Reklama

„Koniu”, „Dzidek”, „Biedrza”. Nie żyje legenda Stomilu

redakcja

Autor:redakcja

22 kwietnia 2017, 12:25 • 4 min czytania 3 komentarze

Legia ma Brychczego, Wisła Reymana, a Widzew Bońka. Gościa, który jest jak synonim klubu. W Olsztynie dla wszystkich związanych ze Stomilem kimś takim był Andrzej Biedrzycki.

„Koniu”, „Dzidek”, „Biedrza”. Nie żyje legenda Stomilu

Wiosenny bilans Stomilu był imponujący. Trzy remisy wywalczone na dalekich, trudnych wyjazdach i dwie efektowne wygrane u siebie. A ostatnio niespodziewany blamaż w 26. kolejce. 0:4 ze Stalą Mielec… Ale to nie był wypadek przy pracy. Owszem, Stal zagrała świetne zawody, jednak olsztynian w tym meczu nie było. Niby wyszli na boisko, niby sklecili kilka ciekawych akcji, ale myślami byli gdzie indziej. Wszystko puściło dopiero po meczu. To wtedy pojawiły się łzy i bezsilność. I bynajmniej nie chodziło o ligowe punkty.

Dzień wcześniej, podczas piątkowego treningu, na oczach piłkarzy Stomilu wydarzył się dramat, jakiego zapewne większość z nich już nie doświadczy. To była chwila. Koniec treningu, zbieranie sprzętu. Na szybko, bo choć mamy kwiecień, padał deszcz ze śniegiem i grad. Nagle konsternacja. W narożniku boiska padł Andrzej Biedrzycki. Kierownik i drugi trener, a przede wszystkim żywa legenda olsztyńskiego klubu. Wysportowany gość, raczej stroniący od jakichkolwiek używek. Ostatnio jedynie trochę mocniej podziębiony. Zamieszanie, sporo nerwów, chaos. Reanimacja. Walka o oddech i przywrócenie tętna. Wszystko na oczach Igora i Wiktora, dwóch synów „Biedrzy”, którzy są w kadrze pierwszego zespołu…

biedrzycki_andrzej_003_em

Nadzieja na to, że Biedrzycki wybudzi się ze śpiączki żyła przez tydzień. Kibice w Olsztynie i wiele osób związanych z klubem nie wiedzieli, że sytuacja jest aż tak krytyczna. To właśnie dlatego na meczu ze Stalą na płocie olsztyńskiego stadionu pojawił się wielki transparent z napisem „Biedrza wracaj do zdrowia!”. Niestety, nie wrócił. W piątek, 21 kwietnia Andrzej Biedrzycki zmarł w wieku niespełna 51 lat.

Reklama

Dla kibiców Stomilu Biedrzycki to symbol. Trafił do klubu w 1981 roku jako nastolatek i przez lata piął się ze Stomilem w krajowej hierarchii. Był podporą zespołu w 1994 roku, gdy klub z Olsztyna wywalczył historyczny awans do Ekstraklasy, a także przez siedem kolejnych sezonów gry na najwyższym szczeblu rozgrywek. Kolejny, ósmy sezon w Ekstraklasie, również rozpoczął w Stomilu, ale po konflikcie z trenerem oraz władzami klubu odszedł na rok do Jagiellonii Białystok. Stomil spadł wtedy z ligi, a „Biedrza” oczywiście wrócił na stare śmieci. Sezon 2002/03 był ostatnim i dla ówczesnego Stomilu, i dla niego jako piłkarza. Po spadku z Ekstraklasy, klub spadł z hukiem i z ówczesnej drugiej ligi, a on z powodu urazu zakończył profesjonalne granie.

Nikogo nie dziwiło, że to właśnie jemu powierzono misję odbudowy piłki w Olsztynie w roli trenera. Awans z IV do III ligi jego ekipa zaliczyła już w pierwszym sezonie. Jako trener przez kilka lat pracował też w DKS Dobre Miasto i Mrągowii Mrągowo – klubach z regionu, w których pozostawił po sobie dobre wrażenie. Później wrócił do Stomilu już jako dyrektor sportowy. Znowu krótkie rozstanie, praca w lokalnych klubach (Start Działdowo oraz GKS Wikielec) i powrót do Olsztyna. Znowu w nowej roli. Tym razem jako drugi trener i kierownik drużyny.

Bycie „kiero” to była robota stworzona dla niego. Mógł się wykazać pod każdym względem. Organizować, działać, ogarniać. W sumie robił to przecież od zawsze. Jeśli któryś z dawnych piłkarzy Stomilu nie utrzymywał już kontaktów z nikim z boiska, to z „Biedrzą” i tak jakiś kontakt miał. To on organizował, albo przynajmniej zawsze współorganizował, wszelkie zjazdy, spotkania po latach i ekipy na mecze oldbojów. Pomagał we wszystkim. Bo pomagać „Dzidek”, jak mawiali o nim dawni kumple z boiska, lubił. Czuł się wtedy potrzebny. Komuś trzeba ogarnąć na szybko rezonans? Nie ma problemu! Potrzeba rabatu na nowe korki? Proszę bardzo! A może przerobić lanki na mixy? Dawaj, zaraz będzie! Zimówki w dobrej cenie albo sprawdzony mechanik? Już się robi! Tak, „Biedrza” uwielbiał pomagać i zawsze być pod grą. Znał wszystkich, a wszyscy znali jego. Oczkiem w głowie byli dla niego synowie, ale jak rodzinę traktował niemal wszystkich wokoło. Do tego lubił zapieprzać, zatracać się w pracy, tak jak kiedyś na boisku. To m.in. stąd ksywa „Koniu”. Nie był wirtuozem, ale za to słowo „walczak” stworzono chyba specjalnie dla niego. Bo czegoś takiego jak serducho do gry nie dało mu się odmówić. Tak było do końca, bo nawet grając rekreacyjnie w siatkonogę „Biedrza” chciał zawsze wygrywać. Trenerzy to doceniali. Mimo późnego debiutu (miał już 28 lat) zaliczył aż 196 meczów w Ekstraklasie (wszystkie dla Stomilu). W sumie w barwach klubu z Olsztyna zagrał w rozgrywkach ligowych 397 razy. To absolutny rekord.

PIOTR GAJEWSKI

Fot. Emil Marecki / archiwum rodzinne Andrzeja Biedrzyckiego

b06 b05 b04 b03 b02 b01 biedrzycki_andrzej_002_em biedrzycki_andrzej_001_em

Reklama

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

3 komentarze

Loading...