Już dziś rusza Liga Mistrzów siatkarzy. Z polskiego punktu widzenia szczególnie ciekawe, bo po raz drugi w całej historii tytułu w najważniejszych europejskich rozgrywkach bronić będzie polska ekipa – ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Poza nią do rywalizacji przystąpią też Projekt Warszawa i Jastrzębski Węgiel. Na co stać nasze kluby? Jak trudne mają grupy? I czy ZAKSA może obronić tytuł?
Powrót do normalności
Biorąc pod uwagę końcowe zwycięstwo ZAKSY, pewnie wielu polskich kibiców nie miałoby nic przeciwko temu, by ten sezon wyglądał jak poprzedni. My też, ale… odnośnie do zeszłego sezonu mieliśmy jednak kilka uwag, które najwidoczniej wzięto pod uwagę. I dobrze, bo chodzi przede wszystkim o rzeczy związane z koronawirusem – w zeszłym sezonie rozgrywki grupowe podzielono na dwa turnieje, w każdym z nich grano trzy kolejki dzień po dniu. W tym roku format wraca do podstawowego – każda z ekip rozegra sześć spotkań, po jednym na parkiecie każdego z trzech rywali, trzy u siebie, goszcząc przeciwników.
Cieszymy się, bo nawet takie drobne zmiany to sygnał, że świat sportu wraca – lub przynajmniej próbuje wrócić – do normalności. Jasne, spodziewamy się, że i tak za niedługo usłyszymy o zakażeniach, ale jeśli wszystko pójdzie dobrze, a doświadczenia z zeszłego sezonu zaprocentują, być może uda się całą Ligę Mistrzów doprowadzić do końca bez większych problemów i bez potrzeby wspominania na każdym kroku o COVID-19 i każdym z jego wariantów. Choć powrót do starych zasad ma też swoje minusy – niektóre ekipy będą musiały naprawdę nieźle się najeździć. Wśród nich choćby ZAKSA.
O niej jednak za chwilę. Zaczniemy bowiem od ekipy Jastrzębskiego Węgla. Z prostego powodu – to jedyny z polskich klubów, który swój pierwszy mecz rozegra już dziś.
Gładko i przyjemnie?
Siatkarze ze Śląska rywalizację w grupie Ligi Mistrzów zaczną u siebie, a ich rywalem będzie bułgarski Hebar. To ekipa stosunkowo nowa na europejskiej mapie siatkówki, do głównej fazy rozgrywek weszła przez kwalifikacje, gdzie najpierw po „złotym secie” ograła hiszpański Guaguas Las Palmas, a w kolejnych fazach odprawiła białoruski Szachior Soligorsk i Olympiakos Pireus, co świadczy już o pewnej klasie i tym, że to zasłużony debiut w Lidze Mistrzów dla ekipy złożonej w dużej mierze z weteranów bułgarskiej siatkówki, na czele z Teodorem Salparowem, Todora Aleksiewem czy Teodorem Todorowem. Nie zmienia to jednak faktu, że dla Polaków powinna być to ekipa do ogrania.
Zresztą podobnie wygląda cała grupa, w której znalazły się jeszcze VfB Friedrichshafen i Knack Roeselare. Owszem, to ekipy dobrze znane fanom siatkówki, regularni uczestnicy Ligi Mistrzów. Ale czy powinni sprawić problemy śląskiemu zespołowi?
– Jastrzębie nie powinno przegrać meczu – mówi Jakub Bednaruk, obecny trener Czarnych Radom. – Friedrichshafen i Roeselare jeszcze z dziesięć lat temu były zespołami, które zawsze wychodziły z grup. Teraz jest już inaczej. Niemcy od 20 lat grają co prawda regularnie w Lidze Mistrzów, Roeselare też – czasem obie te ekipy nawet coś zdziałają, ale nie są już w takiej formie i nie mają takich zawodników, jak przed laty.
Oczywiście w ekipie z Polski nie ma mowy o odpuszczaniu meczów, ale też sami siatkarze Jastrzębskiego zdają sobie sprawę, że wszystko jest w ich rękach. Benjamin Toniutti – mistrz tych rozgrywek z ZAKSĄ, a dziś kapitan Węgla – mówił na łamach oficjalnego portalu PlusLigi, że to polska ekipa jest faworytem grupy.
– W naszej grupie są jednak jeszcze dwie drużyny, które występują w Lidze Mistrzów regularnie przez ostatnie 15 lat – VfB Friedrichshafen i Knack Roeselare. Musimy się również zmierzyć z licznymi podróżami, nawet pomijając fakt, że na szczęście nie należą one do najdłuższych. To zawsze są trudne rozgrywki, gdyż ścierają się tu różne style gry. Może zespoły te nie prezentują tak fizycznej siatkówki, jak w Polsce, ale często nadrabiają swoje braki sprytem. Dlatego trzeba uważać na każdego rywala.
Jeśli wszystko pójdzie jednak zgodnie z przewidywaniami, ekipa z Jastrzębia-Zdroju powinna spokojnie wyjść z pierwszego miejsca i awansować tym samym do ćwierćfinału. I oby tak się stało, będzie to bowiem oznaczać, że limit pecha jastrzębian w Lidze Mistrzów wyczerpał się w zeszłym sezonie – gdy z powodu koronawirusa w ekipie musieli zrezygnować z meczów w tych rozgrywkach i oddać je walkowerem, przez co nie mieli nawet szans powalczyć o końcowy sukces. W tym sezonie COVID na razie ich oszczędza, ale problemy zdrowotne nie do końca – w tej chwili nie mogą skorzystać z kilku siatkarzy, na czele ze Stephenem Boyerem, który złamał nasadę dalszej V kości śródręcza. A to kontuzja, która może go wyłączyć z gry nawet na dwa miesiące.
Mimo tego jednak – jak mówi Bednaruk – Jastrzębie ma naprawdę mocną kadrę. I w grupie powinno sobie spokojnie poradzić.
Łatwo nie będzie
Chciałoby się, by urzędujący mistrz mógł skorzystać z przywileju wylosowania łatwych rywali. Tak to jednak nie działa i ZAKSA przekonała się o tym dość boleśnie, bo trafiła do naprawdę wymagającej grupy. Przede wszystkim dlatego, że znajduje się w niej też Cucine Lube Civitanova, mistrz z 2019 roku, ale równocześnie ekipa, którą kędzierzynianie ograli na drodze do ubiegłosezonowego triumfu. Zresztą patrząc na to, że odprawili też wtedy Zenit Kazań i Itas Trentino, a więc dwie kolejne potęgi, można by napisać, że ZAKSA nie ma prawa obawiać się jakiegokolwiek rywala.
I w sumie to prawda. Tylko zauważyć trzeba jedną rzecz.
Że to już w dużej mierze inna ekipa niż rok temu. Zmienił się trener – Nikola Grbić odszedł do Włoch i przejął stery w Perugii, a w jego miejsce zatrudniono Gheorghe Crețu. Ale też z klubem pożegnało się wielu czołowych zawodników – choćby Paweł Zatorski i Kuba Kochanowski, którzy poszli grać do Resovii, czy też wspomniany Toniutti (uznawany za architekta sukcesów ZAKSY), który odnalazł się w Jastrzębiu. Mimo wszystko kędzierzynianie utrzymali w klubie takich siatkarzy jak Kamil Semeniuk, Łukasz Kaczmarek czy Olek Śliwka, z których każdy jest w stanie samodzielnie decydować o losach meczów. A do tego sprowadzili między innymi Marcina Janusza, Norberta Hubera czy Erika Shojego. Efekt? Bilans 10:0 po pierwszych dziesięciu kolejkach PlusLigi.
Jednym zdaniem: ZAKSA wciąż jest niesamowicie mocna. Czy jednak wystarczy to, by podbić Ligę Mistrzów, mając za rywali – obok Lube – Lokomotiw Nowosybirsk (inny były triumfator LM, ale sprzed ośmiu lat) i OK Merkur Maribor (debiutant w stawce)?
– ZAKSA znalazła się w trudnej grupie. Trzeba polecieć do Nowosybirska, a to będzie pewnie pięciodniowa wyprawa – żartuje Jakub Bednaruk. – Lube wiadomo – nie schodzi poniżej pewnego poziomu, to ekipa, która jest albo bardzo mocna, albo bardzo bardzo mocna. W porównaniu do Jastrzębia to naprawdę trudni rywale. Widać jednak, że zmiany kadrowe nie wpłynęły na ZAKSĘ. To drużyna, która ma swoje DNA – bez względu na to, kto tam przychodzi i kto jest trenerem, to utrzymuje określony styl. Nikt nie spodziewał się, że wygrają Ligę Mistrzów w zeszłym roku, ale oni nikogo się nie boją. To ich siła. Na pewno nie będzie im łatwo już w grupie – choć zapewne znów są w stanie wygrać z Lube – ale ogółem stać ich na świetny wynik.
ZAKSA swój pierwszy mecz zagra jutro i w teorii dostanie na start najłatwiejszego możliwego rywala – Maribor, w dodatku u siebie.
Projekt na awans?
Również jutro do rozgrywek przystąpi Projekt Warszawa, ekipa, która w ostatnich latach – występując pod kilkoma różnymi nazwami – stała się częściowo znana z tego, że występy w Lidze Mistrzów traktowała… mniej priorytetowo niż te ligowe. W tym sezonie wydaje się jednak, że warszawiacy powinni spróbować powalczyć na dwóch frontach. Ich najtrudniejsze zadanie czeka na start – zmierzą się bowiem z aktualnym mistrzem Rosji i zdobywcą Pucharu CEV, Dynamem Moskwa. W dodatku jako jedyna z polskich ekip rozgrywki zacznie na wyjeździe.
– Może to i dobrze, że zaczynają właśnie meczem w Moskwie? – zastanawia się Bednaruk. – Szybko przekonamy się, jak to wygląda i na co ich stać – dodaje. Opcjonalna porażka z Dynamem nie byłaby, oczywiście, katastrofą. Jednak w grupie warszawskiej ekipy znajduje się też Ziraat Bankasi Ankara, który powinien sprawić problemy każdemu z rywali, oraz belgijski Greenyard Maaseik, druga z tamtejszych ekip, która regularnie występuje w Lidze Mistrzów, choć w XXI wieku bez większych osiągnięć. Projekt co prawda sukcesów też na razie nie ma, ale zbudował niezłą kadrę i w lidze radzi sobie nie najgorzej – jest trzeci, ustępując tylko ZAKSIE i Jastrzębskiemu Węglu.
Jak więc oceniać grupowe szanse ekipy ze stolicy?
– Faworytem grupy będzie Dynamo – tam się znowu pojawiły spore pieniądze. Choć w tym klubie nawet jak krzyczą, że jest kryzys, to ściągają mocnych chłopaków. Ziraat też będzie mocny, ale nie aż tak, by nie Projekt nie mógł sobie z nim poradzić. Myślę, że Warszawa będzie walczyć o drugie miejsce. Mają szerszą kadrę niż w przeszłości, mogą spróbować powalczyć na dwóch frontach. Wątpię, żeby mieli odpuścić Ligę Mistrzów. W końcu nieczęsto się gra z takimi zespołami jak Dynamo. To duża marka – mówi Bednaruk.
Drugie miejsce w grupie niekoniecznie da jednak awans. Ten zapewniony mieć będą wszystkie ekipy z pierwszych miejsc (grup jest pięć) oraz trzy z pięciu z drugich, po utworzeniu ich tabeli. Stąd ważne jest, by nawet w razie porażki prezentować się jak najlepiej – urywać seta, może nawet dwa, zdobywać sporo małych oczek. To wszystko może okazać się istotne w końcowym rozrachunku i siatkarze Projektu zapewne powinni mieć to w głowie. Choć życzymy im, by przekroczyli oczekiwania i powalczyli o zwycięstwo w grupie.
A co do oczekiwań, to zadajmy sobie na koniec jedno pytanie: jakie wyniki powinny nas usatysfakcjonować?
– Jeśli wszystkie polskie zespoły wyjdą z grupy, to już będzie świetny rezultat. Wtedy jest się w ćwierćfinale, gra się już o coś. Każdy z naszych zespołów na pewno na to stać, choć Projekt może mieć problemy. Na pewno najłatwiej powinno mieć Jastrzębie – mówi Bednaruk. A czy któraś z polskich ekip może pokusić się o wygranie całych rozgrywek? Tak, choć jak już się rzekło – w zeszłym roku się tego nie spodziewaliśmy i w tym roku też raczej nie powinniśmy. Możliwe jednak, że bardzo pozytywnie zaskoczymy się po raz drugi z rzędu.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix