Reklama

Uniknąć wielkiego zawodu, czyli klasyk brudnej zbroi

Antoni Figlewicz

02 listopada 2025, 13:12 • 6 min czytania 20 komentarzy

Przed dzisiejszym spotkaniem Widzewa z Legią nie możemy powiedzieć, żeby ktokolwiek z zainteresowanych cierpiał na przesadną pewność siebie. Nie ma tu kozaków, mocnych punktów, nie ma żadnych sygnałów zwiastujących typową dla tej rywalizacji w XXI wieku piłkarską dominację Wojskowych, ani specjalnie rozbuchanych nadziei łodzian na pokonanie rywala w tym prestiżowym starciu. Oj nie. Dzisiejszy klasyk można nazwać nieco prześmiewczo „klasykiem obsranej zbroi”. Bo jedni i drudzy powinni się raczej modlić o to, żeby nie dać wielkiej plamy, którą w aktualnych okolicznościach trudno będzie zmazać.

Uniknąć wielkiego zawodu, czyli klasyk brudnej zbroi

Wyobraźcie sobie, jak mogłyby wyglądać nastroje po porażce – nieważne, którego z zespołów, to jest tu chyba najlepsze. Na ten moment i Widzew, i Legia grają absolutnie poniżej przedsezonowych oczekiwań. W porządku, różnice w tabeli są niewielkie, oba zespoły są w jej dolnej połowie i mają po szesnaście oczek, de facto tracą jedynie punkt do siódmego w zestawieniu Zagłębia. Ale celem nie było siódme miejsce.

Reklama

Widzew miał wywalczyć sobie (i zgodnie z deklaracjami – nadal ma) europejskie puchary.

Legia chciała mistrzostwa.

Jedni i drudzy zdają się być na drodze do figi z makiem. Nie dlatego, że już stracili zbyt duży dystans do czołówki. Raczej dlatego, że są w rozsypce.

Bez mocnych punktów w Widzew – Legia. Klasyk dwóch zawodów

Zaczniemy od łodzian, gospodarzy tego dzisiejszego meczu. To nie tak, że oczekiwaliśmy narodzin absolutnego hegemona i zbudowania drużyny godnej ekstraklasowego podium w parę miesięcy. Ale zerkamy sobie na ruchy łódzkich włodarzy i… oni chyba myśleli, że się da. Uwierzycie, że w ten rok Widzew wszedł z Danielem Myśliwcem u steru? Myśmy już dawno zdążyli o tym zapomnieć, ale kibice są mistrzami świata w przypominaniu. Ostatnio latał po sieci post jednego z fanów, który odkrył, że w jego widzewskim kalendarzu na ten rok listopad jest przyozdobiony zdjęciem trenera, który pożegnał się z klubem już w lutym. A potem zdążył się jeszcze dorobić trzech następców. Jednego z nich w sumie dwukrotnie.

W całej, nazwijmy to górnolotnie, erze Roberta Dobrzyckiego Widzew miał już trzech trenerów. Wejście biznesmena do klubu z Łodzi ogłoszono 28 marca tego roku. W siedem miesięcy dostaliśmy już trzy różne warianty „Make Widzew Great Again”, choć miał być spokój i budowanie krok po kroku silnych podstaw. To wszystko gdzieś w tle się dzieje – ruszyła budowa ośrodka, było mocne letnie okienko. Ale jest też niepewność i syndrom oklapniętej głowy, który po ewentualnej porażce z Legią tylko przybierze na sile.

Robert Dobrzycki z Widzewa Łódź

Robert Dobrzycki

Było dumnie, godnie. Były pieniądze, samoloty, głośna w mediach afera. HollyŁódź pełną gębą. Nadal jest na bogato, ale niektórzy mieli prawo zwątpić w jakiekolwiek szanse na realizację stawianego przed Widzewem celu. Puchary? Na razie to może warto trochę więcej powygrywać.

Co jest grane? Gdzie ten środek pola?

Na początku sezonu – słusznie zresztą – zachwycaliśmy się niesamowitą formą Juljana Shehu, a Albańczyk ostatnio trochę zgasł. Jeśli przyjmiemy, że w środku pola u jego boku największą różnicę ma robić Fran Alvarez – piłkarz pięknych momentów, ale tylko momentów – to może jednak brakować łodzianom pazura. Bo prawie wszystko co dobre w tym sezonie dla Widzewa zdarzyło się wtedy, gdy któryś z tych dwóch piłkarzy maczał w meczu swoje palce.

  • 1. kolejka, wygrana 1:0 z Zagłębiem Lubin, gol Shehu;
  • 3. kolejka, solidne zwycięstwo z GKS-em Katowice, było 3:0, przy wszystkich golach swój udział mieli Alvarez (gol i nabicie Kowalczyka przy bramce samobójczej) i Shehu (asysta);
  • 8. kolejka, Arka Gdynia pokonana 2:0, Shehu z asystą (choć tu warto przypomnieć, jaki koncert dał Angel Baena);
  • Puchar Polski i przepchnięty dopiero w karnych mecz w Niecieczy – po 90 minutach było 2:2, obaj panowie zaliczyli po golu, Shehu rzutem na taśmę dał łodzianom dogrywkę;
  • 11. kolejka, wesołe 4:2 z Bruk-Betem, hat-trick Alvareza, niewiele brakło Hiszpanowi do czteropaku.

Juljan Shehu i Fran Alvarez

Juljan Shehu i Fran Alvarez

Wygrać pomimo średniego meczu Albańczyka i Hiszpana udało się tylko z Radomiakiem (3:2) i ostatnio w pucharze z Zagłębiem (1:0). Pierwsze z tych spotkań było w wykonaniu łodzian naprawdę efektowne – po swoim debiucie w roli pierwszego trenera Widzewa Igor Jovićević mówił nawet, że to był bardziej mecz na 4:1 niż 3:2 i miał rację. Gorzej było ostatnio z Miedziowymi, ale uznajmy, że zwycięzców się nie sądzi.

Faktem jest jednak, że bez dobrego meczu Shehu i Alvareza niezwykle trudno cokolwiek Widzewowi zdziałać. A czasem i dobra dyspozycja liderów środka pola nie wystarczy.

Legia daleko od optimum. Bardzo daleko

Legii za to nie wystarczy nawet dobry mecz, bo dla kibiców stołecznego klubu to często za mało. Jasne, szanują oni walkę i potrafią docenić dobrą postawę, ale bez wyników to tylko erzac, którym trudno się na dłuższą metę cieszyć. Więcej jest zresztą powodów do zmartwień, szczególnie jeśli rozłoży się tarapaty Wojskowych na czynniki pierwsze. Zamieszanie z Edwardem Iordanescu to tylko wierzchołek góry lodowej.

— Szczerze mówiąc, kiedy napotkałem na drodze Ediego Iordanescu, to miałem wrażenie, że to człowiek, który pasuje mi we wszystkim – i charakterologicznie, i pod kątem spojrzenia na piłkę, potrzeb w danym momencie. Wszystko tak się dopasowało, że decyzja przyszła szybciej, niż myślałem — mówił Weszło Michał Żewłakow, gdy tłumaczył, dlaczego jego wybór padł akurat na Rumuna. Z perspektywy czasu wydaje się to wszystko po prostu śmieszne.

Inaki Astiz przejmuje Legię. Dobrze mieć kogoś takiego pod ręką [CZYTAJ WIĘCEJ]

Bo Iordanescu charakterologicznie pasujący do Legii to – po tym co widzieliśmy choćby na jego konferencjach prasowych – kiepski żart. A to z kolei może oznaczać, że problem stołecznego klubu tkwi głębiej i nie może to wróżyć dobrze na przyszłość. To też zresztą prawda znana od jakiegoś czasu – zespół z Łazienkowskiej mógłby być jako cała instytucja zarządzany o wiele lepiej. Przy takim potencjale, takiej bazie do odnoszenia sukcesów, nie może znowu budować projektu od nowa.

Ile razy można zaczynać od resetu? Jakie są szanse na to, że nowy pomysł tych samych ludzi tym razem wypali?

Wielka ofensywa transferowa i na razie wielki klops

Tu zresztą nie ma miejsca na jakikolwiek reset, bo Legia, tak jaki i Widzew, jest świeżo po mocnym, drogim okienku transferowym. Latem do Warszawy przyszło paru zawodników z papierami na totalnych ekstraklasowych kozaków. Jest Kacper Urbański, przyszedł Kamil Piątkowski, ściągnięto doświadczonego Damiana Szymańskiego. Udało się wypożyczyć grającego dopiero co w Bundeslidzę skrzydłowego, kupiono nietanio napastnika, Górnikowi Zabrze podebrano kolejnego, tak jakby to musiał być właśnie on. Tymczasem Noah Weisshaupt, Mileta Rajović i Antonio Colak nie są na tle drużyny i całej ligi piłkarzami wartymi uwagi. Może tylko na razie, może coś się zmieni.

Ale nie no, nie są.

Mileta Rajović

Mileta Rajović

To wspólny mianownik, który łączy dziś Legię z Widzewem – transfery wyglądają świetnie, ale niestety nie na boisku. Chyba, że w porywach, kiedy doceniamy pojedyncze występy Piątkowskiego, Visusa, Urbańskiego czy, dajmy na to, Akere. Poza tym jest na ten moment średnio, żeby nie powiedzieć kiepsko.

Wielkie, jak na możliwości Ekstraklasy, wydatki wiążą się od razu z wielkimi oczekiwaniami, a tych żaden z zespołów nie spełnia. Nie bawmy się w niuanse, nie spełnia i kropka. Dlatego dla jednych i drugich porażka w dzisiejszym klasyku będzie oznaczać to samo. Bardzo nieprzyjemne napięcie na najbliższe dni i spory wzrost niepokoju na dalszą część sezonu. Wobec tego trudno w tym jednym meczu Widzewa z Legią doszukiwać się potencjalnego zwycięzcy.

Jest tu raczej przestrzeń na potencjalnego przegranego. A przy okazji kolejne uwypuklenie jego wad i problemów.

CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:

Fot. Newspix

20 komentarzy

Wolałby pewnie opowiadać komuś głupi sen Davida Beckhama o, dajmy na to, porcelanowych krasnalach, niż relacjonować wyjątkowo nudny remis w meczu o pietruszkę. Ostatecznie i tak lubi i zrobi oba, ale sport to przede wszystkim ciekawe historie. Futbol traktuje jak towar rozrywkowy - jeśli nie budzi emocji, to znaczy, że ktoś tu oszukuje i jego, i siebie. Poza piłką kolarstwo, snooker, tenis ziemny i wszystko, w co w życiu zagrał. Może i nie ma żadnych sportowych sukcesów, ale kiedyś na dniu sąsiada wygrał tekturowego konia. W wolnym czasie głośno fałszuje na ulicy, ale już dawno przestał się tego wstydzić.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama