Puchar Świata w Wiśle był i przeminął. Pogoda nie pozwoliła latać przesadnie daleko – nie dostosował się tylko Domen Prevc – a Polacy byli sinusoidą – jednego dnia skakali fatalnie, by drugiego zanotować najlepszy występ w sezonie. Jakie wnioski wysnuć więc z takiego weekendu? Wybraliśmy pięć, naszych zdaniem, najważniejszych.

Tomasiak to teraźniejszość, Zniszczoł sobie zaszkodził. Wnioski po skokach w Wiśle
Skoki w Polsce jeszcze żyją
Pogłoski o możliwej śmierci skoków w Polsce były mocno przesadzone, można by napisać po tym, co miałem okazję zobaczyć w Wiśle. I nie chodzi tu o to, jak skaczemy, ale jak dopingujemy. Słuchajcie, bądźmy szczerzy – skocznia w Malince ani nie jest obiektem, na którym skoki są spektakularne, ani takim, na którym – poza trybunami umieszczonymi tuż przy zeskoku – ogląda się je przesadnie dobrze.
Strefy dla kibiców są stosunkowo małe, wszystko jest upchnięte jak tylko się da – zresztą nawet przeciwstok tak właśnie przed laty przygotowano, przecież leży on… nad drogą. Ba, skocznia imponuje bardziej z daleka, jeszcze z poziomu ulicy, niż gdy stoi się bezpośrednio pod nią. Jeśli macie wykupione miejsce stojące, na pewno przegapicie choć jeden z elementów skoku – czy to najazd, czy odjazd po lądowaniu, a część kibiców zapewne i samo lądowanie (zresztą dziennikarze czekający na rozmowy też widzą jakąś połowę całości skoku).
Infrastruktura dookoła też nie zachwyca – brak chodników, błotniste parkingi, mało punktów gastronomicznych, skocznia w odosobnieniu od niemal wszystkiego. Do tego pogoda z gatunku „szaruga taka, że można by siedzieć w domu”.
A mimo tego wszystkiego była atmosferka, i było mnóstwo widzów.
Skoki w Polsce chyba jednak nie takie martwe. pic.twitter.com/X9Kvads4qp
— Sebastian Warzecha (@sebwarzecha) December 6, 2025
Możliwe, że fanów zmotywowało pożegnanie z Wisłą Kamila Stocha. Możliwe, że zrobił to Kacper Tomasiak. Ale na pewno nie kupowali biletów na ostatnią chwilę – Adam Małysz już w czwartek mówił, że na sobotnie zawody od kilku dni mają komplet biletów, a na niedzielne nie jest do tego kompletu wcale daleko. Jest głośno, wesoło, wszyscy dobrze się bawią – i to nawet wtedy, gdy Polacy nie skaczą daleko. Masowy exodus po ostatnim skoku też nie następuje, wielu fanów czeka jeszcze tych kilkanaście minut na ceremonię dekoracji, żeby pogratulować najlepszym.
Innymi słowy: w Polsce jest klimat na skoki. Nawet wtedy, gdy naszym zawodnikom nie idzie. Dziś wiele osób o tym nie pamięta, ale przed Adamem Małyszem też z tą frekwencją na zawodach w naszym kraju nie było wcale fatalnie. Zresztą pierwsze konkursy Pucharu Świata w Polsce, w których Adam mógł wziąć udział – w Zakopanem w 1996 roku, jeszcze przed jego pierwszą wygraną w Oslo – oglądało około 10 tysięcy osób.
Wisła, lata później, potwierdza, że gorsze wyniki fanów nie odstraszają. Jasne, trudno oczekiwać, że tłumy przyjdą na Puchar Kontynentalny. Mniejsze, lokalne zawody albo mistrzostwa Polski – zwłaszcza kiepsko reklamowane, a to w ostatnich latach nagminne – też raczej nie przyciągną tysięcy fanów. Jednak Puchar Świata, aktywność w sieci, liczba oglądających transmisje – to wszystko powinno trzymać się na poziomie, który pozwoli skokom odżyć szybko, gdy tylko pojawią się sukcesy.
Nie oszukujmy się bowiem – sukces jest tu kluczowy. Ale i bez niego nasze skoki powinny sobie przynajmniej przez jakiś czas poradzić. Wiadomo, mamy w Polsce przykłady dyscyplin, które tego nie zrobiły – jak biegi narciarskie po Justynie Kowalczyk. Ale właśnie, po Justynie nie nastał nikt. Gdy skończyła się małyszomania, sukcesy przyniósł Kamil Stoch, a potem i inni. Wszyscy oni wypracowali skokom pewien status, który – w najbliższej przyszłości – jest nie do zniszczenia.
W Wiśle i Zakopanem na Pucharze Świata nadal będą tłumy. I nadal będą dobrze się bawić.
Tomasiak to teraźniejszość, nie przyszłość
Wiele jest apeli, by dać Kacprowi Tomasiakowi czas i na spokojnie obserwować jego rozwój. I zgadzam się… ale równocześnie uważam, że można po Kacprze już teraz oczekiwać określonych skoków. Z dwóch prostych powodów. Po pierwsze – ewidentnie stać go na dobre wyniki. W drugim konkursie w Wiśle był 5., do tej pory nie wypadł z „30”. Jasne, jest młody, mogą przydarzyć mu się gorsze zawody czy kryzysy formy, to trzeba zrozumieć. Ale na razie walka o dyszkę to w jego przypadku coś jak najbardziej osiągalnego. Udowodnił to wczoraj.
Powód drugi? Ten chłopak sprawia wrażenie, jakby miał 30 lat i swoje już wygrał. Jest niesamowicie, niebywale wręcz opanowany, spokojny i pewny tego, co ma robić.
Gdy pytano go o to, co zrobi z zarobionymi w Wiśle pieniędzmi – pierwszymi tak dużymi w życiu – mówił, że pewnie warto byłoby je jakoś zainwestować, żeby się nie zmarnowały. Gdy dziennikarze próbowali wyciągać od niego zachwyty z powodu piątego miejsca, on mówił, że można by te skoki jeszcze nieco poprawić. Jest w tym niespełna 19-latku wielki spokój, naprawdę.
Nawet Piotr Żyła mówił, że przed drugą serią z ich dwójki to Kacper był spokojniejszy. Tomasiak świetnie radzi sobie też ze zwiększonym zainteresowaniem fanów. Zresztą pytałem go o to, czy jakoś daje mu się to we znaki. Jego odpowiedź?
– Trochę to odczuwam i musiałem się nieco do tego przyzwyczaić. Ale chyba się fajnie udało i byłem w stanie czerpać z tej atmosfery. Autografy? Ręka jeszcze nie boli. (śmiech) Nie mam też wyrobionego podpisu, wychodzi inaczej za każdym razem. Ale pewnie się poprawi – i zachował spokój, i pożartował, i nie dało się po nim odczuć żadnego strachu. Kacper rozumie, że to zainteresowanie to efekt jego dobrych skoków.

A dobre skoki są podstawowym celem. Jeszcze przed konkursami w Wiśle mówił mi:
– Oczekiwań wynikowych tak naprawdę nie mam, chcę po prostu poprawić swoje skoki. Jeśli to się uda, to i wyniki przyjdą – po czym wymieniał, co jest do poprawy. Mówił też, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to za rok powinien walczyć o podia. Nie wycofywał się przed tym, wręcz przeciwnie – stawiał to sobie jako pewne oczekiwanie. Wyszło, że już wczoraj o to podium walczył.
To coś, do czego nie jesteśmy przyzwyczajeni. Ostatnim – a właściwie jedynym – nastolatkiem w historii występów Polaków w Pucharze Świata, który regularnie skakał na najwyższym poziomie był Adam Małysz. Raz wystrzelił Krzysztof Biegun, poza tym coś tam pokazywało kilku innych skoczków. Ale nikt nie utrzymywał formy na dłuższym dystansie. Czy Kacper to zrobi? Nie mam pojęcia. Skoki są niesamowicie nieprzewidywalne, lekki problem techniczny może sprawić, że zawodnik się pogubi.
Ale Kacper ma wszystko, by pójść za ciosem. Mocne odbicie. Świetne przełożenie się na narty po wyjściu z progu. Dobrą technikę, choć jeszcze wypada poprawić fazę lotu i lądowanie. A do tego – wielki, olimpijski wręcz spokój. Nic dziwnego, że w Pucharze Świata ma najwięcej punktów z naszych skoczków.
To już nie tylko nadzieja naszych skoków. W tej chwili to ich nowy lider. Ta presja jest, bo być w związku z tym musi. Ale wydaje się, że on sobie z nią poradzi.
Kamil Stoch podjął słuszną decyzję
Pisałem w zeszłym roku – i zdanie podtrzymuję – że legendy w swoim sporcie zapracowały sobie na to, by móc przeciągać karierę tak długo, jak tylko chcą bez uwag o tym, że to „rozmienianie się na drobne”. Nikt przecież nie zarzuci Simonowi Ammannowi, że się rozmienił, skoro Szwajcar skacze dalej, bo po prostu to lubi i się tym skakaniem bawi. MKOl nie zabierze mu któregoś ze złotych medali olimpijskich za to, że teraz nie wchodzi do drugiej serii.
A jednak myślę przy tym, że Kamil Stoch podjął dobrą decyzję, ogłaszając koniec kariery po sezonie.
Myślę tak nie dlatego, że uważam, że sportowo to czas, by Kamil się z tym skakaniem żegnał – choć, będąc uczciwym, gdybyśmy nie zmarnowali wielu talentów, to już od trzech sezonów powinien mieć problemy z łapaniem się do kadry na PŚ – ale jego reakcje wskazują, że od kiedy ten koniec ogłosił, to jest mu po prostu lżej. Na dobre skoki reaguje bardziej entuzjastycznie. Złe jest mu łatwiej przepracować.
Gdy w piątek nie przeszedł kwalifikacji w Wiśle, zastanawiałem się, jak na to zareaguje. W poprzednich latach pewnie nie podszedłby nawet do dziennikarzy, dał jakiś wyraz swojej frustracji, a to odłożyłoby się z kolei na niedzielne skoki. W tym roku podszedł, porozmawiał, powiedział, że nie chce tego przesadnie analizować. I w niedzielę może nie poskakał przesadnie dobrze, ale zgarnął kolejne punkty PŚ i dostał szansę pożegnania się z miejscową publicznością w konkursie – bo jak sam przyznawał, było to dla niego ważne.
2013-2025
Kamil Stoch oddał ostatni skok w karierze w Pucharze Świata w Wiśle! Dziękujemy! #skijumpingfamily
📸TVP/Eurosport pic.twitter.com/bv990c7z3x— Adrian Lozio (@AdrianLozio) December 7, 2025
Dwa sezony temu ogłoszenie końca kariery pozytywnie podziałało też na Petera Prevca. Wcześniej bywało tak z innymi skoczkami. Nie wiem, co dzieje się w głowie Kamila, widzę tylko, jak się zachowuje. Ale mogę zakładać, że podjęcie tej decyzji sprawiło, że gdzieś w środku spadł jakiś kamień, a krępujące jego głowę więzy nieco się poluźniły.
Bo nikt nie ukrywał, że u Stocha to właśnie głowa była największym problemem w poprzednich sezonach, ona nie pozwalała mu latać.
W tym roku Kamil miał kilka prób na niezłym poziomie, jest też drugim najlepiej punktującym z Polaków w Pucharze Świata. Ogółem więc – nie jest źle. Ale równocześnie widać, że przy tym poziomie skoków i oczekiwaniach Stocha (to kluczowe) wobec samego siebie, pewnie nie miałoby sensu ciągnąć tego jeszcze rok czy dwa. Kamil na pewno liczy na igrzyska, chce tam jeszcze raz poskakać, pożegnać się z imprezą, w historii której jest jednym z najlepszych skoczków.
Zresztą sam przyznał – w rozmowie z Kanałem Sportowym – że gdyby zdobył medal na igrzyskach w 2022 roku, to skończyłby karierę już wtedy. Można więc założyć, że gotowy jest na to od lat. I przez lata szukał dobrego momentu na to, by powiedzieć skokom „żegnajcie”.
Teraz ten moment wybrał z góry. Miejmy nadzieję, że zapracuje na to, by faktycznie był on dobry.
Zniszczoł zaszkodził sam sobie
Kilkukrotnie pisałem tu już o tym, że Aleksander Zniszczoł może żałować – i być może już żałuje – tego, co mówił pod koniec poprzedniego sezonu na temat Thomasa Thurnbichlera. Żałuje też pewnie tego, jak to zapraszał krytyków na skocznię, bo nawet jeśli – dość nieudolnie, na marginesie – potem te słowa tłumaczył, to zdążyły się już roznieść
CZYTAJ TEŻ: ZNISZCZOŁ ZAPRASZA NA SKOCZNIĘ? MY ZAPRASZAMY DO DRUGIEJ SERII
Fakty są ten moment są bowiem takie, że gdy trenerem kadry A był Thurnbichler, Zniszczoł zaliczył trzy najlepsze sezony w karierze, w tym taki, w którym niespodziewanie dwukrotnie stanął na podium zawodów Pucharu Świata.
Nawet ten poprzedni sezon, po którym nie szczędził Austriakowi krytyki, był drugim najlepszym w historii występów Olka w PŚ. Możliwe, że Polak czuł po świetnej zimie 2023/24, że stać go na więcej. Ale też trudno byłoby powiedzieć, że miał w polskich skokach na tyle mocną pozycję, by tak bezpośrednie słowa na temat trenera łatwo mu wybaczono i zapomniano. A i on sam pewnie nie spodziewał się, że zrobi się z tego taka afera.
Ta afera jednak sprawiła, że w przypadku i jego, i Dawida Kubackiego wniosek był jasny: chłopaki dostali trenera, jakiego chcieli. Jeśli nie będą punktować, to krytyka spadnie przede wszystkim na nich. I co? I Kubacki od czasu do czasu jeszcze wejdzie do konkursu, dorzuci jakieś tam punkciki. Zniszczoł nie zrobił tego ani razu. Owszem, może miał trochę pecha, dwukrotnie był 31. Ale miał też siedem konkursów, by zapunktować.
Nie udało się ani razu.
Karta może się jeszcze odwrócić, oczywiście. We wspomnianym 2023/24 Zniszczoł punktowanie rozpoczął w dziesiątym konkursie, a po drodze został odesłany do Pucharu Kontynentalnego na cztery z nich. Możliwe więc, że tak właśnie będzie, że wróci i zacznie skakać na niezłym poziomie. Ale rok temu punkty dokładał od początku. Może nie było ich tyle, ile się po nim spodziewano, ale ostatecznie – powtórzmy – był to jego drugi najlepszy sezon.

Aleksander Zniszczoł
A ten jest, jak na razie fatalny. Zresztą podobnie też z poprzednimi, sprzed Thurnbichlera. Łącznie, zanim trenerem został Austriak, Olek zgromadził w PŚ 259 punktów. Zeszłej zimy – po której cieszył się ze zwolnienia Thomasa – było ich 267. Thurnbichler odszedł, przyszedł Maciej Maciusiak, trener, który miał poprawić atmosferę i zapewnić, że „jak on coś powie, to tak będzie”.
No i co teraz, Olku?
Wydaje się, że Zniszczoł zwalnianiem Thurnbichlera zaszkodził najbardziej sam sobie. Thomas był trenerem, który – nawet jeśli było tak, jak mówił Olek, że nieco się gubił, mieszał, zmieniał ustalenia – był w stanie dostrzec coś w Polaku i wyciągnąć z niego dobre oraz – to najważniejsze – regularne skoki. Maciusiakowi na razie tej zimy się to nie udało, a Zniszczoł zamiast do Klingenthal ruszy teraz do Ruki, na Puchar Kontynentalny.
Niedawno twierdził, że ją lubi i że tam na pewno będzie lepiej (nie było), ale chyba sam nie przewidział, że wróci tam tak szybko.
Kacper może być jak Adam
Optymistycznie już było – na początku. Potem realistycznie. To na koniec – trochę pesymizmu, ale umiarkowanego, co? Piąty wniosek jest taki, że Kacper Tomasiak może być jak Adam Małysz. Pod kilkoma względami. Te pozytywne to na pewno to, że może odnosić sukcesy podobne do tych, które były udziałem Małysza. A nawet jeśli tylko ich część – to i tak będzie naprawdę dobrze.
Drugi pozytyw, to z kolei fakt, że kibice już teraz zaczynają oglądać dla Kacpra zawody. I dobrze, bo Kamil Stoch odejdzie po sezonie, a Piotr Żyła i Dawid Kubacki też nie mają przed sobą wiele skakania.
Ale jest i minus. Spory.
Bo gdy zmyją się weterani, zostanie (potencjalnie) Kacper i… no właśnie, kto? Maciej Kot, który jedzie teraz do Klingenthal, ma 34 lata. Zniszczoł też jest po trzydziestce, a nie wiadomo, czy jeszcze kiedykolwiek będzie skakać jak w sezonie 23/24. Paweł Wąsek ma więcej czasu – to rocznik 1999 – ale na razie miał tylko jedną solidną zimę. W jego wieku Kamil Stoch zdobywał mistrzostwo świata, a niedługo potem zgarniał Kryształową Kulę i podwójne złoto olimpijskie.
Jasne, skoki przesuwają się „w czasie”, nastolatkowie w czołówce to coraz większa rzadkość. Dlatego nikt nie wymaga, żeby Kacper na stałe zadomowił się w niej już teraz. Ale jeśli do tego dojdzie i za kilka lat będzie walczyć o najwyższe cele, to kto uzupełni tę kadrę? Kto dołączy do Tomasiaka?
Utalentowanych skoczków niby mamy. Ale przejścia z wieku juniora do seniora to u nas wielki problem. Klemens Joniak – zresztą starszy od Tomasiaka o dwa lata – debiutował w Wiśle w Pucharze Świata i raz był poza konkursem, a raz zajął miejsce w piątej dziesiątce. Poza tym w kadrach jest kilku młodych skoczków, ale żaden się nie wyróżnia. Poprzedniej zimy najmłodszym Polakiem, który skakał – ale nie punktował – w PŚ był Kacper Juroszek, wówczas 23-latek.
W Pucharze Kontynentanym regularnie punktowali Tymoteusz Amilkiewicz (20 lat), wspomniani Joniak i Juroszek oraz Maciej Kot. Poza tym trochę punktów dorzucił na przykład Andrzej Stękała. W FIS Cupie spore nadzieje dawał Szymon Byrski, który punktował też kilka razy w PK. To akurat rocznik 2008 i faktycznie spory talent… ale po groźnie wyglądającym upadku w Falun nie skakał już na tym samym poziomie. I od końca tamtej zimy właściwie go nie ma. Są Szymon Sarnak (też 2008) czy Łukasz Łukaszczyk (2007), którzy punktują w FIS Cupie, ale nie na wysokich miejscach.
Innymi słowy na ten moment trudno wskazać kogoś z potencjałem na to, by też walczyć o podia Pucharu Świata. I jeśli nic się w ciągu kilku lat nie zmieni, to Tomasiaka może czekać też bycie Małyszem dlatego, że sam będzie musiał ciągnąć nasze skoki.
Oby skończyło się inaczej.
SEBASTIAN WARZECHA
Czytaj więcej o skokach na Weszło:
- Trener skoczków: Takie konkursy nas napędzają
- Żyła: Byłem w swoim świecie. Coś pięknego!
- Tomasiak: Jestem zadowolony, ale można by troszeczkę poprawić
Fot. Newspix