Jeszcze sezon temu byłoby to nie do pomyślenia, ale aktualnie jest prawdą – Jeremy Sochan jest jednym z ostatnich zawodników w rotacji San Antonio Spurs. Polak sporo stracił na zmianie trenera, życie utrudniły mu kontuzje, a na domiar złego – świetnie grają jego rywale o miejsce w składzie. Spurs są zresztą dużą pozytywną niespodzianką pierwszej fazy sezonu. Ale Sochan do tych pozytywów się nie zalicza. Czy jest więc dla niego jeszcze miejsce w San Antonio?
Jeremy Sochan gra ogony. Czy to koniec Polaka w Spurs?
„Mecz z Lakers nastraja w tej kwestii optymistycznie. Fakt, że trenerem jest Mitch Johnson – mimo wszystko także. Johnson przez lata odpowiadał w Spurs za młodych zawodników, był z nim nawet w Polsce na campie NBA. Dobrze zna więc Sochana i jego atuty, powinien potrafić je wykorzystać” pisałem ledwie nieco ponad miesiąc temu, na początku listopada.
Jeremy Sochan wrócił wtedy do gry po kontuzji, przez którą opuścił początek sezonu. Wrócił, dodajmy, w niezłym stylu – zagrał ponad 22 minuty, zdobył 16 punktów i prezentował się – jak to on – solidnie w obronie. To było dobre otwarcie w nowym sezonie, nawet jeśli Spurs tamto spotkanie minimalnie przegrali.
Niespełna 40 dni później Spurs znowu grali z Lakers – w ćwierćfinale NBA Cup.
W tym meczu Jeremy, choć nie jest kontuzjowany, nawet nie wyszedł na parkiet. Jak to jest więc z Sochanem w tym sezonie? Gdzie leży problem? I czy Polak jeszcze może odbudować się w Spurs? Trzeba przecież pamiętać, że w tym sezonie wygasa jego kontrakt z ekipą z San Antonio. A każdy mecz, w którym gra ogony – lub nie gra w ogóle – utrudnia mu życie.
Przeanalizujmy sytuację Polaka.
Sochan raz gra, raz nie. Ostatnio nie
18 meczów. Tyle zagrali San Antonio Spurs od kiedy Jeremy Sochan wrócił po kontuzji nadgarstka, przez którą stracił początek sezonu. Jeremy wystąpił w 17 z nich – nie zagrał tylko w ostatnim. Można więc uznać, że to bicie na alarm jest przedwczesne. Zanim jednak tak zrobimy, przyjrzymy się liczbom. Sochan w tych 17 spotkaniach zaliczał średnio:
- 6,1 punktu (średnia z kariery: 10,9);
- 3,6 zbiórki (średnia z kariery: 5,9);
- 1,4 asysty (średnia z kariery: 2,7).
Szału nie ma, delikatnie rzecz ujmując. Jednak problem polega na tym, że Sochan grał przy tym bardzo nieregularnie. Jeśli podzielić możliwy czas gry na dziesięciominutowe okresy, to Jeremy w tych 17 meczach, grał:
- 0-10 minut: 3 razy.
- 10-20 minut: 7 razy.
- 20-30 minut: 7 razy (przy czym raz zagrał, co do sekundy, równe 20 minut, zaliczamy to w ten przedział).
- 30-40 minut: 0 razy.
Warto tu jednak dodać, że aż sześć z tych długich występów miało miejsce w pierwszych 10 meczach po powrocie. Mitch Johnson, trener Spurs, ewidentnie chętniej korzystał wtedy z usług Sochana. Czy ten się odwdzięczał? Z tym było różnie. Nie były to złe występy, ale też żadnym przesadnie nie zaimponował. Po meczu z Suns – gdzie zagrał 21 minut, zdobył 7 punktów, zaliczył 5 zbiórek i asystę – Johnson postanowił odstawić go na boczny tor.

Ale o też nie tak, że Jeremy nie dostawał szans. Wręcz przeciwnie. Spurs bowiem byli rozbici kontuzjami. Urazy łapali Victor Wembanyama (być może wróci dziś w nocy), Stephon Castle, Dylan Harper czy De’Aaron Fox. Jeremy w efekcie na powrót grał nieco więcej, kilkukrotnie w międzyczasie chwalił go Johnson. Najlepszy mecz Sochana w sezonie to zresztą chyba 3 grudnia, niedawno. W starciu z Memphis Grizzlies zaliczył 18 minut, rzucając w tym czasie 11 punktów i notując 6 zbiórek (oraz asystę).
Rekord czasu to w ogóle nowa historia – 6 grudnia w meczu z Cleveland Cavaliers Jeremy spędził na parkiecie niemal 25 minut. Trzy dni później, w starciu z New Orleans Pelicans, nie dobił nawet do czterech i dostał swego rodzaju wędkę, o ile można tę piłkarską terminologię przenieść na koszykarskie podwórko. 11 grudnia nie wyszedł za to w ogóle na parkiet w meczu z Lakers… jako jedyny zawodnik w składach obu ekip.
Sochan w tym momencie jest w rotacji Spurs na szarym końcu. Dlaczego jednak tak się stało?
W czym tkwi problem?
– Zdecydowała kombinacja wielu czynników. Podstawowy na tym etapie to fakt, że jego rywale do minut (Harrison Barnes, Julian Champagnie i Keldon Johnson) grają świetnie, a drużyna wygrywa. Drugi powód to fakt, że ze względu na kontuzję Wembanyamy Jeremy był wciskany na nienaturalną dla niego pozycję rezerwowego centra, na której (co nie może dziwić) miał problemy. Trzeci – u trenera Mitcha ma aktualnie niewielki kredyt zaufania, co w połączeniu z wcześniejszymi powodami sprawia, że jego czas gry bardzo mocno faluje – mówi Mateusz Babiarz, ekspert do spraw NBA, kibic San Antonio Spurs.
Mitch Johnson, jak wspomnieliśmy na początku i w tekście sprzed ponad miesiąca, miał być „przyjacielem” Sochana. Z czasem wyszło jednak, że nowy szkoleniowiec Spurs ma do Polaka znacznie mniejsze zaufanie (w jego zbudowaniu nie pomogły pewnie urazy latem i tuż przed sezonem), niż miał Gregg Popovich. Nie daje mu tyle pola na rozwój (zresztą trudno się dziwić, dla Jeremy’ego to już czwarty sezon w NBA), ma też nieco inny pomysł na grę zespołu. W dodatku w dobrej formie są wspomniani rywale Polaka w walce o miejsce w składzie.

Mitch Johnson bardzo dobrze poczyna sobie w roli trenera Spurs. Co nie sprzyja Jeremy’emu Sochanowi. Fot. Newspix
Do tego dochodzą rzeczy, które od dawna Jeremy’ego uwierają – wciąż kiepski rzut za trzy (choć i tak poprawiony), a także fakt, że jest zawodnikiem grającym stosunkowo wolno, mającym problemy z decyzyjnością, co w taktyce Johnsona, opartej na szybkiej wymianie piłki, bywa dużym minusem. Jeśli Sochan tych rzeczy nie poprawi, może w Spurs mieć spore problemy i w kolejnych miesiącach.
Kolejną ważną kwestią był też wspomniany brak Wembanyamy. Z Wembym na parkiecie Sochan po prostu zyskuje, bo raz, że może grać na skrzydle (zamiast na wspomnianej pozycji centra), a dwa, że obaj nieźle się rozumieją i wzajemnie dobrze „komplementują” swoje mocne strony. Mówi Babiarz:
– Z Francuzem Sochan po prostu lepiej „pasuje” niż z Lukiem Kornetem czy wtedy, gdy gra samemu jako center. Zakładając, że Victor po powrocie będzie grać powyżej 30 minut, a Jeremy będzie wchodził z ławki, to wciąż może mieć 15-20 minut wspólnej gry z Francuzem by złapać rytm i wywalczyć więcej w rotacji Spurs.
No właśnie, czy Jeremy’emu uda się się jeszcze wrócić do gry – i w przenośni, i dosłownie?
Czy może się odbić?
Szanse są, jak najbardziej. Podstawowy powód jest dość oczywisty: sezon jest długi, wymaga rotacji. W tym momencie jesteśmy chwilę po ćwiartce zasadniczego. Spurs nieco niespodziewanie stali się jednak ekipą, która nie tylko może, ale wręcz powinna walczyć o play-offy. Mimo kontuzji bowiem notują świetne rezultaty – poza tym, że są w półfinale NBA Cup (i dziś w nocy zagrają o finał), to ich bilans meczów wynosi 17-7 i zajmują 4. miejsce w swojej konferencji.
To zresztą nie pomaga Sochanowi, bo nie motywuje Mitcha Johnsona do tego, by szukał nowych rozwiązań. Skoro wyniki są, znaczy, że wszystko działa dobrze. Również wtedy, gdy Jeremy gra mało. Tak dobrym początkiem sezonu zaskoczeni są zresztą nawet fani w samym San Antonio. Celem zespołu – wciąż młodego – miało być wejście do fazy Play-In, a więc zajęcie miejsc od 7. do 10. w swojej konferencji.
Teraz cele się zmieniły.
– Gdyby wszyscy byli zdrowi i Spurs mieli taki bilans, to myślałbym, że jest świetnie – mówi Babiarz. – A oni stracili połowę spotkań Victora, start sezonu Foxa i po drodze jeszcze sporo Harpera i Castle. Sam liczyłem na Play-In, a teraz celem są już play-offy.
Babiarz dodaje przy tym, że to… wciąż może nie być najlepsza wersja Spurs. Głównie dlatego, że Johnson nadal uczy się fachu. Owszem, miał niezły okres przygotowawczy w zeszłym sezonie, bo przez większość spotkań to on prowadził Ostrogi po udarze Popovicha. Ale wtedy robił to na modłę i pomysł Popa właśnie. Teraz działa po swojemu i wyniki ewidentnie go bronią, ale…
– Wciąż są u niego miejsca, gdzie powinien być lepszy – zwłaszcza reakcje na złe wydarzenia w trakcie spotkań – ale wyniki bardzo go bronią. Spurs w niego wierzą, Popovich wskazał go jako swojego następcę. O ile nie wydarzy się nic zaskakującego, to będzie przez długi czas u steru w San Antonio – mówi Babiarz. Jeśli więc ktoś liczył, że zmieni się trener i Sochan nagle odzyska minuty – nie ma opcji.
Jeremy musi walczyć. Aczkolwiek akurat chęci do walki to nigdy mu nie brakowało. Choć są tacy, którzy twierdzą, że Sochan… zmiękł. Wnioski wyciągają z jego social mediów, gdzie wrzucał w ostatnich miesiącach dużo zdjęć z dziewczyną. Sporo mówiło się o tym, że poświęca się rozrywkom zamiast treningom. Czy jest w tym choć trochę prawdy? Nie wiadomo. Ale nawet Marcin Gortat – przed kilkoma dniami w Kanale Sportowym – postanowił o tym wspomnieć.
– Niestety jest to przykład naszego polskiego rodzynka w NBA. Social media mu zaszkodziły już. Jeśli ktoś śledzi jego social media, to będzie wiedział o co chodzi. Pewne rzeczy, które wstawiał mu zaszkodziły. Biorąc pod uwagę jego grę i brak przygotowania do sezonu, to pewne rzeczy zostały spotęgowane. Ja go nie krytykuję, tylko stwierdzam fakty – mówił były center.

Jakkolwiek jednak oceniać aktywność Sochana w social mediach, to ostatecznie nie powinna ona wpływać przesadnie na jego postawę na parkiecie… o ile w ogóle będzie dostawać szanse, by się zaprezentować. Wróćmy jednak do tego, że po pierwsze – sezon jest długi. Po drugie – powrót Wembanyamy powinien mu pomóc. A po trzecie – w Spurs wiele w niego zainwestowali, mimo wszystko mogą chcieć Jeremy’ego odbudować. Kto wie, może w tym wszystkim kryje się większy plan, może Johnson chce zmotywować Polaka, wyzwolić w nim sportową złość?
Bo może właśnie tego potrzeba teraz Sochanowi – nieco złości, zdenerwowania na swoją sytuację. Charakteru. Tak, żeby pokazać, że wciąż mu zależy, że może być ważny i że warto na niego postawić. Bo są sytuacje i mecze, w których na pewno będzie warto. Musi to jednak udowodnić.
Może też być jednak tak, że to mu się nie uda. A wtedy czeka go zmiana.
A co jeśli nie Spurs?
Jak wspomnieliśmy – z końcem sezonu kończy się też kontrakt Sochana w San Antonio Spurs. Latem obie strony nie dogadały się co do przedłużenia umowy, teraz zdecydowanie lepszą opcjonalną pozycję negocjacyjną mają Ostrogi. Sochan w obecnej formie i przy minutach, jakie dostaje, nie będzie przesadnie atrakcyjnym kąskiem dla reszty ligi, z kolei klimat Teksasu zna już dobrze.
Pytanie, czy Ostrogi w ogóle mu nową umowę jeszcze zaproponują. Bo to kwestia podstawowa.
Jeśli nie – Jeremy będzie mógł szukać kolejnego klubu na własną rękę. I spokojnie, w NBA powinien pozostać. To wciąż młody (w przyszłym roku skończy 23 lata) zawodnik, który co prawda łapie nieco urazów, ale pozostaje przy tym bardzo atletyczny i może być świetnym zadaniowcem. Doskonale wchodzi przecież pod kosz, jest świetnym obrońcą, którego można stawiać naprzeciw gwiazd rywali, w ataku odnajduje się na kilku różnych pozycjach (nawet jeśli nie na wszystkich – głównie jako center – czuje się komfortowo, to potrafi tam zagrać, gdy nie ma innej opcji), jest bardzo mobilny.
Innymi słowy – może być łakomym kąskiem dla wielu ekip. Czy jednak stanie się nim już zimą? Bo przecież w NBA zaraz otwiera się okienko, będzie można wymieniać zawodników. Jaka jest szansa, że Spurs zdecydują się oddać Jeremy’ego już teraz? Zdaniem Mateusza Babiarza – niska.
– Wymiana przy tak dobrze grających Spurs, mogłaby mieć miejsce tylko pod warunkiem, że klub z San Antonio stałby się dzięki niej lepszy. A w takiej wymianie Polak pewnie byłby dodatkiem, a nie daniem głównym. Osobiście uważam, że o ile nie wydarzy się coś niespodziewanego to dogra ten sezon w Teksasie.
Babiarz dodaje też, że jego zdaniem Jeremy wciąż ze wszystkich klubów NBA najbardziej pasuje właśnie do Spurs. Gdyby jednak miał odejść – to najlepiej do ekipy, która ma lukę na skrzydle i dobry spacing (rozmieszczenie zawodników na parkiecie, odległości jednego od drugiego). W tej chwili to na przykład Chicago Bulls czy Washington Wizards. W internecie znajdzie się jednak i inne sugestie – ekip takich jak Atlanta Hawks czy Detroit Pistons.
Gdzie ostatecznie Jeremy skończy – przekonamy się z czasem. Na ten moment pewne jest jedno: nie jest mu u Mitcha Johnsona łatwo, ale musi walczyć. Bo nawet jeśli nie zapracuje sobie na pozostanie w Spurs, to im lepiej będzie grać teraz, tym lepsze zespoły zgłoszą się po niego latem (lub zimą). Z kolei jeśli będzie otrzymywać mało minut, grać ogony i nie prezentować dobrej formy (lub jeśli złapią go kolejne kontuzje), to będzie musiał pogodzić się z tym, że raczej trafi do ekipy w przebudowie, walczącej nie o play-offy, a o dobrą pozycję w drafcie NBA.
A i on sam, i my wolelibyśmy, żeby grał o coś.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix