Reklama

Kaia Kanepi. Estońska solidność, z którą zmierzy się Iga Świątek

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

25 stycznia 2022, 21:13 • 8 min czytania 2 komentarze

Nigdy nie odnosiła wielkich sukcesów, ale do ćwierćfinałów doszła już w każdym wielkoszlemowym turnieju. Dalej – ani razu. Wygrała też cztery turnieje WTA. W trakcie swojej kariery nie zgromadziła rzeszy fanów, zresztą sama specjalnie o nich nie zabiegała. Stała w cieniu, za najlepszymi zawodniczkami, które jednak zaskakująco często potrafiła ogrywać. Jej potężny serwis i forehand stanowią bowiem broń, z którą liczyć musi się każdy, również Iga Świątek. Nawet teraz, gdy Kaia Kanepi ma 36 lat.

Kaia Kanepi. Estońska solidność, z którą zmierzy się Iga Świątek

Pojedyncze wystrzały

Jej największe sukcesy przypadają na pierwsze lata poprzedniej dekady. W 2012 roku znalazła się nawet na 15. miejscu rankingu WTA, rok później w Brukseli wygrała ostatni z turniejów tej rangi w swojej karierze. Wydawało się, że ma argumenty ku temu, by dojść naprawdę wysoko i powalczyć nawet o największe sukcesy. Jej kariera załamała się jednak przez kontuzje. Nie wytrzymało ścięgno Achillesa, rozcięgno podeszwowe przeszło zapalenie. A to tylko dwa z wielu urazów.

Kaia regularnie musiała robić sobie przerwy od gry. Spadała przez to w rankingu i od kilku lat nie notowała wielkich wyników, poza pojedynczymi meczami. Bo z jakiegoś powodu zawsze potrafiła grać ze światową czołówką. Wylosowanie jej w pierwszych rundach zwiastowało kłopoty. I tak w ostatnich kilku sezonach ograła na przykład Naomi Osakę czy Simonę Halep. Rok temu za to – też w Australian Open – na jej potężne zagrania natknęła się broniąca tytułu Sofia Kenin. I również sobie z nimi nie poradziła.

Reklama

Ogółem jednak Kanepi nie była w stanie utrzymywać takiego poziomu na dłuższym dystansie. Dlatego spadała w rankingu. Zdarzało jej się nawet wypadać poza setkę, choć zwykle utrzymywała się gdzieś w okolicach 70. czy 80. miejsca. Do tegorocznego Australian Open faktycznie jednak przystępowała jako zawodniczka z dalszej pozycji – w rankingu była 115. W Melbourne jednak cały turniej rozpoczęła od wielkiego zaskoczenia – w pierwszej rundzie wyeliminowała Angelique Kerber i to w dwóch stosunkowo łatwych setach.

Historyczny ćwierćfinał

Jasne, Niemka od kilku lat nie gra już na poziomie, do którego przyzwyczaiła wcześniej, ale już takie zwycięstwo świadczyło o tym, że Kanepi może zaskoczyć. Tym bardziej, że dalej drabinkę miała całkiem niezłą – w drugiej rundzie odprawiła Marie Bouzkovą z Czech (WTA 86.), a w trzeciej Maddison Inglis (WTA 133., przeszła przez kwalifikacje). W czwartej jej rywalką była jednak wiceliderka rankingu, Aryna Sabalenka, jedna z faworytek do zdobycia tytułu. Tu przygoda Estonki miała się zakończyć.

Stało się inaczej.

Zamiast odpaść, Kaia została piątą historii zawodniczką, która doszła do ćwierćfinału Australian Open, będąc w momencie startu turnieju poza pierwszą setką rankingu. Równocześnie jest to dla niej pierwszy ćwierćfinał w Australii w karierze. Osiągnęła go w wieku 36 lat, po wielu problemach ze zdrowiem. W ten sposób dotarła do tej fazy w każdym z turniejów wielkoszlemowych. Brakowało jej tylko tego australijskiego. Teraz już go ma.

– Miałam świadomość, że tego mi brakuje, a biorąc pod uwagę mój wiek… no trudno było wierzyć, że się uda. Jestem bardzo szczęśliwa, bardzo – mówiła tuż po meczu. Jej awans został zresztą okupiony wielkimi nerwami. Przy stanie 5:4 w III secie serwowała na mecz. Miała cztery piłki na wygraną, nie wykorzystała ani jednej. Potem, w super tie-breaku, ucieszyła się przedwcześnie, przy stanie 9:7, mimo że gra się jest do 10 punktów. Utrzymała jednak nerwy na wodzy i po chwili faktycznie zdobyła dziesiąty punkt, za sprawą błędu rywalki.

Reklama
– Gdy nie wykorzystałam czterech piłek meczowych w 10. gemie trzeciego seta, myślałam, że już po mnie. Przestawałam wierzyć, że mogę wygrać ten mecz, sama nie wiem, jak tego dokonałam. A przy serwisie ręce z nerwów tak mi się trzęsły, że bałam się, iż nie trafię w piłkę. Gdybym wygrała po jednym, może dwóch meczbolach pewnie i satysfakcja byłaby większa, i zmęczenie mniejsze. Byłam w sumie równie blisko porażki jak zwycięstwa. Jestem wyczerpana – mówiła na konferencji prasowej.

Ale wszystko to z uśmiechem. Bo dokonała czegoś wielkiego.

Specjalistka od Wielkich Szlemów

Jej osiągnięcie potwierdziło tylko to, o czym doskonale już wiedzieliśmy – że Kanepi potrafi zaskoczyć, a i ma spore pokłady talentu. Pokazywała to zresztą od samego początku swojej kariery – gdy w 1999 roku (Igi Świątek nie było jeszcze na świecie!) debiutowała w turnieju ITF, od razu doszła do finału. Miała wtedy 14 lat. W 2001 roku (niemal co do dnia wtedy, gdy Iga przychodziła na świat) została juniorską mistrzynią French Open. W finale pokonała Swietłanę Kuzniecową. Wtedy też zadebiutowała w seniorskich imprezach rangi WTA.

Trochę trwało, zanim dotarła do najlepszej setki rankingu – to udało jej się dopiero w 2005 roku. A potem zapisywała się w historii estońskiego tenisa. Jako pierwsza zawodniczka z tego kraju doszła do półfinału, finału, a w końcu nawet wygrała turniej rangi WTA. Jej specjalnością były jednak turnieje wielkoszlemowe. Bo choć nigdy nie dochodziła w nich do najważniejszych meczów, to często miała na nie patent. Ćwierćfinał w Melbourne jest jej siódmym takim w karierze – pozostałe rozkładają się równo, po dwa razy zagrała w tej fazie każdej z pozostałych imprez tej rangi.

Inna sprawa, że zawsze takie mecze przegrywała. W estońskich mediach – które po sukcesie w meczu z Sabalenką piszą o Kanepi mnóstwo – pojawiła się nadzieja, że Estonia może wreszcie doczeka się półfinalistki imprezy wielkoszlemowej. Rodaczka Kai, Anett Kontaveit, też bowiem dochodziła (choć tylko raz) maksymalnie do ćwierćfinału.

Paradoks tych ćwierćfinałowych porażek polega na tym, że starsza z Estonek potrafi w Wielkich Szlemach grać z najlepszymi – od czerwca 2010 roku jej bilans z rywalkami z TOP 10 rankingu wynosi 8-6. To absolutnie znakomity wynik, biorąc pod uwagę, że nigdy tak naprawdę nie była faworytką w takich meczach.

Z Igą też nie będzie. Ale niewykluczone, że zaskoczy.

Alert RCB: Możliwe mocne odbicia piłek

Kanepi nie można zlekceważyć ze względu na jej dwa główne atuty – fenomenalny serwis, jeden z najmocniejszych w kobiecym tourze, którym potrafi sprawić kłopoty każdej rywalce, oraz mocny forehand. Jeśli w ciągu trwania meczu jest w stanie odpowiednio wykorzystać oba, to naprawdę mało jest na świecie tenisistek, które sobie z tym poradzą. Gorzej idzie jej jednak, gdy jest zmuszona do technicznej, bardziej cierpliwej gry – udowadniała to choćby Agnieszka Radwańska, która w czterech meczach z Estonką nie straciła nawet seta.

Iga zagrać z Kanepi jeszcze nie miała okazji. Na pewno ma jednak wszelkie narzędzia do tego, by Estonkę ograć. Potrafi dobrze grać w defensywie, znakomicie porusza się po korcie, umie doprowadzić przeciwniczkę do tego, by to ona biegała za piłką (choć Estonka, mimo swego wieku, udowadnia, że jest znakomicie przygotowana fizycznie, to w obronie prezentuje się raczej średnio). Uważać trzeba szczególnie na to, by przesadnie nie oddać Kai inicjatywy. Oczywiście, niemal pewne jest to, że rywalka regularnie będzie zdobywać punkty znakomitymi uderzeniami, ale na to trzeba się nastawić.

Kanepi tak po prostu gra. Jej tenis nie jest może zero-jedynkowy, ale momentami jest tego całkiem blisko. Od razu stara się atakować, podkręcać tempo. Jeśli uda jej się zepchnąć przeciwniczkę do defensywy, potrafi to wykorzystać. Aryna Sabalenka się o tym przekonała. A przecież Białorusinka znana jest z tego, że potrafi grać bardzo mocno. Przy Kanepi jej uderzenia momentami wyglądały jednak blado. Kluczem dla Igi będzie więc to, by nie pozwolić Estonce wygrywać punktów zbyt łatwo i dać jej popełnić błędy. Przede wszystkim potrzebny jest więc dobry return, by załapać się na grę w gemach rywalki. A w swoich partiach skuteczny serwis, taki, który nie pozwoli od razu zaatakować.

Jeśli Świątek zaprezentuje te dwie rzeczy, a przy tym zachowa chłodną głowę i nie będzie się niepotrzebnie unosić (jak to robiła choćby Sabalenka), powinna spokojnie wygrać. I tego się trzymajmy.

Powrót do cienia

Jeśli Kanepi odpadnie w meczu ze Świątek, zapewne wróci tam, gdzie najwidoczniej czuje się całkiem dobrze – czyli z dala od świateł reflektorów. Owszem, pewnie udzieli kilkunastu wywiadów, przez jakiś czas pożyje swoim nieoczekiwanym sukcesem, ale potem znów będzie walczyć o utrzymanie się w najlepszej setce rankingu (choć ćwierćfinał AO bardzo jej w tym pomoże, w rankingu live jest teraz 63.) i od czasu do czasu zaskoczy wyżej notowaną rywalkę.

Kaia taka już po prostu jest. Nawet prywatnie. Nie mówi wiele o sobie. Nigdy nie miała wielkich kontraktów reklamowych, brała jedynie udział w kampanii linii promowej Tallink w swojej ojczyźnie. W 2017 roku skończyła jej się jednak i ta umowa, zbiegło się to w dodatku w czasie z rozwojem talentu Anett Kontaveit, która przejęła status najlepszej rakiety Estonii i dała tamtejszym fanom nadzieję na wielkie sukcesy.

Kanepi raczej końcem umowy reklamowej przesadnie się nie przejęła. Ba, może nawet lekko się ucieszyła. Bo naprawdę rzadko w trakcie trwania swojej kariery wychodziła z cienia, starając się podbić świat mediów. Poza kortem jest całkiem zwyczajną osobą. Lubi spędzać czas z rodziną, obejrzeć dobry film czy pójść na spacer z ukochanym psem. I to właściwie tyle. Żadnych skandali, niecodziennych hobby. Nic.

W każdym innym meczu nie mielibyśmy nic przeciwko temu, by jej kibicować. Ale pech chciał, że w walce o największy sukces w karierze – i to zupełnie nieoczekiwany – trafiła na Igę Świątek. Więc ok. 3 w nocy naszego czasu (bo mniej więcej wtedy powinno się zacząć to spotkanie) nie krzykniemy “Mine, Kaia!”, a standardowo: “Jazda, Iga!”.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”

Błażej Gołębiewski
4
Pięściarze dali radę, transmisja nie. “Niestety, ten DAZN to wielki shit”
Boks

Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Szymon Szczepanik
15
Olbrzym nie dogonił króliczka. Usyk ponownie pokonał Fury’ego!

Australian Open

Komentarze

2 komentarze

Loading...