W ciągu ostatniej dekady Legia Warszawa wydała na kary od UEFA więcej niż na swój najdroższy transfer w historii. W obecnym sezonie polskie kluby są bliskie zajęcia wszystkich trzech miejsc na podium pod względem najsurowiej upominanych ekip w Europie. Czy europejska federacja traktuje nas niesprawiedliwie, kierując się stereotypami? Czy jesteśmy karani dotkliwiej niż inni?
Legia Warszawa tylko w dwóch ostatnich sezonach wydała na kary od UEFA pieniądze, które w realiach polskiej piłki oznaczają solidny, gotówkowy transfer. Tej jesieni licznik dobił do 126 tysięcy euro. Poprzedni sezon zamknięto z wynikiem 321 tysięcy euro, trzecim najwyższym w historii startów stołecznego klubu w pucharach. Do rekordu zabrakło niewiele, bo mniej niż pięćdziesięciu tysięcy, czyli, powiedzmy, słynnych już „niedrożnych ciągów komunikacyjnych” w jednym spotkaniu.
Nie ma wątpliwości, że europejska federacja wlepia polskim klubom potężne kary. W obecnych rozgrywkach w ścisłej czołówce drużyn, które najmocniej dotknęły kary od UEFA, znajdziemy trzech naszych przedstawicieli. Zanim poznaliśmy skandaliczny werdykt dotyczący meczu z Omonią Nikozja, liderem zestawienia był nie kto inny, jak Wisła Kraków. Wisła, która przecież od kilku miesięcy puchary ogląda tylko w telewizji bo udział w nich zakończyła na etapie eliminacji.
Czy rzeczywiście możemy uznać, że UEFA wyjątkowo gnębi Polskę? Jak karane są inne kluby? Prześwietlamy raporty Komisji Dyscyplinarnej europejskiej federacji, pytamy nasze eksportowe marki. Oto, jaki obraz wyłania się z naszego „śledztwa”.
Jakie kary płacą UEFA polskie kluby? Legia Warszawa liderem niechlubnego rankingu
1990 rok – to wtedy Legia Warszawa po raz pierwszy pojawia się w kartotece UEFA, wówczas federacja wlepia jej pierwszą karę. Dwa i pół tysiąca franków szwajcarskich za odpalenie fajerwerków podczas meczu z FC Swift Hesper. Przez szesnaście następnych lat kary są naliczane właśnie w tej walucie, potem przeskakujemy na euro. Zabawa zaczyna się jednak w okolicach 2011 roku. Wówczas widzimy drastyczny wzrost kar za wszelkie uchybienia, które dostrzegą delegaci. Do tego momentu w pojedynczym sezonie Legia uzbierała w karach maksymalnie czterdzieści tysięcy euro, licząc po dzisiejszym kursie.
Teraz stawki wzrosły, takie „mandaty” otrzymuje się za jeden, jedyny występ.
Blisko trzydziestoletnia kartoteka Legii Warszawa z występów w europejskich pucharach liczy niemal dwadzieścia stron. Wynika z niej, że łączna kara nałożona na klub to około 2,76 miliona euro. Mówimy tylko o tym, co trzeba było na konto UEFA wpłacić, straty, które wynikały z częściowego — lub całkowitego — zamknięcia stadionu, nie są w tym zestawieniu uwzględnione, a przecież trzeba byłoby liczyć je w milionach. Najdotkliwsze kary finansowe Legia otrzymała za mecze z:
- FCSB, 2013 rok – 150 tysięcy euro + zamknięty stadion na jeden mecz (użycie pirotechniki)
- Lokeren, 2014 rok – 105 tysięcy euro + zamknięty stadion na dwa mecze (niesportowe incydenty, pirotechnika, zamieszki, rasizm)
- Aston Villa, 2023 rok – 100 tysięcy euro + zapłacenie za szkody i zakaz wyjazdowy (podróż kibiców gości na mecz, zamieszki, zniszczenia stadionu, pirotechnika)
- Lazio Rzym, 2013 rok – 100 tysięcy euro (obraźliwe banery, zamieszki, pirotechnika)
- Borussia Dortmund, 2016 rok – 80 tysięcy euro + zamknięty stadion na jeden mecz (zamieszki, pirotechnika, uchybienia organizacyjne, blokowanie ciągów komunikacyjnych); FK Aktobe, 2014 rok – 80 tysięcy euro (obraźliwe banery, pirotechnika, uchybienia organizacyjne)
Repertuar za każdym razem brzmi podobnie. Tak dotkliwe kary za jeden mecz zdarzają się rzadko, ale Legia Warszawa nie jest w Europie wyjątkiem. W obecnym oraz poprzednim sezonie równie duże upomnienia dotknęły Crvenę Zvezdę Belgrad, Twente Enschede czy Olympique Marsylia. Slavia Praga też solidnie oberwała, dwa lata wstecz, na samym finiszu rozgrywek po 80 tysięcy euro za mecz płaciły AS Roma oraz AZ Alkmaar.
Czy mimo to możemy mówić o niesprawiedliwości, smaganiu nas batem przez UEFA?
Czy UEFA wymierza kary sprawiedliwie i równo?
Tłumaczenie kar tym, że europejska federacja nas nie lubi, jest oczywiście chwytliwe. W jednym z klubów słyszymy, że UEFA nie certoli się z nikim, sprawiedliwość wymierza każdemu, jak leci. Problem tkwi jednak w tym, jak w Europie rozumieją słowo „sprawiedliwość”. Największe kluby na Starym Kontynencie też widnieją na liście kar. Raz niższych, jak w przypadku FC Barcelona, raz większych, jak u wymienionej wcześniej Marsylii. Zostaje jednak pytanie: czy gdyby równie skrupulatnie prześwietlać wszystkie drużyny, nie okazałoby się, że Legia nie robi niczego gorzej?
Przykład pierwszy z brzegu: niedawna oprawa ultrasów PSG. Fanatycy z Paryża należą do jednych z największych rozrabiaków, rozpisaliśmy to szerzej w tekście przedstawiającym historię tej grupy. Często skrajnie rasistowskiej, agresywnej, zaangażowanej politycznie. Nie słyszymy jednak o tym, że Parc des Princes jest regularnie zamykany na trzy spusty z powodu ich zachowania. Gdy wklepiemy w Google hasła z tym związane, wyskoczy informacja z 2018 roku: czterdzieści tysięcy euro kary i częściowe zamknięcie stadionu. W ostatnich dwóch sezonach PSG zapłaciło ok. 150 tysięcy euro kar.
Nienawidzą nawet siebie nawzajem. Kibole PSG to przemoc, rasizm i szalony fanatyzm
Świetnie, a co z oprawą „Free Palestine”, która uświetniła jedno z ostatnich spotkań? Odłóżmy na bok kwestię tego, czy cel był szczytny, UEFA nie toleruje przecież wszystkiego, co wykracza poza sport, co wkracza na teren polityczny. W tym przypadku jednak uznano, że… oprawa nie jest prowokująca. W dokumentach Komisji Dyscyplinarnej UEFA nie znajdziemy ani jednej wzmianki o karach dla ultrasów PSG za ten wybryk, media trąbią o tym, że klubowi uszło to płazem.
Jednocześnie przypominany jest incydent z udziałem kibiców Celtiku Glasgow, którzy machali flagami Palestyny. Klub ukarano grzywną w wysokości 19 tysięcy euro. Machanie flagą — prowokacja. Oprawa „Free Palestine”, też z flagą — brak prowokacji.
Podobnych przykładów nie brakuje, zresztą całe zamieszanie o mecz Omonia Nikozja — Legia Warszawa jest właśnie o to. Gdy kibice ze stolicy przypomnieli światu o okrucieństwie nazistowskich Niemiec w trakcie Powstania Warszawskiego, UEFA wlepiła klubowi 35 tysięcy euro. Dariusz Mioduski początkowo myślał, że to „jedynie” recydywa za niedrożne ciągi komunikacyjne, ale w uzasadnieniu tkwi jak byk: przekaz niezgodny z eventem sportowym (obraźliwy baner).
Obraźliwy baner według UEFA
Można więc zaprezentować oprawę historyczną i karę dostać, można też w obrzydliwy sposób atakować Polskę, zakłamywać naszą historię i nie ucierpieć wcale, jak w przypadku Omonii. Fakt, że inne kluby też są karane, że często otrzymują równie dotkliwe grzywny, nie świadczy więc o tym, że UEFA nie podchodzi od tematu wybiórczo. Wystarczy, że przekaz płynący z transparentów jest lewicowy i słyszymy: nothing to see here!
W końcu, jak informowaliśmy tuż po meczu z Omonią, komunizm, najbardziej krwawa ideologia w dziejach świata, w wykazie rzeczy zabronionych w europejskiej federacji, nie istnieje.
Kulisy z Nikozji. Delegat UEFA nie reagował, bo nie chodziło o swastykę…
Zachwyceni delegaci i rekordowe kary. “Uważajcie na schody!”
Sięgnijmy zresztą do znakomitej książki Michała Zachodnego, „Jak (nie) grać w Europie”. Jeden z jej rozdziałów poświęcony jest właśnie temu, co dzieje się na trybunach, z czym zmagają się polskie kluby. Na przykładzie Legii Warszawa poznajemy system, który ewidentnie nas nie lubi. Już na starcie dowiadujemy się, że w klubie nie mają wątpliwości, że „na warszawiaków w Europie patrzy się inaczej ze względu na kibiców, do których przylgnęła łatka ‘problematycznych’”. Zacytujmy kilka fragmentów:
– Wewnątrz klubu istnieje przeświadczenie, że opis meczu domowego w raporcie delegata zaczyna się od dwóch stałych punktów: odpalone race, zablokowane ciągi komunikacyjne. (…) Jednocześnie delegaci UEFA są zachwyceni otoczką spotkań w Warszawie.
– Legia do dziś ponosi konsekwencje takich wydarzeń jak burdy w Madrycie przed meczem z Realem w 2016 roku. Przedstawiciele klubu czują, że ludzie z UEFA nie słuchają warszawian, gdy ci starają się przedstawić swoje racje. Zdaniem moich rozmówców czasem najwięcej zależy od narodowości delegata federacji i tego, jak patrzy na kulturę kibicowską w Polsce. A do oceniania organizacji meczów w Warszawie deleguje się zwykle najważniejsze osoby.
Nie będziemy wmawiać, że kibice Legii Warszawa są święci, a delegaci UEFA kłamią jak najęci, wymyślając odpalone race. Nie ma też jednak sensu udawać, że zawsze jesteśmy traktowani fair. Byliśmy w Birmingham, widzieliśmy, że gospodarze robili wszystko nie tak, prowokowali, podchodzili do gości z wrogością, więc w końcu napięcie zrobiło swoje, czara się przelała. Media brytyjskie informowały wcześniej o tym, jak to Polacy rozbijali się po Alkmaar. Tym samym mieście, które w rzeczywistości było zamknięte, w którym zwykłych ludzi wyrzucano z knajp i transportu publicznego, za to, że mówili po polsku.
To, że pare miesięcy później, już w sądzie, okazało się, że AZ i służby pracujące na meczu oskarżały Josue i Radovana Pankova bezpodstawnie, niewielu już obchodziło. W świat poszedł sygnał o złych Polakach, nie o kłamczuszkach i ksenofobach z Holandii.
Janczyk z Birmingham: Błędne koło przemocy. Przegrali wszyscy
Odbijanie się od ściany. Jak Legia wyjaśnia ekscesy z Alkmaar?
Z „Jak (nie) grać w Europie” dowiadujemy się, że na mecze do Warszawy przyjeżdżają szefowie działów bezpieczeństwa w poszczególnych federacjach, często delegatów jest nawet dwóch. Można powiedzieć, że Legia sama wyrobiła sobie tę markę, ale, jak czytamy, „zwykle nasi goście dochodzą do wniosku, że te zabiegi były niepotrzebne. Musi jednak upłynąć sporo wody w Wiśle, nim zmienimy to, jaką mamy opinię. Opinię, nie fakty, bo systematycznie otrzymujemy bardzo wysokie oceny za organizację meczów w pucharach”.
Oprawa kibiców Jagiellonii Białystok na meczu z Molde FK. Nie obeszło się bez kary za pirotechnikę
Oceny ocenami, kary sypią się nadal. Dotyczy to zresztą nie tylko Legii Warszawa. Wisłę, która wracała po latach do pucharów, ostrzegano skrupulatnością UEFA. – Uważajcie na stanie na schodach, nie stójcie na schodach! – słyszeli w Krakowie, co dotyczyło słynnych już ciągów komunikacyjnych. – Zawsze się do nich przyczepią… – mówią nam w Białymstoku. W Wiśle stawali na głowie, organizowali mecze tak, że delegaci europejskiej federacji bili im brawo, wyrażali szacunek, wyróżniali na tle rywali.
Gdy pierwszoligowiec leciał do czołowych drużyn z biedniejszych lig, zderzał się z innym światem, wszystko było przygotowane na łapu-capu, byle stało, byle było.
Nie uchroniło to jednak klubu przed dotkliwymi karami. Wisła oberwała za każdy mecz domowy i za kilka wyjazdowych. Na stronie UEFA znajdziemy rachunek na kwotę 47 tysięcy euro, ale na wieść o tym w klubie tylko się uśmiechają. Prezentują nam pełen wykaz kar, który jest niemal trzykrotnie wyższy – 121,5 tysiąca euro. Najwięcej za domowy mecz z KF Llapi (47 tysięcy), ale i wyjazd do Trnawy sporo Wisłę kosztował (40 tysięcy). Klub na kary wyda szesnaście procent premii za wynik w Europie, którą przyznaje UEFA.
Geopolityka sportu. Polsce brakuje ludzi, którzy wstawią się za nią w UEFA
Scenariusz powtarza się niezależnie od tego, do których drzwi zapukamy. Według dokumentów udostępnionych przez Komisję Dyscyplinarną UEFA łączne kary nałożone na kluby w tym sezonie to około dwa miliony euro. Zakładamy, że skoro polskie kluby przedstawiły nam koszty wyższe niż to, co publikuje federacja, może być to kwota niedoszacowana, jednak lepszego źródła wiedzy o karach dla zagranicznych drużyn nie mamy. Jeśli zmierzymy, jaka część tej kwoty dotyczy polskich klubów, otrzymamy bolesny wynik – 16,4%.
Składają się na niego kary dla Legii Warszawa (126 tysięcy euro), Wisły Kraków (121,5 tysiąca euro), Jagiellonii Białystok (99 tysięcy euro) i Śląska Wrocław (61,5 tysięca euro). Trzy pierwsze kluby zajmują jednocześnie trzy z czterech miejsc w czołówce najdotkliwiej karany przez UEFA klubów. Tak jak wspomnieliśmy, być może wynika to z faktu, że federacja nie udostępnia pełnych danych, ale… ciężko uznać to za przypadek. Zwłaszcza że w tle są kluby z Bałkanów, które dostają po głowie równie mocno.
Nie wszystko możemy zrzucić na karb geopolityki sportu. Fakt, w komisjach ustalających wysokość kar, nie znajdziemy Polaków. Na liście najdotkliwiej karanych w ostatnich latach są jednak:
- Servette Genewa (ok. 120 tys. euro kar za dwa ostatnie sezony) – klub z kraju, w którym rozsiadają się grube ryby z UEFA
- NK Olimpija Ljubljana (ok. 110 tys. euro kar) – klub z kraju, z którego pochodzi prezydent UEFA
Niemniej w tym samym okresie sama Legia Warszawa wpłaciła na konta europejskiej federacji więcej niż obydwa wymienione kluby razem wzięte, dlatego w Polsce od dłuższego czasu próbujemy się przebić w strukturach UEFA. Bogusław Leśnodorski na naszych łamach oskarżał Dariusza Mioduskiego o to, że w czasach, gdy ten walczył z kibicami, apelował o wyższe kary dla klubu. Od kiedy jest on jednak jedynym właścicielem, zmienił front i poprzez swoją obecność w ECA stara się lobbować za zmianą narracji w stosunku do polskich klubów.
Oliwier Jarosz z firmy konsultingowej “LTT Sports”, który zasiadał w UEFA, już dawno zwracał nam uwagę na to, że Polsce brakuje siły przebicia wewnątrz organizacji. Co ciekawe, porównywał nas z Cypryjczykami, więc jeśli zastanawialiście się, dlaczego tak pobłażliwie potraktowano Omonię, to…
– Można winę zrzucić na system UEFA, ale teraz zadajmy sobie pytanie: ilu mamy Polaków na ważnych stanowiskach w strukturach UEFA? Cypryjczyków jest ponad 10. Czy w Polsce mamy jakikolwiek wpływ na te decyzje? Nasze telewizje więcej płacą za to, żeby mieć prawa do pokazywania spotkań europejskich pucharów, niż nasze kluby zarabiają dzięki UEFA. Jesteśmy w tej zabawie płatnikiem netto. Dopłacamy do biznesu globalnego, a np. szwajcarskie kluby zarabiają na nim 80 milionów euro rocznie. A nie mają tam jakiejś niesamowitej polityki, tylko wpływy i soft power. Nie chcę mówić, że każdy ma jakąś politykę, a my nie, ale nie jest nam łatwo na świecie. 30 lat temu byliśmy emigracją zarobkową, więc nie jest łatwo przejść od tego do prezesów, dyrektorów, pracowników wiedzy.
Olivier Jarosz o tym, jak rozwinąć polski futbol [WYWIAD]
Oczywiście nie jest też tak, że żadnego wpływu nie mamy. Odwoływaliśmy się już do Zbigniewa Bońka i Cezarego Kuleszy. Ten pierwszy sam ostatnio zastanawiał się w rozmowie z Januszem Basałajem, czy jako członek Komitetu Wykonawczego UEFA zrobił wystarczająco wiele dla Polski. W sprawie kar dla Legii i Omonii milczy, nie dowiemy się, czy próbuje przekazać kolegom po fachu, że Cypryjczycy obrazili nas, naszą historię i wszystkie ofiary komunizmu.
Kulesza, Boniek – odwagi, do dzieła!
Kuleszę stać było na pełnego oburzenia tweeta, ale gdy Aleksander Ceferin przyjechał do Warszawy na organizowany przez PZPN event, o karze nie rozmawiano. Wiemy, bo pytaliśmy. Prezes kombinuje, jak zająć miejsce Bońka przy stole najważniejszych ludzi na kontynencie, więc najwyraźniej “bieżączka” go nie zajmuje, wpis w socialach zaliczony, więc sprawa odhaczona.
Panowie, mówimy teraz do wszystkich, jeśli sami nie będziemy siebie szanować, nikt nie będzie nas szanował. Jeśli polska piłka ma powalczyć w Europie o swój status, o sprawiedliwość, potrzebne są konkrety i praca ponad podziałami. Inaczej wciąż będziemy, jak to ładnie nazwał Jarosz, “płatnikiem netto w tej zabawie”.
WIĘCEJ O POLSKICH KLUBACH W PUCHARACH:
- Dwa polskie kluby mogą zagrać w eliminacjach Ligi Mistrzów!
- Trafił do szpitala, dostał drugie życie. Dziś Churlinov to bohater Jagiellonii
- Czartery, zachcianki i maksymalny komfort. Jak się organizuje wyjazdy w europejskich pucharach?
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, FotoPyK