– Mamy chłopaków, którzy naprawdę potrafią grać w siatkówkę, tylko teraz muszą to pokazać na boisku – mówi Krzysztof Ignaczak, z którym rozmawialiśmy przed startującym w piątek siatkarskim mundialem. Wielokrotny reprezentant Polski i mistrz świata z 2014 roku odnosi się do głośnych słów Nikoli Grbicia, ocenia ostatnią grę Biało-Czerwonych oraz przewiduje, jacy rywale mogą stanowić dla nich największe wyzwanie.
KACPER MARCINIAK: Zacznijmy od bieżącej sprawy. Nikola Grbić zaapelował – w dużym skrócie – o nienakładanie dodatkowej presji na siatkarzy. Faktycznie kibice oraz eksperci powinni być mniej krytyczni w stosunku do reprezentacji?
KRZYSZTOF IGNACZAK: Nie wiem, jak jest w Serbii. Natomiast w Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że media i kibice pompują balonik. Jeżeli mielibyśmy drużynę średniej klasy, którą nie miałaby szans na zdobycie mistrzostwa, to moglibyśmy mówić o nienakładaniu presji. Natomiast ona się sama nakłada. To sportowcy zawodowi, powinni umieć grać pod presją. Nie rozumiem więc trenera Grbicia. Ja uważam, że niejednokrotnie grałem w reprezentacji pod presją oraz przy hejcie, który jest coraz większy, nie tylko w mediach, ale całym Internecie.
Jedynym dobrym sposobem jest po prostu tego wszystkiego nie czytać. Albo – jak to mawiają – mieć wyje…
Karol Kłos [w „Przeglądzie Sportowym” – przyp. red.] powiedział, że on nie czyta. Ale komentarze i tak do niego czasem dochodzą, przez znajomych.
Tak jak mówię, nieczytanie to opcja. Albo po prostu uodpornienie się, posiadanie grubej skóry. Wiadomo, że coraz więcej na świecie jest ludzi sfrustrowanych, podszywających się pod różne postacie. Często nie mają odwagi czegoś powiedzieć w twarz. Ja zawsze takiego delikwenta zapraszam, żeby stanął twarzą w twarz i po prostu to powiedział. Jak będzie stał naprzeciwko Lewandowskiego, Kurka, innych znakomitych polskich sportowców – niech wtedy się odważy.
A nie przyjdzie po autograf, skuli ogon, będzie lizał po tyłku, bo chce zrobić sobie zdjęcie. A potem pójdzie i zacznie wylewać swoje frustracje, bo zawodnikowi nie udała się jedna piłka. Pamiętajmy, że to nie są roboty. To są tylko i wyłącznie ludzie.
Jak wiele powiedziały nam ostatnie mecze towarzyskie? Wiemy więcej niż po Lidze Narodów?
Ja powiem tak: zawsze podczas okresu przygotowawczego szukamy odpowiedzi, oceniamy, czy jesteśmy w dobrej formie, ale i tak wszystko nam zweryfikuje boisko podczas mistrzostw świata. Na pewno napawa nas optymizmem, że chłopcy podczas Memoriału Huberta Wagnera poszli z kilkoma elementami do przodu. Myślę, że trenerzy analizując postawę zespołu podczas Ligi Narodów, wiedzieli, nad czym trzeba pracować. Tak, żeby dogonić ekipy, które na dzisiaj są przed nami – mówię tu o Stanach Zjednoczonych czy Francji.
Elementy, które mam na myśli, to blok, obrona, współpraca tych formacji. Było widać, że na tym się w dużej mierze skupialiśmy. Ale znając trenera Grbicia, który jest perfekcjonistą, to zawsze znajdzie coś do poprawy. Bo jeśli takich rzeczy by nie było, to wszyscy mieliby stuprocentowe statystyki. A takich nigdy nie będziemy w stanie osiągnąć. Jak podkreślam – to nie są automaty, tylko ludzie.
Nie wiem, co na mistrzostwach świata będzie naszym silnym elementem. Polacy zdążyli nas przyzwyczaić, że to zagrywka i atak. Mam nadzieję, że dojdą do tego blok i obrona. Ale może okazać się, że szwankuje kontratak czy nawet atak na wysokiej piłce. I będzie trzeba na bieżąco nad tymi elementami pracować, pomiędzy meczami. Zawsze to tak wygląda, taka jest siatkówka.
Pierwsza szóstka kadry została już ustalona, zalana cementem i nie ma co się spodziewać, że Nikola Grbić będzie szukał w niej eksperymentów?
Myślę, że tak. Pojawił się jasny przekaz dla chłopaków – trener stawia na jedną szóstkę i daje jej tym samym pewność siebie, pewność grania. A w grupie czternastu zawodników z dobrą atmosferą wszyscy są i tak przygotowani na to, że potrzebny będzie cały skład, cała czternastka. Każdy będzie miał wkład w to, żeby drużyna osiągnęła jak najlepszy wynik.
Najwięcej oczywiście mówiło się o tym, czy od początku powinien grać Tomek Fornal czy Olek Śliwka.
Trener widzi ich na co dzień. My możemy sobie rozmawiać, który jest lepszy, ale pojawiają się też rzeczy okołosiatkarskie. Trener cały czas podkreśla, że Olek jest nieformalnym liderem drużyny. I może tym zdobył sobie zaufanie. Również na bazie obserwacji z ZAKSY wie, na co może od niego liczyć. Ja uważam, że to jest akurat obojętne, czy będzie grał Olek, czy Tomek Fornal, który wielokrotnie dawał sygnał, że jest znakomitym jokerem. Myślę, że w tej talii asów, którą ma trener Grbić, i tak odegra jedną z ważniejszych ról podczas mistrzostw świata.
Piątkowe spotkanie z Bułgarią to taki mecz-pułapka? Z jednej strony nie mówimy o czołowej reprezentacji świata, z drugiej ma ona kilku klasowych zawodników.
Nie możemy do tego spotkania podejść na zasadzie, że to zespół, który zbijemy z zamkniętymi oczami. Bułgarzy przeszli pewną metamorfozę, mają kilku obiecujących zawodników, jak Aleksandyr Nikołow, który był objawieniem Ligi Narodów. Na pewno pod kątem umiejętności siatkarskich jesteśmy znacznie lepsi, ale potencjał fizyczny jest w drużynie Bułgarii spory. Musimy mieć pod kontrolą całe spotkanie, bo mogą nam wyskoczyć z silną zagrywką i mocnym atakiem. To ich atuty, o których musimy pamiętać.
Dysproporcja w dzisiejszym poziomie reprezentacji Bułgarii a Polski jest jednak olbrzymia. Nie spodziewam się zatem niespodzianki, szczególnie po tym, jak graliśmy w Memoriale Wagnera. Myślę, że nasza forma będzie rosła. Mecze grupowe z Bułgarią, a potem Meksykiem powinniśmy spokojnie wygrać, dobrze wchodząc w turniej. Natomiast na pewno czeka nas zacięta batalia ze Stanami Zjednoczonymi.
W fazie pucharowej Ligi Narodów Amerykanie pokonali nas w trzech setach. To był mecz, w którym siedziała im zagrywka, a my w tym elemencie mieliśmy wyjątkowo słabszy dzień.
Był etap w Lidze Narodów, kiedy w jednym meczu graliśmy lepiej zagrywką, a w drugim trochę gorzej. I akurat Stany wykorzystały naszą słabszą dyspozycję. Wrócę do tego, co mówiłem wcześniej – musimy reagować na bieżąco na problemy, które możemy mieć jako drużyna. Wiemy, że podczas mistrzostw świata będziemy musieli być szczególnie uważni w przyjęciu, żeby z USA nie doprowadzić do powtórki z rozgrywki. Miejmy nadzieję, że dyspozycja dnia tym razem będzie po stronie polskiej reprezentacji, niesionej dopingiem tych jedenastu, dwunastu tysięcy kibiców, którzy zgromadzą się w Spodku.
W gronie faworytów do zdobycia złota mistrzostw świata wymienia się właśnie Polskę i Stany, do tego też Francuzów oraz Włochów. O kimś jeszcze by pan wspomniał?
Nie wiem, czy widziałbym w tym gronie Włochów, po tym, co zobaczyliśmy w Lidze Narodów. Ustawiłbym ich jako ostatni zespół, który ma faktyczną szansę przebić się do fazy medalowej. Na pewno Francuzi grają dzisiaj w takim dziwnym amoku, sami chyba nie wiedzą, czemu im wszystko wychodzi. Myślę, że po wygranej w Lidze Narodów zbudowali bardzo wysokie morale. Na mistrzostwa przyjadą mega zmotywowani, aby sięgnąć po tytuł mistrzów świata.
Amerykanów w grupie faworytów już wymieniliśmy, do tego oczywiście Polacy. I Brazylijczycy, wzmocnieni osobą Wallace’a – oni również będą aspirować do gry o medale.
Zapewne pojawi się jeden „czarny koń”. Może będzie to Iran? Choć nie pokazał ostatnio zwyżki formy, a wręcz przeciwnie. Ten zespół słabo grał w Memoriale Huberta Wagnera, ale też nie wiadomo, na jakim był etapie przygotowań. Japończycy też mogą trochę „namieszać w kotle”. Phillippe Blain wykonał z nimi dobrą pracę. Trochę powygrywali w Lidze Narodów, postraszyli kilka mocnych zespołów.
Jak dużym atutem Biało-Czerwonych jest to, że będą grać przed własną publicznością? Ostatni mecz z Argentyną był towarzyski, a już dało się wyczuć mundialową atmosferę.
Uważam, że kibice na pewno pomogą. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że w trudnych momentach są w stanie ponieść tę „polską husarię”, nawet w tych najcięższych chwilach. Bywało, że Spodek pomagał nam wygrać mecz, w którym przegrywaliśmy dwa pierwsze sety. Oby takich trudnych spotkań podczas mistrzostw świata było jak najmniej, ale siódmym zawodnikiem reprezentacji bez wątpienia będzie polska publiczność.
W 2014 roku naszą główną armatą był Mariusz Wlazły. Cztery lata później tę rolę przejął Bartosz Kurek, a teraz będziemy liczyć na wielki turniej Kamila Semeniuka?
Ja myślę, że Bartek Kurek dalej jest na tym poziomie, na którym był w 2018 roku. Ma jeszcze większe doświadczenie. Do tego jest kapitanem reprezentacji. Marcin Janusz na pewno będzie miał zatem dwa filary, w postaci Bartka oraz Kamila. Mam nadzieję, że dołączą do tego nasi środkowi, czyli Kuba Kochanowski i Mateusz Bieniek. No i „Śliwa”, którego do tej pory rzadziej wykorzystywał w ofensywnych akcjach. Mamy chłopaków, którzy naprawdę potrafią grać w siatkówkę, tylko teraz muszą to pokazać na boisku.
Nie wszyscy o tym pamiętają, ale w ZAKSIE decydujące piłki kończył też Olek Śliwka. Marcin Janusz nie zawsze stawiał tylko na Kamila.
Właśnie o to chodzi, to jest umiejętność zaskoczenia przeciwnika. Bo siatkówka jest trochę podobna do szachów, trzeba wyprzedzać ruchy przeciwnika, który próbuje odczytać nasze intencje, a właściwie intencje rozgrywającego. To od niego będzie dużo zależało. To on będzie wystawiał piłki w decydujących momentach. I może postawi na tak zwanych „money-time” zawodników, czyli Kurka i Semeniuka, a może skorzysta z usług właśnie Śliwki. Olek jest zawodnikiem kompletnym. Potrafi zrobić z piłką wszystko. Zaatakować, kiwnąć, nabić.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej o siatkówce:
Fot. Newspix.pl