Reklama

Marcin Tybura: Do walki o pas mistrzowski UFC brakuje mi dwóch wygranych

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

24 października 2021, 13:15 • 12 min czytania 0 komentarzy

Gościem jednego z ostatnich Hejt Parków na antenie Kanału Sportowego był Marcin Tybura. Nasz najlepszy aktualnie zawodnik MMA w wadze ciężkiej opowiadał o początkach swojej kariery, zbliżającej się walce z Aleksandrem Wołkowem (która w tę sobotę, na tej samej gali, na której zawalczy Jan Błachowicz), współpracy z trenerem, ale też… rolnictwie, którym czasem się zajmuje. Spisaliśmy dla was najciekawsze i najważniejsze fragmenty jego wypowiedzi. 

Marcin Tybura: Do walki o pas mistrzowski UFC brakuje mi dwóch wygranych

O PRESJI PRZED WALKĄ Z ALEKSANDREM WOŁKOWEM: Nie ciąży na mnie, trochę sam ją z siebie zdjąłem. Toczyłem już wcześniej boje o przebicie się do ścisłej czołówki rankingu UFC. Presję wywiera na mnie bardziej to, że dobrze się do tej walki przygotowałem. To droga, która prowadzi mnie na szczyt kategorii ciężkiej. Aleksander Wołkow był zawodnikiem kiedyś notowanym nawet niżej ode mnie, byliśmy też wspólnie w innej organizacji. Zestawiano nas razem. Nie robi na mnie wrażenia to, że teraz jest piąty w rankingu UFC. Sam chciałem kogoś wyżej notowanego – właśnie z pierwszej piątki – po to, żeby się tam przebić.

O POCZĄTKACH KARIERY: To kwestia dużego przypadku. Jak spora część zawodników, otarłem się o bramki dyskotekowe i poznałem tam parę osób, które uczęszczały na treningi MMA. Wtedy to jednak był sport bardzo niszowy, kiedy o nim usłyszałem, to nie wiedziałem nawet, co to jest. Stawiłem się na treningu, żeby popróbować, potrenować i poprawić umiejętności. Zakochałem się w tym jednak właściwie od samego początku. Przez pierwszych sześć miesięcy nie opuściłem chyba żadnego treningu, przychodziłem codziennie.

Zacząłem jeździć na zawody, ale potem z Łodzi wyprowadziłem się do Anglii. Tam, gdzie mieszkałem, nie było klubu MMA, ale było ju-jitsu, więc sprawiłem sobie pierwsze kimono i trenowałem. Gdy wróciłem do Polski akurat złożyło się tak, że w miejscowości obok mojego Uniejowa był mały klub, gdzie trenerem był Marek Błaszczyk. Szybko nawiązaliśmy z nim nić porozumienia. Trenowałem z nim i jeździłem na zawody. Później wszystkie walki w organizacji M-1 stoczyłem pod jego okiem. Trudno jednak określić moment, gdy pomyślałem sobie, że będę zawodnikiem MMA.

O TYM DLACZEGO ON ZROBIŁ KARIERĘ, A WIELU BARDZIEJ UTALENTOWANYCH ZAWODNIKÓW NIE: To jest mocno złożony temat. Ja mam swoje teorie, ale nie wiem, czy są prawdziwe, a nie chciałbym wyjść na filozofa. Pokrótce powiem tak: tocząc pierwsze pojedynki nie byłem jeszcze stricte zawodnikiem MMA – bo wtedy nie było właściwych klubów, wszyscy się uczyli, rozwijali, pojedynki często wyglądały dość dziwnie – ale cechowało mnie to, że nie poddawałem się do samego końca, nawet gdy byłem o włos od porażki. Na przykład w ju-jitsu na 10 sekund przed końcem walki przegrywałem, ale potem wykonywałem jakiś rzut „poświęcenia” i wygrywałem walkę. Nie przykładałem wtedy wagi do tego, by zostać zawodnikiem MMA, ale do końca próbowałem wygrać. Czy w Polsce, czy potem w Rosji. U mnie ta walka trwała do końca. Choć przed nią może nie byłem trash talkerem, to jak już się zaczynała, przeskakiwał jakiś przełącznik i czułem, że muszę wygrać. Wydaje mi się, że ludziom czasem tego brakuje i za szybko się poddają.

Reklama

O PODPISANIU KONTRAKTU Z ORGANIZACJĄ M-1 GLOBAL: Po walce z Krystianem Kopytowskim odezwał się do mnie Łukasz Bosacki, który tę walkę sędziował. Podpisaliśmy kontrakt menadżerski i on załatwił mi kontrakt w M-1, a potem go prowadził.

O PRZEŁOMOWEJ WALCE Z DAMIANEM GRABOWSKIM W 2014 ROKU: Wygrałem wtedy przez duszenie północ-południe. Jak dużo dała mi ta walka? Mnóstwo. To było mistrzostwo M-1 w wadze ciężkiej, już po tym, jak wygrałem turniej Grand Prix. Damian Grabowski był dla mnie taką ikoną. Jak startowałem amatorsko, to już był numerem jeden polskiego rankingu wagi ciężkiej. Więc jak go gdzieś widziałem na zawodach, to zerkałem na niego. Sporo dało mi to, że mogłem stanąć z nim w tym „klatkoringu” i wygrać. Nie spodziewałem się, że pokonam go tak łatwo, do tej pory to chyba moja najkrótsza walka. Byłem zaskoczony. Damian popełnił kilka błędów, ja je od razu wykorzystałem. Byłem dobrze przygotowany. Duszeniem chciałem go sprowokować, by otworzył się na walkę, nie spodziewałem się, że ono wejdzie, ale weszło i wygrałem. Jak ktoś oglądał tę walkę, to widział, że byłem zaskoczony.

O TYM, CZY MÓGŁ PODPISAĆ KONTRAKT Z KSW: Propozycje z KSW? Starałem się o angaż, byłem nawet w kontakcie z Martinem Lewandowskim, ale nie byli wtedy zainteresowani. Była jeszcze taka rozmowa, jak przechodziłem z M-1 do UFC. Stawiliśmy się na niej, pojawiła się propozycja, potem przyszła też propozycja z UFC. Więc miałem wybór, gdzie chciałem pójść. Wybrałem UFC. Dziś jak patrzę na swoją przeszłość, to oceniam, że wszystko poszło tak, jak powinno. Jestem w bardzo dobrym miejscu. Czuwała nade mną jakaś opatrzność. Czasami czegoś chcesz, los ci tego nie daje, ale ma dla ciebie lepsze plany. Wszystko się dobrze potoczyło.

O TYM, CZY CZUJE SIĘ POPULARNY: Nie, aczkolwiek rozpoznawalność w Polsce jest dość spora. Zdarza mi się, że machają mi z samochodu czy coś krzyczą. O zdjęcie czy rozmowę proszą rzadziej. I w sumie fajnie, bo nie mam wiele czasu, często mi się śpieszy. Ale jak ktoś krzyknie czy przybije piątkę, to bardzo fajnie.

O SWOIM STYLU WALK (PRZYJMOWANIE WIELU CIOSÓW I MĘCZENIE RYWALI): Obawiam się tego stylu i pracuję nad tym, żeby go zmienić. Oczywiście, mam problemy z rozkręceniem się w pierwszych minutach pojedynku i zdarza mi się przyjąć. Wołkow na pewno może to wykorzystać lepiej niż moi ostatni rywale. Natomiast sporo przepracowaliśmy, mam to z tyłu głowy i myślę, że będzie mi łatwiej ruszyć od początku. Przygotowania były długie, ja się czuję dobrze, sam się nastawiam na to, że od pierwszych sekund ruszę do przodu.

Reklama

O SWOJEJ SYLWETCE: Moja sylwetka i tak poprawiła się od jej pozycji wyjściowej. Nikt nie widział zdjęć z czasów, jak zaczynałem przygodę ze sportem, wtedy ważyłem ze 20 kilogramów więcej. Sporo zrzuciłem. To też jest coś, na co mam wpływ, ale musiałbym się mocno poświęcić restrykcyjnej diecie. Nigdy nie przychodziło mi łatwo łapanie atletycznej sylwetki, a z osób, które ze mną trenowały, nikt raczej nie może zarzucić mi, że jestem leniem. Wszystko osiągnąłem raczej ciężką pracą, nie talentem. Spaliłem tyle, ile byłem w stanie, więcej się nie dało. Stosowałem diety, współpracowałem z dietetykami, ale nic to nie zmieniało. Nie czułem się też lepiej wydolnościowo. Okazało się jednak, że ciężka praca popłaca najbardziej. Wróciłem do niej pięć walk temu. Skupiam się na tym, by na treningu i w klatce dać z siebie wszystko, a niekoniecznie by wycinać się dla efektów wizualnych.

O TYM JAK WIDZIAŁBY SIĘ W WALCE Z TOP 3 RANKING UFC: TOP 3 to Francis Ngannou, Ciryl Gane i Stipe Miocić… To byłyby bardzo trudne walki. Więc widziałbym się tak, że wygrywam nie przed czasem, a na punkty. Z każdym z nich. Choć teraz moja uwaga jest skupiona na moim aktualnym przeciwniku, ale nie będę ukrywać, że od jakiegoś czasu mierzę wysoko i staram się przygotować do walki z takimi zawodnikami, również psychicznie.

O TYM, JAK OTRZĄSNĄŁ SIĘ PO KILKU Z RZĘDU PORAŻKACH W UFC: Jak zaczynasz karierę, to mental wygląda trochę inaczej. Na początku do każdej walki wychodziłem mocno zestresowany, z dużą chęcią wygranej. Jak wygrałem kilkanaście walk, to pomyślałem, że może jestem na tyle dobry w tym MMA, że nie powinienem się stresować. Zacząłem zdejmować z siebie ten stres jeszcze przed walką, przez co te pojedynki gorzej wyglądały. Taka jest moja opinia. Ten stres, adrenalina – one powodują, że wyostrzają się zmysły, lepiej i szybciej się myśli, reaguje. W moim przypadku, gdy się tego pozbędę przed walką, to bardzo tego brakuje. I przegrywam. Później wróciłem do swojego poprzedniego nastawienia przed walką i to też pomogło.

Ja też nie czuję tego, o czym wielu zawodników mówi przed walką, że „ciężka praca już za mną, teraz tylko zabawa”. Dla mnie walka jest dużo ważniejsza i trudniejsza niż przygotowania. Bo zdarzało się tak, że zawodnik bez przygotowań wygrywał, a jeszcze częściej, że ktoś miał super przygotowania, a walkę przegrywał.

O KONTROLACH ANTYDOPINGOWYCH: Gdy komisja antydopingowa przyjeżdża do Jackson Wink [ośrodek treningowy w USA, w którym do kilku walk przygotowywał się Tybura – przyp. red.] to jest bardzo źle traktowana. Przez wszystkich i od samego początku. Sam nigdy nie miałem z tym problemu, wypełniam papiery i tyle. To w końcu ludzie, którzy przyjechali coś załatwić. A w Jackson Wink wszyscy byli dla nich – choć nie wprost – niemili i bardzo mało pomocni. Nigdy jednak nie widziałem, by ktoś unikał tej kontroli.

Jak wyglądają kontrole? Sam byłem testowany od początku przygody z UFC około 30 razy. Taka kontrola nigdy nie jest zapowiedziana. Przychodzą na salę treningową i od momentu, gdy oficjel wejdzie z tobą w fizyczny kontakt, to już nie może cię zostawić. To nie tak, że on powie: „idź sobie tu i tu, jak zachce ci się oddać próbkę, to przyjdź”. Musi być z tobą, tak samo w przypadku, gdy zadzwoni dzwonkiem do drzwi w domu. Przed zbliżającą się walką byłem testowany dwa razy w trzy miesiące. Jeśli chodzi o stronę techniczną – przeważnie pobierany jest mocz, czasem krew. To jest zresztą dla mnie małym zaskoczeniem, bo wydaje mi się, że w krwi da się więcej wykryć. Zwykle wszystko spoczywa na zawodniku. On musi oddać próbkę, zamknąć, pozaklejać, sprawdzić numery. Gotowy pakunek oddaje komisarzowi, który z tym podróżuje.

Jak nas znajdują? Mamy aplikację w telefonie, musimy wypełniać ją na trzy miesiące w przód, zaznaczając gdzie będziemy o danej godzinie. Choć można to też zmieniać na bieżąco. Nie jest to wygodne, bo można się zapomnieć, mi też się kiedyś zdarzyło, że gdzieś pojechałem i nie zmieniłem. Dwa razy w ciągu roku taka sytuacja może się przytrafić, trzeci raz to roczna dyskwalifikacja. Gdy więc miałem jedno ostrzeżenie, pilnowałem się bardzo mocno. Zdarzają się zresztą ciekawe sytuacje. Raz komisja – dwóch Greków – przyjechała do mnie, gdy pracowałem w gospodarstwie, akurat przerzucałem zboże z przyczepy do silosu. Byli zaskoczeni, że to ja jestem tym zawodnikiem UFC.

O BYCIU ROLNIKIEM: Kończyłem technikum rolnicze, jestem zarejestrowany, mam gospodarstwo. Uprawiam głównie rośliny, te najpopularniejsze – jakieś żyto, jęczmień, owies. Mam około 13 hektarów, na dziś to raczej mało. Takie poważne gospodarstwo ma pewnie z 500. Teraz prawie nic już tam nie robię, zawsze znajduję kogoś, kto mi z tym pomoże. Nie wiążę z tym wielkiej przyszłości, bo do tego trzeba by mieć dużo hektarów i być rolnikiem z krwi i kości. A skoro uprawiam sport, to takim nie jestem. Jest to jednak fajna rozrywka, zdarzało mi się wskoczyć do ciągnika i spędzić kilka godzin w polu dla odprężenia.

O KOMENTOWANIU I ANALIZACH WALK: Często słucham angielskiego komentarza, ale nie mam jakiegoś komentatora, który bardziej przypadł mi do gustu. Polskich komentatorów też słucham, przekładam sobie potem to wszystko na to, jak taki komentarz powinien wyglądać. Interesuje mnie to, na razie hobbystycznie, bo nie chciałbym poświęcać komentowaniu zbyt dużo czasu. Co jakiś czas mam jednak okazję skomentować jakąś galę czy wypowiedzieć się na temat danej walki, więc się do tego przygotowuję. Fajnie, że jakoś automatycznie przechodzi to na mnie, bo jestem zawodnikiem.

O KONOPII: Konopia i CBD? Jak najbardziej. Uważam, że to bardzo dobre i pomaga w regeneracji. „Zielonego” raczej jednak nie popalam.

Marcin Tybura

O ZAROBKACH: Nie będę rzucał cyframi, ale jestem zadowolony. Ukłon w stronę Pawła Kowalika, który to wszystko załatwił. Od początku swojej kariery nie byłem nastawiony na to, by zarabiać nie wiadomo ile, a raczej na to, by się rozwijać, startować i przez to się z tego utrzymać. Natomiast Paweł od początku miał pomysł, by to wszystko dobrze spieniężyć. I to zrobił. Gdy kończył mi się kontrakt i Paweł mówił, o jaką kwotę ma zamiar walczyć, to zastanawiałem się, czy mu sufit na głowę nie spadł. A potem przychodził do mnie z kontraktem na tę kwotę właśnie. Jestem więc bardzo z niego zadowolony. Ogółem jednak nie lubię o tym rozmawiać, ale mam świadomość, że to ludzi ciekawi. Zresztą gdy publikują zarobki jakiegoś piłkarza, to też zerknę. Bo jestem ciekaw, jak to wygląda.

O RELACJACH Z TRENEREM ANDRZEJEM KOŚCIELSKIM: Trener jest na tyle ekspresyjny, że ja się go boję. (śmiech) Jak on mówi, że coś mam zrobić tak i tak, to nie widzę innej drogi, niż ta, jak on każe. Faktycznie jest charyzmatyczny, jak go słuchasz, to automatycznie wiara w to – mimo że czujesz się często zmęczony – wszystko, co mówi, jest większa.

Już zdarzało mi się powiedzieć, że gdyby trenera na sali nie było, to ja w sześć miesięcy nie przygotowałbym się do walki tak dobrze, jak z nim w dwa tygodnie. Parę razy zaufałem mu „na ślepo” i to dało efekt. Nie zawiodłem się na tym jeszcze ani razu i z walki na walkę dogadujemy się coraz lepiej. Choć muszę dodać, że prywatnie jest niesamowicie sympatyczny. On się też bardzo emocjonalnie wiąże z zawodnikiem, takie mam wrażenie. Chce swojemu zawodnikowi pomóc i gdy ten przegrywa, to jest mu ciężko. Widzę, że jego wyjazdy – których ma sporo – czasem wykańczają go psychicznie właśnie z powodu walk.

O SPARINGACH Z JANEM BŁACHOWICZEM: Zawsze jest tak, że nie opowiada się o tym, co na sali. Powiem tyle, że za pierwszym razem walczyliśmy przez pięć rund, za drugim razem cztery, bo miałem mały problem. Sparowałem z Jankiem już wcześniej, znamy się trochę, wiedzieliśmy, jak możemy sobie pomóc. Profil Janka odpowiada nieco Wołkowowi, mój Gloverowi, z którym Jan zawalczy. Aczkolwiek parteru nie było dużo, sporo pracowaliśmy w stójce. Ja jestem zadowolony, Janek twierdził, że też. Z nim na pewno trzeba być cały czas czujnym, bo ma ciężkie i długie ręce oraz nogi, a do tego świetną „czutkę”. To mi dały te sparingi – musiałem być ciągle skupionym. Przesparowałem dobrze te pierwsze minuty walki, o których mówiłem, że wyglądają u mnie różnie.

O ZBLIŻAJĄCEJ SIĘ WALCE BŁACHOWICZA Z GLOVEREM TEIXEIRĄ: Obiektywnie patrząc – Janek jest teraz w takim gazie i takiej dyspozycji… W dodatku to, jak on podchodzi do tego pojedynku: zaprosił grapplerów do przygotowań, przygotowuje się defensywnie na walką w parterze – bo trudno byłoby pewnie tam poddać Glovera – więc zakładam, że to mu otworzy ten pojedynek. Przetrzyma parter, w stójce w końcu trafi. Stawiam, że w trzeciej, czwartej rundzie.

O MICHALE OLEKSIEJCZUKU, KTÓRY RÓWNIEŻ STOCZY SWOJĄ WALKĘ W SOBOTĘ: Nie znam jego rywala w najbliższej walce, więc trudno ocenić mi jego szanse. Natomiast raczej nie jest faworytem. Michał pewnie powinien postawić na defensywę, inna sprawa, że w poprzednich pojedynkach trochę to u niego kulało. Choć uważam, że Jimmy Crute na przykład jest świetnym zawodnikiem i to, że tamtą walkę Michał przegrał szybko, nie oznacza, że jest totalną nogą w zapasach. Teraz miał czas, więc wszyscy mamy prawo oczekiwać od niego, że naprawił te błędy. Liczę, że to zrobił i okres poza oktagonem zaowocuje.

O WALKACH „FREAKOWYCH”: Nie drażni mnie to. Może jak się zaczynały, to czułem delikatny kwas tego, że ta dyscyplina zostaje nieco „zbezczeszczona”. Z perspektywy czasu uważam jednak, że pewnych rzeczy po prostu nie zatrzymamy. Jak ktoś nie chce oglądać, to niech tego nie robi. Mnie to nie szkodzi.

O WALCE O PAS MISTRZOWSKI: Brakuje mi do niej dwóch wygranych pojedynków. Pierwszy z nich w sobotę. Planuję wygrać przez poddanie w drugiej rundzie.

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...