Faworyt do mistrzostwa jest jeden, choć chętnych na odebranie mu przyjemności płynącej z obrony tytuły co najmniej kilku. Fenomenalny Luke Littler rusza w Alexandra Palace na misję, której hasło brzmi: „znowu wygrać”. Bo w ostatnich kilkunastu miesiącach 18-letni Anglik właściwie tylko tym się zajmuje. Na Littlera i spółkę czeka nowy format mistrzostw, który może dać nam nieco interesujących rzeczy. Czekają też Polacy, bo w tegorocznych mistrzostwach świata w darcie wystąpi ich aż trzech. Jak więc zapowiada się rozpoczynający się dziś turniej?
Czas na darta. Ruszają mistrzostwa świata!
Grudzień i początek stycznia to już w wielu polskich domach ten czas, gdy odkurza się lotki, na powrót wiesza tarczę na ścianę i próbuje być jak Michael van Gerwen, Phil Taylor czy – ostatnio – Luke Littler. Mistrzostwa świata w darcie w ostatnich latach przebojem wdarły się do całkiem masowej świadomości. W tym roku zrobią to zapewne po raz kolejny, bo to turniej w swojej atmosferze magiczny. Magiczne mogą być też wyczyny wspomnianego Littlera, a my mamy nadzieję, że nieco magii w tym świątecznym okresie dodadzą nam też występy polskich zawodników.
I to właśnie od Polaków omawianie tej imprezy zaczniemy.
Biało-Czerwoni będą mieli problemy
Trzech Polaków. Tylu zobaczymy na tegorocznych mistrzostwach świata. Choć słowo „tegorocznych” jest nie w pełni prawdziwe, bo mistrzostwa kończą się już w 2026 i to ten rok mają w nazwie… to raczej spodziewamy się, że Biało-Czerwoni pożegnają się z nimi jeszcze w 2025. Nie oszukujmy się – w świecie darta dopiero gonimy nie tylko Brytyjczyków i Holendrów, ale też wiele innych nacji.
Widać jednak, że Polska się dartersko rozwija.
W ostatnich dziesięciu edycjach (należy tu jednak dodać, że mistrzostwa powiększały się w tym czasie pod względem liczby uczestników) występy Polaków wyglądały tak:
- 2016: Polacy nie grali,
- 2017: Polacy nie grali,
- 2018: Krzysztof Ratajski (I runda),
- 2019: Krzysztof Ratajski (I runda),
- 2020: Krzysztof Ratajski (III runda),
- 2021: Krzysztof Ratajski (ćwierćfinał),
- 2022: Krzysztof Ratajski (II runda),
- 2023: Krzysztof Ratajski (III runda), Sebastian Białecki (I runda),
- 2024: Krzysztof Ratajski (III runda), Radek Szagański (II runda), Krzysztof Kciuk (I runda),
- 2025: Krzysztof Ratajski (III runda).
Zeszły rok był więc pierwszym, w którym nastąpił spadek liczby Polaków na MŚ, ale można uznać go za wypadek przy pracy. W tym sezonie będzie bowiem jak w rekordowym 2024 – w Alexandra Palace zobaczymy trójkę naszych rodaków. Z tą różnicą, że Szagańskiego zastąpi Białecki. Sebastian jest zresztą najbardziej utalentowanym z naszych reprezentantów, przy tym jednak – skazanym na porażkę. W pierwszej rundzie trafił bowiem na rankingową „4”, Stephena Buntinga, jednego z ulubieńców publiki.
Jak mówi Kuba Łokietek, komentator darta, którego zresztą będzie można usłyszeć przy meczu Polaka (ten w niedzielę):
– Granie z jednym – przynajmniej rankingowo – z czterech najlepszych zawodników, to trudna sprawa. Nawet jeśli teraz Bunting jest nieco gorszy, to nadal ścisła światowa czołówka. Szanse Sebastiana na pewno będą mocno ograniczone. Nie ma co się nastawiać na bardzo pozytywny wynik. Wszystko co Sebastian ugra – każdy set – to już będzie duża niespodzianka.
Inna sprawa, że Białecki ma za sobą naprawdę pozytywny sezon. Wygrał niespodziewanie jeden z turniejów PDC Players Championship, drugi raz w karierze był w półfinale mistrzostw świata do lat 23 (kilka dni temu obchodził 22. urodziny), zaliczył kilka niezłych zwycięstw, w tym na przykład z Robem Crossem. Był też w stanie – choć wynik (1:6) niekoniecznie na to wskazuje – postawić się Gerwynowi Price’owi. A i Cross, i Price to byli mistrzowie świata.
Z Buntingiem zapewne przegra. Sam zresztą mówił, na kanale Dartomania, że był nieco zły na to losowanie.
– Pierwsza reakcja? Zdenerwowałem się troszeczkę. Po ostatnim weekendzie czułem, że chciałbym trafić kogoś w zasięgu w I rundzie, odhaczyć wygraną, a potem mógłbym już dostać byle kogo. A to losowanie nieco zepsuło mi morale. Choć wiem, że jestem w stanie rywalizować z najlepszymi na świecie.
Po Białeckim jednak, mimo wszystko, niewiele oczekujemy, ale podkreślmy – tylko ze względu na losowanie. Ogółem to chłopak o sporym talencie, który za niedługo powinien być naszym najlepszym darterem. Po drugiej stronie barykady stoi Krzysztof Kciuk. On od lat gdzieś tam puka do PDC [Professional Darts Corporation], raz wypadając, raz na powrót będąc wśród graczy federacji. Na karku ma już 45 lat, a w MŚ zagra po raz trzeci, ale i w 2010, i w 2024 roku swoje mecze przegrywał. Tym razem wrócił na turniej nieco szybciej, niż po 14 latach. Może więc wykorzysta doświadczenia sprzed dwóch lat.
Tym bardziej, że losowanie ma niezłe. Przy tarczy stanie z nim William O’Connor. Niezły darter, mający za sobą całkiem udany sezon, ale żaden gość z gatunku tych, z którymi nie ma się szans. Przy dobrym meczu Kciuk może pokusić się o wygraną i już to byłby dla niego ogromny sukces. By się jednak przekonać, czy wygrać się uda, musimy poczekać do… przyszłego piątku, 19 grudnia. Pierwsza runda w tym roku będzie bowiem wyjątkowo długa – ale do tego przejdziemy za chwilę.
Teraz musimy jeszcze poruszyć wątek innego Polaka – Krzysztofa Ratajskiego. Nie ma wątpliwości, że na ten moment to najlepszy polski darter w historii. Wygrał kilka turniejów, był w ćwierćfinale MŚ. W tym roku… nie liczymy na powtórkę. III runda byłaby w porządku i jest jak najbardziej w zasięgu Polaka. Temu w meczu otwarcia wylosowano spotkanie z Alexisem Toylo, czyli gościem, z którym grał też rok temu i nabił w czasie tego spotkania dobrych kilka tysięcy kroków.
Toylo rzuca bowiem piekielnie wolno, a Ratajski obrał strategię chodzenia, by nie zdrętwiały mu nogi i by nie dać się rywalowi rozproszyć. Podziałało, bo wygrał wtedy dość łatwo i w sumie tego samego oczekujemy w tym roku. Ale przygotujcie się, że w kolejny czwartek możecie spędzić trochę czasu przed ekranem. Jak mówi Łokietek:
– Ten mecz wrzucono jako ostatni sesji wieczornej, trudno było sobie wyobrazić taką sytuację, ale chyba PDC nauczona nieco przeszłością, pomyślała, że jednak lepiej nie kusić losu i nie wrzucać tego na początek sesji popołudniowej. Bo to spotkanie, które może nieco się rozjechać. A to nie jest tak, że Toylo na pewno przegra wszystkie sety. Jeśli jakiegoś ugra, to może się to spotkanie przeciągnąć.
W każdym razie – Ratajski powinien awansować do II rundy, a tam spotkać rozstawionego z „24” Ryana Joyce’a, który na pewno jest w jego zasięgu. Stąd dojście do trzeciego meczu powinno być dla Krzysztofa celem. Tym bardziej, że od trzech lat właśnie tę rundę osiąga. Dobrze byłoby co najmniej podtrzymać tę serię.
Nowy format sprzyja niespodziankom i… kobietom?
Dwukrotnie wspomniano już mimochodem o tym, że pierwsza runda będzie w tym roku wyjątkowa. A to dlatego, że w turnieju o mistrzostwo świata wystąpi 128 osób. Jeszcze dekadę temu było ich tylko 72, potem ponad 90. Teraz – po raz pierwszy w historii – turniej powiększono, a przy okazji zdecydowano, że wszyscy zagrają od I rundy. Wcześniej najlepsi gracze omijali pierwszą rundę, przechodząc automatycznie do drugiej. Skorzystał z tego kilkukrotnie i Krzysztof Ratajski.
Teraz takich luksusów nie ma. Czy to dobrze? Mówi Łokietek:
– Większość kibiców pewnie jest zadowolona. PDC też, bo to więcej uczestników, więcej sesji, czyli więcej pieniędzy. Na pewno to sprawiedliwe, bo wszyscy grają od tej samej rundy. Natomiast mam mieszane uczucia, bo wydaje mi się, że mistrzostwa tracą w ten sposób nieco ze swojej elitarności. Bo jeśli mamy 128 „kartowiczów”, którzy są członkami tej elity, a tyle samo osób wystąpi na mistrzostwach, to się to wszystko rozmywa. Oczywiście, nie każdy, kto ma kartę, na tym turnieju zagra, ale pewnie będzie to około 75% takich zawodników. To wpływa na prestiż tej imprezy i wydaje mi się, że jest ona w tej chwili na granicy „przyzwoitości”.
W tej chwili dyskusja o nowym formacie mistrzostw świata PDC – to ważne podkreślenie, w darcie jest więcej federacji i więcej turniejów o miano mistrza świata, ale ten jest największy i najważniejszy – przypomina trochę rozmowy o powiększaniu mistrzostw Europy czy świata w piłce nożnej. To proces z jednej strony nie do zatrzymania, z drugiej – na papierze – obniżający poziom. W czasie ostatnich kilku Euro przekonaliśmy się jednak, ze jeśli coś to rozszerzanie wniosło, to na pewno pozwoliło wielu ekipom raz, że się tam w ogóle dostać, a dwa – zaskoczyć rywali.
Niespodzianek bowiem nie brakowało. Nie zabrakło też drużyn, które grały świetnie, nawet jeśli przegrywały. Czy więc na MŚ w darcie możemy spodziewać się podobnego efektu? Wydaje się, że tak. Choć równocześnie może się okazać, że wiele ze spotkań zakończy się bardzo jednostronnym zwycięstwem faworyta. O efekcie przekonamy się dopiero z czasem, począwszy od pierwszych meczów, które już dziś – 11 grudnia.
Z całą pewnością jednak nowy format sprzyja kobietom, bo dla tych zarezerwowano aż pięć miejsc. To dobre dla promocji – i oglądania, i grania – darta wśród kobiet. Jednak czy zawodniczki coś do tego świata wniosą? Cztery z nich – Fallon Sherrock (pierwsza w historii, która wygrała mecz na MŚ PDC), Lisa Ashton, Gemma Hayter i Noa-Lynn van Leuven – furory raczej nie zrobią. Inaczej ma się jednak sprawa z Beau Greaves, trzykrotną mistrzynią świata kobiet, która w poprzednich latach odpuszczała udział w MŚ PDC właśnie na rzecz turnieju kobiecego.

Beau Greaves. Fot. Newspix
Teraz się w Alexandra Palace pojawi. I wielu mówi, że może osiągnąć spory – jak na oczekiwania – sukces. Eksperci są też zgodni, że warto obserwować już jej pierwszy mecz, gdy zmierzy się z Darylem Gurneyem. Na to spotkanie trzeba będzie jednak poczekać, bo odbędzie się 19 grudnia, w ostatni dzień I rundy. Greaves na scenę wyjdzie… tuż po meczu Krzysztofa Kciuka. Jeśli więc będziecie zainteresowani – łatwo będzie nie zapomnieć o tym spotkaniu.
Naprawdę może okazać się, że włączenie go zagwarantuje i dobrą rozrywkę, i wysoki poziom.
Greaves w przeszłości pokazała, że potrafi nawiązać rywalizację z najlepszymi mężczyznami. W 2023 roku zmiażdżyła Ricardo Pietreczkę w Grand Slamie, a z Aspinallem i Hetą przegrała po 4:5. W tym roku UK Open przegrała tylko 7:10 z Lukiem Humphriesem, czyli liderem rankingu przed Littlerem. Ba, rzuciła nawet od Humphriesa więcej maksów (6:4) i miała lepsze najwyższe wyzerowanie (126).
Dominacja genetyczna
W świecie darta istnieje osiem turniejów rankingowych PDC. Czyli tych najważniejszych, najbardziej prestiżowych, na których najlepsi zawodnicy się skupiają. Luke Littler w sezonie 2025 wygrał sześć z nich. Najlepszy był w UK Open, World Matchplay, World Grand Prix, Grand Slam of Darts (obronił tam tytuł), Players Championship Finals i, przede wszystkim, na mistrzostwach świata.
Przegrywał tylko na PDC World Masters (z Johnnym Claytonem) oraz European Championship (z Jamesem Wade’em).
Littler ma – przypomnijmy – 18 lat. W świecie darta to fenomen, jak młody Rafa Nadal czy Leo Messi. Zresztą nawet do nich trudno go porównywać, bo Luke wszedł na największą scenę i z miejsca zaczął być na niej najlepszy. Niedawno wspiął się zresztą na szczyt PDC Order of Merit, czyli światowego rankingu. Zrobił to w niecałe dwa lata od debiutu, a z pierwszego miejsca zrzucił Luke’a Humphriesa, można by rzec, że najlepszego wśród zwykłych ludzi.
– Jestem na światowym szczycie i moje wyniki to potwierdzają. Gram najlepszego darta na świecie, dlatego jestem numerem jeden. Jestem na innym poziomie. Muszę to tylko utrzymać w grudniu i na początku stycznia – mówił Littler. Luke w Ally Pally – tak zwyczajowo nazywa się Alexandra Palace – wygrał do tej pory 12 z 13 swoich meczów. W debiucie od razu doszedł do finału, ale tam pokonał go Humphries, a młodszego z Luke’ów chyba zjadła wtedy trema. To wtedy objawił się jednak jego fenomen.
Na początku 2025 roku nie pozostawił jednak żadnych wątpliwości Michaelowi van Gerwenowi, którego ograł bez litości. I został mistrzem świata jeszcze przed 18. urodzinami.
Van Gerwena zresztą goni. I innych wielkich też. Jeśli wejdzie do finału i w tym roku, zostanie pierwszym od Gary’ego Andersona w latach 2015-2017 darterem, który zagra o tytuł trzy razy z rzędu. To też Anderson jako ostatni mistrzostwo obronił (2015-16). Tak jak Littler dominował z kolei właśnie wspomniany MvG, któremu prognozowano, że będzie podgryzać Phila Taylora na listach wszech czasów. Ale stało się inaczej – Taylor ma 16 mistrzostw, van Gerwen trzy… a i tak jest na tej liście drugi.
CZYTAJ TEŻ: PHIL TAYLOR. OD PRODUKCJI SPŁUCZEK DO TOALET DO 16 TYTUŁÓW MISTRZA ŚWIATA
To znaczy, że Littler ma do niego blisko. Zresztą już teraz jest legendą. Ma mistrzostwo świata, ma też dziewięć trofeów za wygranie najważniejszych turniejów – więcej posiadają tylko Taylor, MvG i James Wade – został też liderem rankingu. Littler osiągnął już w darcie niemal wszystko, więc fani nie pytają „czy jest wielki?”, a „jak wielki będzie na koniec kariery?”. Innymi słowy: czy dogoni Taylora? Czasy się zmieniły, dart sprofesjonalizował, stawka jest bardziej wyrównana. Więc nawet siedem-osiem mistrzostw postawiłoby Littlera w jednym szeregu z wielkim Anglikiem.
A tyle Luke na pewno może zdobyć. I wydaje się, że w tym roku zgarnie swoje drugie. Jednak czym byłaby taka zapowiedź bez rozważenia, kto jednak może wielkiego faworyta zatrzymać?
Kto powalczy o finał?
Kilku faworytów jest jasnych. Tym największym po „nielittlerowej” stronie drabinki jest naturalnie Humphries – do niedawna lider rankingu, mistrz świata z 2024 roku. Anglika nawet trochę szkoda, bo gdyby nie pojawił się jego młodszy imiennik, to mógłby stać się dominatorem. A tak pozostało mu oglądać – teraz już dosłownie, bo to on w rankingach goni – plecy rywala. Humphries nadal swoje potrafi. Kuba Łokietek mówi, ze to zapewne jedyny gość faktycznie zdolny ograć Littlera w meczu na długim dystansie.
Bo to, warto dodać, spotkania, w których młodszy Luke zyskuje przewagę. Im dłuższy mecz, tym jego regularność, piekielnie wysokie średnie i znakomite podwójne okazują się ważniejsze. Paradoksalnie pokonać może być go łatwiej w pierwszych rundach, gdy spotkania są nieco krótsze i jeśli nie wejdzie w nie najlepiej albo będzie mieć problem ze złapaniem rytmu – co rzadko mu się zdarza – no to niespodzianka jest w stanie się przytrafić.
Ale czy ma kto ją zapewnić?
Głównym faworytem do tego jest Gerwyn Price. Walijczyk stoczył w tym roku kilka wyrównanych meczów z Littlerem, ale właściwie wszystkie – czasem na swoje życzenie – przegrywał. Niemniej, był w stanie mu zagrozić. Jeśli forma będzie mu sprzyjać, to z Lukiem zmierzy się w ćwierćfinale. Tam gra się do pięciu wygranych setów (każdy do trzech legów), chwilę taki mecz więc i tak trwa. Nie jest to jednak jeszcze finał grany do siedmiu.
W każdym razie – Price w najlepszej formie jest zdolny do wszystkiego. Jeśli nie on jednak, to… w ćwiartce Littlera chyba nikt. Niby jest tam nieobliczalny Rob Cross, ale on ostatnio jest w fatalnej formie. Może z dobrej strony pokaże się Chris Dobey, turniejowa „8”, lecz trudno wierzyć, by akurat on miał zagrozić obrońcy tytułu.
The last time we were in Belfast… magic happened 🪄
Gerwyn Price landed TWO nine-darters as he raced to the title on Night Three 🙌 pic.twitter.com/xyMNbsC8ML
— PDC Darts (@OfficialPDC) January 30, 2023
W półfinale Littler może trafić na opisywanego już Buntinga, może też na Michaela Smitha (niezmiennie typowanego jako czarnego konia turnieju, co brzmi dziwnie w kontekście nie tak dawnego mistrza świata, ale Smith miał ostatnio problemy z urazami) czy Jonny’ego Claytona, który potrafił go już w tym roku pokonać na dużej scenie. W przypadku każdego z nich scenariusz jest jeden i ten sam – Littler musiałby zagrać poniżej swoich możliwości, a oni zaprezentować się z fantastycznej strony, grając blisko życiówki.
Niby to tylko dwa warunki, które muszą się spełnić równocześnie. Ale w meczach z Littlerem to aż dwa warunki. A o ten pierwszy jest przy tym naprawdę trudno.
Jeśli chodzi o grono faworytów do finału, to jest w nim też naturalnie Michael van Gerwen, bo Holender będzie tam zawsze. Niektórzy wskazują Jamesa Wade’a, inni Danny’ego Nopperta czy Josha Rocka, ale to już w dużej mierze myślenie życzeniowe tych, którzy lubią któregoś z tego grona. Bo raczej mało kto widzi ich grających o tytuł. Podobnie Nathana Aspinalla czy Gary’ego Andersona, który – podobnie jak MvG – niezmiennie przewija się gdzieś w tych wszystkich dyskusjach.
Podsumowując więc: spodziewajmy się kolejnego finału Luke’a z Lukiem. Jak dwa lata temu. Tyle tylko, że tym razem faworytem (i to zdecydowanym) będzie młodszy z nich.
Ale kto wie, może dart nas zaskoczy?
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix