Anglicy od lat 60. czekają na spektakularny sukces swojej reprezentacji. Ojcowie futbolu – tak ich nazywają – od lat patrzą na kontynent i szukają odpowiedzi „co robimy źle, że nic nie wygrywamy?”. Odpowiedzią być może jest whakapapa. Oto opowieść o tym, jak Lwy Albionu znalazły swoją tożsamość dzięki Maorysom.
Dwa lata temu Joe Gomez starł się z Raheemem Sterlingiem na zgrupowaniu przed starciem Anglii z Czarnogórą. W świecie piłkarskim czasem takie słowne utarczki czy przepychanki wewnątrz drużyny się zdarzają. Bywa i tak, że trenerzy wykorzystują je do tego, by podgrzać atmosferę w zespole, wyzwolić dodatkowe pokłady złości.
Ale Gareth Southgate chciał wówczas szybko zażegnać ten konflikt. Nie w głowie były mu konflikty, które mogły rozbić całą grupę. Błyskawicznie uciął problem piłkarza Liverpoolu z zawodnikiem Manchesteru City. Ostatnie, co było Southgate’owi potrzebne, to podziały wewnątrz zespołu i medialna burza, która mogłaby trwać i trwać.
Dla każdej reprezentacji byłaby to sytuacja problemowa. Ale dla Anglików była problemowa podwójnie. Bo mogła zniszczyć to, nad czym Southgate pracował prawie tak bardzo, jak nad taktyką, przygotowaniem fizycznym i analizą rywala.
Czyli nad spójnością grupy.
Gdybyście to wy mieli odpowiedzieć na pytanie „jaka jest reprezentacja Anglii, z czym wam się kojarzy?”, to pewnie mielibyście problem. Z brakiem sukcesów w ostatnich latach? Pewnie tak, ale to nie czynnik tworzący tożsamość. To może z walką, bo przecież od dawna mówi się o tej twardej, angielskiej piłce? Niby pasuje już bardziej, ale przecież na poziomie, do którego aspirują Anglicy, samą walką nie da się osiągać sukcesów.
Hiszpania kojarzy się z pięknym graniem i posiadaniem piłki. Brazylia to kraj dryblerów. Niemcy – wiadomo, organizacja i porządek. Ekipy z Bałkanów to bandy charakternych gości. Włosi to cwaniactwo. A Anglia?
Cóż, sami Anglicy próbowali odpowiedzieć sobie na pytanie „kim jesteśmy?”. I to raczej nie w sposób, w jaki popularność w Polsce zdobył domorosły coach mentalny. Odpowiedź „jesteś zwycięzcą” miała być pochodną głębokiej analizy tożsamości angielskiego futbolu.
„The Athletic” na swoich łamach ujawnia przeciekawą historię o tym, jak Gareth Southgate wespół z angielską federacją próbowali dojść do porządku z kwestią, która selekcjonera męczyła od dawna. Jaki jest angielski piłkarz, jaki jest angielski futbol, czym charakteryzować ma się ta reprezentacja?
Najpierw trzeba było zdiagnozować to, co nie gra.
Podzielona kadra
A nie grało sporo rzeczy. Przede wszystkim grupa była podzielona. Angielskie media od dawna powtarzały, że problemem Anglii jest to, że piłkarze przyjeżdżają na zgrupowania jak za karę. Kiedyś George Best powiedział, że na zgrupowania Irlandii Północnej wpada jak na rozgrywki amatorskie na osiedlu. Że trzeba przyjechać na tydzień, spotkać się z prawie obcymi ludźmi, rozegrać dwa-trzy mecze i wrócić do prawdziwej roboty. Często piłkarze angielscy po prostu się nie lubili. Nie za to, że ktoś głośno chrapał czy za to, że siorbał przy wspólnym obiedzie, ale za to, że grał w innym zespole. Rywalizacja derbowa w Anglii jest rozgrzana wyraźnie – może nie są to derby Belgradu, ale na przestrzeni sezonu dochodzi do tak licznych rywalizacji (na dodatek podkręcanej przed media), że piłkarz Liverpoolu nienawidzi piłkarza Manchesteru United. Że w drużynach londyńskich wpaja się nienawiść do „tych-drugich-z-Londynu”. To samo w Liverpoolu. I to samo w Manchesterze.
Dla kadry Anglii to była przeszkoda trudna do sforsowania. No bo jak stworzyć obronę z Garry’ego Nevilla i Jamiego Carraghera, gdy ci tydzień przed zgrupowaniem kopią się po kostkach z nienawiści? Jak zestawić środek pola z Gerrardem i Scholesem, gdy ci patrzą na siebie spode łba przez pół sezonu?
W drugiej dekadzie XXI wieku ten problem nadal był aktualny, dlatego Southgate tak szybko chciał rozwiązać ten problem Gomeza ze Sterlingiem. I udało się.
To kim wreszcie jesteśmy?
Na to pytanie próbował odpowiedzieć Owen Eastwood. Wcale nie socjolog, a prawnik z wykształcenia. Facet, który pracował z rugbystami, krykiecistami, Królewską Szkołą Baletową oraz NATO. Eastwood na zlecenie angielskiej federacji miał odpowiedzieć nie tylko na pytanie „kim jesteśmy?”, ale i „kim mamy być”. Rozmawiał z dziesiątkami osób – z socjologami, politykami, uznanymi piłkarzami, byłymi trenerami, nauczycielami.
Najważniejszą konkluzją z badań Eastwooda byłą ta o braku whakapapy, czyli maoryskiego poczucia wspólnoty, najważniejszej wartości w tamtejszej kulturze. To nie tyle typowe „bycie razem”, ile poczucie, że przynależymy do grupy i że ta grupa jest osadzeniem nas samych w czymś głębszym niż pusty indywidualizm.
Ta prozaiczna wskazówka otworzyła Southgate’owi oczy na sposób budowania zespołu. I chyba też do nomenklatury plemiennej Maorysów nawiązywał po meczu z Ukrainą, gdy doświadczonych piłkarzy ten zespołu nazwał „starszymi plemiennymi”. Sztab kadry wespół z federacją podjął szereg działań, by faktycznie reprezentacja była dla nich czymś więcej niż tym zespołem, na który trzeba przyjechać raz na kwartał. Doświadczeni lub byli świetni piłkarze Anglii wręczali reprezentacyjnym debiutantom koszulki – jakby włączali ich do plemienia. Selekcjoner na odprawach włączał wątki historii Anglii. Opowiadał o ikonografii angielskiego godła. Przed mundialem w Rosji zabrał ich do ośrodka szkoleniowego Royal Marines i patrzył, jak piłkarze nieudolnie próbują rozbić namiot.
– Od samego początku chodziło o to, by rozwijać kulturową więź. Rozmawialiśmy o ośmiu obszarach związanych z tożsamością. O takich rzeczach, jak współpraca, przywództwo, wiara. Chodzi o to zbudowanie głębszego poziomu współpracy zespołowej i zrozumienia – Dave Reddin, były szef strategii i wydajności zespołu w FA, na łamach „The Athletic”.
Od tożsamości do futbolu
Oczywiście trudno powiedzieć, że to dzięki whakapapie Anglicy dźwignęli się z kolan w futbolu reprezentacyjnym. Na pierwsze od lat 60. dwa półfinały z rzędu na dużych imprezach (mundial 2018 i Euro 2021) złożyła się też świetna generacja angielskich piłkarzy – w pewnym sensie efekt głębokich zmian w systemie szkolenia. Nie sposób nie odnotować tu też roli angielskich klubów, które w ostatnich latach przez supremację finansową mogły rywalizować – a wespół z nimi też angielscy piłkarze – na absolutnie najwyższy poziomie piłki klubowej.
Ale futbol, który prezentują Lwy Albionu na tych mistrzostwach ma w sobie coś, co faktycznie nazwać można odnalezioną tożsamością. To nie jest futbol oparty na błysku gwiazd – nawet jeśli Sterling do 1/8 finału ciągnął ten zespół w ofensywie. Nie jest to też klasyczna gra spod znaku siła razy gwałt. Jeśli coś charakteryzuje Anglików na tym turnieju, to wzorowa organizacja, przesuwanie się w każdym etapie gry niemal od linijki, jakby jeden piłkarz wywoływał ruch całej formacji. Zero straconych bramek, druga najmniejsza liczba strzałów przyjętych na bramkę Pickforda. To mówi samo za siebie.
I oczywiście można zarzucić Anglikom, że ich gry nie ogląda się z wypiekami na twarzy. Ale może właśnie zagubioną tożsamością Anglików jest gra niekoniecznie piękna, ale skuteczna, wyrachowana i przynosząca sukcesy?
fot. NewsPix