Kwiecień 2023 roku, Radomiak gra na wyjeździe z Cracovią. Francisco „Chico” Ramos zderza się z Takuto Oshimą, sytuacja jakich wiele. Tym razem kończy się wieloodłamowym złamaniem obu kości podudzia Portugalczyka. Lekarze wątpili, że kiedykolwiek wróci do gry. Kości składali tydzień, Chico groziła amputacja. Marzył o tym, żeby po prostu chodzić. Półtora roku później znów jest na boisku, a nam opowiada o żmudnej rehabilitacji, życiowych lekcjach i wsparciu Bruno Fernandesa, swojego przyszywanego brata. Trzyma się z Deco, siedemdziesiąt razy grał w młodzieżówkach, do Porto wprowadzał go Josue. Tłumaczy, dlaczego Portugalczycy rządzą światową piłką i za co ceni polskich lekarzy. Kopalnia historii, zapraszamy.
Co czułeś, gdy pierwszy raz po kontuzji kopnąłeś piłkę?
Nieopisane szczęście. Spełniłem małe marzenie. Wiem, brzmi to dziwnie, ale przez wiele miesięcy słyszałem, że to koniec mojej kariery, że nie wrócę już do gry. Półtora roku walczyłem o to, żeby grać i trenować tak samo jak reszta.
Pamiętasz ten moment?
Byłem jeszcze w Portugalii, fizjoterapeuci rzucili mi piłkę. Ostrożnie jej dotknąłem dwa, trzy razy. Niemal niezauważalnie. Momentalnie rozpromieniałem. Śmiali się, że mam twarz uradowanego dziecka.
Wątpiłeś w to, że zagrasz jeszcze w piłkę na profesjonalnym poziomie?
Naturalnie. Gdy wybudzili mnie po pierwszej operacji, lekarz powiedział: Chico, wszystko gra, ale nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek wyjdziesz na boisko.
W takim momencie można powiedzieć człowiekowi parę milszych rzeczy.
Odpowiedziałem tylko, że chciałbym po prostu chodzić. Piłka zeszła na dalszy plan. Przez pierwszy czas funkcjonowałem tak: operacja, dzień odpoczynku, operacja. Łącznie operowano mnie czterokrotnie. Gdyby pierwszą przeprowadzono trzy, cztery godziny później, noga mogłaby się nadawać do amputacji z powodu powikłań. Gdy słyszysz coś takiego i mimo to wracasz do gry, jesteś szczęściarzem.
Pamiętasz cokolwiek z meczu z Cracovią?
Dokładnie kojarzę moment zderzenia i tamten ból. Niewyobrażalny ból. Nie jesteś w stanie pojąć, jak wielki jest ból, gdy pękają dwie tak grube i wielkie kości. Od tego momentu mam już luki, pamiętam pojedyncze rzeczy, że w szpitalu nie było chirurgów, bo był weekend. Ból przyćmił wszystkie pozostałe wspomnienia. Zabawne, że pamiętam też, że to był brzydki, deszczowy dzień. No i że przegraliśmy. Miałem jednak sporo szczęścia.
Szczęścia?!
Kontuzji doznałem na wyjeździe, w Krakowie, gdzie znajduje się największy i najlepszy oddział ortopedii w Polsce. W przypadku takich złamań mówi się o różnych poziomach zaawansowania urazu. Mój był bardzo poważny. Jestem dozgonnie wdzięczny lekarzom, którzy mnie poskładali, to fantastyczni chirurdzy, najlepsi. Gdybym nie trafił na takich fachowców, mogłoby być różnie.
Miałeś moment, w którym znienawidziłeś piłkę nożną?
Nigdy w życiu! Leżałem w szpitalu pięćdziesiąt dni i oglądałem każde spotkanie Radomiaka. Obejrzałem wszystkie mecze Ekstraklasy, zerkałem na ligę portugalską. Nawet na chwilę nie zniechęciłem się do futbolu. Musiałem jakoś zabić nudę, ale ja po prostu jestem piłkarskim freakiem. Przyjmuję wszystko, co dotyczy tego sportu, namiętnie śledzę nawet newsy transferowe.
Zagrałeś siedemdziesiąt spotkań w portugalskich młodzieżówkach, twoi koledzy są w najlepszych ligach świata, a ty leżałeś w Polsce z roztrzaskaną nogą. Mogłeś pomyśleć: po co ja to robię?
Pojawiła się frustracja, nie będę ukrywał. Głównie dlatego, że czułem, że jestem na fali wznoszącej, co zostało przerwane w taki sposób. Pierwszy raz wyjechałem z Portugalii, spodobało mi się w Polsce, miałem w szatni grupę, która sprawiała, że było mi jak w domu.
Zdumiała mnie skala wsparcia, którą otrzymałeś.
Pojechałem do Portugalii, żeby być blisko rodziny i przyjaciół, leczyłem się w zaprzyjaźnionej klinice. Prezes Radomiaka cały czas do mnie dzwonił, pytał, jak się czuję. Koledzy wysyłali mi wiadomości. Przyjechałem do Radomia, zostałem bardzo ciepło przywitany. Wsparcie, jakie otrzymałem, było dla mnie bardzo ważne.
Myślę, że nieprzypadkowo tak wiele osób dodawało ci otuchy. Wyglądasz na powszechnie lubianego ekstrawertyka.
Jestem pozytywną osobą, zawsze uśmiechniętą. Myślę, że ludzie to cenią. W Radomiu nie zamykam się na portugalskojęzyczną grupę, mam kontakt z Polakami. W Portugalii mój wizerunek jest bardzo dobry. Mówię o warstwie ludzkiej. Jako piłkarza oceniają mnie różnie, wiadomo, ale jako człowiek zawsze byłem odbierany dobrze. Cieszę się z tego, bo nigdy nikogo nie udawałem i o nic nie zabiegałem.
Chico Ramos z rodziną podczas rehabilitacji w Portugalii. W piłkę grali lub grają jego ojciec, brat i dwaj kuzyni
Dobro wróciło w najtrudniejszym dla ciebie momencie, także ze strony FC Porto.
Wychowałem się w FC Porto, grałem tam dziesięć lat, przywiązałem się do nich. Debiut, mecz na Estadio do Dragao, to najlepszy moment mojej kariery. Gdy wróciłem do Portugalii, zaprosili mnie do klubu, zaoferowali opiekę lekarza, fizjoterapeutów. Czułem się niezręczne, że musiałbym codziennie tam przebywać, być traktowanym jak zawodnicy, którzy faktycznie grają dla Porto. Wpadałem więc raz w tygodniu na rekonesans, zebrać opinie. To i tak była bezcenna pomoc. Może gdybyśmy rozstali się w złych relacjach, nie wyciągnęliby do mnie ręki?
Czasami gdy pytamy zawodnika o gwiazdę, z którą grał za młodu, słyszymy, że mają jeszcze kontakt, co jakiś czas wyślą sobie wiadomość na Instagramie. Twoja przyjaźń z Bruno Fernandesem to, zdaje się, głębsza relacja.
Jesteśmy ze sobą bardzo blisko, to mój najlepszy przyjaciel. Czekaj, patrz na to.
(Chico wyciąga telefon i przewija rozmowę z Bruno Fernandesem)
Dwadzieścia minut temu wysłał mi to.
Rozmawialiście o butach.
Wczoraj dzwonił i pytał, czy mi je wysłać. Mówiłem, że to najlepszy przyjaciel? To za mało, jest moim bratem. Zdarza nam się spędzić godzinę na FaceTimie. Nasze żony też się przyjaźnią, jeździmy razem na wakacje, jego dzieci nas uwielbiają.
Nieoficjalna rodzina!
Usunąłbym „nie”. Rodzina, po prostu. Wiadomo, że to facet, który jest na szczycie, jest najlepszy, ale może do mnie zadzwonić z każdym problemem i robi to. Tkwimy we wszystkim razem.
Chico Ramos i Bruno Fernandes. W jednym z wywiadów Fernandes powiedział, że gdyby miał ściągnąć do United zawodnika, którego zna, postawiłby właśnie na Ramosa
Od jak dawna się znacie?
W 2017 roku Polska organizowała Mistrzostwa Europy U-21, byliśmy w tej samej drużynie. Dwa lata eliminacji, masa podróży, meczów. Dzieliliśmy pokój, polubiliśmy się i tak już pozostało. Jest w Manchesterze United, ja w Radomiaku, ale nie ma to znaczenia. Jest zdecydowanie lepszym zawodnikiem, więc na to zasłużył.
Gdy się poznaliście, był jednak chłopakiem walczącym o miejsce we włoskiej piłce. Spodziewałeś się, że zajdzie tak daleko?
Przez ten czas niesamowicie urósł. Pierwszy raz zobaczyłem jak gra na treningu młodzieżówki, wcześniej w ogóle nie mieliśmy styczności. Ok, był we Włoszech, ale mocno mnie wtedy zaskoczył. Gdy trafił do Sportingu, nikogo nie mogło już dziwić, że zajdzie daleko. Pokazywał to. Jego sekret tkwi w mentalności, pod tym względem jest fenomenem. Bardzo dużo pracuje i nigdy nie żartuje na robocie. Skupia się na wygrywaniu. Nie przejmuje się tym, co mówią inni. Ciągłe skupienie, odpowiednie nastawienie, to metoda na sukces.
Podobny przykład masz w najbliższej rodzinie.
Futbol wyssałem z mlekiem matki. Ojciec, Vitoriano, grał w FC Porto i Virzim. Przez lata był doradcą, asystentem trenera. Pracował jako drugi trener u Luisa Camposa. Teraz jest ambasadorem klubu. Kuzyn, Luis Neto, to reprezentant Portugalii, były zawodnik Zenita St. Petersburg, Sportingu. Wiele razy rozmawiałem z nimi o piłce, swoich występach, przekazali mi masę porad i wskazówek. Czerpię z ich doświadczenia, widzę inną perspektywę. Dobrze mieć kogoś takiego i się go słuchać. Gdy leczyłem kontuzję, Luis nastrajał mnie mentalnie do tego, żeby wrócić na najwyższy poziom. Codziennie dzwonił, żeby mnie wesprzeć.
Chico Ramos i Luis Neto
A kim dla ciebie jest Deco? Widziałem wasze wspólne zdjęcia.
Przez całą karierę miałem tylko jednego menedżera. Był nim Deco, którego traktowałem jak przyjaciela, nie agenta. Pracowaliśmy razem osiem lat, pomógł mi w wielu sprawach, także życiowo. Nie dzwonił z zaproszeniem do gry w Barcelonie, ale nadal rozmawiamy! Jestem pewien, że jeśli będę próbował odnaleźć się w świecie piłki po karierze, będę mógł liczyć na jego pomoc.
Zawsze żartuję, że ciężej być Portugalczykiem i nie znać kogoś takiego, niż mieć gwiazdę za przyjaciela. Pewnie znasz nawet Cristiano Ronaldo.
Jasne.
Serio?
Żartuję! Kolegami nie jesteśmy, ale przecięliśmy się wiele razy. Wszystkie reprezentacje są skoszarowane w jednym miejscu, więc na zgrupowaniach regularnie widujesz tych gości. Z połową obecnych reprezentantów Portugalii rozegrałem masę spotkań, byliśmy razem na Igrzyskach Olimpijskich w 2016 roku.
Jako nastolatek zapowiadałeś się na duży talent. Jak dobry byłeś?
Dziesięć lat w Porto, cztery mecze w pierwszym zespole, ponad siedemdziesiąt występów w młodzieżowych reprezentacjach Portugalii. Byłem dużym talentem, znaną osobą, wiele o mnie mówiono. Nie tylko o mnie, ale byłem jednym z tych, których wymieniano w dyskusjach o tym, kto zrobi karierę.
Ocenisz swój ówczesny potencjał w skali od 1 do 10?
Oj, ciężkie pytanie, niewygodne…
Wygrałeś nagrodę dla najlepszego juniora FC Porto.
Wciąż mam tę statuetkę, to gigantyczny, piękny smok.
Kto jeszcze sięgał po takie wyróżnienie, dla porównania?
Diogo Dalot. Znowu ten kontrast: Manchester United i Radomiak!
Niemniej na pewno bliżej ci było do dziesiątki niż do jedynki.
Siedem to uczciwa wycena. Wiem, że ostatecznie to moi koledzy, nie ja, dotarli wyżej, ale naprawdę niczego nie żałuję, cieszy mnie to, ile osiągnąłem.
Gdybyś mógł wybrać swoją karierę — regularna gra w Portugalii — albo, przykładowo, karierę Bruno Jordao, który był w Anglii, ale tam nie grał, na co byś postawił?
Nie wiem, może wybrałbym ścieżkę Bruno? Nie zapominajmy, że ten krótki okres, w którym zawodowo gramy w piłkę, to moment, w którym zarabiamy na resztę życia, więc trzeba brać pod uwagę wszystkie aspekty.
Co czyniło cię tak dużym talentem?
Boiskowa inteligencja. Widzę, że w Polsce gra się bardziej fizycznie, ale w Portugalii mocno ceni się technikę. Wyróżniało mnie to, że nie tylko szybko i dobrze myślałem, ale też, że potrafiłem zamienić to w działanie. Myślałem, robiłem, nogi nadążały za głową, posyłałem świetne podania.
A co sprawiło, że nie wyszło?
Bardziej decyzje, które podejmowałem, niż sprawy czysto boiskowe. W rezerwach Porto szło mi świetnie, nie miałem problemu z przeskokiem do seniorów, wręcz przeciwnie: zahaczyłem o pierwszy zespół. Odszedłem do Vitorii Guimaraes, grałem z nią w Lidze Europy i uwierz, że ani w Porto, ani tam, nie czułem, że wyraźnie odstaję. W akademii przygotowali nas taktycznie i technicznie do gry w pierwszym zespole.
W otoczeniu takich piłkarzy czasami gra się nie trudniej, lecz łatwiej. Dostajesz lepsze podania, możesz zagrać mocną piłkę, bo kolega i tak ją opanuje. Różnicę robią intensywność, rywale, którzy zostawiają mniej miejsca oraz czasu na reakcję i presja. Żeby przebić się w pierwszym zespole, musisz być gotowy na sto procent, trzymać poziom cały czas. Myśl i działaj jeszcze szybciej, żeby nadążyć za resztą.
Nie będę wmawiał, że mogłem regularnie grać dla Porto, pewnie brakowało mi jakości koniecznej w takiej drużynie, ale wtedy nie czułem, że zupełnie tam nie pasuję. Jeździłem z nimi na zgrupowania, trenowałem z pierwszym zespołem. Zmienił się trener. Nuno Espirito Santo uznał, że więcej zyskam odchodząc do Vitorii, więc odszedłem za pięćdziesiąt procent zysku z następnego transferu.
Trafiłeś tam na Raphinhę.
Ależ zawodnik! W zasadzie trafiliśmy do zespołu razem, bo jego właśnie awansowano z rezerw. Nie zakładałem jednak, że wyląduje w Barcelonie. Jeśli masz 19-20 lat i robisz dobre rzeczy w Vitorii Guimaraes, to świetnie, ale co innego robić to tam, a co innego w lepszym miejscu. Raphinha zaliczył trzy, cztery transfery, żeby dotrzeć na szczyt. Gdy zobaczyłem, że w Sportingu jest w stanie pokazać to samo, co w Vitorii, powiedziałem: ok, teraz wiem, że trafisz jeszcze wyżej.
Ale jakość się zgadzała?
Od początku. Strzelał jak… Uch, wspaniale, naprawdę. Z piłką przy nodze był doskonały, bardzo szybki. Grał bardzo inteligentnie.
Chico Ramos, Ghislain Konan (ostatnio Al-Nassr) i Raphinha w drodze na mecz Ligi Europy
Co o Polsce powiedział ci Josue?
Ha! Zachwalał kraj, ligę, ale mówił, że Radom to tak nie za bardzo. Teraz mogę mu odpowiedzieć, że się mylił, Radom mi pasuje, podoba mi się tu. Dopóki nie pada śnieg… Trzymaliśmy się blisko, gdy grał w FC Porto. Szalony gość. W Portugalii każdy mówi to samo: że szybko się przegrzewa. Jest z tego znany, w Polsce też pokazał charakter. Jest osobą, która nie przejmuje się tym, co myślą ludzie. Nie zastanawia się i działa.
Przez to nie zrobił kariery w FC Porto?
Nie ma na koncie żadnych poważnych wybryków. Robił to samo, co w Polsce. Prowokował, podburzał, uciszał kibiców. Ostatecznie jednak wszyscy go znają, zostawił po sobie ślad. I w Polsce, i w Porto. Nikt nie zapomni o Josue.
Czyli w Porto też się wyróżniał?
Jakością pasował do tej drużyny. Grali tam wielcy zawodnicy, więc być może nie robił tak dużej różnicy, jak w Legii Warszawa, ale rozgrywał świetne spotkania, zdobywał trofea, pomagał. Gdy trafił na pół roku do Bragi, innego uznanego klubu, wyglądało to tak samo. Grał w Europie, wygrał Puchar Portugalii. Klasa.
Jose Sa, Chico Ramos, Otavio i Josue. Pierwszy trening Francisco w FC Porto
Ciężko było strzelić bramkę Ikerowi Casillasowi?
Gdy widzisz takiego człowieka w szatni, zdajesz sobie sprawę, na jakim poziomie się znalazłeś. Ale z Ikerem można było ciągle żartować. Na treningach często strzelaliśmy mu z Andre Andre czy Danilo. Chłopaki się z niego nabijali:
– Iker, co ty wpuszczasz? Co to ma być? Tak łatwo ci strzelić?
Brał to na chłodno, szli do szatni. Do klubu przychodziło mnóstwo próśb, było wśród nich zdjęcie Ikera z Pucharem Świata. Casillas im je pokazał, oni je wzięli i „przypadkowo” upuścili na ziemię, przepraszając, że takie z nich niezdary.
Jaką najlepszą radę usłyszałeś w Porto?
W akademii lubili powtarzać, że musisz być zaangażowany w każdą minutę treningu. Grając w zespole, który większość spotkań gładko wygrywa, łatwo o rozprężenie i odpuszczenie. Trenerzy uczulają jednak: w pierwszym zespole nie będą na was czekać. Tam nie ma czasu na nadrobienie zaległości. Nie nadążasz, przyjdzie ktoś inny. Jako nastolatek ignorujesz takie rady, ale potem życie udowadnia ci, że ci ludzie mieli rację. Łatwo jest zachłysnąć się komfortem, gdy wszystko podają ci na tacy. Nam mówiono wtedy: doceńcie to, bo gdzie indziej tak dobrze nie będzie.
W trakcie rehabilitacji pracowałeś jako ekspert w telewizji. Twierdzisz, że było to ważne dla sfery emocjonalnej, komfortu psychicznego.
Raz w tygodniu mogłem się wygadać o piłce. Przede wszystkim: zmieniłem swoją rutynę, która zwykle polegała na wizytach u fizjoterapeuty, ćwiczeniach i tak dzień w dzień. Teraz miałem dzień, w którym mogłem pojechać do Lizbony, wyjść do ludzi, sprawdzić się w nowej roli. Nie miałem wtedy pojęcia, czy nie jest to wstęp do reszty mojego życia. Może jedyną opcją, żeby zostać w świecie futbolu, byłaby telewizja, a nie boisko?
Poczułeś w sobie nutkę eksperta?
Pracowałem w uznanym kanale, który reprezentował związek portugalskich piłkarzy. W programach tej stacji jest czysty futbol.
Bez plotkowania i gawędziarstwa?
Było miejsce na plotki transferowe, kulisy, ale nie w formule bulwarówki. Nie wyśmiewaliśmy zawodników, nie krytykowaliśmy dla samej krytyki. Czegoś takiego nie chciałbym robić, to co innego niż merytoryczna ocena tego, co widzisz. Mówiłem o taktyce, o tym, jak rozumiem to, co dzieje się na boisku. Analizowałem spotkania.
Miałeś jakiś feedback od zawodników?
Odzywali się, doceniali to, co mówię. Chyba uznali, że się znam!
W kontekście złamania rutyny: czułeś, że poniekąd zastępuje ci to mecze? Znów miałeś zajęcie w jeden, konkretny dzień w tygodniu.
W jakimś stopniu tak, oczyszczało mi to głowę. Rano jechałem do Antonio Gaspara, lekarza współpracującego z reprezentacją Portugalii, na konsultacje, wieczorem występowałem w telewizji. Przyjemne wyrwanie się z codzienności.
W naszej rozmowie przewijają się najważniejsze nazwiska światowego futbolu. Czujesz, że jako Portugalczycy trzymacie w garści cały ten interes?
Jesteśmy wszędzie, nawet w Radomiu! Jako dziesięciomilionowa nacja musieliśmy na to ciężko zapracować. Szkolimy klasowych zawodników, kładziemy nacisk na technikę i rozumienie gry, dlatego co roku naszych piłkarzy chcą najlepsze kluby. Uznanie dla portugalskich trenerów zdobył Jose Mourinho, ale za nim poszli kolejni wybitni szkoleniowcy.
Co ich wyróżnia?
Pracują nad detalami, kładą duży nacisk na technikę gry. Na zajęciach stosują małe gry, każde ćwiczenie odbywa się z piłką. Słyszałem, że w Polsce wciąż są szkoleniowcy, którzy wolą bieganie i siłownię od treningu piłkarskiego. Taktyka i technika są jednak najważniejsze. Dobre podanie, dobre dośrodkowanie, dobry strzał. Szlifujesz takie rzeczy, żeby wejść na wyższy poziom.
Dla przykładu: Luis Castro, przedstawiciel starszego pokolenia. Potrafi dobrać świetnych asystentów, jak Joao Brandao czy Vitor Severino. Brandao nigdy nie grał w piłkę, ale rozumie grę tak, jakby miał lata doświadczenia na koncie. Jego wiedza jest ogromna. On i Nuno Capucho to najważniejsi trenerzy w mojej karierze. Capucho ma podejście wynikające z długiej kariery na wysokim poziomie. Mówi ci twarzą w twarz wszystko, co ma do przekazania. Dobre i złe rzeczy. Stawia się w roli zawodnika, rozumie cię, nie leci w kulki.
Wracając, Castro ma wybitną wiedzę taktyczną, potrafi dotrzeć do piłkarzy i sprawić, że na boisku zawsze znajdują się w odpowiednim miejscu, zajmują właściwą przestrzeń. Dorzucamy do tego małe rzeczy, jak jakość podania, podanie na właściwą nogę i zespół zaczyna wyglądać inaczej. Castro zasłynął tym, że z rezerwami FC Porto wygraliśmy drugą ligę. Coś takiego rzadko się zdarza. Z tamtej drużyny wyszli Andre Silva, Jose Sa czy Rafael Soares.
W Polsce nawet najlepsze kluby mają trenerów, którzy największą uwagę przywiązują do faz przejściowych.
Portugalczycy chcą kontrolować sytuację z piłką przy nodze. Gramy bardzo otwarcie, co często nas odsłania i naraża, ale taką mamy mentalność. Zobaczysz, jak będzie mógł grać Radomiak, gdy wszyscy zawodnicy wyzdrowieją, gdy się dotrzemy. Nie będzie łatwo nas pokonać.
Diogo Jota, Bruno Fernandes i Chico Ramos na treningu portugalskiej młodzieżówki
Bruno Baltazar jest dobrym przedstawicielem portugalskiej szkoły?
Nasz sztab ma świetne metody oraz podejście. Treningi są bardzo, bardzo ciekawie. Niczym nie odstają od tych, które miałem w Portugalii. Myślę, że wszyscy zawodnicy to doceniają, są zadowoleni z jego pracy. Bruno i Guilherme Ramos, jego asystent, lubią tę fizyczną młóckę, która wyróżnia polską ligę. Uwierz mi, że będziemy grać lepiej, że przyjdą wyniki, które nas napędzą. W każdym meczu tworzymy sporo sytuacji, w końcu przyniesie to efekty.
Zakończmy to jakąś myślą, lekcją, z tego, czego nauczyły cię kontuzja i walka o powrót do zdrowia.
Zdałem sobie sprawę, że przejmowałem się błahostkami. Wynosiłem je do rangi problemów, zaprzątałem sobie nimi głowę. Kontuzja wywołała ogromną zmianę w mojej głowie, szukam już tylko pozytywnych rzeczy, chcę się nimi napędzać. Myślałem o tym, co powiedział mi lekarz. Mogłem stracić nogę, nie muszę przejmować się każdą drobną sprawą. Cztery miesiące chodziłem o kulach, słyszałem, że będę już grał w piłkę. Teraz chcę przyjmować już tylko dobro. Czuję się lepiej z tygodnia na tydzień. Na pewno nie jest jeszcze idealnie, potrzebuję rytmu, ale walczę o swoje. Bardzo chcę wrócić na boisko w koszulce Radomiaka. To tutaj doznałem kontuzji, tutaj chcę z nią ostatecznie wygrać. Cierpliwość to siła, mam jej wiele i wierzę, że wykorzystam okazję.
WIĘCEJ O PORTUGALSKIEJ PIŁCE:
- Umysł środkowego pomocnika według Filipe Nascimento. „Bryant zmienił moją mentalność”
- Wychował się w raju, strzela nieziemskie bramki. Nene i opowieść o Azorach
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, archiwum prywatne, Instagram