Reklama

Pogacar najlepszy w Lombardii. Marczyński skończył karierę

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 października 2021, 19:22 • 5 min czytania 0 komentarzy

W „wyścigu spadających liści”, jak tradycyjnie nazywana jest Il Lombardia, najlepszy okazał się Tadej Pogacar, pieczętując fantastyczny sezon w swoim wykonaniu. W ten sposób zakończył się jednak nie tylko jego kolarski rok, bo tegoroczna impreza w Lombardii to też ostatni w tym sezonie wyścig worldtourowy, a więc należący do najwyższej kategorii. Nas najbardziej interesowało jednak to, że właśnie na nim z zawodową karierą pożegnał się dziś Tomasz Marczyński.

Pogacar najlepszy w Lombardii. Marczyński skończył karierę

Tadej jest najlepszy

239 kilometrów, 4500 metrów przewyższeń. Takie trudności czekały na kolarzy na trasie Il Lombardia. Nic dziwnego, że wśród największych faworytów wymieniano zawodników, którzy, owszem, potrafią jeździć jednodniowe wyścigi klasyczne, ale są przy tym świetnymi góralami – w tym gronie znajdowali się więc Tadej Pogacar, Primoz Roglic, ale też na przykład Adam Yates czy weterani tacy jak Vincenzo Nibali.

Przebieg? Standardowy. A więc zawiązała się ucieczka dnia, więc peleton najpierw wypuścił ją na kilka minut do przodu, a potem stopniowo zmniejszał straty. W międzyczasie dochodziło też do ataków, ale nikt nie odpuszczał i żaden z nich się nie powiódł. I tak to wyglądało przez sporą część trasy. Dopiero gdy selekcję na niespełna 70 kilometrów przed metą rozpoczęli kolarze UAE Team Emirates – z Rafałem Majką, który dyktował tempo, na czele – peleton zaczął się nieco przerzedzać.

Po Majce poprawił Tiesj Benoot z Teamu DSM i to jego praca sprawiła, że odpadali nawet niektórzy z szerszego grona faworytów – w tym kolarze tacy jak Alexand Vlasov czy Remco Evenepoel. Tempo jednak wkrótce nieco spadło, a podjazd do ataku spróbował wykorzystać Vincenzo Nibali. Do mety pozostawało jednak dobrze ponad 30 kilometrów, a że za Włochem ruszyli Majka i Pogacar, to Vincenzo nie udało się uciec. Sytuację spróbował jednak wykorzystać Słoweniec, który samotnie odczepił się od peletonu, a gonić go zaczął jedynie Fausto Masnada.

Dopiero gdy ta dwójka nieco odjechała, w peletonie zaczęły się akcje zaczepne. Do przodu ruszyli Adam Yates, Julian Alaphilippe, Primoz Roglic i jeszcze kilku kolarzy, którzy wkrótce dojechali do Masnady i razem z nim popędzili za Pogacarem. Ten jednak utrzymywał przewagę mniej więcej trzydziestu sekund, a wkrótce na zjeździe – gdzie w grupie pościgowej nie pracowali faworyci – raz jeszcze uciec spróbował Masnada. Tym razem skutecznie, bo nie tylko odskoczył rywalom, ale i zaczął zbliżać się do prowadzącego Pogacara, którego dogonił na 16 kilometrów przed metą, po fantastycznym (by nie napisać, że szaleńczym) zjeździe w swoim wykonaniu.

Reklama

ZAŁÓŻ KONTO W FUKSIARZ.PL I SPRAWDŹ OFERTĘ ZAKŁADÓW!

Obaj zaczęli współpracować i w ten sposób nawet powiększyli przewagę nad goniącą ich grupą. Wkrótce stało się jasne, że to oni będą walczyć o zwycięstwo. Pogacar dwukrotnie mocniej przycisnął na ostatnim z podjazdów, ale Masnada zdołał utrzymać się na jego kole. Potem zaatakował Włoch, Słoweniec jednak też nie dał się zgubić. Do mety dojechali więc w dwójkę i tam czekała na nich ostateczna rozgrywka. A na finiszu okazało się, że mocniejszy jest Tadej Pogacar, który nie pozostawił rywalowi żadnych wątpliwości.

Dla Pogacara to podsumowanie znakomitego sezonu. W tym roku wygrywał już w UAE Tour, Tirreno-Adriatico, Liege-Bastogne-Liege, Tour of Slovenia, Tour de France i właśnie Lombardii, a do tego zdobył też brązowy medal igrzysk olimpijskich. Niezły dorobek, co?

Marczyński kończy karierę

Tomasz Marczyński przez wiele lat był nieco na uboczu, choć stanowił jedną z podpór naszego kolarstwa. Nie odnosił jednak takich sukcesów jak Rafał Majka czy Michał Kwiatkowski, nie jeździł też w INEOS (wcześniejszym Sky) czy BORA-hansgrohe, gdzie pojawiali się tacy kolarze jak Paweł Poljański, Michał Gołaś (który karierę skończył zresztą tydzień temu) czy Maciej Bodnar. A jednak i tak zdołał zapracować na swoje nazwisko. Teraz uznał, że pora tę pracę zakończyć.

– Do tej pory nie mówiłem jeszcze tego oficjalnie. Chciałem poczekać na specjalny dzień, a ten wieczór jest wyjątkowy pod każdym względem, dlatego teraz oficjalnie ogłaszam, że ten sezon był dla mnie ostatnim w roli kolarza zawodowego. Z jednej strony czuję, że to jest już ten czas, z drugiej strony, nigdy nie jesteś tak naprawdę gotowy na to, by ten czas nadszedł. Wiem, że teraz moje życie się zmieni – mówił kilka tygodni temu, gdy oficjalnie ogłaszał, że po tym sezonie już się w zawodowym peletonie nie pojawi.

Jeździł w nim od dawna. Karierę zaczął w 2006 roku w grupie Ceramica Flaminia, później wielokrotnie grupy zmieniał. Od pięciu lat pojawiał się jednak w peletonie w barwach Lotto Soudal i tam zapracował sobie na opinię świetnego pomocnika, bywał też kapitanem zespołu na wiele wyścigów, a koledzy mówili, że to w dodatku gość, przy którym nie da się nudzić, dusza towarzystwa. Sam swój karierowy szczyt osiągnął w 2017 roku, gdy na trasie Vuelta a Espana niespodziewanie wygrał dwa etapy i przebił się na czołówki gazet oraz portali internetowych i to nie tylko w Polsce. Z Hiszpanią zresztą związany jest od lat, tam przebywa przez dużą część roku.

Reklama

Jak sam mówił, nie planował, że ten rok będzie jego ostatnim i pewnie mógłby jeździć w World Tourze jeszcze przez co najmniej rok. Uznał jednak, że to już czas odstąpić miejsce młodszym. Tym bardziej, że po covidzie, którego przeszedł w tym roku, jeździło mu się trudniej. Karierę kończy więc z ośmioma zawodowymi zwycięstwami na koncie, ale też kilometrami świetnej, aktywnej jazdy, na których atakował i walczył dla swoich ekip lub chronił liderów.

A to też warte zapamiętania, bo w peletonie takich kolarzy naprawdę się ceni.

Fot. Newspix 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...