Jeszcze niedawno mogliśmy się zastanawiać, czy przypadkiem formuła z Markiem Papszunem w Rakowie Częstochowa się nie wyczerpała. Teraz jednak Medaliki są na fali wznoszącej. Z ostatnich ośmiu meczów na wszystkich frontach wygrały aż sześć i tylko fatalny występ w Krakowie wprowadza pewien element brzydoty do bardzo ładnego obrazu. Tym razem ekipa spod Jasnej Góry podbiła Białystok i zaczyna doganiać czołówkę.

Można było zakładać, że Raków sporo dziś pokaże, bo determinował to zespół gospodarzy. Jagiellonia pod rządami Adriana Siemieńca ma w swej naturze odważne granie, więc zostalibyśmy mocno zaskoczeni, gdyby – wzorem wielu innych drużyn Ekstraklasy – chciała oddać piłkę częstochowianom, żeby ci się martwili i nie mogli liczyć na fazy przejściowe czy wysokie odbiory.
I tak też wyszło w praktyce. Jaga zaczęła od super akcji napędzonej przez Jesusa Imaza, ale wszystko zepsuł Kamil Jóźwiak, który najpierw trochę wygonił się od bramki, a potem jego przewidywalny strzał został zablokowany przez Bogdana Racovitana. Groźniejszego ataku do przerwy w jej wykonaniu już nie oglądaliśmy.
Jagiellonia Białystok – Raków Częstochowa 1:2. Dzień konia Oskara Repki
Raków szybko uporządkował sobie mecz i zaczął grać po swojemu, a przeciwnik modelowo mu się wystawiał. W odstępie minuty Miłosz Piekutowski dwukrotnie za krótko rozgrywał miękkimi wybiciami, przez co goście zbierali piłkę i oddawali groźne strzały, które bramkarz Jagiellonii efektownie wybijał do boku. Później miał szczęście, że Michael Ameyaw nawet nie trafił w futbolówkę po zaskakująco dobrej centrze Apostolosa Konstantopoulosa.
Nic już jednak nie uratowało Piekutowskiego, gdy Ameyaw świetnie dośrodkował z rzutu rożnego. Bramkarz Jagi zaliczył pusty przelot na przedpolu, a Taras Romanczuk kompletnie nie kontrolował wydarzeń za swoimi plecami. W efekcie inteligentnie poruszający się Oskar Repka po strzale głową z najbliższej odległości cieszył się ze swojego pierwszego gola.
Pierwszego, bo tego dnia pomocnik Rakowa wyjątkowo łatwo dochodził do sytuacji. Jeszcze przed zejściem na przerwę piłka po jego kolejnym uderzeniu obiła słupek. Nie wpadło wtedy, to wpadło zaraz po zmianie stron. Zamieszanie w polu karnym, kiks, rykoszet i na koniec Repka tyleż mocno co precyzyjnie przymierzył w dalszy róg i goście w wymarzony sposób rozpoczęli drugie 45 minut.
A właściwie – 65 minut. Tyle w praktyce śledziliśmy drugą część spotkania. Wszystko przez to, że Paweł Raczkowski na długo przerwał zawody, gdy na trybunach dostrzegł transparenty białostockich kibiców na temat Bartosza Frankowskiego. Cóż, na trybunach wiele razy oglądaliśmy mocniejsze hasła, na przykład gloryfikujące bandytów czy zabójstwa kibiców i wtedy sędziowie nie reagowali. Wystarczyło jednak napisać coś o jednym z nich i nagle włącza się nieugiętość. Brak konsekwencji panowie.
W kwestii sędziów! pic.twitter.com/QbEyJ0KYd6
— Jagiellonia.net (@JagielloniaNet) November 2, 2025
Później jeszcze doszło do małej awantury przy linii bocznej po starciu Pozo z Makuchem i koniec końców granie mocno nam się wydłużyło.
Jesus Imaz ma nad czym myśleć
Od tego momentu w ofensywie istniała już tylko Jagiellonia. Jeszcze przed tą nawałnicą Jóźwiak trafił w słupek. Przez ostatnie pół godziny Raków już niemalże nie wychodził z własnej połowy. Kilka razy Oliwiera Zycha straszył Oskar Pietuszewski, ale najbardziej ma czego żałować Jesus Imaz. Hiszpan miał dziś fatalnie nastawiony celownik. Gdy Wdowik idealnie znalazł go po stałym fragmencie, źle przymierzył głową. Gdy Pululu dostrzegł go w polu karnym, kopnął tak, jakby nie jadł i obiadu, i śniadania. Mimo obiecujących pierwszych minut Imaza, całościowo zawiódł i to mocno.
Nie tylko zresztą on. Pozo był beznadziejny we wrzutkach i dalekich podaniach. Lozano tym razem nie ogarniał w środku pola, a Romanczuk był niewiele lepszy. Pewności w bramce nie dawał Piekutowski.
Mimo to na koniec Jagiellonia ma prawo czuć olbrzymi niedosyt. Z samego xG wychodziły jej ponad dwa gole i choć długo męczyła się w ofensywie, od pewnego momentu dusiła Raków niemiłosiernie. Ten jednak jakoś to wytrzymał i ostatkiem sił dowiózł wynik. Znów jednak zapłacił za to kontuzją ważnego zawodnika. Jean Carlos Silva bez udziału rywala pechowo upadł w polu karnym i uszkodził sobie bark. Nie zapowiada się na szybki powrót do gry.
Zmiany:
Legenda
CZYTAJ WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Nokaut! Arka wzięła ochraniacze, ale zapomniała o gardzie
- Lech Poznań u siebie to kompletne kasztany
Fot. Newspix