Reklama

Ryoyu już jest wielki. Dziś może zacząć walkę o tytuł najlepszego w historii

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

12 lutego 2022, 11:32 • 6 min czytania 8 komentarzy

Ryoyu Kobayashi ma 25 lat. Przed sobą teoretycznie jeszcze dobrych kilka sezonów – może nawet dekadę – skakania na najwyższym poziomie. A na koncie już sukcesy, jakich nie powstydziliby się najwięksi mistrzowie. Jeśli dziś, w konkursie olimpijskim na dużej skoczni, zdobędzie drugie na tych igrzyskach złoto, trzeba będzie zacząć zadawać sobie pytanie: a co jeśli ten gość skończy karierę jako najlepszy skoczek w historii?

Ryoyu już jest wielki. Dziś może zacząć walkę o tytuł najlepszego w historii

Ryoyu, czyli zwycięzca

Kobayashi stał się sensacją trzy sezony temu. I choć trudno uwierzyć, że od jej wielkiej zimy minęło już tyle czasu, to jednak przyznać trzeba, że był to jeden z najlepszych indywidualnych sezonów w historii. Ryoyu wygrał wtedy trzynaście konkursów, zgarnął Turniej Czterech Skoczni, zostając przy tym dopiero trzecim skoczkiem, który zapisał na swym koncie „Wielkiego Szlema”, zwyciężając w każdym z konkursów imprezy.

Nie wyszło tylko na mistrzostwach świata. W Seefeld, wiadomo, konkurs był wręcz parodią i choć my się po nim cieszyliśmy – bo wygrał Dawid Kubacki, a drugi był Kamil Stoch – to jednak uczciwie trzeba było przyznać, że wyniki w normalnych warunkach powinny być zupełnie inne. Kobayashi został przez to wszystko wielkim przegranym, bo wcześniej przecież wylądował tuż za podium na skoczni dużej.

Te mistrzostwa – i kolejne, z sezonu 2020/21, gdy akurat nie był w najlepszej formie – będą się za nim ciągnęły. Przynajmniej do przyszłego roku.

Reklama

To jednak wyjątek od reguły. Poza tym, gdy tylko był w formie, Japończyk wygrywał wszystko. W swoim wielkim sezonie najlepszy był kolejno: we wspomnianym Turnieju Czterech Skoczni, Willingen Five, RAW Air i Planica 7. Oczywiście, wygrał też – z wielką przewagą – klasyfikację generalną PŚ. I jasne, za czasów choćby Adama Małysza nie było tylu mniejszych imprez do zgarniania kolejnych trofeów, ale to, że w każdej z nich Ryoyu był najlepszy, świadczy o tym, jak dobrą formę był w stanie utrzymać na przestrzeni całej zimy. A to wielka sztuka.

Potem przyszły dwa lata słabsze, choć i tak liczył się w walce o ważne trofea. W sezonie 2019/20 przegrał walkę o Kryształową Kulę tylko ze Stefanem Kraftem i Karlem Geigerem (choć trzeba przyznać, że ci nieźle go odsadzili). W kolejnym sezonie był drugi w klasyfikacji PŚ w lotach (który zresztą wygrał w 2019 roku). Wciąż stać go więc było na niezłe rezultaty, a to już wyraźnie pokazywało, że nie będzie – jak sugerowali niektórzy – sensacją jednego sezonu.

Tej zimy tylko to potwierdza. Turniej Czterech Skoczni znów wygrał w wielkim stylu, bliski był nawet drugiego Wielkiego Szlema w karierze – nie wygrał tylko w Bischofshofen. W klasyfikacji Pucharu Świata o ledwie trzy punkty ustępuje na ten moment Karlowi Geigerowi, ale wystąpił w trzech konkursach indywidualnych mniej z powodu dyskwalifikacji i pozytywnego wyniku testu na koronawirusa. Patrząc na obecną formę, to on będzie wielkim faworytem w końcówce zimy. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, zdobędzie drugą Kryształową Kulę w karierze.

Na koncie ma już też złoto olimpijskie. Na normalnej skoczni był absolutnie najlepszy, reszta stawki mogła tylko oglądać, jak Ryoyu szybuje po pierwsze miejsce. Na dużej też będzie głównym faworytem do tytułu mistrza. I jeśli go zdobędzie, śmiało będzie można go umieszczać wśród największych w historii, legend tego sportu.

Ryoyu równa do najlepszych

Jasne, Kamil Stoch, Adam Małysz, Matti Nykaenen czy Janne Ahonen wciąż są przed Ryoyu w tej klasyfikacji. Ale Japończyk ma na karku dopiero 25 lat, a jego forma fizyczna i sposób, w jaki skacze – często oszczędzając się w seriach treningowych, by w konkursach zaprezentować się jak najlepiej – każe sądzić, że jeszcze długo będzie w stanie rywalizować na najwyższym poziomie. W dodatku to gość, którego presja nie zżera. Naprawdę rzadko zdarzało się, by przegrał z nerwami. Na co dzień skoki potrafi zamienić we frajdę, cieszyć się nimi. I to daje efekty.

Reklama

Już teraz jest na ósmym miejscu w liczbie wygranych konkursów Pucharu Świata. Ma ich na koncie 26, jeśli wszystko pójdzie dobrze jeszcze w tym sezonie minie Martina Schmitta (28), a Jens Weissflog (33) też powinien się mieć na baczności. Z pewnością w zasięgu Japończyka w perspektywie najbliższych kilku lat sezonów są też dwaj Polacy – Kamil Stoch i Adam Małysz, którzy mają po 39 triumfów. A dalej? Dalej tylko wielki Matti Nykaenen (46) i Gregor Schlierenzauer, absolutny rekordzista (53).

Przy Gregorze się zresztą zatrzymajmy. Bo to ciekawy przypadek. Owszem, lista jego sukcesów jest niesamowicie długa, ale wiele z nich to te z rywalizacji drużynowej. A je odstawmy na bok. Wtedy zobaczymy, że Kobayashi na igrzyskach już jest od Austriaka lepszy – ma indywidualne złoto, Gregor tylko brąz. Owszem, Schlierenzauer ogrywa go mistrzostwami świata – ma złoto i trzy srebrne medale, a to dorobek więcej niż solidny. Równi są za to w Turnieju Czterech Skoczni, a jeśli Ryoyu zdobędzie Kryształową Kulę, to mogą być i w Pucharze Świata, gdzie Gregor też wygrywał dwukrotnie.

Wbrew pozorom Kobayashi wcale nie jest więc daleko od Schlierenzauera. A to gość, którego często wpycha się do najlepszej piątki, nawet trójki, w historii dyscypliny.

Całkiem możliwe, że po tej zimie Ryoyu będzie stawiany wyżej niż skoczkowie o, teoretycznie, dużo bardziej uznanych nazwiskach. Jeśli wygra wszystko, co pozostało mu do wygrania, to Martin Schmitt odstawiać go będzie tylko mistrzostwami świata; Peter Prevc właściwie zostanie pozbawiony argumentów; Stefan Kraft bez medalu igrzysk, ale z trzema złotami MŚ, będzie mógł w ten sposób argumentować obronę swojej pozycji; Thomas Morgenstern z kolei powoli będzie zajmować pozycję za plecami Kobayashiego. I tak dalej.

A przecież, jak już wspomnieliśmy, przed Ryoyu jeszcze kilka ładnych lat kariery – wygrać w ich trakcie może naprawdę wiele. I jasne, wiele z tego, co tu napisaliśmy, opiera się na przypuszczeniach. „Jeśli wygra na dużej skoczni”. „Jeśli wygra Kryształową Kulę”. „Jeśli w kolejnych latach nadal będzie w czołówce”. Za przypuszczenia medali, owszem, nie dają.

Ale te przypuszczenia oparte są na solidnych podstawach. Bo Kobayashi po prostu nie okazuje tej zimy słabości. I można przypuszczać, że podobnie będzie w kolejnych latach. Równiejszego skoczka na przestrzeni czterech zim nie było od kilku dobrych lat – nawet Kamil Stoch między swoimi dwoma wielkimi sezonami miał poważny kryzys. Kobayashi, choć zanotował jedną słabszą zimę, takiego kryzysu na razie się ustrzegł.

I trudno założyć, by nagle miał podobny przeżyć.

Konkurs, który wszystko ustawi

Prawda jest taka, że jeśli dziś Ryoyu Kobayashi zdobędzie złoto, to w klasyfikacji najlepszych w historii od razu dostanie ogromny bonus do wszelkich dyskusji o jego statusie. Nie oznacza to, oczywiście, że na miejsce najlepszego kiedykolwiek się wespnie. To okupowane jest – zależnie od przyjętej przez fanów wersji – przez Mattiego Nykaenena, Adama Małysza albo Kamila Stocha. Ten pierwszy indywidualnych medali miał cztery – trzy złota i srebro. Kamil Stoch przegrywa z nim tylko o srebrny. Małysz, wiadomo, złota nigdy nie zdobył. Ale cztery indywidualne krążki to też wielkie osiągnięcie.

Dwa złota Ryoyu z miejsca stawiałaby go jednak w jednym szeregu z najlepszymi. A przecież na kolejnych igrzyskach będzie jeszcze przed trzydziestką, w wieku idealnym do osiągnięcia kolejnych sukcesów.

Dzisiejszy konkurs – a potem też końcówka sezonu – mogą sprawić, że już po tej zimie Kobayashi będzie stawiany wśród największych. Jeszcze w roli ich mniejszego, młodszego brata. Ale wystarczy jeszcze jeden wielki sezon, jeszcze świetny występ na mistrzostwach świata (obligatoryjny, sorry Ryoyu) zakończony zdobyciem złota, a Japończyk śmiało będzie mógł być rozważany do historycznego podium największych w historii.

A gdyby poszedł jeszcze o krok dalej i wygrał jeszcze więcej…

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

8 komentarzy

Loading...