Grzegorz Gilewski zostanie nowym właścicielem ekstraklasowego Radomiaka! Były sędzia międzynarodowy w wywiadzie dla Weszło, jedynym, jakiego udzieli po przejęciu klubu, opowiada o wizji na przyszłość drużyny z Radomia, pieniądzach, które dotychczas wydał na rozwój drużyny i nadchodzących inwestycjach. Zapowiada współpracę akademii Radomiaka z czołową akademią na świecie oraz wraca do afery korupcyjnej, z powodu której przed laty zrezygnował z udziałów w klubie.
Zapraszamy!
Grzegorz Gilewski dla Weszło: Zostanę właścicielem Radomiaka Radom
W sprawozdaniu finansowym Radomiaka pojawiła się informacja, że podpisano akt notarialny w sprawie sprzedaży połowy akcji klubu. Podobno chodzi o połowę należącą do Pawła Redestowicza i podobno to ją pan kupuje. Potwierdza pan to?
Tak. Pod koniec stycznia firma, w której wspólnie z żoną jestem udziałowcem, zakupiła 50% akcji Radomiaka od Pawła Redestowicza. Finalizacja transakcji nastąpi z końcem czerwca 2025 roku, gdy wpłacona przez nas zostanie trzecia, ostatnia transza.
W sprawozdaniu stoi jak byk, że to akcje warte 50 tysięcy złotych. Zakładam, że to nie jest cena rzeczywista. Podobno cała transakcja opiewa na pięć milionów złotych.
Wiedzę, ile za akcje zapłaciłem, zostawię dla siebie.
Na pewno kosztowały one więcej niż w czasach, gdy kupował pan Radomiaka w drugiej lidze.
To prawda. W 2015 roku na kupno klubu namówili mnie mój przyjaciel, prezydent Radomia Radosław Witkowski i Stowarzyszenie Kibiców, które reprezentował Paweł Boruta. Wtedy nie mówiło się nawet, że Radomiak miałby zawitać w Ekstraklasie. Było biednie, bardzo biednie. Klub nie miał stadionu, a nawet prawdziwej siedziby.
Ta znalazła się w należącym do pana hotelu Aviator. Właściwie to nawet na jego zapleczu.
Trener Darek Banasik zawsze się śmiał, że biuro klubu jest w trzeciej loży hotelu. I było w tym dużo prawdy. Radomiak nie miał wtedy akademii, boisk treningowych, były problemy organizacyjne. Zaczynaliśmy od zera. To, że dzisiaj rywalizujemy z najlepszymi, to efekt niesamowitej pracy wielu osób. Nie tylko w klubie, ale też w samorządzie.
Ciężka i pewnie kosztowna. Ile pieniędzy przeznaczyliście przez wszystkie te lata na Radomiaka?
Nigdy tego nie liczyłem, bo bałem się reakcji żony! Mogłaby mieć pretensje… Ale włożyliśmy w klub bardzo wysokie sumy. Zwłaszcza w pierwszej i drugiej lidze, bo to były ciężkie czasy. Kiedyś myślałem, że gdy wejdziemy do Ekstraklasy, to już tak nie będzie, że projekt sfinansuje się sam. Tak niestety nie jest. Widzimy, że w Polsce tylko nieliczne kluby są rentowne i notują jakiekolwiek zyski.
Pieniądze w Ekstraklasie są coraz większe, ale to wciąż nie jest biznes, w który ktoś wchodzi dla zarobku.
Większość klubów w lidze jest do kupienia lub właśnie została kupiona. To wiele mówi. Nigdy jednak nie podchodziłem do tego biznesowo, bo Radomiaka mam w sercu od zawsze. Wychowałem się w tym klubie, grałem w nim jako junior, pomagałem mu jak mogłem, w tym jako sponsor. Dekadę temu postawiłem sobie wysoki cel, który udało się spełnić. Czwarty sezon w Ekstraklasie z dużymi szansami na piąty — to najlepszy moment w historii klubu. Ale gdy zdecydowałem się ponownie zostać udziałowcem, nie wyglądało to tak kolorowo.
W styczniu klub zaczynał z nowym trenerem i w zasadzie z nową kadrą.
Mieliśmy problemy organizacyjne, finansowe, budowaliśmy zespół od nowa. Eksperci typowali nas jako głównego kandydata do spadku. Jak zawsze zresztą! Teraz spojrzenie jest inne, ale wtedy łatwo nie było. Grający u bukmacherów raczej nie stawiali na to, że się utrzymamy. I właśnie to sprawiło, że podjąłem taką decyzję. Nie chciałem, żeby ta historia dobiegła końca. Za dużo pracy włożyliśmy w ten klub, żeby pozwolić mu spaść.
Sławomir Stempniewski, Grzegorz Gilewski i agent Jerzy Kopiec
Radomiak nie mógłby być w Ekstraklasie z poprzednim składem właścicielskim?
Nie chodzi o wskazywanie palcem na cokolwiek. Po prostu chciałem wziąć za to odpowiedzialność, bo zobaczyłem, że idzie to w złym kierunku. Przede wszystkim trzeba było dofinansować drużynę, żeby dograć sezon, otrzymać licencję, podpisać nowych zawodników. To moją decyzją było sprowadzenie trzech istotnych piłkarzy: Abdoula Tapsoby, Renata Dadaszowa i Saada Agouzoula. Okazuje się, że oni nam bardzo pomogli, ale to wiązało się z dodatkowym nakładem finansowym oraz ryzykiem, które ktoś musiał podjąć. Postanowiłem to wziąć na klatę.
O jakim wydatku mówimy?
Tylko w tym półroczu przewiduję wsparcie w wysokości minimum czterech milionów. Na uregulowanie zobowiązań i spraw licencyjnych przeznaczyliśmy około dwóch i pół miliona. Jednocześnie warto pamiętać, że budżet Radomiaka nie jest duży jak na warunki Ekstraklasy. Jesteśmy w końcówce ligi.
Pod względem budżetu płacowego czy przychodów — mniej więcej trzynaste miejsce. Nie taki to koniec.
Uważam, że mamy jeden z najniższych budżetów w Ekstraklasie. Składają się na niego trzy rzeczy. Miejsce w lidze — wszyscy wiedzą, że będąc niżej, dostajemy mniej. Sponsorzy i pomoc miasta — jesteśmy wszystkim wdzięczni, ale nie ma co ukrywać, że na tym polu zarabiamy mniej niż rywale. Transfery — to nam przez ostatnie lata pomagało. Natomiast wpływ na to, że ten budżet nie jest duży, mają także inwestycje w infrastrukturę, które poczyniliśmy. Nie baliśmy się przekazać pieniędzy na wkład własny w budowę akademii. Albo stadion, który otrzymaliśmy bez wyposażenia i sami go urządziliśmy, zresztą sami go utrzymujemy, co kosztuje dwa miliony rocznie. Inwestujemy cały czas. Wydaliśmy duże pieniądze na sprzęt do pielęgnacji murawy. Teraz zakupiliśmy sprzęt poprawiający jakość odnowy biologicznej. Rozwijamy się.
Dlaczego Grzegorz Gilewski kupił Radomiaka?
Rozmawiamy o tym, że pan kupił akcje Radomiaka, ale mówimy też o tym, że miał je pan wcześniej. To, co stało się pomiędzy, to przekazanie 25% udziałów Sławomirowi Stempniewskiemu. W 2019 roku wycofał się pan z klubu z powodu trwającego procesu w sprawie afery korupcyjnej.
Sprawa we Wrocławiu zmierzała wtedy ku końcowi, wszczęto także postępowanie w Komisji Dyscyplinarnej PZPN. Wycofałem się, żeby nie obarczać tym klubu, ale cały czas byłem blisko Radomiaka, byłem jednym z głównych sponsorów, doradzałem…
W środowisku mówili, że był pan szarą eminencją i kierował Radomiakiem z tylnego fotela.
Ja bym tak o sobie nie powiedział. W klubie rządzili Sławek Stempniewski i Paweł Redestowicz, z którymi znałem się od lat i którym starałem się pomagać.
Wiele osób wytykało to, mówiło, że nie może to tak wyglądać. Nawet gdy zawieszenie formalnie dobiegło końca.
Miałem zakaz zajmowania stanowisk i pełnienia funkcji w szeroko rozumianej piłce nożnej, w tym też w klubie. Zakaz szybko jednak się skończył, trwało to dosłownie pół roku, ponieważ Sąd Apelacyjny skrócił mi go, po pozytywnej ocenie mojej osoby i osiągnięciu celu jego stosowania co do zasady. Po tym okresie mogłem pełnić w Radomiaku każdą rolę.
Ale jednak pan jej nie pełnił.
Bo nie było takiej potrzeby. Udziałowcy sobie radzili, ja tylko pomagałem.
Więc co się zmieniło?
To, o czym już wspomniałem. Radomiak znalazł się na zakręcie finansowym i organizacyjnym. Wciąż gramy w Ekstraklasie, ale pojawiają się nowe wyzwania. Wiele klubów chce być na naszym miejscu, pojawiają się nowi inwestorzy, często bogatsi od nas, rosną ambicje. Każdy chce być na najwyższym poziomie. Dlatego musimy wybrać nową drogę, zmienić strategię. Byłem gotowy pomóc, ale wspólnie z rodziną stwierdziliśmy, że skoro mamy się zaangażować, to trzeba wziąć pełną odpowiedzialność. Pod nazwiskiem, oficjalnie.
Grzegorz Gilewski po awansie Radomiaka do 1. ligi. Jeszcze jako sędzia Gilewski zajmował się biznesem w Radomiu i okolicach. Działa w branży nieruchomości, hotelarskiej, paliwowej, farmaceutycznej czy restauracyjnej. Jak sam przyznawał, sędziowanie nigdy nie było jego głównym źródłem dochodów.
Na pana decyzję wpływ miała także afera z herbem? Tak naprawdę to wtedy zaczęło się mówić o potencjalnej zmianie właściciela. Piotr Nowocień, który miał prawa do herbu i nazwy klubu, przekazał mediom, że oczekuje zwrotu 25% akcji, które miał w Radomiaku, gdy dołączyliście do niego ze Sławomirem Stempniewskim i Pawłem Redestowiczem. Oczekiwał też 700 tys. zł odszkodowania za korzystanie z herbu.
Widząc to zamieszanie poleciałem do Miami, żeby spotkać się z Piotrem. Uznałem, że trzeba się dogadać, bo nie da się tak funkcjonować. Udało się porozumieć. Herb i nazwa Radomiaka nie mogą być w prywatnych rękach. To dobro miasta, klubu, kibiców.
To już załatwione? Odkupiliście herb?
Nie chcę mówić o szczegółach, nie chcę nikogo urazić, oskarżać. Tego już było za dużo, wystarczy. Dogadaliśmy się, najważniejsze, że herb wróci do klubu. Reszta nie ma znaczenia.
Grzegorz Gilewski o wyroku w aferze korupcyjnej: Nigdy się z tym nie pogodziłem
Wracając do tematu afery korupcyjnej. Wiele osób twierdzi, że zamieszani w nią nie powinni funkcjonować w sporcie, zwłaszcza jako właściciel klubu.
Z punktu widzenia prawa jestem osobą niekaraną. Mam pełne prawa obywatelskie i nie ma żadnych przeszkód formalnych, żebym pełnił jakąkolwiek funkcję w sporcie.
Formalnych nie, a moralne?
Moralnie nie mam do siebie zarzutów. Nie zdołałem się w całości oczyścić z oskarżenia, ale nigdy nie uznałem swojej winny. To są skomplikowane rzeczy, cały proces karny, medialne oczekiwania, ocena materiału dowodowego i tak dalej. Nie chce wchodzić w szczegóły. Tak jak mówił mi jeden z moich adwokatów, jest prawda i prawda procesowa. Takie jest niestety życie. Mnóstwo osób z – nazwijmy to – trudną przeszłością, w sporcie funkcjonuje. Trenerzy, piłkarze. Poza tym ja z moją sytuacją nigdy się nie pogodziłem. Wrzucono mnie do jednego kosza z setkami innych osób, chociaż byłem niewinny. Zresztą po czasie uważam, że spośród nich wycierpiałem chyba najwięcej.
Dlaczego pan tak uważa?
To, że nie pojechałem na mistrzostwa świata, na których miałem być najmłodszym sędzią, że zabrano mi marzenia, możliwość prowadzenia meczów Ligi Mistrzów i wykonywania ukochanej pracy jest niczym w porównaniu z tym, jak cierpiała moja rodzina, która czytała setki tekstów na mój temat. Sprawa zresztą jeszcze się nie zakończyła, ma dalszy ciąg. Obecnie jest w Sądzie Najwyższym. Liczę, że tam udowodnię swoją niewinność.
Mówi pan, że to nieporozumienie, ale sąd pana skazał. Za obietnicę przyjęcia korzyści majątkowej od Górnika Łęczna za remis lub zwycięstwo nad Pogonią Szczecin. To Pogoń wygrała, ale gdzie w tym nieporozumienie?
W tamtych czasach prowadziłem najważniejsze mecze na świecie i w Polsce. Mecze decydujące o wszystkim – Lidze Mistrzów, wyjeździe na mundial. Nie chcę się porównywać do Szymona Marciniaka, ale on został trzecim polskim sędzią głównym, który pracował na mundialu, a w 2010 roku miałem być nim ja. Sędziowanie nigdy nie było dla mnie sposobem na zarabianie, to była moja pasja. I to pokazuje, w jakim absurdzie się znaleźliśmy. Jakiej rangi spotkanie, jakie groteskowe okoliczności zadecydowały o mojej przyszłości. To było dla mnie bardzo ciężkie emocjonalnie. Nigdy się z tym nie pogodziłem.
Jaka więc była pana rola w tej aferze?
Żadna. Pokazał to proces sądowy. Przez dziesięć lat w sądzie nikt nie powiedział na mnie złego słowa, choć – jak się okazało – nie miało to większego znaczenia.
Poza Ryszardem M. z Górnika Łęczna, którego zeznania sprawiły, że postawiono panu zarzuty.
Musimy rozróżnić dwie rzeczy. Śledztwo i proces sądowy. Mówię o tym drugim. Ryszard M. w sądzie wycofał się z pomówień. Nie było osoby, która obciążyłaby mnie, która potwierdziłaby mój udział w aferze korupcyjnej. Są za to relacje odwrotne, wykluczające mnie z tej afery.
Wspomniany mecz Pogoń – Górnik. Gilewski pokazuje czerwoną kartkę Bronowickiemu z Górnika
Nie boi się pan, że wchodząc ponownie do klubu, pańskie nazwisko znów wyląduje na pierwszych stronach i będzie łączone z przeszłością, o której rozmawiamy?
Nie, bo uzgodniłem to z rodziną i najbliższymi. Nie można się całe życie ukrywać i chować. Nie mam się czego wstydzić, a wręcz przeciwnie – mam wiele powodów do dumy.
Grzegorz Gilewski o planach Radomiaka. Ogłasza współpracę z akademią Benfiki!
Żony już nie przeraża to, ile wydaliście na działanie klubu?
Ania dziś sama pomaga Radomiakowi. Zajmuje się wieloma rzeczami, na przykład marketingiem. To ona wierzyła w to, że nasz pomysł ma sens. Widziała, ile czasu i nerwów to kosztowało. Pewnie najwygodniej byłoby uciec, zostawić to, ale mnie było szkoda. Rodzina na szczęście rozumie moją pasję, którą jest sport i ten klub.
Podobno prezes Stempniewski może zwrócić panu 25% udziałów. Miałby pan wówczas większość. To prawda?
Ta sprawa jest otwarta. Ale proszę pozwolić, że najpierw będę rozmawiał o niej ze Sławkiem.
Wspomniana rola żony jest ciekawa, bo za jej sprawą kilka ciekawych rzeczy już się wydarzyło. Od pokazu laserów z Legią po lepszą “widoczność” na mieście.
Bardzo się cieszę, że może się realizować, że znalazła dobry kontakt z ludźmi w klubie. To praca ich wszystkich, ich wspólne pomysły. Cieszę się, że Radomiak jest lepiej odbierany i myślę, że będziecie pozytywnie zaskoczeni, bo to nie koniec.
Kolejną zmianą z pańskiej inicjatywy było zastąpienie Oktawiana Moraru przez Antonio Ribeiro w roli dyrektora sportowego. Poznamy kulisy tej decyzji?
W momencie zwiększenia mojego zaangażowania uznałem, że rola Oktawiana w tym projekcie się skończyła. Nie chciałem różnicy zdań w sposobie myślenia, a mój pomysł był trochę inny niż jego, co widać w tym okienku transferowym. Otworzyliśmy się na inne rynki, ściągnęliśmy zawodników o innym profilu, lepiej dopasowanych pod kątem intensywności, fizyczności. Zaczęliśmy korzystać z danych motorycznych, które analizujemy przed transferem. Istotne było też to, co kibice zobaczą niedługo. Nowe otwarcie w akademii, które wpłynie na funkcjonowanie klubu.
O co chodzi?
Radomiak jest blisko sfinalizowania umowy o współpracy z Benficą Lizbona, która weźmie pod skrzydła naszą akademię. Będziemy mieli nowego dyrektora akademii oraz nowych trenerów. Benfica podzieli się z nami swoim know-how, metodyką szkolenia. Uważam, że czegoś takiego w Polsce nie było. Obie strony są zdecydowane na taki krok, w maju spodziewamy się wizyty przedstawicieli Benfiki w Radomiu. Zwiększymy możliwości naszych trenerów i wychowanków. To wszystko składa się na kierunek, który chciałem firmować swoim nazwiskiem.
Benfica, Portugalia – to się łączy z postacią Antonio Ribeiro?
Antonio tak naprawdę nie jest dla mnie nowym współpracownikiem. Wcześniej pomagał przy skautingu, potem robił z nami transfery jako agent. Był i jest ważną postacią dla Radomiaka.
Oktawiana Moraru oceniano różnie. Wybuchało wokół niego sporo aferek, generował plotki, kontrowersje.
Jako dyrektor sportowy bardzo nam pomógł, tak go chcę pamiętać i tak powinni pamiętać go kibice. Chcieliśmy jednak zakończyć spekulacje, które pojawiały się wokół niego i klubu, bo one nie pomagały. Trzeba też pamiętać, że Oktawian uczestniczył w wielu transferach, ale w wielu też nie uczestniczył. Na przykład Lukę Vuskovicia ściągnąłem w zasadzie ja. Prowadziłem rozmowy i z Tottenhamem, i z zawodnikiem.
Jako szara eminencja!
Nie, jako doradca. Nie mam problemów z angielskim, lubię negocjacje. Ściągnięcie Vuskovicia było ogromnym sukcesem, bo chwilę wcześniej Tottenham zapłacił za tego chłopaka 11 milionów euro. Pięknie się u nas rozwinął, zrobił kolejny krok, regularnie gra w Belgii. Myślę, że prędzej czy później trafi do Premier League i da sobie tam radę. I będzie o nas pamiętał.
Luka Vusković trafił do Radomiaka dzięki znajomości Grzegorza Gilewskiego z Jerzym Kopcem i ludźmi z Tottenhamu
Radomiak ściągał wielu piłkarzy po znajomości, dzięki kontaktom, ale też dzięki temu, że współpracował z agentami. W zamian za darmowy transfer oddawaliście część przyszłych zysków. To była dla was jedyna opcja, żeby zyskać przewagę?
Może kiedyś Radomiak będzie mógł płacić po milion euro za gracza, ale teraz pozyskujemy ich na podstawie różnych umów, w tym podziału zysków. To nie reguła, ale na pewno mniej ryzykowna dla nas metoda. Oczywiście zarazem tracimy część pieniędzy zapisanych w ramach tych procentów, ale stosują to kluby na całym świecie. W naszym przypadku była to dobra okazja na budowę zespołu i zarobek.
Jak wyglądają finanse Radomiaka? Gilewski: Problemy rozwiążę z własnej kieszeni
Teraz pytanie, które nurtuje wszystkich. Jak to jest, że przy tylu transferach wychodzących, cały czas macie problemy z płynnością finansową?
Suma, która na końcu trafia do klubu, jest pomniejszona nie tylko o procenty, ale też zależna od liczby rat. Czekaliśmy na pieniądze, dlatego nie zarobiliśmy nie wiadomo ile…
Ale sprzedajecie z większą regularnością niż większość ligi.
I to jest nasz wielki sukces. Natomiast wciąż: płatności są rozłożone na wiele lat. Za Karola Angielskiego Turcy mieli nam zapłacić sporą kwotę, ale była rozłożona na lata. Do dziś się z tego nie rozliczyli, a o każdą kolejną ratę musimy walczyć w FIFA. Walczymy także o pieniądze za Pedro Henrique. Otrzymaliśmy część, ale obecnie Wuhan Three Towns ma zakaz transferowy. To też wpływa na płynność finansową. My te pieniądze poprzez FIFA odzyskamy, ale to po prostu potrwa. W ratach zapłacą nam także Amerykanie za Joao Peglowa. Piłkarz miał też ofertę z Rakowa Częstochowa, zresztą dla nas korzystniejszą niż oferta z DC United, ale wolał iść do MLS. Akceptujemy takie wybory, ale czasami ponosimy ich konsekwencje.
Dobrze, ale wciąż mówimy o sytuacji, w której sprzedajecie – czyli robicie coś ekstra – i pieniędzy brakuje. Gdzie został popełniony błąd?
Trudno mówić o błędzie. Wiele klubów jest w podobnej lub gorszej sytuacji… Taka jest koniunktura, tak to funkcjonuje. Dołki zasypują pieniędzmi właściciela, albo tym, co z tych transferów spływa. Niby planujesz budżet, ale to niewiadoma: co się uda, co nie? Myślę, że nasze ostatnie transfery pomogą nam pójść w górę.
Wspomniał pan o planowaniu budżetu. Nie można było zaplanować go inaczej, żeby unikać problemów? W Radomiaku rok w rok w podobnym okresie pojawiał się problem z płynnością, który wpływał na funkcjonowanie zespołu.
Było wiele czynników, które trudno było przewidzieć. Przede wszystkim wydatki na infrastrukturę. To spadło na nas w jednym roku, co spowodowało problem, który się za nami ciągnął.
Sposób budowy zespołu nie miał na to wpływu? Pamiętam, jak przyszedł Constantin Galca i padło, że to najdroższa kadra w historii. Potem był problem z wypłatami na czas.
Wydatki na kadrę i infrastrukturę wtedy się skumulowały, co odbiło się na miejscu w tabeli. Na szczęście utrzymaliśmy się w lidze, a jednocześnie mamy bazę i stadion, który jest czymś, co w Radomiu zostanie na zawsze. A to wcale nie taka oczywista sprawa. Patrzę na kilka miast w Polsce, jak Olsztyn czy Częstochowa, i myślę sobie: to świetna sprawa, że u nas się udało.
Tamte problemy finansowe też zostały na dłużej?
Nie da się tego załatwić w jednej chwili, ale w większości zostały one uregulowane.
Słyszałem, że osobiście zajął się pan rozmowami i spłatą powstałych wtedy zaległości.
Tak było. Skoro wziąłem całą odpowiedzialność na siebie, to i te tematy musiałem rozwiązać, zamknąć. Nie ciąży na nas widmo większych problemów. Mamy dobry zespół, trenera i atmosferę w szatni. To ostatnie jest ważne, bo w zespole panuje zrozumienie całej sytuacji. Przed kupnem klubu odbyłem rozmowy z piłkarzami. Prosiłem o wsparcie i pomoc Leandro, Rafała Wolskiego…
Szatnia dała panu kredyt zaufania? Mam wrażenie, że wcześniej zespół bywał już zmęczony obietnicami.
Troszeczkę inaczej to wtedy wyglądało. W szatni jest jednak wielu wspaniałych ludzi, nie ma z nimi żadnego problemu. Powiedzieli, że pomogą i to robią. Nie jestem w klubie sam, jest w nim wiele ważnych osób. Mam nadzieję, że tacy zawodnicy jak Leandro, Wolski czy Mateusz Cichocki zostaną z nami na dłużej, także po karierze.
Grzegorz Gilewski jako sędzia meczu Legii Warszawa
Jak powinniśmy patrzeć na finanse Radomiaka? Sprawozdanie pokazuje stratę w wysokości 4,5 mln zł. Poprzednie to strata 11,5 mln zł.
Tyle nam zabrakło do zbilansowania poprzedniego roku. Gdy do klubu spłyną pieniądze z zaległych transferów, będzie łatwiej. Na razie problemy będę rozwiązywał z własnej kieszeni.
Stać pana na to? Nie chcę być niemiły, ale widzimy w Ekstraklasie Zbigniewa Jakubasa, Roberta Dobrzyckiego – potężnych przedsiębiorców. Pan takim kapitałem nie dysponuje.
Nigdy nie będę się porównywał z takimi osobami. Będę działał w dużo mniejszym zakresie, ale myślę, że stać mnie na wprowadzenie stabilności. Nie tylko z powodów finansowych. Przewagą, którą mam, są lata spędzone w sporcie. Pomysłowość. Kreatywność. Zaangażowanie. Dobrze czuję piłkę, mam kontakty na całym świecie. Nie przychodzę na gotowe, sam pomagałem wprowadzić klub do Ekstraklasy.
Gdzie ma zmierzać klub wedle pańskiego planu?
Wspomniałem o współpracy z Benficą. Rozwój akademii jest dla mnie istotny. Fundacja Radomiaka to mój najważniejszy projekt, bo dotyczy dzieci, akademii, centrum treningowego. Powołaliśmy w niej radę naukową, w skład której wchodzą profesorowie z Uniwersytetu w Radomiu, ale i innych placówek. To długofalowy pomysł na rozwój młodzieży i naszych obiektów, żebyśmy kiedyś mieli warunki jak Legia, Lech. Połowa inwestycji za nami, chcemy ją dokończyć. Trzeci składnik to możliwości transferowe. Chcemy powtarzać takie ruchy, jak z Vuskoviciem. Nie mamy w Radomiu jakiejkolwiek historii piłkarskiej. Raz byliśmy w Ekstraklasie w latach 80. i ciągle o tym mówiliśmy. Żeby rozwinąć akademię potrzeba lat, ale gdy to zrobimy, przyjdą efekty. Dziś mówienie, że Radomiak powinien stawiać na wychowanków… Można, na siłę. Bo bez wiedzy i bazy ciężko wychować piłkarzy.
I trzeba ich ściągać z zagranicy?
Pod tym względem jesteśmy jak inne zespoły w Ekstraklasie. Po prostu mamy mniejsze możliwości uzupełnienia kadry własnymi piłkarzami, ale i to się zmienia. Mamy większe grono zawodników na wypożyczeniach. Awansowaliśmy do Centralnej Ligi Juniorów i od razu sześciu chłopaków zgarnęła akademia Legii. Ale są też rezerwy. Ktoś powie: w piątej lidze. Tak, ale tam grają tylko wychowankowie. Mam nadzieję, że zaraz będą w czwartej, ale nie chcemy tego sztucznie pompować. Pamiętajmy, że to nie tylko biznes. Klub ma misję społeczną: musi zapewnić bazę treningową i szkolenie mieszkańcom miasta. Nie możemy powiedzieć: akademia się nie opłaca, rezerwy też. Nie robimy, bo i tak nam ich ktoś zabierze. Misja społeczna to też sekcje dla dzieci niepełnosprawnych, które pięknie rosną. Jest ich już ponad setka, chcemy w to inwestować dla społeczności. Wracając: drugi filar to pierwszy zespół.
Czyli?
Musimy doceniać to, że gramy w Ekstraklasie. Każdy kolejny sezon w niej to wspaniały sukces i motor napędowy rozwoju. Wiele większych miast, klubów z bogatszą historią i poważniejszym budżetem, chciałoby być na naszym miejscu. Patrzę na pierwszą ligę i widzę tam Wisłę Kraków, Arkę Gdynia, Wisłę Płock, Polonię Warszawa, Ruch Chorzów, ŁKS Łódź, Miedź Legnicę… I każdy z nich marzy o Ekstraklasie, ale – jak na przykład Wisła – ma problemy z awansem. Warto o tym pamiętać, gdy Radomiak znajdzie się w drugiej części tabeli. I tak trzeba to docenić. Wierzę, że dzięki moim pomysłom, transferom, wiedzy, Radomiak będzie w tej lidze na lata. O co będziemy walczyć? Europejskie puchary to, nie oszukujmy się, cel nierealny…
Nawet o nim nie mówmy, nie ma sensu. Nie wystarczy, żeby powolutku rosnąć?
Wystarczy, to chcemy robić. Być jak najdłużej w Ekstraklasie, żeby mieć większą przestrzeń dla rozwoju akademii. To naczynia połączone. Rośnie jedno, rośnie drugie. W końcu będziemy mieć z tego korzyść. Mam nadzieję, że po latach współpraca z Benficą pomoże nam wychować takich piłkarzy, żeby to oni zapewniali nam ciągłość i stabilizację. Infrastrukturę rozwinęliśmy na tyle, że nie musimy się już o to martwić. Co najwyżej o to, jak zapełnić cały stadion, który za moment będzie oddany. Musimy tak zbudować zespół, tak grać, żeby piętnaście tysięcy osób chciało przyjść na trybuny. I to chcemy robić, to moje – nasze – największe wyzwanie.
WIĘCEJ O RADOMIAKU RADOM NA WESZŁO:
- “Radomiak ma najlepszą mentalność w lidze”. Lech Poznań na drugim biegunie
- Od tragedii do rewelacji. Joao Henriques i Radomiak na kursie do utrzymania
- Mbappe wybrał trenera Radomiaka. Kulisy historii, w którą ciężko uwierzyć
- „Niewyobrażalny ból. Groziła mi amputacja”. Chico Ramos i kontuzja, która zmienia życie
- Stadion, ośrodek, klub. Radomiak w budowie
- Stempniewski: Radomiak nie chce być handlarzem wizji. Niech zobaczą, co robimy
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK, Newspix