Reklama

Oshima: Pracowałem jako barman. Myślałem, że z piłki nic już nie będzie [WYWIAD]

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

10 lutego 2024, 09:59 • 10 min czytania 7 komentarzy

Takuto Oshima rzucił studia, żeby zostać piłkarzem i… wylądował za barem. Koronawirus w Azji mógł zatrzymać jego karierę, a w Europie sprawił, że ludzie na jego widok zakładali na twarz maski. Droga Japończyka do Ekstraklasy była kręta, prowadziła przez słowacką wioskę Zupcany, do której trafił oszukany przez agenta. Pomocnik z uśmiechem na ustach wspomina te historie i opowiada, co dała mu Polska i dlaczego podziwia Pepa Guardiolę.

Oshima: Pracowałem jako barman. Myślałem, że z piłki nic już nie będzie [WYWIAD]

Trafiłem na ciekawą rzecz na twój temat, opinię w sieci.

Jaką?

Że na boisku masz brazylijską mentalność i japońską dyscyplinę.

Chyba tak jest. Na pewno mam japońską duszę, naturę samuraja. Lubię też ofensywną piłkę, odważną. Uważam jednak, że trochę się zmieniłem od czasu transferu do Europy. W Japonii byłem bardziej nieśmiały.

Reklama

Dlaczego?

Nie wiem, może dlatego, że większość Japończyków jest nieśmiała? Nie chodzi tylko o boisko, nie jesteśmy otwarci, nie nawiązujemy znajomości chętnie i szybko. Europa zmieniła moją mentalność. Usłyszałem to także od rodziny, gdy przyjechałem do Japonii. Stwierdzili, że zmieniłem się na lepsze.

Musiałeś być bardziej otwarty, skoro trafiłeś z Japonii do czwartej ligi słowackiej. Jakoś trzeba było się tam odnaleźć.

A nie mówiłem po angielsku tak dobrze, jak teraz! Było ciężko.

Oszukał cię agent.

Powiedział mi, że trafię do Polski, że zorganizował mi testy w Ekstraklasie i w 1. lidze. Wylądowaliśmy na lotnisku w Krakowie, ktoś czekał na mnie z kartką z moim nazwiskiem. Wsiedliśmy w samochód, jechaliśmy i… nagle przekroczyliśmy granicę. Byliśmy na Słowacji, byłem mocno zaskoczony.

Reklama

Czyli wywieźli cię do innego kraju i nie rozumiałeś, co się dzieje dookoła, bo nie znałeś nawet angielskiego. Można się przerazić.

Ale nie bałem się, zamiast tego chciałem dostać piłkę i po prostu grać. Sprawdzić, na jak wiele mnie stać i co mogę osiągnąć w Europie. Rzuciłem sobie takie wyzwanie.

Przyjeżdżasz do wsi Zupcany i…?

Wszyscy są dla mnie bardzo mili, cieszyłem się, że spotkałem na swojej drodze takich ludzi. Wcześniej mieszkałem w Osace, wielkim mieście. W Zupcanach, gdy miałem wolny dzień, mogłem robić… nic! Zostało mi tylko bieganie i nauka angielskiego z YouTube’a.

Słyszałem, że na miejscu zaopiekowała się tobą rodzina osób związanych z klubem.

Rodzina mojej dziewczyny, którą poznałem na miejscu. Ci ludzie byli kibicami Druzstevnika Zupcany, zawsze chodzili na mecze. Tyle że w piłkę nożną grają tam dla zabawy, po pracy. Niektórzy mieli brzuszki piwne, nadwagę. Różnica między nami była ogromna, nigdy nie traciłem piłki. Strasznie mnie tam kopali, atakowali mnie wślizgami od tyłu, ale sędziowie udawali, że tego nie widzą.

Robiłeś furorę. Do tego stopnia, że ludzie zaczęli chodzić na wasze mecze, żeby cię oglądać.

Na pierwszy mecz przyszło sto osób. Na drugi już osiemset. Wszyscy mówili mi, że kibice przychodzą na trybuny specjalnie dla mnie, żeby zobaczyć mnie w akcji. Dużo się wtedy o mnie mówiło. Zresztą to dzięki temu, że kibice o mnie rozmawiali, usłyszał o mnie trener MFK Zemplin Michalovce, który przyszedł na nasz mecz i zaproponował mi przejście do tego klubu.

Na miejscu miałeś też drobną pomoc, drugiego Japończyka w zespole.

Który mówił po angielsku, więc miałem tłumacza. Gdy chciałem coś powiedzieć, przekazywałem to przez niego i tak mogliśmy się jakoś komunikować. Mój kolega długo leczył kontuzję, praktycznie ze sobą nie graliśmy, ale cały czas był na miejscu. On też szukał lepszego klubu, w wyższej lidze, ale nie wiem, co się z nim działo. Słyszałem tylko, że rok temu wyjechał na wakacje do Japonii i już nigdy nie wrócił na Słowację.

Co powiedziała rodzina, gdy dowiedziała się, że trafiłeś do czwartej ligi słowackiej?

Byli zaskoczeni. Widzieli, gdzie jestem. Zapowiedziałem im jednak, że to moja ostatnia szansa. Jeśli się nie uda, wracam do kraju i pójdę do normalnej pracy. Zaakceptowali to, życzyli mi powodzenia, kibicowali mi. Codziennie do siebie dzwoniliśmy, rozmawialiśmy na wideo, interesowaliśmy się sobą. Cały czas tak jest, nawet przed naszą rozmową rozmawiałem z mamą. To ważne, żebyśmy porozmawiali ze sobą chociaż przez parę minut. Są moim wsparciem.

W ojczyźnie byłeś studentem. To był twój plan B?

Nie, nie, nie. Poszedłem na uniwersytet dlatego, że tamtejszy klub chciał, żebym dla niego grał. Nie przejmowałem się tym, jaki kierunek wybrać. Zdecydowałem się na coś sportowego, fizjoterapię. Byłem jednak nastawiony na to, żeby skończyć szkołę i zostać zawodowym piłkarzem.

Tak wygląda ścieżka japońskiego piłkarza? Szkoła, potem kariera?

Większość osób, która skończy liceum i nie dostanie się do profesjonalnego klubu, decyduje się na taką drogę. Trochę jak w Stanach Zjednoczonych i ligach uniwersyteckich. A do zawodowej drużyny nie jest łatwo się dostać. Byłem w akademii Gamba Osaka, ale nie przebiłem się wyżej. Poszedłem do liceum, trafiłem do szkolnej drużyny. Skończyłem naukę, dostałem ofertę z uniwersytetu. Jako dziewiętnastolatek trafiłem nawet do uniwersyteckiej reprezentacji Japonii. Pojechaliśmy na mistrzostwa do Korei Południowej. Wtedy poczułem, że to moje miejsce i tak to powinno wyglądać. Wróciłem z turnieju i powiedziałem mojemu trenerowi, że chcę rzucić studia i wyjechać grać w piłkę w Europie.

Co odpowiedział?

Że nie ma mowy! Twierdził, że mam skończyć studia i wtedy zostanę zawodowcem. Postawiłem jednak na swoim, odszedłem. Tyle że chwilę po tym, jak rzuciłem naukę, zaczął się koronawirus i nie mogłem ruszyć się z Japonii. Pomyślałem sobie, że z piłki nic już nie będzie, że się nie uda. Pracowałem jako barman i kelner w różnych knajpach. Właśnie wtedy mój znajomy zaoferował mi wyjazd do Europy.

Gdy okazało się, że nie możesz wyjechać, nie chciałeś wrócić do szkoły?

To nie takie proste. Nie chodzi tylko o zespół piłkarski, ale o cały system. Byłem w połowie studiów, zostały mi dwa lata do skończenia. Wiedziałem, że odchodząc stamtąd podejmuję ryzyko, ale nigdy nie myślałem o tym, że coś może pójść nie tak. Jestem optymistą, szukam pozytywów. Taką mam mentalność, nastawiałem się na sukces.

Jaką w zasadzie miałeś pewność, że jeśli zostaniesz w szkole, to na końcu faktycznie będziesz zawodowym piłkarzem?

Żadnej, nie jest łatwo się przebić. Tylko kilku zawodników z uniwersyteckich drużyn dostaje profesjonalne kontrakty i trafia do japońskich klubów. Trener uważał, że mam jakość, którą mogę rozwinąć do poziomu, który sprawi, że ktoś się mną zainteresuje. Pewności jednak nie było, mogło wyjść inaczej.

Wspomniałeś o turnieju w Korei Południowej. Co wtedy zobaczyłeś, że zdecydowałeś się zmienić całe swoje życie?

Coś innego, nowego. Poczułem, jaka jest różnica między Japonią a Europą. Uświadomiłem sobie, że jeśli wyjadę, będę miał większą szansę zostać piłkarzem. Piłka uniwersytecka jest różna. W mojej szkole graliśmy prostą piłkę, dużo długich podań, kopania przed siebie. Występowałem na skrzydle, więc cały czas biegałem.

Dlatego teraz jesteś gotowy fizycznie na grę w środku boiska!

Na uniwersytecie wstawaliśmy o piątej rano, a o szóstej wychodziliśmy biegać dookoła boiska. Dziesięć kilometrów, mój Boże… Wracaliśmy, szliśmy na zajęcia, a później był drugi trening. Cały czas tak to wyglądało.

Niekończący się obóz przygotowawczy.

Oj tak! Czułem się jednak po tym silniejszy, także mentalnie.

Przydało się w czwartej lidze słowackiej. Chociaż stamtąd wyrwałeś się bardzo szybko.

Po trzecim meczu w Zupcanach dostałem ofertę z Zemplina Michalovce. Liczyłem jednak, że pojawią się jeszcze lepsze propozycje, ale wtedy koronawirus dotarł na Słowację. Zemplin był moją jedyną szansą. Dograłem sezon w niższej lidze, podpisałem kontrakt. Problemem był tylko ten COVID. Gdy ktoś mnie widział, panikował i zakładał maskę. W końcu byłem Azjatą. Śmiałem się z tego, obracałem to w żart: więc tak wygląda to w Europie.

W Michalovcach w końcu poczułeś się jak piłkarz?

Biegaliśmy tylko raz w tygodniu, co za odmiana! Pod tym względem było mi łatwiej. Szybko dostosowałem się też do poziomu sportowego ligi. Oczywiście grało się tam inaczej niż w czwartej lidze, ale czułem, że mogę sobie poradzić, że nie mam problemów z odnalezieniem się na boisku.

A jak było w Polsce? Poczułeś przeskok?

Intensywność jest u was zupełnie inna, szalona. Pressing rywali robi wrażenie. Na Słowacji zawsze miałem sporo czasu, gdy byłem przy piłce. W Polsce nie mam już tyle miejsca, zaraz ktoś mnie naciska, atakuje. Pierwsze dwa tygodnie wprawiły mnie w zakłopotanie, tempo robiło na mnie wrażenie. Wiedziałem, że muszę się podciągnąć. Z czasem przyzwyczaiłem się jednak do tego stylu.

Myślałem, że jesteśmy na podobnym poziomie.

Może tak się wydawać, ale w porównaniu do ligi słowackiej, Ekstraklasa jest lepsza technicznie, bardziej intensywna. Wiem, że to nie jest Hiszpania, ale w porównaniu do Słowacji, w Polsce jest dwa razy wyższy poziom.

Trener Jacek Zieliński powiedział kiedyś, że będziesz lepszym piłkarzem, gdy będziesz się bardziej słuchał. Co miał na myśli?

Czasami trener mówi: zagraj długą piłkę. Tymczasem w głowie mam grę krótkimi podaniami, ryzyko. Trener wolałby, żebym go nie podejmował. W tym się różnimy, ale oczywiście szanuję jego zdanie i wizję. Jeśli coś mówi, staram się to robić. Nawet jakby wystawił mnie na stoperze, zagrałbym tam najlepiej, jak potrafię. Czyli się słucham!

Na pewno poprawiłeś grę w defensywie.

Cracovia zmieniła mój styl gry. Byłem bardziej ofensywnym zawodnikiem, teraz mocniej skupiam się na obronie. To dobre, bo jeśli chcę grać na coraz lepszym poziomie, muszę umieć grać w defensywie. Dzisiaj to jest najważniejsze. Jestem piłkarzem w stylu box to box. Biegam dla zespołu!

Czasami jednak podejmujesz duże ryzyko, a na twojej pozycji może to być kosztowne.

Jeżeli popełnię błąd, to wiem, ile on waży, że idzie na moje konto. Ale żeby robić różnicę na boisku, musisz podejmować ryzyko. Myślę, że większość zawodników Cracovii boi się ryzykować. Jesteśmy tak nisko w tabeli, bo brakuje nam odpowiedniej mentalności oraz pewności siebie. Na boisku widzisz i czujesz, komu brakuje pewności, od razu próbujesz to wykorzystać. Myślę, że nasi rywale tak na nas patrzą. Moje przesłanie jest proste: musisz czerpać radość z gry, być odważnym. Czasami wychodzi, czasami nie, ale jeśli będziesz myślał tylko o tym, żeby nie popełnić błędu, nie staniesz się dobrym zawodnikiem.

Wziąłeś to od Andresa Iniesty, twojego idola?

Kocham go, oglądałem go cały czas. Ale czy od niego… Nie wiem. Na Słowacji mi się to przydawało, dużo dryblowałem, grałem ofensywnie. Od kiedy trafiłem do Polski, oglądam już raczej N’Golo Kante, Marco Verrattiego i defensywnych pomocników.

Japońska piłka w ostatnim czasie idzie do przodu. Coraz więcej Japończyków trafia do Polski, wasza reprezentacja też spisuje się lepiej. Gdzie jest źródło tych sukcesów?

Na Polskę patrzymy jak na miejsce, w którym można się pokazać. To dobra liga dla Japończyków. Sam chcę zagrać w reprezentacji Japonii, ale żeby to zrobić, muszę najpierw trafić do Belgii czy Holandii, a potem do jednej z pięciu najlepszych lig. Większość reprezentantów kraju gra dziś w Anglii, Hiszpanii czy Niemczech, bo europejska piłka jest zupełnie inna niż japońska. Jeśli zostajesz w Japonii, nie masz szans rywalizować z czołówką i się rozwinąć. Nasi piłkarze robią postęp dzięki transferom do Europy.

Sam podobno uwielbiasz Premier League.

Szczególnie Manchester City, dzięki Pepowi Guardioli. Oglądam ich bardzo uważnie; jaki mają pomysł na grę. Wygląda to nierealnie. Wymieniają podania w taki sposób, że wystawiają się na duże ryzyko, ale żaden z nich nie boi się, że popełnia błąd. Obserwuję to, jak się poruszają po boisku, przyglądam się im od strony taktycznie. Cholernie mi się to podoba.

Jakikolwiek polski zespół przypomina ci City?

Legia Warszawa, Pogoń Szczecin i Raków Częstochowa robią na mnie największe wrażenie. Bardzo dobrze przemieszczają się po boisku, wymieniają pozycje i podania. Trzeba się pilnować, żeby za tym nadążyć.

WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:

fot. FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

7 komentarzy

Loading...