Na mistrzostwach świata w Planicy czas na pierwszy konkurs w wykonaniu skoczków. Na normalnej skoczni największym faworytem będzie z pewnością Halvor Egner Granerud, ale możemy również wierzyć w naszych zawodników. W końcu to mniejszy obiekt był w XXI wieku polskim królestwem – triumfowali na nim Adam Małysz (trzykrotnie), a ostatnio Dawid Kubacki i Piotr Żyła. Czy i tym razem Polacy pokonają rywali? Kto oprócz Graneruda może im przeszkodzić? I co z tym zdrowiem Kubackiego?
Spis treści
Polskie złote królestwo
Osiem złotych medali przywieźli Polacy – nie licząc złota Wojciecha Fortuny z igrzysk w Sapporo – z mistrzostw świata w skokach narciarskich w całej ich historii. Cztery to zasługa Adama Małysza (Lahti 2001, Val di Fiemme/Predazzo 2003 razy dwa, Sapporo 2007), a po jednym mają Kamil Stoch (Val di Fiemme/Predazzo 2013), cała drużyna naszych skoczków (Lahti 2017), Dawid Kubacki (Innsbruck/Seefeld 2019) i Piotr Żyła (Oberstdorf 2021).
A teraz najważniejsze: pięć z tych medali zostało zdobytych na normalnej skoczni. W XXI wieku jesteśmy pod tym względem zdecydowanie najlepsi – ogółem zawody na normalnej skoczni odbywały się w tym stuleciu jedenastokrotnie. Mniejsze obiekty dla Polaków są miejscem, gdzie ci często skaczą najlepiej.
Że Małysz wygrywał – to akurat nie dziwiło nikogo. Za każdym razem był jednym z faworytów. W Lahti wielkim, to był przecież sezon, gdy wystrzelił. Ale i tak na normalnej skoczni walczył o to, by złoto w ogóle zdobyć – na dużej, cztery dni wcześniej, pokonał go w końcu największy rywal, Martin Schmitt. Na mniejszym obiekcie Adam się jednak skutecznie zrewanżował.
W Predazzo, dwa lata później, Polak przełamał się na dużej skoczni. Nie wygrał zawodów PŚ od ponad 400 dni, przed mistrzostwami wraz z Apoloniuszem Tajnerem zdecydował o odpuszczeniu konkursów w Willingen. A potem zadziałała ukochana przez obecnego honorowego prezesa PZN „superkompensacja”. We Włoszech Małysz był nie do zatrzymania. Zgarnął dwa złota, broniąc tytułu na skoczni normalnej. Do dziś pozostaje… ostatnim skoczkiem, który wygrał dwa złota z rzędu na obiekcie o takim samym rozmiarze.
Cztery lata później, w Sapporo, złoto na normalnej skoczni zdobył, odsadzając resztę stawki. I znów musiał walczyć o to, by w pewnym sensie uratować dla siebie mistrzostwa – w końcu na dużym obiekcie skończył na czwartym miejscu. Na Miyanomori wszystko było jasne już po pierwszej serii. Małysz skakał tamtego dnia genialnie. Nie było żadnych wątpliwości, że wygra. W przeciwieństwie do stylu, w jakim zwyciężył Dawid Kubacki.
Po czterech latach chyba można już to napisać: konkurs w Seefeld dla normalnego kibica był antyreklamą skoków. O wszystkim zdecydowały warunki, najlepsi nie mogli odlecieć, byli stłamszeni przez wiatr i gęsto padający śnieg. Kubacki miał szczęście, bo w pierwszej serii… skoczył słabo. Wylądował na 27. miejscu, a potem przeskoczył na pierwsze. Coś takiego nie powinno się wydarzyć w ogóle, a tym bardziej na mistrzostwach świata. W dodatku drugi skończył konkurs Kamil Stoch, który zaliczył awans z 18. lokaty.
Złoto jest złotem, jasne. Zresztą cholernie cieszył nas tamten tytuł Polaka. Ale nawet sam Dawid przyznawał, że to nie był konkurs, który powinien się odbyć.
– Po pierwszym skoku była złość, bo wydawało mi się, że jest pozamiatane. Nie dość, że pozycja odległa, to straty punktowe były spore. Cieszę się jednak, że do tej drugiej serii podszedłem na chłodno. Chciałem mieć satysfakcję przynajmniej z tego jednego skoku. Okazał się wart złota. W sumie do samego końca w to nie wierzyłem. Nawet, gdy już zostało na górze tylko trzech zawodników, to w głowie pojawiały się myśli, że fajnie by było coś zdobyć, ale oni mają jednak dużą przewagę z pierwszej serii. Czy zawody powinny się odbyć? Generalnie słusznym wyjściem, byłoby je przenieść na inny termin. Warunki sprawiedliwe nie były – mówił (cytat za Sportowy24).
Zupełnie w innym stylu wygrał dwa lata później Piotr Żyła. I przy nim zatrzymamy się na nieco dłuższą chwilę.
Czy ten tytuł da się obronić?
Jak już wspomnieliśmy – obrona indywidualnego tytułu na mistrzostwach świata w skokach narciarskich to trudna sprawa. Przy czym za obronę uznajemy wywalczenie dwóch złotych medali z rzędu na obiekcie o takim samym rozmiarze. W całej historii dokonało tego trzech(!) skoczków. Na skoczni dużej tytułu bronili Birger Ruud (1935-1937) i Martin Schmitt (1999-2001). Na normalnej tylko Adam Małysz (2001-2003).
Gdy sprawę stawia się w ten sposób, Piotr Żyła wydaje się nie posiadać dużych szans na powtórzenie wyczynu wspomnianej trójki.
W rzeczywistości nie wygląda to aż tak źle. Przede wszystkim – Żyła lubi atakować z dalszych pozycji. W roli faworyta nie zawsze sobie radził, gdy jednak mógł przypuścić szarżę z drugiego szeregu, to zdobywał medale mistrzostw świata. Wywalczył przecież brąz w 2017 roku, a cztery lata później dołożył do niego złoto. Wiadomo też, że jest skoczkiem, u którego mnóstwo zależy od nastawienia psychicznego. Przed dwoma laty to było idealne, przed skokiem po złoto uśmiechał się na belce. Był całkowicie spokojny.
– Nie wiem, co się stało. Jasny gwint… Marzenia się spełniają. Ja dziś miałem dobry dzień, o jaki dobry. Wszystko mi wychodziło, nawet skoki. Dostałem szwungu, jak ta wiewiórka – mówił już po konkursie na antenie Eurosportu. A wcześniej wyrzucił z siebie wszystkie emocje. Skakał, tarzał się po śniegu, ściskał ze wszystkimi. Szalał ze szczęścia, po prostu. Czy i tym razem może przeżyć coś podobnego?
On sam mówi, że na obronę tytułu ma plan, ale nie chce zdradzać jaki. O obronie na razie jednak wiele nie myśli. – Koncentruję się na tym, co mam do zrobienia. Myślę o tym, żeby zrobić swoją dobrą robotę i to wszystko. Że dobrze skaczemy na tych skoczniach? Nie widzę, żeby był jeden czynnik, który sprawia, że tak jest. Ale dobrze sobie radzimy, to prawda. Pasują mi tu wszystkie skocznie – mówił na łamach sport.pl.
Bo i faktycznie, profilami skocznie w Planicy Polakom zdają się odpowiadać. Latem świetnie radzili sobie tam na treningach, które odbywali już pod okiem Thomasa Thurnbichlera. Sam Austriak mówi, że profil słoweńskich obiektów odpowiada technice jego skoczków. I podkreśla, że ci lubią mniejsze skocznie. Nawet Żyła, który przez lata raczej wolał sobie polatać na dużych obiektach. I dlatego tak bardzo zaskoczył wynikiem przed dwoma laty.
Piotr w Planicy pokazał już, że jest równy, choć jeszcze bez tego największego błysku. Ale jego wyniki z dotychczasowych skoków dają nadzieję. W czwartkowych treningach był trzeci, dziewiąty (ale tu przeszkadzały warunki) i czwarty. Mówił po nich, że czuje się dobrze i miał sporo fajnej energii. W piątek z kolei zajął szóste miejsce w serii próbnej i dziesiąte w kwalifikacjach (mimo popełnionego w nich błędu). Nie dziwi, że nawet Sven Hannawald powiedział, że jeśli tylko Piotr Żyła zachowa spokój, to jest jednym z głównych kandydatów do medali.
Sam Żyła podkreślał, że przede wszystkim w ostatnim czasie zdołał odpocząć. Bo w Lake Placid, dwa tygodnie temu, czuł już trudy sezonu.
– Trochę mnie tam przymęczyło. Zmiana czasu dała znać o sobie. Jeszcze gorzej było po powrocie. Dobrze, że był czas na odpoczynek, bo potrzebowałem tego. Było fizyczne zmęczenie, a za tym leciało już wszystko – mental i technika na skoczni. Teraz znowu fajnie się czuję. Mam teraz w sobie dużo wewnętrznego spokoju. […] Trzeba szanować energię. W Stanach Zjednoczonych po przebudzeniu miałem tak czerwone oczy jak chomik. Było ogromne zmęczenie, a wtedy nic nie wychodzi. Nawet na urlopie mi się nie zdarza być tak zmęczonym (śmiech) – mówił Interii.
Kto wie, może więc ukochana przez Apoloniusza Tajnera „superkompensacja” i odpuszczenie zawodów w Rasnovie zadziała u Polaków i tym razem tak, jak u Małysza w 2003 roku? Trzymamy kciuki. Choć Żyła ma o tyle łatwiej, że u niego w ostatnim czasie wielkich problemów raczej nie było.
Z resztą kadry tak wesoło już nie jest.
Plecy Kubackiego i forma Stocha
W ostatnich dniach najważniejszym pytaniem, jakie zadawano sobie wokół polskiej kadry było: „co z tymi plecami Dawida Kubackiego?”. Lider Polaków kilka dni temu poczuł ból w okolicach kręgosłupa lędźwiowego. Początkowo nie było nawet wiadomo, czy wystąpi w zawodach na normalnej skoczni. Gdyby tak się stało, do Planicy na szybko miał przyjechać Kacper Juroszek.
– Środa była naprawdę dobrym dniem dla Dawida. Testy wykazały, że po krótkiej przerwie od rywalizacji jest w świetnej formie. Czuł się dobrze. Wieczorem, po zakończeniu wszystkich aktywności na ten dzień, pojawił się kłopot. Wstał, a następnie poczuł naprawdę mocny ból lędźwiowy, ale nie wygląda to najgorzej, ponieważ nie doszło do żadnego wypadku. Z naszej perspektywy to problem mięśniowy, także ze strony sztabu medycznego naszej ekipy – mówił Thomas Thurnbichler na łamach skijumping.pl.
Austriak jednocześnie podkreślał, że w całej tej sytuacji są powody do optymizmu, bo ból Kubackiego… wziął się właściwie znikąd. A to oznaczało, że nie jest najpewniej spowodowany urazem. Dla potwierdzenia tego Dawid przeszedł szereg badań, w tym rezonans magnetyczny. Te wykazały, że nie ma żadnego większego problemu z kręgosłupem, a ból jest najpewniej pochodzenia mięśniowego. W międzyczasie Kubacki poczuł się zresztą lepiej, więc w piątek mógł wyjść na skocznię.
– Jest dużo lepiej. Najlepszy dowód to fakt, że byłem w stanie pojawić się dzisiaj na skoczni. To wlewa nadzieje w moje serce. Nie byłem pewien, czy w najbliższym czasie w ogóle będę mógł skakać. Na szczęście udało się postawić mnie na nogi i poskładać. Na porannym rozruchu zrobiłem imitację. Wtedy wiedziałem, że na skoczni się pojawię. Pierwszy moment, w którym przyszło mi do głowy, że uda się skoczyć, nastąpił wczoraj po południu – po wizycie u pewnego pana w Austrii, którego imienia i nazwiska nie pamiętam. Z człowieka, który ledwo się turlał zgięty, przeszedłem do w miarę swobodnego chodu. To już otworzyło możliwości do tego, żeby można było truchtać, rozgrzać trochę mięśnie i zwiększać zakresy ruchu – mówił po swoich wczorajszych skokach w rozmowie z TVP Sport.
Jego problemy są jednak problemami całej kadry. To Kubacki był w tym sezonie najlepszym z Biało-Czerwonych i przede wszystkim on miał w Planicy walczyć o medale. Jeśli ból będzie mu doskwierać, najpewniej tego nie zrobi. Choć powody do optymizmu są – nie skacząc na sto procent w kwalifikacjach, wylądował na ósmym miejscu. Mówił też, że na „ujęciu” z mocy, może zyskać technika, a na mniejszych obiektach to też ważne.
Jego postępy zresztą są szybkie. Dwa dni temu wieczorem ledwie chodził. W czwartek trochę się poruszał. W piątek mógł już skakać. Jeśli utrzyma takie tempo, dziś powinien być gotowy na walkę o medale. Nawet jeśli nadal będzie – jak wczoraj – właściwie cały oklejony taśmami. Podkreślał też przy tym wszystkim, że na skoczni bólu przesadnie nie odczuwał. A to również musi dawać nadzieję na dobre skakanie.
– Jestem zadowolony z tego, jak ciało Dawida zareagowało na dzisiejsze skoki. Towarzyszy mu jedynie niewielki ból, wszystko wygląda naprawdę obiecująco. To pozytywne dla całej drużyny. Żyłem tą sytuacją, ponieważ nie wiedzieliśmy, jak to się potoczy, ale mamy szczęśliwy finał – mówił Thomas Thurnbichler już po kwalifikacjach. Oby więc dziś ten finał okazał się jeszcze szczęśliwszy.
Zresztą o to, by tak było, powalczy nie tylko Kubacki czy wspominany wcześniej Żyła, ale też Kamil Stoch. On miał jeszcze dłuższe wakacje od kolegów – po kilku słabych występach nie poleciał do Lake Placid, a zamiast tego udał się do Zakopanego. Tam najpierw spędził kilka dni z rodziną, potem trenował na siłowni, a dopiero po niej zaczął pracę od podstaw.
– Zaczynałem od 70-metrowej skoczni w Zakopanem. Nie chwaląc, ale to bardzo dobry i wymagający kompleks do treningu. Te obiekty pokazują wszystkie błędy. Zasiadłem na belce z zupełnie inną energią, z chęcią skakania: narty w torach i po prostu jadę, ale fajnie! I tak skok za skokiem. Nabierałem więcej pewności siebie, przekonania i dochodziły kwestie techniczne. Teraz naprawdę czuję się dobrze! – mówił w rozmowie ze skijumping.pl.
Stoch w tym sezonie pokazywał już, że potrafi skakać na poziomie czołówki, ale… jeszcze ani razu nie stał na podium. W Planicy raczej celuje w większą skocznię, bo o małej mówił, że „to franca, którą średnio lubi”. Inna sprawa, że po Kamilu widać jedno – odżyły w nim pozytywne emocje. Gdy zaliczał kilka tygodni z rzędu, kiedy ewidentnie mu nie szło, po każdym skoku zdawał się zniechęcony. Teraz przed kamerami staje radosny, a skoki sprawiają mu frajdę.
– Za nim dobry tydzień w domu, niemal bez sportu. Niemal, bo między innymi skakał na biegówkach… (śmiech) Wtedy dało się dostrzec, że wrócił do gry. Potrzeba tego sposobu myślenia, by prezentować naprawdę wysoki poziom. Następnie solidnie potrenowaliśmy na skoczni, za nim cztery sesje i wyglądało to naprawdę dobrze. Znów widzieliśmy Kamila Stocha. Uważam, że jest gotowy. Wygląda, jakby zaczynał nowy sezon! (śmiech) – mówił o swoim podopiecznym Thomas Thurnbichler.
To wszystko ważne, bo u Kamila, co nie jest tajemnicą, bardzo dużo zależy od tego, jakie emocje przynosi mu skakanie. Jeśli jest do niego pozytywnie nastawiony, na skoczni też powinno być dobrze. Widzieliśmy to nawet przed rokiem, gdy po przerwie – częściowo zaplanowanej, a w dalszej części wymuszonej urazem – zaczął skakać wiele lepiej. W fatalnym dla siebie i polskiej kadry sezonie na igrzyskach zaprezentował się świetnie i omal nie stanął na podium.
Wielu wierzy, że w Planicy zobaczymy tego powtórkę, tyle że z medalowym efektem.
Zresztą wszyscy Polacy podkreślają, że dzięki odpuszczeniu rywalizacji w Rasnovie mieli okazję solidnie wypocząć. Nawet Paweł Wąsek, który od Turnieju Czterech Skoczni radził sobie coraz gorzej, na treningach i w kwalifikacjach spisywał się tak jak w pierwszej części sezonu – czyli naprawdę solidnie. Thurnbichler mówił, że w oczach swoich podopiecznych widzi teraz głód skakania. A to najważniejsze, bo bez tego nie uda się niczego wygrać.
Odpoczynek więc się przydał, zresztą częściowo nadal trwa. W końcu nawet miejscówka, którą wybrali sobie na bazę przy okazji mistrzostw – nad Faaker See w Austrii – miała dać im sporo przestrzeni i swobody, a także okazji do wypoczynku. Mówił o tym też Kamil Stoch, który był bardzo zadowolony z zakwaterowania. Podobnie jak ze swoich skoków, zwłaszcza tego w kwalifikacjach. Choć sam podkreślał, że nie ustrzegł się błędów.
– To był solidny skok. Minimalnie spóźniony, więc jest jeszcze jakaś rezerwa, ale było OK. Moje skoki w czwartkowych treningach były kontrolowane, podobnie jak ten dzisiejszy w serii próbnej. Natomiast skok kwalifikacyjny był już puszczony luźno. Pokazałem samemu sobie, że wszystko działa. Jeśli wprowadzę drobne korekty, łącznie z lądowaniem, to będzie dobrze. A lądowanie na skoczni normalnej jest bardzo ważne – mówił Eurosportowi.
Pozostaje więc liczyć na to, że w konkursie wszystkie te detale się zgrają. Wtedy Kamil Stoch może bowiem powalczyć nawet o zdobycie medalu.
Halvor i reszta. Jak duże jest grono faworytów?
Trójka Polaków jest wśród szerokiego grona faworytów – to już wiemy. Jest tam też Halvor Egner Granerud, czyli jak na razie dominator tego sezonu. Norweg ma zresztą z mistrzostwami świata sporo rachunków do wyrównania. Przed dwoma laty – gdy zaliczał swój przełomowy sezon – na skoczni normalnej był czwarty, później zdobył jeszcze srebro w mikście, a potem zachorował na COVID-19 i nie mógł wystąpić w pozostałych konkursach.
Teraz jest głównym kandydatem do złota, ale nie tak wielkim, jak mógłby być jeszcze kilka tygodni temu. Ba, po jego próbie w kwalifikacjach – które ukończył na szóstym miejscu – w Norwegii zaczęła się nawet mała dyskusja na temat tego, czy Halvor nie stracił trochę ze swej wybitnej formy.
CZYTAJ TEŻ: ROWEREK, PRZEBITE PŁUCO I PRACA W PRZEDSZKOLU. HALVOR EGNER GRANERUD [SYLWETKA]
– To nie był super skok, ale też nie było to nic krytycznego. Chciałem dziś poprawić kilka drobnych rzeczy, ale sposób, w jaki to zrobiłem, był zły – mówił sam Granerud, uspokajając fanów. O spokój apelowali też członkowie norweskiego sztabu, którzy podkreślali, że lider Pucharu Świata powinien zrozumieć, co nie do końca zagrało w jego skoku i będzie w stanie to naprawić. Zresztą do uspokojenia powinny im wystarczyć wyniki Halvora z czterech wcześniejszych serii próbnych, w których… ani razu nie spadł z podium.
Trochę panikują ci Norwegowie, co?
Może to jednak wynikać z faktu, że w ojczyźnie Graneruda panuje powszechna zgoda co do tego, że złoto MŚ powinno być głównym celem Halvora, choć ten kilkukrotnie w tym sezonie temu zaprzeczał. Ale, jak podkreślają tamtejsi eksperci, opcjonalny triumf w Planicy pozwoliłby mu skompletować niemal wszystkie możliwe osiągnięcia. Na koncie ma już przecież Kryształową Kulę, w tym sezonie wygrał Turniej Czterech Skoczni, indywidualnie był srebrnym medalistą mistrzostw świata w lotach, ale drużynowo zdobył w nich złoto.
Czego mu więc brakuje? Złota mistrzostw i igrzysk olimpijskich. Na to drugie musi jednak poczekać co najmniej trzy lata. Ale o pierwsze może i na pewno powalczy w Planicy. Kto jednak – poza Polakami – może mu zagrozić?
Patrząc na wyniki dotychczasowych serii skoków w Planicy, na normalnej skoczni najgroźniejszy wydaje się przede wszystkim reprezentant gospodarzy – Anze Lanisek. Aktualnie trzeci zawodnik Pucharu Świata nie poradził sobie tylko w trzeciej z czwartkowych serii próbnych. W dwóch pozostałych był pierwszy i drugi. Formę przeniósł zresztą na piątek, gdy w serii próbnej zajął drugie miejsce, a potem wygrał kwalifikacje. Na normalnej skoczni w Planicy skacze mu się doskonale i to widać.
Zresztą jego rodacy też radzą sobie dobrze. Timi Zajc, w tym sezonie skryty nieco w cieniu, wygrał jeden z czwartkowych treningów i serię próbną przed kwalifikacjami. A w nich był trzeci, pokazując, że na mistrzostwa przygotował znakomitą formę. Nieźle skakali również Ziga Jelar i Lovro Kos, którzy zajmowali miejsca w czołowych „10” niektórych serii.
Ze skoku na skok zdawał rozkręcać się Stefan Kraft, który potrafi przygotować formę na mistrzostwa świata, a – jak sam podkreślał – w tym sezonie w dodatku nie trapią go problemy zdrowotne. Austriak będzie bronić złota, ale na dużej skoczni, a do tego goni rekord Adama Małysza. Ma już trzy indywidualne złote medale MŚ, jeśli zdobędzie czwarty krążek z najcenniejszego kruszcu, to stanie się drugim – po Orle z Wisły – skoczkiem z takim dorobkiem.
Poza tą ferajną w seriach próbnych czy kwalifikacjach dobrze radzili sobie i inni skoczkowie, których do grona faworytów typowano już wcześniej. Daleko polecieć potrafił Ryoyu Kobayashi, czyli największy przegrany MŚ 2019, który wciąż nie ma nie tylko indywidualnego złota, ale nawet medalu z tej imprezy. Andreas Wellinger pokazywał momentami, że pojechanie na zawody w Rasnovie wcale nie zaszkodziło Niemcom. Dobrze prezentował się również Daniel Tschofenig, czyli aktualnie być może największy talent w stawce i nadzieja Austriaków na przyszłość, a kto wie – może i teraźniejszość?
Grono faworytów jest więc całkiem szerokie. Nasz typ na podium na ten moment? Wygrana Laniska przed Granerudem i którymś z Polaków. Ale to wszystko może się pozmieniać również dlatego, że skocznia normalna lubi niespodzianki znacznie bardziej niż większe obiekty. Serie próbne, gdy do czołówki potrafili wskakiwać Fatih Arda Ipcioglu, Simon Ammann czy kilku innych skoczków, którzy powinni raczej walczyć o wejście do drugiej serii, też to udowodniły.
A przecież mamy i dowody z przeszłości. Mistrzostwo świata Roka Benkovicia 2005, złoto Wolfganga Loitzla, który przed MŚ 2009 zdawał się wpadać w lekki kryzys formy, triumf Rune Velty z 2015 roku czy nawet przywoływany już wielokrotnie konkurs w Seefeld albo wygraną Piotra Żyły sprzed dwóch lat.
Możliwych rozstrzygnięć i dziś będzie więc wiele. A to sprawia, że ten konkurs powinno oglądać się znakomicie.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix