Ani w ofensywie, ani w defensywie. Ten całkowicie obrócony klasyk z Adama Nawałki najlepiej oddaje występ Finów w Amsterdamie, gdzie mieli rzucić wyzwanie Holendrom. No i rzucili, tyle że zamiast wyzwania – ręcznik. Po kwadransie właściwie było już po meczu, a wszystko przez zdecydowanie zbyt zachowawcze podejście gości.

Albo klasę Oranje.
A najpewniej jedno i drugie. Holandia aż ocieka jakością i trudno byłoby podejrzewać, że z takim rywalem będzie miała jakiekolwiek problemy. Choć można było wierzyć w Finów, w siłę przyjaźni, w zaskakujący scenariusz… Nawet jeśli wierzyliście, to zupełnie niepotrzebnie, bo sami Finowie nie wierzyli.
Holandia – Finlandia 4:0. Rachu, ciachu i po strachu
Bez wiary nie mogli tu nic zdziałać, więc nie zdziałali – proste. Holendrzy od samego początku na nich usiedli i szybko rozstrzygnęli losy meczu. Najpierw po ładnej, kombinacyjnej akcji drogę do siatki znalazł Donyell Malen, potem stały fragment gry na gola zamienili Memphis Depay z Virgilem van Dijkiem i nie było już czego zbierać. Nie zamyka się raczej meczu w siedemnastej minucie – dopóki piłka w grze i tak dalej – lecz tutaj wszystko już było wiadomo. Finowie przegrali wraz z drugim trafieniem Oranje.
2️⃣:0️⃣!
Virgil van Dijk podwyższa wynik spotkania ⚽
📺 Polsat Sport 2 i @PolsatBoxGo #WorldCupQualification pic.twitter.com/xlcuVLaIKA
— Polsat Sport (@polsatsport) October 12, 2025
Przed przerwą zobaczyliśmy zresztą jeszcze trzeciego gola, kiedy Depay ewidentnie znudził się wystawianiem piłki kolegom i sam postanowił wpisać się na listę strzelców. Wykorzystał rzut karny, podwyższył prowadzenie, chwilę później zszedł z kolegami do szatni wyraźnie zadowolony.
Po co się dalej męczyć?
W drugiej połowie dało się zauważyć, że gospodarze wrzucili niski bieg. W wielu sytuacjach nie wychodzili na wolne pole, odpuszczali, grali troszkę na pół gwizdka. Ale mogli, bo mieli też pewność, że nic złego im się nie przytrafi. Tym samym staliśmy się świadkami typowej wygranej „na stojaka” – bez nadmiernego wysiłku i choć jednej niepotrzebnej kropli potu.
Podejście w gruncie rzeczy słuszne, przynajmniej z kilku powodów:
- więcej dziś po prostu nie było trzeba, a każdy chce się czasem polenić;
- kibice nie zarzucą Holendrom lekceważenia, skoro zobaczyli kilka goli i parę ładniejszych akcji;
- wolniejsze tempo to mniejsze ryzyko kontuzji, wiadomo.
A wynik mimo niewielkiego zaangażowania jest okazały i wraz z nim w świat idzie sygnał, że takich rywali to Holandia zjada jednym gryzem i bez mlaśnięcia.
Memphis Depay w centrum wydarzeń
Żeby jednak cokolwiek na temat dzisiejszej – użyjmy niezbyt adekwatnego słowa – rywalizacji napisać, rzućmy sobie okiem na występ Memphisa Depaya. Europejskim kibicom zniknął on z radarów w ubiegłym roku, gdy opuścił szatnię Atletico Madryt i wyjechał do odległej Brazylii. Nazwa Corinthians brzmi wszystkim znajomo, ale kto ogląda teraz ligowe popisy Holendra? No niewielu, przynajmniej na Starym Kontynencie.
Tym fajniej przypomnieć sobie, że Depay nie zdziadział jeszcze do reszty i mimo gry w Ameryce Południowej nadal zasługuje na miejsce w wyjściowym składzie Oranje. Nie tylko za nazwisko.
Dziś to on dogrywał do Malena w szybkiej akcji bramkowej. To on dorzucał piłkę na głowę van Dijka. To on na gola zamienił rzut karny i ostatecznie miał udział przy trzech z czterech bramek strzelonych tego wieczoru na stadionie w Amsterdamie. Dosyć imponujące, nawet przy świadomości, że rywale na ten mecz kompletnie nie dojechali.
Holandia – Finlandia 4:0 (3:0)
- 1:0 – Malen 8′
- 2:0 – van Dijk 17′
- 3:0 – Depay 38′ (karny)
- 4:0 – Gakpo 84′
CZYTAJ WIĘCEJ O ELIMINACJACH MISTRZOSTW ŚWIATA NA WESZŁO:
- Trzej muszkieterowie Jana Urbana. Ligowcy do zadań specjalnych?
- Najazd na Kowno. Litwini w strachu przed polskimi kibicami
- Novikovas dla Weszło: Wtedy Kulesza zapytał mnie: „Wódka czy piwo?”
- Jan Urban wprowadza spokój. Daje też kilka konkretów
Fot. Newspix