Reklama

Ukraina, czyli paraolimpijska potęga. Skąd biorą się jej sukcesy?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

07 marca 2022, 19:27 • 15 min czytania 0 komentarzy

Od dziewięciu edycji igrzysk paraolimpijskich – nieważne czy letnich, czy zimowych – nie wypadła z najlepszej szóstki klasyfikacji medalowej. Po pierwszym dniu tych w Pekinie była najlepsza. Teraz wyprzedzają ją tylko Chiny. Jak Ukrainie udało się wejść na poziom międzynarodowej potęgi w sporcie paraolimpijskim, skoro sami sportowcy z niepełnosprawnościami przyznają, że w codziennym życiu nie mają łatwo? Kto jest za to odpowiedzialny? I jak rywalizację utrudniła im wojna – najpierw ta z 2014 roku, a teraz obecna, trwająca rosyjska inwazja?

Ukraina, czyli paraolimpijska potęga. Skąd biorą się jej sukcesy?

„To cud, że tu jesteśmy”

24 lutego, w dniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę, paraolimpijskie nadzieje Ukraińców mogły lec w gruzach. Nie było wiadomo, czy reprezentacja tego kraju w ogóle pojawi się w Pekinie, a co za tym idzie – czy sportowcy będą tam rywalizować. Finalnie udało im się tam pojawić. I to była dla nich pierwsza znakomita wiadomość. Choć by móc ją ogłosić, trzeba się było postarać.

To cud, że tu jesteśmy. Część naszej reprezentacji była już poza granicami Ukrainy, część nadal w kraju, tam też mieliśmy cały potrzebny nam sprzęt. Musieliśmy go pozbierać z różnych miejsc. Od ponad 25 lat jestem prezydentem Narodowego Komitetu Paraolimpijskiego i nigdy nie było nam tak trudno dostać się na igrzyska paraolimpijskie. Wielu członków naszej reprezentacji musiało wyjeżdżać przy zagrożeniu bombardowaniem i wybuchach. Pokonaliśmy wiele przeciwności, by tu przyjechać – mówił Wałerij Szuszkewycz.

Reklama

Dodawał też, że może być trudno wrócić im do domów, ale tym na razie się nie przejmują. Do Pekinu przyjechali przede wszystkim po to, by dać światu jasny sygnał – Ukraina żyje.

Rezygnacja z przyjazdu przyszłaby łatwo, to była prosta ścieżka. Nasze starty na paraigrzyskach to nie tylko sama obecność, ale też sygnał, że Ukraina jest i pozostanie państwem. Dojazdu tu zajął nam cztery dni i cztery noce, przez ostatnie dwie musiałem spać na podłodze w autobusie – mówił.. Kiedy wypowiadał te słowa, jeszcze nie podjęto decyzji o wykluczeniu z udziału w imprezie reprezentacji Rosji i Białorusi. Gdy ta jednak nadeszła, była to druga dobra wiadomość dla Ukrainy.

A trzecia? Tę zagwarantowali sobie sami, już w trakcie rywalizacji. Pierwszego dnia paraigrzysk zgarnęli siedem medali – trzy złote, trzy srebrne i brązowy. W dwóch kolejnych dniach dorzucili jeszcze jedno złoto. W biathlonowym biegu zawodników z uszkodzonym wzrokiem zajęli całe podium. Witalij Łukanienko, jego zwycięzca, jest z Kijowa i przez pewien czas przed startem nie miał żadnych wieści od pozostawionej tam rodziny. Swoje złoto dedykował tym, którzy bronią ukraińskich miast.

Tym złotem sam zresztą przysłużył się krajowi, choć – podobnie jak jego koledzy – powtarzał, że sport jest teraz na dalszym planie. Za jego pośrednictwem Ukraina jest w stanie jednak udowodnić, że mimo wszystko nadal funkcjonuje. I trudno wyobrazić sobie, że jej sportowcy mogliby zrobić to w lepszym miejscu niż paraigrzyska.

Ukraina lubi złoto

Od wielu lat Ukraina produkuje świetnych paraolimpijczyków. I słowo „produkuje” nie jest tu użyte przypadkowo – ci bowiem pojawiają się w tym kraju wręcz masowo. O tym, jak udało się Ukraińcom stworzyć tak znakomity system, napiszemy za chwilę. Na razie pogadajmy o jego efektach – a te są niewiarygodne.

Ukraina jest paraolimpijską potęgą. Niezależnie od tego, czy mówimy o letniej czy zimowej edycji tej imprezy. Od 2004 roku niezmiennie zajmuje miejsce w najlepszej szóstce klasyfikacji medalowej kolejnych paraigrzysk. Dwukrotnie w tym czasie udało jej się wkraść na podium – w Turynie w 2006 roku, gdy przegrała tylko z Rosją i Niemcami (od których miała więcej medali, ale o jedno złoto mniej), oraz w Rio de Janeiro w 2016, kiedy lepsze okazały się Chiny i Wielka Brytania.

Reklama

W tym drugim przypadku w Ukrainie sukces świętowano jednak znacznie bardziej. Bo stosunkowo biednemu krajowi, tonącemu w długach i rozdartemu wojną, która wybuchła dwa lata wcześniej, za plecami udało się zostawić prawdziwą sportową potęgę – Stany Zjednoczone.

To był wielki sukces. Jednak jeszcze bardziej imponujące są ukraińskie wyniki, gdy spojrzymy na nie z dłuższej perspektywy. Wtedy naprawdę widać pierwotny wybuch sukcesów i późniejszą stabilizację na najwyższym poziomie. Latem wygląda to tak:

Medale Ukrainy na letnich igrzyskach paraolimpijskich

Z kolei zimą tak:

Medale Ukrainy na zimowych igrzyskach paraolimpijskich

Rozmiaru sukcesów może zazdrościć im większość państw na świecie, a te, które zajmowały wyższe miejsca to prawdziwe sportowe potęgi – Stany Zjednoczone, Rosja, Chiny, Niemcy czy Wielka Brytania. Kraje, z którymi przegrać w takiej klasyfikacji to po prostu żaden wstyd, bo od zawsze spisują się znakomicie. Między nimi a Ukrainą jest jednak jedna zasadnicza różnica – one zawsze są wysoko w klasyfikacji medalowej również na „właściwych igrzyskach”.

Ukraina wręcz przeciwnie. Ich zimowa olimpijska historia – obejmująca osiem imprez – zamyka się w dziewięciu medalach. Z Salt Lake City i Vancouver wracali do kraju bez choćby jednego miejsca na podium. Latem medali mają, owszem, dużo więcej, bo od 1996 roku zgromadzili ich 139 (czego zazdrościć śmiało może im choćby Polska), ale w ostatnich latach radzą sobie coraz gorzej.

O ile od 1996 do 2012 roku tylko raz wypadli z czołowej 20. klasyfikacji medalowej (w Sydney, gdzie i tak zdobyli 23 medale), a w Atlancie udało im się zająć w niej nawet dziewiąte miejsce, o tyle w Rio i Tokio byli odpowiednio na 31. i 44. pozycji. Brazylijskie igrzyska były przy tym ich najgorszymi pod względem samej liczby krążków, bo zdobyli ich tam 11. W Tokio z kolei po raz pierwszy w swojej historii złote żniwa zakończyli na jednym mistrzostwie olimpijskim, choć dodać trzeba, że posłali tam zdecydowanie mniej liczną kadrę, niż zwykle miało to miejsce.

Medale Ukrainy na letnich igrzyskach olimpijskich.

Niemniej – z różnych powodów, wśród których wymienić trzeba też wojnę – w ostatnich latach ukraiński sport przeżył spore zahamowanie. Parasport nadal jednak utrzymuje swój standardowy, niesamowicie wysoki poziom. Jak Ukrainie udało się go osiągnąć i utrzymać?

Ojciec sukcesu

Wałerija Szuszkewycza już wspominaliśmy. Teraz musimy napisać o nim więcej – bo bez niego paraolimpijskiej potęgi Ukrainy po prostu by nie było. Dlaczego tak bardzo poświęcił się na rzecz sportu osób z niepełnosprawnościami łatwo jest zrozumieć, gdy tylko się na niego spojrzy – sam jest bowiem jedną z nich, jeździ na wózku.

Jako dziecko przeszedł polio. Doznał dość typowego dla tej choroby w tamtych czasach paraliżu dolnych kończyn. Gdyby miał inną rodzinę, być może nigdy nie doszedłby do miejsca, w którym znajduje się dziś. Jego bliscy, na czele z ojcem, traktowali go jednak jak pełnosprawnego. Tata zachęcał go zwłaszcza do pływania. – Każdego lata zabierał mnie nad morze i wpychał do wody. Wózki w Związku Radzieckim były bardzo, bardzo złe. W wodzie jednak ich nie potrzebowałem, byłem wolny, mogłem pływać. Dla mnie była to droga do pełnosprawnego społeczeństwa – wspominał Szuszkewycz.

Sęk w tym, że tę drogę musiał sobie sam stworzyć. W Związku Radzieckim osoby z niepełnosprawnościami nie miały łatwo. Na paraigrzyska ZSRR sportowców wysłał dopiero w 1988 roku, 28 lat po ich pierwszej edycji. Wcześniej nikt o tym nie myślał. Osoby z niepełnosprawnościami traktowano tak, jakby nie istniały. Zwłaszcza po katastrofie w Czarnobylu, gdy starano się zablokować wszelkie informacje o dzieciach z problemami, które mogła ona wywołać – do dziś wiele organizacji zajmujących się tym tematem mówi, że nie sposób oszacować, ile w Ukrainie jest ludzi z niepełnosprawnościami, bo dużo dokumentów zaginęło, zostało zniszczonych lub… po prostu nigdy nie powstało.

Sam Szuszkewycz wielokrotnie słyszał, że jego miejsce jest w domu albo w szpitalu – choćby od zarządcy basenu, na którym chciał popływać. Zdenerwowany takim traktowaniem postanowił coś zmienić. Na uniwersytecie założył grupę pływacką dla osób z niepełnosprawnościami, z którymi wywalczył prawo do korzystania z basenu – dostali jeden tor, na którym mogli pływać po 21, żeby nikt ich nie widział.

Nie było jednak mowy o tym, by mogło go to powstrzymać.

Wałeryj Szuszkewycz

Pomógł mu rozpad ZSRR. W niepodległej Ukrainie bardzo szybko stworzył Narodowy Komitet Paraolimpijski. Założył też klub, w którym osoby z niepełnosprawnościami mogły trenować. A potem poszedł za ciosem – w 1998 roku sam został pierwszą taką osobą, którą wybrano do ukraińskiego parlamentu i stał się doradcą prezydenta w kwestiach dotyczących niepełnosprawności. Mógł działać na najwyższym poziomie, wprowadzać zmianę w systemie od samego szczytu piramidy.

Równocześnie rozwijał swój inny projekt – Invasport, czyli Ukraińskie Centrum Kultury Fizycznej i Sportu dla Osób z Niepełnosprawnościami. Pierwsze takie założono w Kijowie w 1993 roku, wtedy nie miało jeszcze ani odpowiedniego finansowania, ani regionalnych oddziałów. Za jego sprawą i tak udało się jednak odnieść sukces – z igrzysk paraolimpijskich w Atlancie pierwszy złoty medal przywiózł do kraju Wasyl Łyszczynski.

Krok po kroku budowano fundamenty pod przyszłe sukcesy.

Sydney, czyli punkt zwrotny

37 medali, w tym trzy złote. Tyle przywieźli ukraińscy paraolimpijczycy z igrzysk w Sydney. Dla tamtejszego społeczeństwa był to prawdziwy szok. – Pytali: „Czy to naprawdę ludzie z niepełnosprawnościami? Ci mistrzowie nie mają rąk albo nóg?” – wspominał Szuszkewycz. O tym, że tak faktycznie jest, można było się przekonać, gdy medaliści stawili się w Pałacu Prezydenckim na zaproszenie Łeonida Kuczmy, ówczesnego prezydenta, który zachęcił parlament, by ten przeznaczył więcej środków na pomoc paraolimpijczykom.

Niedługo potem w Eupatorii nad Morzem Czarnym powstał wielki ośrodek przygotowawczy przystosowany dla osób z niepełnosprawnościami – miał siłownie, sale gimnastyczne, boiska sportowe, a nawet dwa pełnowymiarowe olimpijskie baseny. Paraolimpijczycy nagle dostali miejsce, w którym mogli trenować jak nigdy wcześniej. I nie tylko trenować. – W ośrodku znajdował się też centrum dla dzieci i innych osób, które potrzebowały rehabilitacji poprzez sport – mówił Szuszkewycz.

To była bowiem podstawa stworzonego przez niego systemu. Invasport miał wyłapywać potencjalnych paraolimpijczyków poprzez wprowadzenie sportu do programu rehabilitacyjnego dzieciom (głównie, choć ine tylko) z niepełnosprawnościami. W każdym regionie Ukrainy wkrótce powstała placówka dedykowana właśnie temu. Dzieciakom proponowano różne dyscypliny, każdy mógł wybrać taką odpowiadającą mu najbardziej. Na początku sport miał służyć wyłącznie jako pomoc w rehabilitacji. Gdy jednak ktoś okazywał się utalentowany, mógł pójść o krok dalej i zacząć faktycznie trenować, przygotowując się do potencjalnego występu na paraigrzyskach.

Ten system działa i przynosi rezultaty. Udaje się to dzięki ludziom – zarówno sportowcom, jak i osobom, które im pomagają na każdym etapie. Ludziom, którzy są w stanie pokonywać wszelkie problemy, jakie napotykają po drodze – brak pieniędzy, kryzysy polityczne, wojnę… Wszystkie te osoby niesamowicie się temu poświęcają. Dzięki temu mamy sukcesy. Ze stu osób, które zaprosimy na rehabilitację i które na tym skorzystają, znajdzie się może pięć utalentowanych w sporcie – mówił Szuszkewycz.

Maksym Krypak

Te pięć jedzie potem na paraigrzyska, walcząc o medale. Choć to nie tak, że problemów nie ma – pomijając wojnę, o której jeszcze wspomnimy, największym długo był dla paraolimpijczyków brak rozgłosu i finansowania. Owszem, mieli wspaniały ośrodek, w którym mogli trenować, ale na dłuższą metę stale musieli się mierzyć z brakiem środków, bo prywatnym sponsorom nie opłacało się w nich inwestować.

To zmieniło się mniej więcej w okolicach paraigrzysk w Londynie. Te były bowiem pierwszymi opakowanymi naprawdę solidnie w transmisje telewizyjne, a równocześnie w Ukrainie przedstawiciele rządu rozmawiali z właścicielami prywatnych kanałów telewizyjnych, gazet czy portali internetowych, by ci poświęcili więcej miejsca paraolimpijczykom. Taka kampania zadziałała. Z roku na rok paraolimpizm stawał się w Ukrainie popularniejszy. Przed wylotem na zeszłoroczne paraigrzyska w Tokio po raz pierwszy zawodników żegnał sam prezydent Ukrainy.

Przeprosił też za swoich poprzedników, którzy tego nie zrobili. I to był ważny gest. Do nadrobienia Ukrainie pozostało jednak dużo więcej.

Sport jest szansą

Według wielu raportów sytuacja osób z niepełnosprawnościami w Ukrainie – oczywiście raporty powstawały przed wojną, aktualna sytuacja jest z pewnością o wiele trudniejsza – nie wygląda dobrze. Poczynając od utrudnień infrastrukturalnych (jak brak progów dla osób na wózkach), przez kiepskie dofinansowanie do terapii, leków czy rent, po problemy z funkcjonowaniem w społeczeństwie. Niestety, o ile Związek Radziecki przestał istnieć już stosunkowo dawno, o tyle w Ukrainie pozostało sporo z jego postrzegania osób z niepełnosprawnościami – choćby to, że oferuje im się mało szans zawodowych, nawet jeśli byłyby w stanie bez problemu poradzić sobie na danym stanowisku.

Wiele takich osób żyje więc w głębokiej biedzie, za jedyne źródło utrzymania mając renty tak niskie, że oscylujące w okolicach 200-300 złotych miesięcznie. Czasem oprócz tego trafiają im się mniejsze, dorywcze prace. Choć w ostatnich latach wykonano wiele kroków by to zmienić i zaczęto systemowo starać się wspomagać takie osoby w większym stopniu, to nie udało się jeszcze zmienić najważniejszego – myślenia innych, w pełni sprawnych osób.

I to też w pewnym sensie wytłumaczenie tego, dlaczego paraolimpijska kadra Ukrainy jest tak mocna. Sport wielu osobom z niepełnosprawnościami daje tam szansę na lepsze życie. Jedyną szansę.

To moja praca – mówiła Lidia Sołowjowa, mistrzyni paraolimpijska w podnoszeniu ciężarów, cierpiąca na niskorosłość.

– W naszym kraju bardzo trudno jest znaleźć pracę, gdy ma się niepełnosprawność. Sport paraolimpijski jest moim głównym źródłem dochodu. Żyję z tego. Przez sport wiele osiągnęłam. Właściwie wszystko. Przed zaangażowaniem się w niego nie miałam nic. Dosłownie – nie miałam nawet mieszkania czy źródła dochodu. Dzięki sportowi się to zmieniło. Do tego jestem rozpoznawalna, szanowana i otrzymałam oficjalne państwowe tytuły. Nie jestem nikim.

Ukraińscy parasportowcy powtarzają, że nie mogą sobie pozwolić na taki tryb życia, jaki panuje w bogatych zachodnich krajach – gdzie osoby z niepełnosprawnościami zaczynają treningi i rywalizują w sporcie, a potem, jeśli im się nie spodoba, rzucają go i znajdują sobie “zwykłą” pracę. Bo oni skończą tę podróż na „rzucają go”. O znalezieniu innego zawodu w większości przypadków nie będzie mowy. Dlatego trenują ciężko i każdego dnia walczą o to, by z paraigrzysk wrócić z medalami – bo te mogą kompletnie odmienić ich życie.

Choć w sporcie też nie zawsze jest różowo.

Mamy dobry system, ale i tak co chwila rozwiązujemy kolejne problemy. Głównym jest zakwaterowanie naszych zawodników i zawodniczek [dla przykładu: Anton Dacko, srebrny medalista w szermierce z Rio przez długi czas dojeżdżał na treningi pokonując 50 kilometrów pociągiem, a potem autobusem – przyp. red.]. Ale działamy też zapewniając im protezy i operacje, jeśli ich potrzebują, zajmujemy się ich starzejącymi się rodzicami, rozwiązujemy problemy związane z rentami czy edukacją – mówił Szuszkewycz. Sam, jako członek rządu, wielokrotnie zwracał uwagę na sytuację osób z niepełnosprawnościami. Sporo udało się zmienić dzięki niemu. Ale do zmiany, nawet przed rosyjską inwazją, pozostało nadal bardzo dużo.

Sukcesy paraolimpijczyków pomagają w zwróceniu na to uwagi i przekonaniu społeczeństwa do akceptacji osób z niepełnosprawnościami. A raczej – pomagały do tej pory. Bo teraz Ukraina ma inne priorytety.

„Gdyby nie wojna, byłoby jeszcze lepiej”

Po najlepszym w historii kraju występie na igrzyskach paraolimpijskich – w Rio de Janeiro – sportowcy z niepełnosprawnościami znaleźli się w nowej dla siebie sytuacji. W kraju przywitali ich fani i oficjele, Petro Poroszenko, wówczas prezydent Ukrainy, gratulował im osobiście, opisując ich występy jako „niesamowite” i dowodzące, że „niemożliwe jest możliwe”.

Na tamte letnie igrzyska Ukraińcy jechali ledwie dwa lata po tym, jak aneksja Krymu przez Rosję i wywołana w ten sposób wojna rozdarła ich kraj, ale też – a może, z ich perspektywy, przede wszystkim – zabrała im centrum treningowe, ulokowane właśnie na Krymie. Centrum idealnie przystosowane do ich potrzeb, w którym mogli trenować i rehabilitować się na najwyższym światowym poziomie. Zamiast tego przez dwa lata musieli korzystać z innych miejsc, rozrzuceni po całym kraju.

Szukaliśmy wszelkich dostępnych innych możliwości. Muszę jednak powiedzieć, że nie były one najlepszej jakości. Musieliśmy przystosować się do warunków, często zdarzało się, że trenowaliśmy jeszcze w postsowieckich obiektach. Nasze doświadczenie, wiedza i wielki profesjonalizm zawodników pozwoliły nam osiągnąć sukces – twierdził Szuszkewycz.

Sukces, jakiego wcześniej nie było. I który usprawiedliwił budowę nowego centrum treningowo-rehabilitacyjnego w Dnieprze, jaką rozpoczęto stosunkowo szybko po utracie Krymu. Mimo tego jednak w Brazylii Ukraińcy powtarzali szczególnie jedno zdanie: „Gdyby nie wojna, zaprezentowalibyśmy się jeszcze lepiej”. Czy można wierzyć w takie słowa?

Ukraina paraigrzyska

Cóż, wydaje się, że tak. Rio z wielu powodów było szczytowym momentem dotychczasowego ukraińskiego ruchu paraolimpijskiego. Choćby dlatego, że zaszły tam na siebie pokolenia – weteranów ruchu paraolimpijskiego, którzy stali za budową pozycji Ukrainy w tym świecie i powoli przechodzili na emeryturę, oraz nowych, głodnych powtórzenia ich osiągnięć młodych zawodników i zawodniczek.

Jaki dało to efekt, dało się łatwo dostrzec. W kolejnych latach wcale nie było gorzej, choć wyniku z Rio pewnie przez jakiś czas nie uda się pobić.

W Tokio ukraińska reprezentacja, mniej liczna niż zazwyczaj, też zaprezentowała się świetnie. W Pekinie zawodnicy z tego kraju znakomicie otworzyli imprezę i są tak naprawdę w połowie drogi od osiągnięcia najlepszego wyniku złotych medali w całej swojej historii. – To zabrzmi dziwnie, ale im gorsze mamy warunki, tym lepsze osiągamy wyniki – mówiła jedna z reprezentantek Ukrainy przy okazji igrzysk w Rio, gdy zapytano ją o wojnę i to, jak utrudniła jej ona przygotowania.

Teraz takie pytania wrócą zapewne ze zdwojoną siłą. O wojnę Ukraińcy już zresztą regularnie są pytani w Pekinie. Możliwe, że będą też za dwa i pół roku w Paryżu. Zapewne trudno będzie im tam osiągnąć wyniki na miarę dotychczasowych, patrząc choćby na to, że nawet jeśli wojna skończy się szybko, Ukraina będzie musiała się podnieść z niej finansowo, infrastrukturalnie, a nawet populacyjnie – nie wiadomo przecież, ile osób, które wyjechały, zdecyduje się na powrót do zrujnowanego kraju.

Choć jedno – patrząc na dotychczasową historię – zdaje się w tym wszystkim pewne: paraolimpijczycy zrobią wszystko, by nadal pozostać dumą swego kraju i osiągać kolejne sukcesy. A takim jest każdy jeden medal.

W Pekinie mają ich już osiem. I na tym pewnie nie koniec.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Źródła: Associated Press, Bangkok Post, BBC, CBC, Euromaidan Press, Fox News, Huffington Post, Inside the Games, Kyiv Independent, Metro, Międzynarodowy Komitet Paraolimpijski, New York Times, NHK, NYU Jordan Center, The Times, The Ukrainian Weekly. 

Czytaj także: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Polecane

Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach

Sebastian Warzecha
4
Po czterdziestce i ze sztucznym kolanem. Lindsey Vonn wróciła i marzy o igrzyskach
Polecane

Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Szymon Szczepanik
7
Nawet jak jest dobrze, to coś musi nie wypalić. Żyła zdyskwalifikowany w drugiej serii w Engelbergu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...