Były już trener Legii Warszawa był trochę jak dziecko, któremu wiecznie coś nie wychodzi i zawsze ma tę samą wymówkę. Edward Iordanescu regularnie powtarzał, że za późno dostał 10 zawodników. Próbował przekonać nas, że w takich okolicznościach niczego nie da się zrobić. Są jednak w tej lidze trenerzy, którzy, zamiast lamentować, pracują. A później cieszą się, gdy pozyskany 2 września piłkarz strzela pięć goli w sześciu meczach, choć wcale nie jest napastnikiem.

Przegrany 1:2 po dogrywce mecz 1/16 finału Pucharu Polski z Pogonią Szczecin był ostatnim dla Edwarda Iordanescu w roli trenera Legii Warszawa. Na konferencji prasowej wróciła „stara śpiewka”, czyli narzekanie przez rumuńskiego szkoleniowca na fakt, że zdecydowana większość letnich nabytków przyszła do klubu późno. Jego zdaniem, za późno, przez co nie miał czasu, by je efektywnie wprowadzić do drużyny.
– Mamy 10 zawodników, którzy nie byli z nami w pełnym treningu. Mamy takich piłkarzy, jak Kacper Urbański, którego musieliśmy zdjąć w drugiej połowie, bo tracił energię, przed chwilą grał z Lechem, trzy dni wcześniej. Jeśli masz 10 nowych graczy, którzy nie byli podczas przygotowań i przychodzą w trakcie sezonu, to masz przed sobą dużo wyzwań. I dzieją się takie rzeczy, które wydarzyły się także w czwartek. Są pewne rzeczy, które chciałem zrobić inaczej, ale kontekst sprowadził nas do tego miejsca – tłumaczył dziennikarzom rumuński trener.
Takie słowa nie świadczą najlepiej o Edwardzie Iordanescu. Wystarczy spojrzeć na Jagiellonię Białystok
Trochę go rozumiemy, bo na pewno utrudnia to proces szkoleniowy, ale powtarzanie tego w kółko jako wymówki, mimo wszystko, nie świadczy o nim najlepiej. Tym bardziej, że do Legii ściągnięto naprawdę uznanych zawodników, a inne kluby potrafią lepiej i szybciej wprowadzić do zespołu nowego gracza.
Liderem Ekstraklasy jest Górnik Zabrze, który latem kadrę domykał dość szybko. Nieco inaczej było w przypadku drugiej w tabeli Jagiellonii Białystok. Niektórzy zawodnicy trafiali do niej na początku września, a mimo to potrafią prezentować się świetnie. Adrian Siemieniec woli pracować, niż żalić się, w jak niełatwych okolicznościach przyszło mu działać.

Adrian Siemieniec
Pierwszym letnim nabytkiem Legii był Petar Stojanović. Jego transfer ogłoszono oficjalnie 1 lipca, ale piłkarz miał spore zaległości i przez pewien czas nie mógł ćwiczyć z pełnym obciążeniem.
W przypadku kolejnych ruchów wyglądało to tak:
- Mileta Rajović – 15 lipca
- Arkadiusz Reca – 18 lipca
- Damian Szymański – 14 sierpnia
- Henrique Arreiol – 15 sierpnia
- Ermal Krasniqi – 25 sierpnia
- Kamil Piątkowski – 30 sierpnia
- Noah Weisshaupt – 1 września
- Kacper Urbański – 2 września
- Antonio Colak – 2 września
Pięć z dziesięciu ruchów dopięto po 24 sierpnia. Nie jest to zbyt komfortowe, choć z drugiej strony mówimy w tym gronie o dwóch Polakach, którzy lepiej lub gorzej znają naszą ligę, i o Colaku, który wcześniej występował w Lechii.
Przyszli do Jagiellonii we wrześniu i już grają świetnie
A teraz spójrzmy na analogiczne zestawienie w Jagiellonii Białystok. Tu pierwszym ściągniętym zawodnikiem był Dimitris Rallis, którego pozyskanie z Heerenveen ogłoszono 1 lipca, tak samo jak Stojanovicia. A teraz pozostałych 12 zawodników, którzy zasilili pierwszy zespół ekipy z Podlasia:
- Louka Prip – 1 lipca
- Dawid Drachal – 1 lipca
- Bartłomiej Wdowik – 1 lipca
- Bernardo Vital – 3 lipca
- Yuki Kobayashi – 3 lipca
- Alex Cantero – 7 lipca
- Alex Pozo – 15 lipca
- AZ Jackson – 23 lipca
- Youssuf Sylla – 31 sierpnia
- Sergio Lozano – 2 września
- Andy Pelmard – 8 września
- Kamil Jóźwiak – 11 września
Oczywiście, Jagiellonia generalnie budowała kadrę szybciej niż Legia, w czym spora zasługa jej dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego. 18 lipca, w pierwszej kolejce obecnego sezonu, zespół Siemieńca poległ na własnym boisku z Bruk-Betem Termaliką aż 0:4, a mogło być nawet jeszcze wyżej. Zespół wyglądał na ewidentnie niezgrany, brakowało zrozumienia i automatyzmów. Trudno się dziwić, bo z Jagiellonii wielu ważnych w sezonie 2024/2025 zawodników odeszło. Gdyby porównać oba zespoły, Jaga osłabiła się bardziej niż Legia.
Ale kojarzycie, by Siemieniec po dotkliwej przegranej z Bruk-Betem stawiał się w roli ofiary i mocno akcentował fakt, że za późno dostał odpowiednich piłkarzy? Nie, mówił co prawda, że potrzebuje czasu, ale Jagiellonia po tamtym spotkaniu była niepokonana w… 18 kolejnych meczach. Ograł ją dopiero Górnik w Zabrzu, przy wyraźnej pomocy sędziego Bartosza Frankowskiego.
W dodatku ostatni zawodnicy trafili do Jagiellonii później, niż nowi gracze do Legii. Skupmy się na dwójce. Andy Pelmard szybko zaczął pokazywać klasę na polskich boiskach. Wydaje się, że może Jagiellonii dać więcej niż Enzo Ebosse. Wskoczył do pierwszej jedenastki już 19 września i gra nieźle albo bardzo dobrze. Ok, pewnie jest mu trochę łatwiej, bo gra rzadziej, nie występuje w europejskich pucharach, ale i tak warto to docenić.
Sergio Lozano? Najwidoczniej nie potrzebuje zbyt wiele czasu na adaptację. W Ekstraklasie i Pucharze Polski w sześciu meczach strzelił już dla Jagiellonii pięć goli, a mówimy o środkowym pomocniku. 5 października i spotkanie domowe z Koroną Kielce (3:1)? Ładuje dwa gole. 18 października i starcie z Arką Gdynia (4:0)? Dokłada kolejne trafienie. I jeszcze na dodatek wczoraj, w 1/16 finału Pucharu Polski, Hiszpan wchodzi na boisko w drugiej połowie meczu z Miedzią w Legnicy (3:2) i potrzebuje ledwie kilkunastu minut, by dwukrotnie trafić do siatki. W tym tekście pisaliśmy, że Siemieniec najwidoczniej ma w swojej drużynie kolejnego kozaka. Mógłby narzekać, skarżyć się, a on woli pracować. I cieszyć się z kolejnych goli Lozano.

Sergio Lozano
Kamil Piątkowski i Damian Szymański obniżyli loty w Legii Warszawa
Poza tym już sama narracja Iordanescu, że Legia gra źle i ma problemy, bo poszczególni piłkarze trafiali do niej zbyt późno, nie do końca trzyma się kupy. Trzymałaby się bardziej, gdyby oni od początku mieli braki, wyglądali źle. Ale przecież taki Kamil Piątkowski zaczął w Legii dobrze, nawet bardzo, ale później w Lubinie strzelił samobója i dotknął piłki ręką, by przeciwko Pogoni co prawda trafić do siatki, ale jednocześnie nie popisać się przy dwóch golach dla przeciwnika. Podobnie Damian Szymański – on też tuż po transferze wyglądał solidnie, a teraz obniżył loty.
Widząc Iordanescu na konferencjach prasowych, śledząc jego wywiady i przekaz kierowany do rumuńskich mediów, patrzyło się w ostatnich tygodniach na człowieka zagubionego, zgorzkniałego i nie mającego pomysłu. Skoro my to widzieliśmy, na pewno odczuwali to również piłkarze. Nie pomagały sytuacje na treningach, kiedy informował zawodników, żeby odbyli gierkę, ale nie przekazywał im kolejnych informacji, na które czekali.
Może, zamiast przekonywać świat, że winne wszystkiemu były zbyt późne ruchy transferowe, warto czasami zastanowić się nad tym, czy to własne poczynania nie miały dużego wpływu na to, że zawodnicy grają coraz gorzej. Rumun mówi wiele o transferach, a spójrzmy na tych, którzy byli już w Legii. Czy Iordanescu, wyłączając Jeana-Pierre’a Nsame, sprawił, że jakikolwiek piłkarz gra w tym sezonie lepiej, niż w ubiegłym? Do głowy przychodzi wyłącznie Kacper Tobiasz.
Bramkarz. No właśnie.
Rumun zostawia Legię na 10. miejscu w tabeli. Poza Pucharem Polski. Z trzema punktami w dwóch spotkaniach Ligi Konferencji. Jagiellonia, gdyby nie ślepota Frankowskiego, jego asystenta i arbitrów na wozie VAR, byłaby być może przed tą kolejką liderem Ekstraklasy. I tak jest bardzo wysoko. Gra dalej w Pucharze Polski, a w Lidze Konferencji ma punkt więcej od Legii. Potrafiła zremisować na trudnym terenie w Strasbourgu.
To jest ta różnica.
JAKUB RADOMSKI
Fot. Newspix.pl