatnych zarządu tego stowarzyszenia. Ale egzekucja ruszyła.

Jakie są zobowiązania?

Ogółem 151.206 zł i 64 groszy mamy do zapłaty. Początkowo ściągali koszty egzekucji – po osiem, dziewięć tysięcy złotych. Wsiedli na konto, pobierali pensje do najniższej krajowej, więcej nie mogli. Ile miałem, tyle zabierali. Potem zaczął ich interesować samochód czy nieruchomości. Koledze, mającemu założoną rodzinę i małe dziecko, chcieli zająć mieszkanie na poczet długu. Gdyby mu zabrali, przeżyłby życiową tragedię. Rodzice swego czasu przepisali na mnie ziemię rolną. Urząd Skarbowy wziął ją pod hipotekę.

Jak się poczułeś, gdy nagle przyszło ci mierzyć się oko w oko z komornikiem?

Byłem przerażony tym, jak to wszystko działa, że oni mogą coś takiego zrobić, że państwo w taki sposób może zadziałać. Komornik siada, zabiera wszystko, od razu myślisz o rodzinie, dzieciach. Człowiek zastanawia się nad tym wszystkim. Cały czas wierzyłem, że wygramy walkę. Liczyłem, że Naczelny Sąd Administracyjny podejdzie do tego normalnie, ale zawiodłem się. Wysyłałem mnóstwo pism, starałem się zainteresować różnych ludzi tym, żeby usiedli i przeanalizowali naszą sprawę. Ale zaczęła się egzekucja i trzeba było spłacać, chociaż po trochu. Nikt tu wielkich pieniędzy nie ma, po pięćset, tysiąc złotych się spłacało, dla nich tyle co nic, dla nas duża rzecz. Cały czas podnosimy jedną kwestię: żaden z naszej szóstki nie osiągnął żadnych korzyści majątkowych. Złotówki nie zarobił, a musi zapłacić kilkadziesiąt tysięcy. Rozumiem, jakbym nakradł na wielką kwotę i poniósł konsekwencje – okej. Ale nic takiego nie miało miejsca. Tymczasem ściągali mi dwa razy z konta nawet należne mi 500+, pieniądze nie do ruszenia, bo to przecież na dzieciaki. Komornik nie ma do tego prawa. Takie sytuacje nie są ani przyjemne, ani wesołe, człowiek poświęca mnóstwo sił i energii na bronienie się przed Urzędem Skarbowym. To zaangażowanie można przerzucić na milion pożyteczniejszych spraw.

Jak żona reaguje na tę burzę?

Spokojnie, bo widzi, że ja spokojnie do tego podchodzę. Nie jest tak, że to w ogóle nie denerwuje, ale wierzę, że jakoś sobie poradzimy, jakoś damy radę. Były nerwowe sytuacje, wątpliwości, ale powtarzamy sobie: potrwa to rok, dwa, ale wyjdziemy z tego wspólnymi siłami. Aktualnie dług rozłożono nam na raty na rok czasu. Pierwszą ratą było piętnaście tysięcy, drugą i kolejne po pięć tysięcy, a ostatnią reszta. Potem będziemy pisać o kolejne rozbicie na raty, tak żeby przez kolejny rok móc zbierać pieniądze.

Trwa zbiórka Przyjaźń Jest Wszystkim, która ma pomóc wykaraskać się wam z problemów.

Jest to decyzja całego ruchu kibicowskiego Jagiellonii, rzeszy kibiców, którzy podjęli decyzję, że nie może być tak, że my byliśmy w zarządzie, więc dostajemy po głowie. Nie zostawiają nas samych. Szkoda tylko, że przez tą całą sprawę jesteśmy ograniczeni w działaniach. Wcześniej zbieraliśmy plastikowe nakrętki, sprzedawaliśmy je i za to kupowaliśmy wózki inwalidzkie dla potrzebujących kibiców. Do momentu rozpoczęcia problemów z US, kupiliśmy pięć wózków, ale dzisiaj tej akcji nie możemy prowadzić, bo jeśli cokolwiek wpłynęłoby na konto, od razu wzięłaby skarbówka. Dziś więc tylko pomagamy użyczając pomieszczenia i zbierając nakrętki dla innych fundacji, a także pomagając przy załadunku. Organizowaliśmy akcje w Domach Dziecka i przedszkolach, akcję „Wyprawka” dla uczniów, akcję „Jagiellońska paczka” na wzór „Szlachetnej paczki”. Do tego akcje patriotyczne, jak choćby obchody 92 rocznicy wyzwolenia Białegostoku. To wszystko dzisiaj jest utrudnione, bo wisi nad nami cień Urzędu Skarbowego.

nakretki

wózki

Miałeś wsparcie w klubie?

Tak. Próbowali nam pomóc prawnie, ich kancelaria radców prawnych była do naszej dyspozycji. Choć też nie ukrywam, że z niektórymi rzeczami zbyt późno ruszyliśmy. Byłem np. w Ministerstwie Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej, oni zainteresowali się naszą sprawą, stwierdzili, że to absurd. Niestety nie mogli pomóc, ponieważ sprawa była po pierwszej instancji wojewódzkiego sądu administracyjnego, który wydał wyrok, oni jako ministerstwo nie mogli podważać decyzji sądu. Poza tym klub przekazał nam po złotówce od każdego kibica będącego na meczu z Legią Warszawa, Lechem Poznań i Zagłębiem Lubin. W sumie 38 400 złotych.

Kibice innych klubów też pomagają?

Tak, są wpłaty od różnych środowisk kibicowskich. Bardzo włączyło się Stowarzyszenie Kibiców Wisły Płock, które zrobiło licytacje i uzbierało prawie dwa tysiące. Wspomogli nas również kibice Niemena Grono. Poza nimi grupowo nie było działań, ale pojedynczo pomagali nam kibice z całej Polski. Wsparcie otrzymaliśmy od kibiców Siarki Tarnobrzeg, Wisły Kraków, Ruchu Chorzów, Widzewa Łódź, BKS-u Stal Bielsko-Biała i z Bełchatowa. Kilka stowarzyszeń pisało do nas z zapytaniem o opis całej sprawy, bo nie ukrywali, sami patrząc na nas obawiają się czy ich to może spotkać. Przekazałem im wszelkie informacje jak to było z nami i na co zwracać uwagę. Jak będą chcieli, mogą zniszczyć każdego, każdą inicjatywę i każde stowarzyszenie. Tyle.

Ale ciebie to z trybun nie przegoni, nie zraziłeś się?

Nie, na pewno nie.

***

Jeżeli chcesz wesprzeć finansowo zbiórkę pomocy dla kibiców Jagiellonii „JAGA PJW” możesz to zrobić na konto bankowe:

Nazwa: SKJB Dzieci Bialegostoku,

Numer konta: 38 1140 2004 0000 3702 7492 3914

IBAN: PL 38 1140 2004 0000 3702 7492 3914

Kod BIC/SWIFT: BREXPLPWMBK

Tytuł przelewu: „na cele statutowe” 

Kontakt z prowadzącymi zbiórkę oraz informacje o wielkości zebranych środków dostępne są na profilu: www.facebook.com/Jagapjw

***

Leszek Milewski

Napisz autorowi, że teraz Urząd Skarbowy dobierze mu się do d…

Najnowsze

Komentarze

42 komentarzy

Loading...