Reklama

Krzysztof Głowacki. Dwukrotny mistrz świata, który nie jest faworytem w walce o pas

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

20 marca 2021, 13:30 • 12 min czytania 3 komentarze

Oglądaliście film Ballada o Busterze Scruggsie? Jest w nim scena, która stała się memem. Kilku skazańców stoi na podeście z pętlami zawieszonymi na szyjach, za chwilę mają zostać powieszeni. Kiedy jeden zaczyna rozpaczać nad rychłym końcem swojego życia, drugi z nich z uśmiechem politowania pyta go: “Pierwszy raz?”. Gdybyśmy mieli obsadzić któregoś z polskich sportowców w roli tego drugiego bandyty, poważnie zastanawialibyśmy się nad przyznaniem jej Krzysztofowi Głowackiemu. Bo Główka za sobą ma już trzy pojedynki mistrzowskie, do których przystępował z pozycji skazanego na porażkę underdoga. I chociaż nie każdy z nich wygrał, to nawet po porażkach los dawał mu następną szansę.

Krzysztof Głowacki. Dwukrotny mistrz świata, który nie jest faworytem w walce o pas

Amerykański sen Marco Hucka

Pierwsza walka Głowackiego o pas mistrza świata organizacji WBO w wadze junior ciężkiej miała miejsce w 2015 roku w Stanach Zjednoczonych. Pojedynek odbywał się w hali Prudential Center w Newark – miejscu szczególnym dla polskiego pięściarstwa, będącym wręcz drugim domem Tomasza Adamka. Bynajmniej nie był to ukłon promotorów w stronę naszego zawodnika, lecz czysty biznes. New Jersey oraz Nowy York zamieszkuje liczna mniejszość zarówno polska, jak i niemiecka, więc łatwiej było sprzedać bilety w takim miejscu. Pomimo że Huck wcześniej aż trzynastokrotnie skutecznie bronił pasa mistrzowskiego – co czyni go rekordzistą obron w wadze cruiser – nie był znany wśród szerszej publiczności za oceanem. Pojedynek miał dopiero otworzyć Niemcowi karierę na największym bokserskim rynku na świecie. Dla Głowackiego ta walka również była debiutem w USA. Zatem nie może dziwić że wyczekiwany w Polsce i Niemczech pojedynek, w Stanach nie był nawet walką wieczoru.

Przez długi czas starcie toczyło się zgodnie z planem Niemca. Głowacki? Owszem, nieźle prezentował się na początku, ukradł parę rund, ale później Kapitan Huck przejął kontrolę nad pojedynkiem. Ba, w szóstym starciu posłał nawet Główkę na deski. Chociaż Polak szybko otrząsnął się po nokdaunie i walczył dalej, to przegrywał na punkty u wszystkich sędziów. W ostatniej minucie jedenastej z dwunastu rund – wliczając przerwę pomiędzy starciami – Niemca dzieliło dosłownie pięć minut od rozpoczęcia amerykańskiego snu. Tymczasem Głowacki zafundował mu istny koszmar. Polak wykorzystał opuszczoną gardę przeciwnika i – nomen omen – huknął Hucka lewym sierpowym, po czym poprawił prawym prostym. Mistrz zdołał wstać po tej kombinacji, ale był wyraźnie zamroczony. Główce nie pozostawało nic innego, jak go wykończyć. Sensacja stała się faktem. Głowacki, który miał być tłem w tej walce, który w trakcie kariery zaledwie dwa razy przeboksował w pojedynkach więcej niż dziesięć rund, został mistrzem świata.

Lekcja od kozaka

Po zwycięstwie nad Huckiem, Głowacki stoczył jedną walkę w ramach dobrowolnej obrony pasa mistrzowskiego. Dobrowolnej czyli takiej, w której pretendent nie jest wyznaczony przez federację bokserską w oparciu o ranking. Promujący Polaka Andrzej Wasilewski, zdecydował się zestawić go ze Stevem Cunninghamem – zawodnikiem znanym zarówno w Stanach jak i w Polsce, gdyż stoczył po dwa pojedynki z Tomaszem Adamkiem i Krzysztofem Włodarczykiem. Główka z drobnymi problemami wygrał na punkty starcie z Amerykaninem. Następna obrona była już obowiązkowa, a rywalem został nie byle kto – Ukrainiec Oleksandr Usyk.

Reklama

Zaledwie dziewięć walk Usyka na zawodowych ringach – choć wszystkie wygrywał przed czasem – mogło nie robić wrażenia na laikach. Ale kariera amatorska zdradzała, że na zawodowej scenie pojawił się wybitny bokser. Mistrz Europy, świata i złoty medalista olimpijski z Londynu, który postawił sobie za cel zunifikowanie czterech najważniejszych pasów mistrzowskich w kategorii junior ciężkiej. Jego pierwszym mistrzowskim skalpem miał być Głowacki.

Cóż, tym razem sensacji nie było. Ale to nie tak, że Polak zaprezentował się źle. Sam Usyk wykazał spory respekt przed Główką, nie wdając się w bijatykę i punktując naszego mistrza. Zresztą, była to pierwsza potyczka Ukraińca na zawodowych ringach, której nie skończył przed czasem. Krzysztofowi po prostu zabrakło umiejętności na rywala o takim kalibrze. Wymowny jest fakt, że później ukraiński pięściarz zrealizował cel zdominowania wagi junior lekkiej i regularnie gościł w wielu rankingach top 10 najlepszych bokserów bez podziału na kategorie wagowe.

Przegrana w dobrym stylu z Usykiem okazała się ścieżką do kolejnego zdobycia tytułu

Ukrainiec – po zgarnięciu wszystkich pasów – dał szansę Polakowi na ponowną walkę mistrzowską. Chociaż już nie z nim osobiście. Po zrealizowaniu swojego celu, Usyk zwakował pasy i przeniósł się do wagi ciężkiej, w której za walki zarabia się o wiele większe pieniądze.

Zatem WBO przyznała Głowackiemu prawo do pojedynku o tymczasowe mistrzostwo świata tej organizacji. W dodatku starcie odbywało się w ramach prestiżowego turnieju World Boxing Super Series. W listopadzie 2018 roku naprzeciw niego stanął Maxim Wlasow – rosyjski pięściarz wywodzący się z kategorii półśredniej, ale z powodzeniem radzący sobie w  wyższej wadze. Głowacki uwypuklił swoje atuty, takie jak umiejętność skrócenia dystansu i celnego skontrowania rywala. Walka była wyrównana, ale ze wskazaniem na Polaka – i to jego ręka została uniesiona w górę podczas ogłaszania werdyktu.

Ponadto, pół roku po walce WBO – pogodzone z faktem, że Oleksandr Usyk nie ma zamiaru bronić pasów – usankcjonowało Głowackiego jako pełnoprawnego posiadacza tytułu. Uczyniono to na dziesięć dni przed półfinałową walką WBSS z Mairisem Briedisem. Może okoliczności zdobycia pasa po raz drugi – bez stoczenia walki z pełnoprawnym mistrzem – wzbudzają wątpliwości, ale zostać dwa razy mistrzem świata jednej z czterech najważniejszych federacji to wciąż spore osiągnięcie. Przed Głowackim ta sztuka udała się tylko wspomnianym Adamkowi i Włodarczykowi.

Sama walka z Briedisem odbyła się w łotewskiej Rydze i przeszła do historii polskiego boksu zawodowego. Niestety nie w taki sposób, w jaki wszyscy chcielibyśmy ją zapamiętać.

Reklama

Łotewski przekręt i  decyzja na otarcie łez pół roku po walce

Ten pojedynek to jeden z największych skandali ostatnich lat, jeżeli chodzi o potyczki mistrzowskie w zawodowym boksie. Atmosfera w ryskiej hali od początku była napięta, co udzieliło się również zawodnikom. W drugiej rundzie doszło do kulminacji fauli i nieporadności liczącego sobie 76 lat sędziego ringowego Roberta Byrda. Zaczęło się od tego że podczas klinczu, równo z komendą „stop”, Głowacki uderzył Briedisa w głowę. Zagranie nieczyste, być może powinno zostać ukarane odjęciem punktu, ale cios został wyprowadzony w ferworze walki. Natomiast już wyraźnie po komendzie, gdy Główka puścił Briedisa, ten postanowił wymierzyć mu soczystego łokcia w twarz. I cóż, Polak przegrał walkę trochę przez własny charakter i wolę walki.

– Faul Briedisa był chuligański. Najniższym wymiarem kary byłoby odjęcie dwóch punktów, ale dyskwalifikacja również byłaby adekwatna. Głowacki troszkę pomógł tym, że chciał walczyć dalej. Gdyby nie chciał, to sędzia miałby zagwozdkę ­– twierdzi Janusz Pindera, ekspert i komentator bokserski.

Dalej nie było lepiej. Zamroczony Głowacki otrzymał silny, prawy sierp od Briedisa, a później poprawkę… w tył głowy. Polak był liczony, ale sędzia dopuścił go do dalszej walki. Chwilę później zabrzmiał gong, ludzie z narożnika Briedisa wkroczyli na ring. Łotysz atakował jednak dalej, sędzia nie raczył przerwać walki, więc Główka na odchodne jeszcze raz zapoznał się z deskami. Dziewięć sekund po gongu. Co najlepsze, arbiter ringowy go wyliczył. Jak mawia klasyk, sędzia był słaby albo tendencyjny. Podsumowując, na trzecie starcie Głowacki wychodził po otrzymaniu łokcia w twarz, nokdaunie po nieczystym ciosie i nokdaunie po sygnale kończącym rundę. W takim stanie, bez otrzymania odpowiedniego czasu na dojście do siebie, ku uciesze miejscowej gawiedzi, w trzeciej rundzie został znokautowany.

Na świeżo po walce Briedis – o ironio, policjant z zawodu – powiedział że w drugiej rundzie usłyszał gong, ale skoro sędzia nie przerwał walki, to i on nie przerywał natarcia. Nie ma co, Mairis zrobił wspaniałą „reklamę” łotewskiej policji.

Koniec końców, Główka ma tę porażkę wpisaną do rekordu. Na szczęście, w październiku 2019 roku WBO uwzględniła protest jaki polska strona złożyła po walce, nakazując Briedisowi rewanż z Głowackim w ciągu stu dwudziestu dni. Rzecz w tym, że Łotysz nie palił się do ponownego starcia z naszym zawodnikiem, wybierając walkę w finale WBSS z Yunielem Dorticosem. Oczywiście, za o wiele większą stawkę.

Długie bezkrólewie

Tym sposobem, w listopadzie 2019 roku pas organizacji WBO po raz kolejny został bez właściciela. To co, dalej idzie z górki? Rzut oka na ranking organizacji mówi nam, że Głowacki ma pierwsze miejsce na liście pretendentów, Lawrence Okolie drugie, więc rozwiązanie jest jasne – niech walczą o pas. Takie były zresztą plany – wstępnie obaj pięściarze mieli się spotkać na ringu już w marcu ubiegłego roku. Niestety, pandemia pokrzyżowała szyki również bokserom i walkę przełożono na grudzień. Ale pech nie opuszczał Polaka – Krzysztof na dziewięć dni przed walką sam złapał koronawirusa, którego ciężko przeszedł. Za niego, niejako z marszu, wystąpił Nikodem Jeżewski, z którym Okolie rozprawił się w dwie rundy. Po takiej walce trudno powiedzieć coś więcej o rywalu Głowackiego. Przyjrzyjmy się zatem dokładniej Anglikowi o nigeryjskich korzeniach.

Jego atutami z pewnością są warunki fizyczne – mierzy prawie dwa metry wzrostu, i posiada aż 209 centymetrów zasięgu ramion. Posiada ogromną siłę ciosu, zwłaszcza z prawej ręki, którą regularnie posyła rywali na deski. Do tej pory jest nie znalazł pogromcy na zawodowych ringach – wygrał piętnaście walk, z czego dwanaście zakończył przed czasem. Pomimo tego, przez długi czas nie był przyjemnym zawodnikiem do oglądania, często wdając się w klincz. Choć w ostatnich walkach nieco zmienił swój styl, starając się kontrolować przeciwników w dystansie.

– Miałem okazję komentować walki Okoliego z czasów kariery amatorskiej. Na turnieju World Series of Boxing w Taszkiencie Kubańczyk Erislandy Savon zmaltretował go w pierwszej rundzie. Ale Anglik już dwa miesiące później na igrzyskach w Rio stoczył z nim zupełnie przyzwoity, choć przegrany pojedynek ­– analizuje Pindera, po czym dodaje – Okolie robi spore postępy. Obecnie bije niebezpiecznie z dystansu na korpus. Odwrotna pozycja Głowackiego, w dodatku trochę obniżona, będzie mu utrudniała to zadanie.

Biorąc pod uwagę dynamiczny progres Brytyjczyka, Głowacki może żałować że nie zmierzył się z nim już w poprzednim roku. Jednak Okoliemu wciąż daleko do bokserskiego ideału. Cały czas się rozwija, ale posiada też sporo mankamentów, które Polak może odwrócić na swoją korzyść.

– W trudnych sytuacjach Brytyjczyk powróci do klinczu, którym będzie chciał zmęczyć przeciwnika. Ale to też można wykorzystać. Można się wyrwać z takiego klinczu i uderzyć krótkim, szybkim ciosem. Tego rodzaju cios bardzo ciężko zablokować – zdradza Janusz Pindera – Okolie ma luki w obronie, i można to wykorzystać. Krzysiek – jak większość mańkutów – jest bardziej uczulony na uderzenia ze swojej prawej strony, czyli lewe sierpowe. Ale Okolie nie wyprowadza wiele tego rodzaju ciosów. Natomiast z Yvesem Ngabu trafił właśnie lewym sierpem, po czym skończył walkę przed czasem.

Z kolei Maciej Miszkiń – były bokser, a obecnie ekspert Polsatu Sport – zwraca uwagę na brak doświadczenia Okoliego: – Krzysztof powinien przejąć inicjatywę nie ze względu na warunki fizyczne przeciwnika, ale ze względu na różnice w doświadczeniu. Okolie wykazywał w swoim boksie elementy asekuracyjne. Krzysiek powinien sprawdzić, jak Anglik będzie się czuł na mistrzowskim poziomie. Agresywnie zaatakować, uderzyć kilka razy mocno, zobaczyć, jak rywal atakuje. Jeżeli z jego strony nie będzie paniki, wtedy Głowacki powinien wrócić do spokojnego boksowania i szukać akcji w tempo. Okolie ma mocną szczękę, to jest kawał chłopa, jest niewyboksowany. Wtedy muszą pójść akcje cios na cios, a Krzysiek potrafi to robić. Pokazał to z Cunninghamem.

Na tle przeciwnika Głowacki powinien przeważać pod względem szybkościowym. Ten atut, plus silny cios naszego rodaka, mogą stanowić dobre połączenie. W dodatku mówi się, że na sparingach prezentował dobrą odporność na ciosy. Oczywiście, dochodziły słuchy że rywale nie byli najwyższych lotów, jednak byli zawodnikami wagi ciężkiej. A to oznacza, że mieli czym uderzyć. Ponadto, to po prostu gość, który nie pęka na robocie. Ma serce do walki. Im jest trudniej, tym Krzysiek bardziej zaskakuje.

– Nie można oddawać rund za darmo. Sądzę, że Głowacki będzie walczył aktywnie od samego początku.  Jeżeli będzie sobie radził w początkowej fazie walki, to później jego doświadczenie może dojść do głosu – komentuje Janusz Pindera.

Kolejne starcie na wrogim terenie

Akcentowanie rund będzie w tej walce szczególnie istotne. Spójrzmy prawdzie w oczy – pomimo że Głowacki przystępuje do walki jako były mistrz świata, sędziowie nie będą spoglądać na poczynania Polaka łaskawym okiem. Jedzie bowiem na teren rywala i to promowanego przez Eddiego Hearna – prawdziwego rekina branży bokserskiej. Hearn posiada w swojej stajni promotorskiej kilku bokserów z prawdziwego topu. Jego największą gwiazdą jest Anthony Joshua – posiadacz pasów WBA, WBO i IBF w wadze ciężkiej. Kilka dni temu angielski promotor podpisał kontrakt na dwie walki Joshuy z Tysonem Furym, mistrzem organizacji WBC. Tylko za jedno starcie obaj bokserzy mają zarobić po 140 milionów dolarów. A co ma do tego rywal Głowackiego?

Otóż w długofalowych planach Hearna, Lawrence Okolie po zdobyciu pasa WBO i ewentualnej unifikacji wszystkich tytułów kategorii cruiserweight, przeniesie się do wagi ciężkiej. A to stwarzałoby możliwość zorganizowania kolejnej kasowej walki dwóch zawodników z Wielkiej Brytanii. Zatem sprytny Eddie dołoży wszelkich starań, by w razie zakończenia walki na punkty Okolie uniknął porażki.

– To nie będzie uczciwa walka. Anglicy są strasznie zapatrzeni w siebie. Liczy się biznes, oni nie zwracają uwagi na aspekty sportowe. Natomiast ostatnio Meksykanie zweryfikowali kilku ich prospektów. Pokazali, że można to zrobić – szuka pozytywów Maciej Miszkiń.

– Przed pojedynkiem nie zakładam z góry malwersacji sędziowskich. Natomiast skomentowanie ponad dziesięciu tysięcy walk nauczyło mnie, że ten czynnik trzeba brać pod uwagę. Jeżeli w trakcie tej walki będzie jeden czy drugi nokdaun, to wówczas sędziowie nie mają wyjścia – muszą punktować takie rundy dla zawodnika, który tego nokdaunu dokonał – dodaje Janusz Pindera.

Przed Głowackim trudne zadanie. Walczy z dobrym przeciwnikiem, który rozwija swoje umiejętności w szybkim tempie. W dodatku prawdopodobnie ściany będą pomagały Brytyjczykowi. Zatem Główka będzie zmuszony do boksowania na większym ryzyku, co w przypadku pojedynku z tak silnym fizycznie zawodnikiem może skończyć się przed czasem. Jaki wynik walki typują eksperci?

Janusz Pindera: – Patrząc zupełnie realnie, faworytem jest Brytyjczyk – może nawet na wygraną przed czasem. Ale będę typował z wiarą i powiem, że Krzyśka stać na zwycięstwo na punkty, po walce w której troszkę sponiewiera Okoliego. Uważam, że taki zawodnik jak Głowacki zasługuje w typowaniu na szacunek. Nie można go skreślać przed walką, bo ma argumenty które w boksie zawsze się liczyły – serce i siłę uderzenia.

Maciej Miszkiń: – Ciężko mi typować. Sparowałem z Krzyśkiem, dobrze go znam prywatnie – liczę na to, że znokautuje Okoliego w początkowej fazie walki.

Cóż, chłodny rozum nam również podpowiada że Lawrence Okolie poradzi sobie z naszym rodakiem. Jednak spoglądając na ostatnie lata kariery Główki, możemy znaleźć sporo analogii z innym rodakiem reprezentującym nas w sztukach walki – Janem Błachowiczem. Obaj Polacy nie są już młodzi, mają rocznikowo odpowiednio 35 i 38 lat. Zarówno Krzysiek jak i Janek nie byli faworytami w swoich najważniejszych walkach i obaj potrafili utrzeć nosa przeciwnikom. Obaj nie są też najbardziej medialnymi postaciami w swoich dyscyplinach – tak w boksie, jak i w MMA są zawodnicy, którzy skupiają na sobie większą uwagę kibiców. Nawet dziwnym zbiegiem okoliczności, Błachowicz ostatnią walkę wygrał z Israelem Adesanyą – Nigeryjczykiem, wchodzącym do oktagonu z nieskazitelnym rekordem samych zwycięstw. Mamy nadzieję że Głowacki pójdzie w ślady Janka i też pobrudzi czysty rekord rywala. Zresztą takiego z nigeryjskimi korzeniami.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Bartosz Lodko
0
Dobra wiadomość dla trenera Kolendowicza. Podstawowy zawodnik wraca do gry

Komentarze

3 komentarze

Loading...