– Juventus chciał zapłacić za mnie 100 tysięcy funtów. Byli gotowi na taki wydatek, ale działacze Leeds bali się, że Włosi wycofają się z transakcji. Spanikowali i zażyczyli sobie 55 tysięcy funtów, kolejne 10 dostałem ja. Agnelli był wniebowzięty, to była dla niego promocja. Położył czek na stole, a Anglicy zgarnęli go tak szybko, że wybiegli z hotelu nawet mnie nie żegnając – tak John Charles po latach wspominał swój transfer do Włoch. To był ruch, który szokował Anglię. Potężnie zbudowany Walijczyk bił właśnie rekord transferowy Wysp Brytyjskich i za moment miał zostać legendą Bianconerich.
Spis treści
Działaczom Leeds tak się śpieszyło, bo potrzebowali tych pieniędzy. W wyniku pożaru klub stał się “bezdomny”. We wrześniu 1956 roku spłonęła trybuna, która była połączona z szatniami i gabinetami pracowników “Pawi”. W meczu ligowym zawodnicy zagrali w strojach pośpiesznie uszytych przez kibiców. Koszt odbudowy trybuny wyceniono na 100 tysięcy funtów i nie było szans, żeby uzbierać taką kwotę bez pozbycia się jednej z gwiazd. A wiadomo, że najłatwiej pozbyć się tej, która świeci najjaśniej.
W ostatnich latach do Leeds regularnie spływały oferty za Charlesa.
- 50 tys. funtów chciał zapłacić Manchester United
- 50 tys. funtów dawał także Sunderland
- 40 tys. funtów był gotów zapłacić Arsenal
- tajemnicą owiane są z kolei oferty Lazio i AS Romy
Podobno chciały go także Inter i Real Madryt, w co można uwierzyć, bo sława Johna Charlesa wykraczała poza wyspę. To był gość, o którym w Anglii mówiono: piłkarz kompletny.
Kim był John Charles?
Blisko 190 cm wzrostu, postura atlety, a do tego szybkość i nienaganna technika. Charles straszył rywali już wtedy, kiedy pokazywał się w tunelu przedmeczowym. Mówi się, że zaczął karierę mając 15 lat. To wzorowy przykład drogi „od pucybuta do milionera”. Bardzo dosłownie, bo pochodzący z robotniczej rodziny ze Swansea John pracował jako pucybut, kiedy w parku dostrzegł go jeden z łowców talentów pracujących dla Leeds. Charles grał w piłkę ze swoim bratem, który później także zrobi karierę. Ale to John był tym, którego nie można było przegapić, nie tylko z powodu wzrostu.
– Obunożny chłopak, który podstawowe ćwiczenia wykonuje tak, jakby były błahostką, a te trudniejsze przychodzą mu jeszcze łatwiej – zachwycał się nim trener Frank Buckley, podsuwając mu kontrakt pod nos. A jeśli on tak mówił, to naprawdę wiele znaczyło, bo był to trener… specyficzny. John wspominał po latach, że pewnego razu chcąc zaskoczyć rywala, kazał całej drużynie nasmarować się whisky. Nie pomogło, bo mimo że przeciwnik czuł się jak w monopolowym, wygrał 4:0.
W Leeds bardzo szybko przekonali się, że dla Charlesa faktycznie nie istniało zadanie nie do wykonania. Buckley widział w nim stopera, jednak w pewnym momencie urazu doznał podstawowy napastnik “Pawi”. Szkoleniowiec stwierdził, że najprościej będzie przesunąć do przodu drągala, który nie dość, że potrafił strzelić głową, to jeszcze dogrywał piłki kolegom z precyzją snookerzysty.
Sprawdź ofertę zakładów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!
– W pierwszym meczu mu nie wyszło, rzadko w ogóle był przy piłce. Ale w drugim strzelił dwa gole Hull City na wyjeździe. Potem dorzucił kolejne trafienie, ale wrócił do roli defensora. Jednakże Buckley odgrzebał pomysł półtora roku później i Charles terroryzował obrońców. Był piekielnie szybki, bezinteresowny, zbalansowany. Świetnie grał obiema nogami, a w powietrzu dominował nad rywalami. W 28 meczach strzelił 26 goli, w kolejnym sezonie 42 bramki w 39 spotkaniach. Później zaliczył jeszcze sześć meczów (cztery gole) w sezonie 1954/1955 i wrócił na środek obrony. W sezonie 1955/1956 Leeds walczyło o awans do angielskiej ekstraklasy. Charles zagrał osiem meczów w roli stopera, cztery na prawej obronie, 14 jako środkowy pomocnik i 15 jako napastnik, strzelając łącznie 29 bramek. W najwyższej lidze znów wrócił do ataku i trafił 38 razy – opisywał jego boiskowe wędrówki “Guardian”.
Tak uniwersalnego zawodnika w Anglii jeszcze nie widziano. Legendy tamtejszej piłki opisywały go zarówno jako najlepszego obrońcę, jak i jako czołowego napastnika. – To najlepiej grający głową zawodnik, jakiego widziałem w życiu – mówił o nim Jack Charlton. Był gwiazdą ligi, a zarabiał 18 funtów tygodniowo. Kiedyś właściciel Leeds w podzięce za kapitalny występ kazał mu zatankować samochód do pełna na jego koszt. Charles odparł, że chętnie to zrobi, ale jest mały problem: nie ma samochodu. Miał za to wiele kobiet. – John zawsze wyglądał jak jakiś grecki bóg. Bez problemu mógłby zostać bokserem, albo grać w rugby. W zasadzie mógłby być kim tylko by zechciał – opisywał kolegę z szatni Terry Medwin.
– Wyglądał jak sportowa wersja Marlona Brando. Budowa boksera wagi półciężkiej, nogi tancerza [być może dlatego, że trener Buckley kazał drużynie ćwiczyć balet – przyp.].
– Wydolność tygrysa i instynkt kobry – to z kolei zachwyty włoskiego dziennikarza, Bruno Roghiego.
Zacznij obstawiać zakłady w Fuksiarz.pl!
Poza tym, John Charles wyróżniał się swoim zachowaniem. Mimo że był drągalem, który mógł przestawiać każdego na boisku, mimo że rywale niemiłosiernie go kopali, zawsze grał fair. – Jeśli muszę kogoś znokautować, żeby móc grać bez przeszkód, wolę nie grać wcale – powtarzał.
I za to wszyscy go cenili.
John Charles, czyli legenda Juventusu
Umberto Agnelli na przykład był gotowy przychylić mu nieba. Sam podróżował do Walii, żeby oglądać jego mecze. Wysyła do niego Gigiego Peronace, włoskiego agenta piłkarskiego i – jak wieść niesie – sprawnego krętacza, który obiecywał zawodnikowi złote góry. W kontrakcie z Juventusem zapisano Charlesowi luksusową willę, szyte na miarę ubrania dla całej rodziny i wielkie premie za wygrane i zdobyte bramki. John nie mógł takiej oferty odrzucić, ale rzekomo na przeprowadzkę skusił się już wcześniej i nawet bez tych bonusów postawiłby na Italię. Przekonały go… włoskie kelnerki w hotelu, w którym spotkał się z działaczami Starej Damy. Zanim Agnelli z ekipą przybył na miejsce, Charles wpadł po uszy. A potem wpadł po uszy po raz drugi, gdy zobaczył tłum włoskich kibiców na lotnisku, którzy krzyczeli, że przyleciał ich zbawiciel.
Premia za podpisanie kontraktu z Juventusem poszła na samochód. Żeby gwiazdor w końcu miał co zatankować. Tyle że napastnik trochę się nie zorientował, z kim ma do czynienia. – Kupiłem sobie nowiuśkiego Citroena. Piękna fura. Ale niedługo potem pomyślałem sobie, że jestem idiotą. Przecież mówiono mi, że rodzina Agnellich to właściciele koncernu samochodowego. Kupiłem nowe auto, a zaraz potem przysłali mi pięknego Fiata. Wyrzuciłem pieniądze w błoto – opowiadał.
Na szczęście na boisku szło mu lepiej niż w inwestycjach. Juventus po zajęciu dziewiątego miejsca w lidze ściągnął jego i Omara Sivioriego, żeby bić się o najwyższe cele. Wyszło wyśmienicie, bo rok później “Stara Dama” była mistrzem, a John Charles został królem strzelców Serie A z 28 golami na koncie. W Italii było tylu świetnych defensorów, że w końcu nie musiał się martwić wędrowaniem po pozycjach. – Wspaniały zawodnik, jeden z najlepszych, z jakim kiedykolwiek grałem. Był inteligentny, a jednocześnie szalony. Chyba tylko Alfredo di Stefano był lepszy od niego. Za czasów gry w Turynie kibice mieli dwóch idoli: papieża i Charlesa. Ci, którzy byli komunistami, zamiast papieża podziwiali Stalina i Charlesa – wspominał Siviori, kompan z boiska.
Cashback bez obrotu do 500 PLN? Sprawdź bonus na start w Fuksiarz.pl
Włoch wiedział, o czym mówi, bo w 1959 roku John Charles zajął trzecie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki. Wygrał właśnie di Stefano. Walijski snajper ładował dla Juventusu kolejne gole. 19, 23, 15. We Włoszech żył jak król – jeździł szybkimi samochodami, jadał w najlepszych restauracjach, ponoć kiedyś zostawił kelnerce 500 funtów napiwku. Pewnie była jedną z tych, które zachęciły go do przenosin na południe Europy.
Na boisku wciąż grał z klasą. Kiedy w jednym ze spotkań twardzi obrońcy z Serie A nie dawali mu żyć, zaczął prosić kolegów z drużyny, żeby ustawili ich do pionu. Twierdził, że on nie może, jemu nie wypada, bo ze swoimi warunkami fizycznymi może zrobić im poważną krzywdę. Siviori nigdy nie rozumiał, jak John zachowuje zimną krew. On potrafił rzucać się do rywali z pięściami.
– Testowano go do granic możliwości. Po czasie każdy widział już, że kopnięcia, stemple, łokcie wbijane w brzuch, a nawet plucie i szczypanie nie działają, więc próbowano gierek psychologicznych. Benito Lorenzi z Interu przez cały mecz wyzywał brytyjską królową, próbując wkurzyć Charlesa. Ten w końcu mu odpowiedział: słuchaj, ja jestem Walijczykiem. My nie uznajemy królowej – wspomina włoska prasa.
Ponoć jedynym skandalem z jego udziałem była sytuacja, w której… uspokajał Sivioriego. Charles miał sprzedać Omarowi liścia za to, że ten znowu wdał się w bójkę z rywalem. Inna wersja mówi o tym, że ciosu nie było, ale John musiał stanowić żywy kaftan dla kolegi, bo ten dostał czerwoną kartkę i zamierzał poważnie pobić arbitra, więc lepiej zaciągnąć go z boiska. A wymiary Charlesa doskonale pasowały do przeniesienia awanturującego się człowieka i wybicia mu głupich pomysłów z głowy.
Zostań Fuksiarzem i zarejestruj się TERAZ!
W Italii zaczęto go nazywać Il gigante buono. Dobry olbrzym. Przez całą karierę nigdy nie zobaczył kartki i nie wyleciał z boiska. Zdobył za to trzy tytuły mistrzowskie i dwa Puchary Włoch z Juventusem, a Agnelli z miłą chęcią dawał mu podwyżki. Żartował przy tym, że jeśli Charles dalej będzie grał tak dobrze, nie wyrobi z produkcją Fiatów, bo jego kontrakt pochłaniał sporą część klubowego budżetu.
Charles – więcej niż piłkarz
– John Charles był kimś o wiele więcej niż tylko piłkarzem: stał się mityczną osobowością, legendą, która do dziś jest na ustach wszystkich tifosich Juventusu oraz pasjonatów włoskiej piłki. Charles był supergwiazdą, bohaterem, wzorem do naśladowania dla milionów kibiców, zawodników, a nawet tych, którzy zupełnie nie interesowali się futbolem. Pozostaje wzorem, do którego porównuje się wszystkich zagranicznych piłkarzy, a w szczególności brytyjskich. Przykładem na boisku (poprzez stereotyp lojalności, odwagi oraz zwyczajnej siły fizycznej) i poza nim (był skromny, hojny i “łagodny”, uwielbiał też bawić się z czworgiem swoich dzieci). Żaden inny brytyjski zawodnik nie zdołał zbliżyć się do jego mitu, a kontrast pomiędzy nimi był aż nadto widoczny – pisze o Walijczyku John Foot w książce “Calcio”.
Niestety, nic nie mogło wiecznie trwać. Napastnik przybył do Italii w wieku 26 lat, więc piąty sezon w jego wykonaniu zdecydowanie wskazywał już na powolny koniec kariery. Walijczyka nękały kontuzje, przestał seryjnie strzelać, a Juventus spadał w tabeli ligowej. Z racji tego, że przez lata zarabiał bardzo dobre pieniądze, w obliczu problemów najłatwiej było zrezygnować akurat z jego kontraktu. Tak też się stało, więc Charles, który o samym sobie pisał, że stał się Włochem, musiał wrócić do domu. Później spróbował jeszcze swoich sił w Romie, jednak bez powodzenia. W ojczyźnie grał w niższych ligach, m.in. dla Cardiff, gdzie rzekomo zapisał się w historii golem z rzutu wolnego z 75 metrów. Karierę zakończył dopiero po 40-stce, ale nie cieszył się spokojną emeryturą.
– W Anglii wszyscy uważali, że Charles ma dużo pieniędzy. Oczywiście zarabiał dobrze, ale na swoje nieszczęście bardzo kiepsko inwestował. Miał restaurację w Turynie, która przynosiła ogromne straty, aż w końcu splajtowała – czytamy w “Calcio”. John niezbyt często udzielał się publicznie, więc sprawiał wrażenie zapomnianego. Mimo że we Włoszech nadal był świetnie wspominany, a rodzina Agnellich pomagała mu nawet, kiedy został bankrutem. Nękały go problemy zdrowotne i rodzinne. Rozpadło się jego małżeństwo, choć wkrótce ożenił się po raz drugi.
Pożegnanie godne mistrza
John Charles miał też poczucie niedosytu, jeśli chodzi o sukcesy międzynarodowe. Z Juventusem w Europie wiele nie ugrał, z Walią niby zaliczył jedyny w historii występ na mundialu, tyle że jego drużyna narodowa wygrała tam tylko jeden mecz: play-off o wyjście z grupy. Wyspiarze stoczyli kapitalny bój z Brazylią, długo zatrzymując Pelego wraz z ekipą gwiazd z Ameryki Południowej, jednak Charles ominął ten wielki mecz, bo Węgrzy przekopali go tak, że nie dał rady pojawić się na boisku [mówił później, że starcie z nimi to najgorszy mecz, w jakim uczestniczył – przyp.].
Zdawało się jednak, że on sam nie wie, jaką legendą jest owiana jego osoba. Istnieją opowieści o tym, jak przedstawiał się późniejszym gwiazdom ligi angielskiej, zaznaczając, że pewnie go nie znają, ale też kiedyś grał w piłkę.
Oni tylko wybałuszali oczy – przecież jesteś John Charles, byłeś moim idolem!
O tym, że faktycznie był wielki, najlepiej świadczą ostatnie chwile jego życia. John wybrał się na wywiad do Włoch, jednak tuż przed nim dostał ataku serca. Trzeba było amputować mu nogę. Juventus sfinansował każdy zabieg i badanie, jakiego potrzebował, a następnie wysłał go prywatnym samolotem do domu, razem z dwójką lekarzy, którzy codziennie mieli się nim zajmować. To nie wystarczyło, John niedługo później zmarł. Po jego śmierci i na stadionie w Turynie i w Rzymie zarządzono minutę ciszy. Mimo że w Romie rozegrał tylko 10 spotkań, uczczono go jak legendę klubu. Włosi podkreślali, że to rzadkość w przypadku zagranicznych piłkarzy.
Jego pogrzeb też był wzruszającą ceremonią. Zjechały się na niego legendy futbolu z całej Europy. Mark Hughes, była gwiazda Manchesteru United, powiedział, że to najlepszy walijski piłkarz, jaki się kiedykolwiek urodził. – W jego towarzystwie zawsze czułeś się przyjaźnie. To była wielka osobowość, świetny człowiek. Za jego czasów było niewiele transmisji z meczów, ale kiedy go oglądałem, miałem wrażenie, że wyprzedzał swoje czasy. Zawsze się zastanawiamy, jak gwiazdy sprzed lat radziłyby sobie w obecnym futbolu. Jestem pewien, że John byłby w nim tak samo skuteczny – stwierdził.
– Był niezwykłą postacią, jakby z innego świata. To ze względu na jego ludzkie cechy. Był wspaniały i jako przyjaciel i jako kolega z zespołu. To jedna z najbardziej lojalnych i uczciwych osób, jakie spotkałem. Trzymał całą drużynę w całości, ze względu na niego nikt nie potrafił się kłócić, czy to na boisku, czy poza nim – opowiadał Giampiero Boniperti.
Pisano o nim wiersze, nagrywano piosenki. Walijczycy, którzy później trafili do Włoch – Ian Rush i Aaron Ramsey – nawiązywali do swojego wielkiego rodaka i jego osiągnięć. Mówili o nich z dumą.
Nic dziwnego. Nawet dziś, gdy Walia doczekała się świetnego pokolenia, wiele osób twierdzi, że do klasy Charlesa – boiskowej i życiowej – nikt z nich nawet się nie zbliżył.
SZYMON JANCZYK
fot. Wikipedia (za Sport Mediaset), Juventus.com, FIFA