Engelberg to co roku ten moment Pucharu Świata, gdy czekamy na poprawę wyników naszych reprezentantów. Tak jest już od dobrych kilku (jeśli nie kilkunastu) sezonów. Polacy po prostu lubią szwajcarską skocznię. Doskonale czuje się tam Kamil Stoch, a i Piotr Żyła czy Dawid Kubacki skakać potrafią. Wierzyliśmy więc, że faktycznie nasi zawodnicy pokażą, że jest w tym obiekcie jakaś magia.
I co? I nie pokazali. Ich występ był wręcz katastrofalny, a krytykować nie można po dzisiejszym konkursie tylko Stocha – dziś szóstego w konkursie. Reszta ma przed sobą mnóstwo roboty.
Ramsau nic nie dało
W zeszłym tygodniu w Klingenthal wystąpiło tylko czterech Polaków. Inni trenowali w Ramsau razem z Maciejem Maciusiakiem. Tamtejszy obiekt to już skocznia-legenda. Zawsze, gdy pojawiają się problemy, nasi skoczkowie jadą właśnie na nią, żeby spróbować coś naprawić. Dlaczego akurat tam?
– To obiekt starego profilu. Polecamy Ramsau jako miejsce treningowe [ze względu właśnie na wspomniany profil, który pozwala skupić się na technice – przyp. red.], ale polskie skocznie na pewno są lepsze – mówił Maciusiak na łamach skijumping.pl. I dodawał: – Nie chcieliśmy spędzać całego dnia na skoczni. Wszystko było dobrze przemyślane i zorganizowane. Zawodnicy skakali tylko raz dziennie, oprócz piątku. Tego dnia była super pogoda i zdecydowaliśmy się na dwie sesje. Łącznie zaliczyliśmy cztery treningi, po czym przejechaliśmy do Wisły. Te próby chcemy przełożyć na Engelberg. Na pewno nie dzieli nas przepaść, choć nie są to oczekiwane wyniki. Robimy wszystko, by było lepiej.
W Ramsau trenował między innymi Dawid Kubacki, który tej zimy jest na razie największym rozczarowaniem w naszej kadrze (a kto wie czy nie w ogóle w Pucharze Świata), bo skacze po prostu bardzo słabo. Oprócz Kubackiego pojechali tam Klemens Murańka, Andrzej Stękała i Jakub Wolny. Nadzieje na to, że przerwa i kilka spokojnych treningów coś im dały, były całkiem duże. Choć wiadomo, trenerzy ostrzegali, że chodziło tylko o powrót do podstaw, bo formy zbudować w tydzień się nie da.
I faktycznie, nie dało się.
Żaden ze wspomnianej czwórki nie oddał w sobotę dobrych skoków. Ba, Murańka nawet nie startował, bo poległ w kwalifikacjach. Stękała uplasował się w czwartej dziesiątce. A Wolny i Kubacki (razem z Pawłem Wąskiem) postanowili okupować strategiczne pozycje pod koniec „50”. Każdy z nich oddał fatalny skok, jednak uwaga – z oczywistych powodów – skupia się na Dawidzie. Tym bardziej, że ten zapewniał ostatnio, że wszystko u niego idzie w dobrą stronę i wie, co powinien robić, żeby skakać dalej. Jego 111 metrów tego jednak nie potwierdziło.
Kubacki zdołał zresztą zrobić coś, co zdarza się naprawdę rzadko. Porządnie wkurzyć Adama Małysza.
– Po serii próbnej czy w piątek powiedział, że idzie w dobrym kierunku. A więc pytam, po czym to widać. Bo nie mam pojęcia – mówił Orzeł z Wisły na łamach sport.pl. I cóż, my musimy się z nim zgodzić. Też nie mamy pojęcia. A coraz częściej wydaje nam się, że tego pojęcia nie mają też sam Dawid i trenerzy kadry.
Garbik, fajeczka i… nie leci
Zagadką w tym sezonie jest też Piotr Żyła. On niby punktuje regularnie, ale wydaje się, że całkowicie zatracił swoją technikę – której zresztą nigdy nie miał znakomitej – i z konkursu na konkurs wygląda ona gorzej. Na jego pozycję najazdową zwrócili już chyba uwagę wszyscy, Adam Małysz też zresztą mówił, że to z jej powodu skoki Piotra wyglądają momentami bardzo słabo. W Engelbergu na tyle, że Żyła nie przeszedł nawet przez piątkowe kwalifikacje (choć w treningach przed nimi wyglądał solidnie) i dzisiejszy konkurs oglądał wyłącznie w roli kibica.
Sęk w tym, że problemu nie widzi… Michal Dolezal.
– Co wszyscy mają do tej pozycji? Nie wiem… Widać, że się poprawiło, co pokazują prędkości. To wszystko działa, bo ruch jest w porządku. Co wydarzyło się w kwalifikacjach? Może odbił się za bardzo z jednej nogi, po prostu nie wyszła mu lewa narta i poskręcało go w locie. Na rozbiegu Piotr czuje się dobrze i z mojego punktu widzenia wszystko działa. Wiecie sami, że Piotr ma inną pozycję, jeżeli mówimy na przykład o wysokości. W jego przypadku wygląda to inaczej. Sam musi dobrze i komfortowo czuć się na nogach. Na imitacjach i na skoczni wszystko odbywa się bez zastrzeżeń. W kwalifikacjach pojawił się inny problem – mówił trener polskich skoczków po kwalifikacjach dla skijumping.pl.
Wyniki Żyły – a zwłaszcza ich wahanie się – pokazują jednak, że problem istnieje i jest poważny. Jeśli Piotr chce myśleć o tym, by w najważniejszych imprezach tego sezonu (a pierwsza przecież tuż po świętach, bo wtedy startuje Turniej Czterech Skoczni), to przed nim mnóstwo pracy. Zresztą podobnie jak przed całą naszą kadrą. Może z jednym wyjątkiem, bo choćby wszystko się waliło, to zawsze możemy liczyć na pewnego gościa.
Kamil, dobrze, że jesteś
– Nie mogę wstrzelić się w próg, każdy skok był spóźniony. Dzisiaj spóźniłem i w treningu, i w pierwszej serii. Teraz chyba wziąłem za duży zapas, wydawało mi się, że było za wcześnie. Narty długo wisiały za progiem, zamiast pójść z powietrzem. Można było jeszcze kilka metrów polecieć. Ale jest super. Mam miejsce w szóstce, to jest superpoziom. Czuję, że są rezerwy, mogę więcej. Muszę te skoki doprowadzić do perfekcji, bo margines błędu zmniejszył się do zera. Staram się trzymać w ryzach. Potrzebuję dużo spokoju i normalnego skakania – mówił Stoch na antenie Eurosportu już po konkursie.
Konkursie, w którym zajął szóste miejsce. Jeszcze niedawno pisalibyśmy pewnie, że to niezły wynik, ale jak na niego i możliwości Polaków – bez przesadnego szału. W tym momencie sezonu to jednak faktycznie, jak ujął to sam Kamil, superpoziom. Tym bardziej, że oba skoki Stocha wyglądały naprawdę dobrze. Owszem, widać, że na progu wciąż wstrzelić się nie może (ale to u niego norma), natomiast technicznie i odległościowo trudno się o coś przyczepić. Do liderów Pucharu Świata – Ryoyu Kobayashiego, Karla Geigera i kilku innych – oczywiście momentami nadal sporo brakuje.
Ale Kamil jako jedyny daje nam nadzieję na to, że z czegoś tej zimy się jeszcze ucieszymy.
Tym bardziej, że przecież jeszcze w niedzielę musiał odpuścić sobie drugi konkurs w Klingenthal (w pierwszym stał na podium), bo pokonało go zapalenie zatok. Na początku tygodnia brał antybiotyk. – Dolegliwości związane z zatokami? Robiłem, co mogłem. Nie jest tak, że już jestem w stu procentach zdrowy i czuję się świetnie. Czuję się na tyle dobrze, że mogę skakać. Bardzo chciałem tu przyjechać, nie ryzykując zdrowia. Doprowadziłem się do takiego stanu, że jest stabilnie, ale odczuwam jeszcze pozapychane zatoki i nadal mówię trochę przez nos – mówił skijumping.pl przed konkursami.
Mimo tego jednak jego skoki w Engelbergu wyglądały już jeśli nie bardzo dobrze, to przynajmniej na tyle solidnie, że nie mamy co do nich większych zastrzeżeń. Podobnie jak do miejsca. Stoch jest bowiem jedynym z Polaków, który faktycznie zdaje się rozkręcać z tygodnia na tydzień. I oby szedł tylko w górę, bo w całym tym marazmie potrzeba nam przynajmniej jednego gościa skaczącego daleko. Jakoś nie dziwi nas to, że tym gościem jest właśnie Kamil.
Inna sprawa, że jeśli koledzy do niego nie dołączą, to będzie to – mimo wszystko – fatalna zima dla naszych skoków. Nawet jeśli znakomita dla Kamila. Bo wszyscy poza nim, na ten moment, zrobili nie krok w tył, a pokonali wręcz cały maraton.
Fot. Newspix