Reklama

Zły szef, śledztwo i najlepszy bilans w NBA. Ciekawy przypadek Phoenix Suns

Kacper Marciniak

Autor:Kacper Marciniak

02 grudnia 2021, 17:56 • 8 min czytania 9 komentarzy

Powiedzieć, że Robert Sarver wprawiał pracowników Phoenix Suns w zakłopotanie, to nie powiedzieć nic. Właściciel klubu miał używać rasowo niewrażliwego języka, być niestosowny w stosunku do kobiet, ale też odpowiadać za środowisko, które zmuszało ludzi do korzystania z antydepresantów czy skłaniało do myśli samobójczych. Ten sam człowiek, amerykański biznesman, ma jednak obecnie wiele powodów do zadowolenia. Bo jego zespół dominuje w NBA. Choć zapewne pomimo jego osoby, nie dzięki.

Zły szef, śledztwo i najlepszy bilans w NBA. Ciekawy przypadek Phoenix Suns

Mało komu udaje się zatrzymać Stephena Curry’ego. Szczególnie kiedy ten jest zdrowy, szczególnie kiedy jest w takiej formie jak w ostatnim czasie. Phoenix Suns sprawili jednak, że koszykarz Warriors miał… więcej oddanych rzutów niż zdobytych punktów (21 a 12). Dzięki temu komfortowo wygrali mecz z jednymi z faworytów do tytułu. To ich siedemnaste z rzędu zwycięstwo.

Nie ma obecnie gorętszego zespołu w najlepszej lidze świata od tego z Arizony. A przecież mówimy o ekipie, wokół której NBA… prowadzi obecnie śledztwo.

Problematyczny charakter i skąpstwo Roberta Sarvera, właściciela Phoenix Suns, od lat nie są tajemnicą. Niewykluczone jednak, że – w okresie, kiedy Słońca mają się najlepiej od lat – mleko się wreszcie wylało. I wkrótce Amerykanin zostanie zmuszony do sprzedania swoich udziałów w organizacji.

Rasista i seksista? To nie takie proste

Materiał uderzający w Sarvera wypuściło w listopadzie ESPN. Dotyczy on siedemnastu lat, w trakcie których Amerykanin był najważniejszą osobą w klubie. Na jego temat wypowiedziało się siedemdziesiąt osób, związanych w różnych okresach z Suns. Niewiele z nich występuje pod nazwiskiem, choć warto wyróżnić jedną postać – Earla Watsona.

Reklama

To czarnoskóry koszykarz, a po zakończeniu kariery trener. Pierwszą posadę szkoleniową w NBA otrzymał właśnie od Suns. Podobno Sarver miał uzasadnić jego zatrudnienie słowami „te czarnuchy potrzebują czarnucha”. To jednak słowa przeciwko słowu, bo prawnicy właściciela klubu z Phoenix zdążyli im zaprzeczyć. Jak i wielu innym oskarżeniom.

Jakim? Wiele kwestii dotyczy języka, którym posługiwał się Sarver. Miał on, w obecności różnych pracowników Suns, używać określeń, które – w ustach białego człowieka – są uważane za rasistowskie. Na przykład w rozmowie z Watsonem. Na jego obronę można jednak wspomnieć, że głównie posługiwał się cytatami (mówiąc o tym, co powiedzieli koszykarze), co jednak i tak wprawiało w dyskomfort wypowiadające się w materiale osoby.

Kolejna sprawa – Sarver miał zwracać się do byłych pracowników słowami „czy kiedyś cię miałem”, poniekąd sugerując, że praca w Suns oznaczała bycie jego własnością. Miał też dyskryminować kobietę w ciąży, nakazując jej udanie się na urlop macierzyński, kiedy ta brała udział w ważnym projekcie. Albo sugerować, że koszykarze Suns powinni „zapładniać” lokalne striptizerki, aby czuli się związani z rejonami Phoenix.

Materiał ESPN opowiada też historię Taylora Griffina, brata sławniejszego Blake’a, z którego Sarver miał się nabijać, bo ten… golił włosy na nogach. – W tamtym czasie wziąłem to jako żart. Patrząc na to dzisiaj – w przypadku szefa firmy czy właściciela organizacji, mówienie takich rzeczy jest niewłaściwe – wypowiadał się Griffin.

„Niewłaściwe” to celne słowo. Innym razem Sarver miał bowiem nakazać zgromadzonym w pokoju współpracownikom oglądać zdjęcie jego żony w bikini, a następnie opowiadać o… ich zbliżeniu, seksie oralnym. Według wypowiadających się w materiale kobiet – przedmiotowe traktowanie przedstawicielek płci żeńskiej było wybijającą się cechą Sarvera. Ale kiedy zwracano mu uwagę na różne sprawy, odpowiadał „płacę wam dużo pieniędzy, żebyście ze mną wytrzymywali”.

Jakkolwiek bogaty w wypowiedzi, historie, relacje nie jest materiał amerykańskiej redakcji, trzeba przyznać jedno – żadne oskarżenie nie jest na tyle poważne, żeby wymagało automatycznej, natychmiastowej reakcji NBA. To różni sprawę właściciela Suns od tej Donalda Sterlinga z 2014 roku, którego słowa były też nagrane (mówił swojej partnerce, że nie chce, aby była widziana publicznie z osobami czarnoskórymi).

Reklama

Trudno oczywiście nie zgadzać się z tym, że Sarver nie jest łatwym człowiekiem. Szczególnie że – według ESPN – nie tylko „atakował” słownie pracowników, ale też ingerował w działania sztabu szkoleniowego Suns, tłumacząc trenerom, jak mają ustawiać zespół podczas meczu. Amerykańskie medium mówiło też o toksycznej atmosferze wewnątrz organizacji, która miała wykańczać pracowników do tego stopnia, że byli zmuszeni brać antydepresanty, albo myśleli o samobójstwie. Wszystko jest poparte cytatami.

Model zachowania Sarvera tłumaczyły słowa jednego z anonimowych pracowników: – Chciał wymuszać dużą reakcję, zdumienie. On używał gróźb. Lubił, jak ludzie czuli się nieswojo. Lubił pokazywać, że on tu rządzi. Chciał kontroli. Chciał kontrolować każdą sytuację i każdego człowieka.

Oczywiście – sam mobbing to już poważne wykroczenie. O ile uda się go potwierdzić. Dlatego NBA zdecydowało się rozpocząć śledztwo, które ma zbadać sytuację w siedzibie Phoenix Suns. Jeśli faktycznie przedstawiciele najlepszej ligi świata znajdą na Sarvera wystarczająco brudów, zapewne będą starać się zachęcić go do sprzedaży klubu.

O to nie będzie jednak łatwo. Szczególnie że niektórzy przedstawiciele środowiska stanęli po stronie amerykańskiego biznesmena. James Jones, obecny generalny menadżer Suns, mówił: – Nic z tego, co słyszę, nie opisuje Roberta Sarvera, którego znam, szanuje i lubię. Po prostu nie. Podobnie wypowiadał się też Steve Kerr, obecny trener Golden State Warriors i jeden z poprzedników Jonesa. A Lon Babby, były pracownik Suns, podkreślał, że Sarver jest trudnym szefem do współpracy, ale w żadnym stopniu rasistowskim czy seksistowskim.

Gdy zatem wdrążymy się w sprawę – nie jest ona jednoznaczna. Inna sprawa, co myślą o niej koszykarze Phoenix Suns, którzy wcale nie musieli polegać na głębszych analizach. Może wystarczyło im to, że według znajomego im trenera, Robert Sarver używał słów, których nie powinien? Jest to bardzo możliwe. Ale na pewno zamieszania u góry organizacji nie mają większego wpływu na ich postawę na parkiecie.

Spokój w płonącym mieście?

Bilans osiemnastu zwycięstw i trzech porażek – takim mogą na ten moment pochwalić się Phoenix Suns, którzy rozpoczęli sezon słabo, potykając się trzykrotnie, ale przez cały listopad byli niepokonani. A to przecież cały czas zespół, o którym nie jest specjalnie głośno, być może z powodu braku jednej, wybijającej się ponad resztę zespołu gwiazdy.

Suns jednak w 2021 roku awansowali do Finałów NBA. Na drodze do nich przegrali zaledwie cztery spotkania. Do pokonania Milwaukee Bucks i zdobycia tytułu zabrakło im dwóch zwycięstw. Natomiast w rozgrywki 2021/2022 klub z Arizony wszedł z podobną werwą, z jaką kroczył przez play offy. Wypadałoby to docenić. A wielu ludzi tego nie robi, z czego zdają sobie sprawę sami zawodnicy.

– Czy nie patrzy się na nas, jako faworytów do mistrzostwa? Nie dbam o to. Kim są ludzie, którzy nas nie zauważają? ESPN, Fox Sports, NBA TV, te skurwysyny, czy będą przeciwko nas grali? Nie? To absolutnie mnie nie obchodzi, co myślą. Jeśli chcą wyjść na parkiet, to zapraszamy – mówił nieco żartobliwie Mikal Bridges, skrzydłowy Suns.

Bridges to jedna z podpór Suns, najlepszy obrońca w drużynie. Istotne role odgrywają też Devin Booker (który odnosi też sukcesy na innych polach, niedawno znalazł się na liście „Forbes Under 30”) oraz nieśmiertelny Chris Paul, a także środkowy Deandre Ayton. I właśnie przy nim warto się zatrzymać. Bo choć to zaledwie 23-letni zawodnik, który w najbliższych latach powinien być tylko lepszy, kierownictwo klubu nie może się z nim dogadać w sprawie nowego kontraktu.

Ayton, co dla zawodnika o jego potencjale i wieku jest absolutnie normalne, chciałby otrzymać umowę o maksymalnej wartości (według zasad NBA) – czyli zarobić za pięć lat gry około 172 milionów dolarów. Na to nie chcą przystać Suns. Albo po prostu… Robert Sarver.

ODBIERZ PRAWDZIWY CASHBACK NA START! 50% DO 500 ZŁ W FUKSIARZ.PL

O tym, że właścicielowi Suns nie w smak jest płacenie większych pieniędzy dla swoich koszykarzy, mówił choćby Marcin Gortat, w HejtParku na Kanale Sportowym: – […] jest najbiedniejszym właścicielem w NBA. Ma najmniejszy majątek. I niestety nie był zbyt skłonny, żeby płacić na kontrakty. Bliźniakom Morris obiecał znacznie więcej, niż dostali. W przypadku Gorana Dragica było to samo. Wszyscy odeszli z klubu z wielkim hukiem.

Co ciekawe, Ayton to zawodnik, który swego czasu bardzo spodobał się Sarverowi. Do tego stopnia, że wybrał go w drafcie (albo namówił do wybrania swoich pracowników) NBA zamiast Luki Doncica. Mimo tego, że – według pogłosek – sam trener Suns, wówczas Igor Kokoskov, wolał mieć w drużynie Słoweńca.

Sytuacja jest zatem nietypowa. Ayton rywalizuje na parkietach NBA, w momencie, gdy rówieśnicy z innych zespołów mają już zapewnione długoletnie kontrakty. A jego kończy się w lecie 2022 roku. Oczywiście – koszykarz i tak otrzyma sporą wypłatę. Po prostu niekoniecznie w Suns, a nawet jeśli, nie obejdzie się bez przepychanek.

Problemy się nie kończą?

Phoenix Suns przez lata uchodzili za pośmiewisko NBA. Od kiedy ich szeregi, w 2011 roku, opuścił Steve Nash, kilkukrotnie byli jednym z  najsłabszych, o ile nie najsłabszym, zespołem ligi. Teraz ich sytuacja sportowa wreszcie jest dobra. Można chwalić poszczególnych zawodników, trenera Monty’ego Williamsa czy udane ruchy transferowe, za które odpowiada James Jones.

Sęk w tym, że smród ciągnie się za ekipą z Arizony do dzisiaj. Wielu zawodników NBA powstrzymało się od komentarza na temat sprawy Sarvera. Nie należał do nich jednak Draymond Green, jedna z najbardziej wygadanych gwiazd ligi. – Bardzo szalone oskarżenia. Zobaczymy, co się stanie. Za takim materiałem zawsze czai się coś więcej. Słowa rozprzestrzeniają się po lidze jak ogień w lesie. Może nie słyszałem tych historii po raz pierwszy – mówił.

Co możemy z tego wyciągnąć? Nawet jeśli Phoenix Suns mają się obecnie z czego cieszyć, zła sława czy brak zaufania w środowisku NBA, mogą ich w końcu dopaść. Bo zawodników nie będzie w końcu ciągnęło do gry w tego typu organizacji. Robert Sarver nie musi być winnym wszystkim oskarżeniom, które się wokół niego pojawiły. Ale na pewno nie jest szefem, który zjednuje w sobie ludzi, uchodzi za lidera, czy wzbudza powszechną sympatię. A jeśli chodzi o kwestię prowadzenia koszykarskiego klubu – na tym polu przez lata też nie wypadał dobrze.

Amerykański milioner nie jest jednak chętny, żeby się z koszykówką żegnać. Choć warto poczekać na to, co udowodni przeprowadzane przez NBA śledztwo.

Fot. Newspix.pl

Na Weszło chętnie przedstawia postacie, które jeszcze nie są na topie, ale wkrótce będą. Lubi też przeprowadzać wywiady, byle ciekawe - i dla czytelnika, i dla niego. Nie chodzi spać przed północą jak Cristiano czy LeBron, ale wciąż utrzymuje, że jego zajawką jest zdrowy styl życia. Za dzieciaka grywał najpierw w piłkę, a potem w kosza. Nieco lepiej radził sobie w tej drugiej dyscyplinie, ale podobno i tak zawsze chciał być dziennikarzem. A jaką jest osobą? Momentami nawet zbyt energiczną.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

9 komentarzy

Loading...