Reklama

Od cudownego dzieciaka do osadzonego w więzieniu. Jak upadał Boris Becker

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

10 maja 2022, 16:38 • 20 min czytania 6 komentarzy

Jako siedemnastolatek wygrał Wimbledon i stał się ulubieńcem tenisowych fanów na całym świecie. Potem dołożył jeszcze pięć triumfów wielkoszlemowych. Na kortach zarobił 25 milionów funtów. Niespełna 20 lat po zakończeniu kariery był już bankrutem z wyrokami na koncie. Teraz trafił do więzienia. Jak Boris Becker wchodził na szczyt i jak z niego spadał?

Od cudownego dzieciaka do osadzonego w więzieniu. Jak upadał Boris Becker

***

To był 29 kwietnia. Sąd Koronny w londyńskim Southwark. Boris Becker, oskarżony w procesie o ukrywanie majątku po uznaniu go bankrutem, zjawił się punktualnie. Na salę wszedł w krawacie w ciemnozielono-fioletowe paski – barwach Wimbledonu, turnieju, który niegdyś uczynił go jedną z największych gwiazd świata sportu. Pisano, że nawet lekko się uśmiechał. Może to ulga spowodowana faktem, że kończył się jego trzytygodniowy proces.

Że jest winny, uznano już wcześniej. Stwierdzono wtedy, że cztery z 24 postawionych mu zarzutów są słuszne. Pozostało tylko poczekać na wysokość wyroku. Gdy sędzia Deborah Taylor finalnie go ogłosiła, było jasne, że Boris Becker, niegdyś jeden z najbardziej uwielbianych ludzi w Wielkiej Brytanii, trafi do tamtejszego więzienia. Na dwa i pół roku, z możliwością wcześniejszego wyjścia po odsiedzeniu połowy z trzydziestu miesięcy.

Rozważyłam zastrzeżenia zgłoszone w pana imieniu. Korzystał pan jednak z firmowego konta do celów prywatnych. Zdefraudował i ukrył pan majątek. Rozumiem, że czuje się pan upokorzony, ale nie okazał pan pokory – mówiła sędzia. Nie posłuchała więc Jonathana Laidlawa, obrońcy Beckera, który prosił o zwolnienie warunkowe dla swojego klienta. Z drugiej strony dowody były jasne – dzień po ogłoszeniu niewypłacalności Becker przekazał 425 tysięcy euro swoim byłym żonom: Barbarze i Lilly. Przed syndykiem masy upadłościowej ukrył z kolei nieruchomości o wartości 1,2 miliona euro w Leimen, a także udział w firmie informatycznej o wartości 75 tysięcy euro oraz pożyczkę w wysokości 825 tysięcy.

Reklama

W trakcie procesu Becker był wyraźnie nerwowy, spięty. Gra toczyła się w końcu nie tylko o jego wolność, ale też reputację, dobre imię – już i tak mocno zszargane – jak i przyszłość. Jego długi są ogromne, w najgorszym momencie szacowano je na niemal 50 milionów funtów. Jak do tej pory spłacił nieco ponad 3 miliony.

Nie dziwi więc, że się denerwował. Może nawet bardziej niż wtedy, gdy po raz pierwszy wygrywał Wimbledon. Cała ta historia zaczęła się bowiem w 1985 roku.

***

 – To było moje własne, prywatne lądowanie na Księżycu – pisał po latach w swojej autobiografii. – Miałem 17 lat i 227 dni, w Niemczech nie mogłem nawet legalnie prowadzić samochodu. Sam obcinałem sobie włosy, a moja matka posyłała mi pastę, bo bała się o moje zęby.

Niedługo przed Wimbledonem 1985 wygrał turniej w Queen’s, dość prestiżowy, choć nie najwyższej rangi. To był jego pierwszy tytuł w profesjonalnej karierze, którą zaczął niespełna rok wcześniej. Sam wspominał, że jego rodzice chcieli, by skończył szkołę, poszedł na uniwersytet, potem zdobył szanowany zawód – prawnika lub lekarza. On sam, dzieciak z małej miejscowości w Niemczech, nie spodziewał się, że w tenisie pójdzie mu dobrze. Choć wygrywał sporo w kategoriach młodzieżowych, stwierdził, że „da sobie dwa lata profesjonalnego grania, a potem zobaczy co dalej”.

Reklama

Wystarczył rok, by podbił świat.

Po Queen’s Johan Kriek, tenisista z RPA powiedział, że jeśli Becker będzie tak grać na Wimbledonie, to może go wygrać. Nikt nie potraktował jednak tych słów poważnie. Nawet sam Boris. Miał w końcu 17 lat i poza tym, że w Queen’s poszło mu znakomicie, to w amatorskim turnieju w Beckenham Cricket Club prawie wyrzucił go z rywalizacji Leighton Alfred, wówczas 441. na świecie. Niemiec pokazywał, że nie potrafi ustabilizować swojej gry. Wiele świadczyło przeciwko niemu – również to, że wychowywał się tenisowo na mączce, nawierzchni z drugiego końca skali w stosunku do trawy.

A jednak na Wimbledonie zaczął ogrywać kolejnych rywali. W pierwszej rundzie Hanka Pfistera. Amerykanin wygrał co prawda pierwszego seta, ale potem nie miał już argumentów. – Becker grał wtedy niesamowicie. Zakładałem jednak, że odpadnie w kolejnej rundzie – mówił Pfister. Niemiec jednak ani o tym myślał, Matta Angera, który do turnieju wszedł z kwalifikacji, ograł bez problemu. Ale w trzeciej rundzie czekał na niego Joakim Nystrom, rozstawiony z „7”.

Grali przez pięć setów, ostatecznie wygrał Becker, 9:7 w decydującej partii. To wtedy zaczął przyciągać uwagę fanów – w Wielkiej Brytanii i w Niemczech. Jego kolejne mecze oglądano z coraz większą uwagą. A było co oglądać – w IV rundzie odprawił Tima Mayotte’a, choć nie obyło się bez zwrotów akcji.

W środku meczu skręciłem kostkę. Bolało tak, że planowałem zrezygnować z dalszej gry – wspominał Becker. Wtedy jednak na kort wszedł Ion Tiriac, jego menadżer, który zaordynował przerwę medyczną. W teorii nagiął tym dość mocno regulamin, a Mayotte zaprotestował, ale ostatecznie zgodził się, by Beckera opatrzyć. Ten dotrwał do końca meczu i spotkanie wygrał. Podobnie jak i ćwierćfinał, w którym pokonał Henriego Leconte’a, innego utalentowanego tenisistę, który zaczynał podbijać świat – w poprzedniej rundzie ograł wielkiego Ivana Lendla.

W pojedynku dwóch przyszłych gwiazd lepszy okazał się Becker. Po drugiej stronie drabinki działy się za to cuda, odpadli tam i John McEnroe, i Jimmy Connors, dwaj pewniacy do półfinałowego starcia. Obu odprawił Kevin Curren, zawodnik z RPA, finalista Australian Open 1984. Becker z kolei pokonał w półfinale Andersa Jarryda, kolejnego rozstawionego rywala. Zrobił to, wytrzymując presję po stracie pierwszego seta i przełożeniu części meczu na kolejny dzień z powodu opadów deszczu.

Młody Niemiec doszedł do wielkiego finału.

***

To w trakcie tamtego Wimbledonu narodziła się jego gwiazda. Dla wielu stał się ukochanym zawodnikiem, brytyjskie media nazywały go nawet „ulubionym Niemcem Brytyjczyków”. I tak już zostało na lata – kiedy w 1995 roku przegrał finał z Pete’em Samprasem, publika tak głośno dziękowała Borisowi, że ten został zmuszony do zrobienia honorowej rundki wokół kortu, by im podziękować.

W Niemczech jego popularność wystrzeliła w górę jak szalona. On sam powtarzał, że to go przytłaczało. – Ludzie w mojej ojczyźnie myślą, że należę do nich. Jestem tam instytucją publiczną, chcą kierować moim życiem – mówił dziennikarzom. Dlatego często z Niemiec wyjeżdżał, wolał mieszkać w innych miejscach. Choć kochano go właściwie wszędzie, to poza ojczyzną nie czuł się osaczony.

Ale właściwie dlaczego stał się aż tak popularny? Bo wygrywał – to oczywista odpowiedź. Zawiera jednak w sobie tylko część prawdy.

Na drodze do pierwszego triumfu pokazał się bowiem jako tenisista unikatowy. Anglicy ochrzcili go „Czerwonym Baronem” z powodu rudych włosów, jeden z indyjskich tenisistów nadał mu z kolei pseudonim „Boom-Boom” w nawiązaniu do niesamowicie szybkich serwisów. Od serwisu to wszystko się zresztą zaczynało, ale na nim nie kończyło. Becker grał typowe serve and volley, od razu ruszał do siatki, atakował. Ale robił to tak, jak nikt inny. Do dziś przecież, gdy ktoś efektownym padem przy siatce zdoła przebić piłkę na drugą stronę, porównuje się go właśnie do Beckera.

A od zakończenia przez niego kariery minęło już przecież ponad 20 lat. Choć te porównania dziwić nie mogą – zdarzało się w końcu, że Becker stosował to zagranie… po kilka razy w jednej akcji. A przy tym robił to z uśmiechem. Uwielbiał kontakt z publiką. Był otwarty, radosny, miał specyficzne poczucie humoru. – W Niemczech sądzą, że nie jestem wystarczająco niemiecki. Humor odgrywa ważną rolę w moim życiu, a to zdecydowanie nie jest niemieckie – śmiał się w rozmowach z angielskimi mediami.

Mediami, które też go uwielbiały. Zapełniał im strony gazet, podbijał sprzedaż. Choć bywało, że ich dziennikarze nieźle odlatywali – „Evening Standard” jego radość po triumfie na Wimbledonie opisał tak, że „wyglądało to jakby plakat młodego Hitlera autorstwa Josefa Goebbelsa nagle ożył”. W „London Timesie” Rex Bellamy nawiązywał z kolei do bombardowania Londynu z 1940 roku, bo i na korty Wimbledonu spadł wtedy jeden z pocisków.

Fani nie bawili się jednak w rozpamiętywanie przeszłości, żyli tym co na korcie w danej chwili. A tam Becker prezentował się fantastycznie. Walczył o każdą piłkę, od początku do końca chciał dominować. Nie dbał o to, że może nie wytrzymać fizycznie, że czasem warto byłoby zwolnić. Robił swoje i chyba to najbardziej do niego przyciągało.

To był pokaz wielkich umiejętności w wykonaniu zawodnika, o którym wiele osób wcześniej nawet nie słyszało. Przed finałem trudno było znaleźć kogoś, kto nie czułby do niego sympatii.

***

Kevin Curren spodziewał się, że wygra. Grał już w końcu w wielkoszlemowym finale – choć wtedy przegrał – miał potrzebne doświadczenie i notował świetny turniej. Po drodze do meczu o tytuł stracił tylko jednego seta. Dzień przed finałem zrobił więc coś, co nie przyszłoby zapewne do głowy nikomu innemu – poszedł na Wembley, zobaczyć koncert Bruce’a Springsteena. I to mimo faktu, że to jeden z tych artystów, który lubi grać naprawdę długo. Czasem nawet ponad cztery godziny.

To było szaleństwo – stwierdził po latach. Wtedy jednak takim mu się nie wydawało. Czuł się zrelaksowany i pewny siebie. Był przekonany, że w finale okaże się lepszy od młodego rywala, przecież po drodze ograł trzech wielkich tenisistów w osobach Stefana Edberga oraz wspomnianych Connorsa i McEnroe. Był w najlepszej formie w karierze.

Ale może jednak warto było odpuścić ten jeden koncert.

Bo w finale to Becker – który na kort wyszedł szybko, by zabezpieczyć swoje „szczęśliwe krzesło” – był skuteczniejszy. Niemiec od razu przełamał rywala, po czym wygrał pierwszego seta. W drugim lepszy okazał się co prawda Curren, ale potem Boris wszedł na poziom, z którym jego rywal nie potafił sobie poradzić. I w końcu doszedł do dwóch piłek meczowych. Przy pierwszej popełnił podwójny błąd serwisowy.

Przed drugą spojrzałem w niebo i zacząłem się modlić: „Boże, daj mi pierwszy serwis, bo nie mam pojęcia, co zrobię z drugim”. Nie byłem w stanie tego wszystkiego poskładać, w głowie miałem mnóstwo emocji – wspominał. I faktycznie, pierwszy serwis dostał. Na tyle dobry, że Curren nie zdołał go przebić przez siatkę. Ręce Beckera wystrzeliły w górę. Został najmłodszym triumfatorem Wimbledonu w historii.

Przy okazji stał się legendą. Jak sam twierdził lata później – może zbyt szybko.

***

Być może to wszystko stało się nawet nieco zbyt wcześnie. Potem czegokolwiek bym nie zrobił na korcie, porównywano to właśnie do tego Wimbledonu. Nie dałem sobie czasu na eksperymenty, poprawę backhandu czy pracy nóg. Stałem się częścią cyrku – wspominał po latach. Faktycznie, status mistrza zdobył wręcz ekspresowo. A przecież w kolejnych latach zdawał się go tylko potwierdzać – rok później obronił tytuł, a po gorszym 1987 roku zaliczył potem cztery finału Wimbledonu z rzędu (choć wygrał tylko jeden z nich).

Do tego w 1989 roku najlepszy był w US Open, dwa lata później w Australian Open, a w międzyczasie doprowadził reprezentację Niemiec do pierwszego triumfu w Pucharze Davisa. W wieku 22 lat miał na koncie 27 wygranych turniejów rangi ATP – w tym cztery wielkoszlemowe. Wydawało się, że pobije wszystkie możliwe rekordy, choć coraz częściej we znaki zaczęło dawać mu się zdrowie. No i, przede wszystkim, nadal uczył się bycia mistrzem.

Gdybym wiedział, co stanie się po moim pierwszym triumfie w Wimbledonie, może nie chciałbym wygrać tego tytułu. To był najlepszy moment mojej kariery, ale nikt nie był w stanie przygotować mnie na to, co stało się po nim. Jedna z niemieckich gazet napisała, że moje życie zmieni się w „reżyserowany spektakl”. Miała rację. Nie byłem w stanie żyć w Niemczech, choć kocham swój kraj. Wszyscy chcieli mnie tam kontrolować. Czułem ogromną presję. Pożegnałem się z wolnością, stałem się nowym Borisem, który należał do fanów – mówił.

Dostawał prośby o autografy, listy miłosne i mnóstwo korespondencji od szantażystów. Musiał zatrudnić ochroniarzy, bo zaczepiano go właściwie wszędzie, choć gorsi od fanów chyba i tak byli paparazzi. W domu miał poukrywane kamery, na wszelki wypadek, bo bywało, że kibice krążyli pod jego drzwiami. Przed tym wszystkim starał się go chronić Tiriac, który nad jego karierą czuwał od lat. Dla Beckera był niemalże drugim ojcem, miał na niego ogromny wpływ i – jak twierdzili bliscy Borisa – faktycznie o niego dbał, zależało mu na tym chłopaku.

Boris miał niesamowicie czystą duszę. Był wręcz kryształowy. Nie wiedział, jak kłamać, nie czuł nawet takiej potrzeby. Nie potrzebował też wymówek, gdy przegrywał – płakał. Kiedy wygrywał – cieszył się. To sprawiało, że wszyscy ludzie dookoła się z nim utożsamiali. Był naturalny – wspominał Tiriac, swoją drogą dziś multimiliarder.

Wiele osób twierdziło, że w dłuższej perspektywie to właśnie rozstanie z Rumunem – które nastąpiło w 1993 roku – doprowadziło Borisa do wszelkich późniejszych nieszczęść.

***

Tę część historii wypadałoby zacząć jesienią 1991 roku. To wtedy, w Harry’s New York Bar w Monachium Boris Becker poznał Barbarę Feltus, aktorkę i modelkę, córkę niemiecko-amerykańskiego małżeństwa. Już osiemnaście miesięcy później byli zaręczeni, a ich związek stał się temat wielu plotkarskich magazynów, ale też… symbolem przemian. Nowych Niemiec.

Sęk bowiem w tym, że Barbara jest czarnoskóra. Sam Becker zupełnie się tym nie przejmował, ale dla Niemiec z ich dziedzictwem i z rosnącym w siłę na początku lat 90. ruchem neonazistowskim, było to niesamowicie ważne. Oto jeden z najbardziej znanych Niemców pokazywał, jacy naprawdę są obywatele tego kraju – otwarci na innych. Choć prawda była taka, że Boris i Barbara otrzymywali wiele pogróżek na tle rasistowskim.

Odpowiedzieli odważnie. W 1993 roku zapozowali wspólnie nago na okładce magazynu „Stern”, zdjęcie wykonał zresztą… ojciec Barbary, uznany fotograf. Odwaga skończyła im się jednak ostatecznie po serii pogróżek w 1997 roku – wtedy zdecydowali się na wyprowadzkę z Niemiec. Równocześnie nawet ich przeciwnicy przyznawali, że to małżeństwo udane, w którym obie strony faktycznie się kochają. Barbara odłożyła na bok własną karierę i stała się największą fanką Borisa. Boris robił wszystko, by czuła się w tym związku dobrze. Dorobili się też dwójki dzieci.

A potem wszystko się spieprzyło. I zaczął się żywot Beckera-skandalisty.

W 1999 roku skończył karierę. Po dwuletniej przerwie od turniejów wielkoszlemowych – początkowo ponoć nie planował wracać w ogóle – wystąpił na Wimbledonie w 1999 roku. Doszedł do IV rundy, dopiero tam ograł go Patrick Rafter. Gdy opuszczał kort po raz ostatni w roli zawodnika, miał niespełna 32 lata, ale też „dwa nowe biodra i dziesięciocentymetrową metalową płytkę w prawym kolanie”, jak sam mówił. To był odpowiedni moment na zakończenie kariery.

W kolejnych latach próbował przystosować się do nowej rzeczywistości. Mówił, że trudno mu było poradzić sobie z narzuceniem wystarczającej dyscypliny bez meczów i treningów. Lubił poszaleć, ale też miał mnóstwo możliwości, próbował stworzyć sobie karierę poza tenisem, chciał spróbować czegoś nowego. Wychodziło średnio, ale prawda była jednak taka, że po raz pierwszy w oczach opinii publicznej dobre imię stracił przez coś, co zrobił właściwie w dniu zakończenia kariery.

W trakcie jego ostatniego turnieju Barbara była mniej więcej w siódmym miesiącu ciąży z ich drugim dzieckiem. Tamtego dnia się pokłócili, poczuła coś jakby skurcze przedporodowe. Pojechała do szpitala, Boris poszedł za to do baru. Powoli docierało do niego, że skończył karierę. Wypił za dużo. Wtedy spotkał Angelę Jermakową.

– Patrzyła prosto na mnie, to było spojrzenie łowcy, które mówiło: chcę cię. Potem podeszła znowu, dwa razy mijając bar. I znów to spojrzenie. Chwilę później odeszła od stolika i poszła do toalety. Poszedłem za nią. Pięć minut gadki i prosto do najbliższego możliwego miejsca i przeszliśmy do rzeczy. Nie wiem, co mnie do tego popchnęło. Po wszystkim ona wróciła do swoich przyjaciół, ja wypiłem jeszcze jedno piwo i wróciłem do hotelu. Następnego dnia pojechałem do Barbary – pisał Becker w swojej autobiografii.

Jego małżeństwo zapewne rozpadłoby się i bez tego. On i Barbara znaleźli się w separacji zanim sprawa zdrady wyszła na jaw. W grudniu 2000 roku – nieco ponad rok po narodzinach Eliasa Balthazara, jej drugiego syna – Barbara zażądała rozwodu. Boris się zgodził, raczej spodziewał się, że będzie to szybka sprawa, przy okazji ślubu podpisali umowę, która gwarantowała Barbarze 2,5 miliona dolarów przy zakończeniu małżeństwa. I tyle, cała historia.

Gdyby nie nieślubne dziecko. Bo z tych kilku minut, które Becker spędził z Jermakową gdzieś na zapleczu baru, narodziła się Anna. Początkowo Niemiec nie chciał uznać ojcostwa, domagał się testów DNA, a potem – gdy te wykazały, że jest ojcem – jego prawnicy sugerowali nawet, że Rosjanka „przetrzymała spermę tenisisty”, bo miało dojść tylko do seksu oralnego. Takim tłumaczeniom nikt nie dawał wiary.

Barbara dowiedziała się o wszystkim, gdy wyjechała z dziećmi na Florydę. Jermakowa sama się z nią skontaktowała. Becker, skonfrontowany z tymi oskarżeniami, przyznał się do zdrady. Sprawa rozwodowa stała się w efekcie znacznie trudniejsza, a rozprawę… transmitowano na żywo do Niemiec. Sąd ostatecznie przyznał Barbarze 14,4 miliona dolarów, posiadłość na Fisher Island i prawo do opieki nad synami. A Becker – choć jeśli chodzi o sprawy rodzinne oboje szybko się dogadali – był wszystkim mocno zdenerwowany.

Zrobiłem jedną głupią rzecz w ciągu kilkunastu lat publicznego życia i nagle ludzie zapominają o całej reszcie – mówił. Po latach jednak stwierdził, że ostatecznie wszystko się dobrze skończyło – zyskał nawet prawo do opieki nad Anną i z całą trójką dzieci dogadywał się świetnie. Można jednak śmiało napisać, że poza sprawami rodzinnymi Borisowi wiodło się coraz gorzej.

***

W 2002 po raz pierwszy otarł się o więzienie – oskarżono go o oszustwa podatkowe, ale wyrok dwóch lat pozbawienia wolności otrzymał w zawieszeniu. Głównie dlatego, że współpracował z oskarżycielami i przyznał się, że w latach 1991-1993, gdy oficjalnie jako miejsce zamieszkania wpisane miał Monako, przebywał na stałe w Monachium. Zaoszczędził dzięki temu ponad trzy miliony euro. Śledztwo w jego sprawie trwało zresztą od 1996 roku. Zaległe podatki i zasądzoną grzywnę spłacił szybko. Wtedy jeszcze mógł to zrobić bez problemu.

Choć cała sprawa i tak się na nim odbiła.

Gdy dowiedziałem się, że mogę trafić do więzienia, pomyślałem o dzieciach. Pewnego dnia po powrocie z sądu zacząłem się modlić, prosząc Boga, by mi pomógł. Czy faktycznie to zrobił – nie wiem. Otrzymałem jednak tylko grzywnę. Gdy jednak kilka miesięcy później leciałem do Stanów Zjednoczonych – a działo się to nieco ponad rok po zamachu na WTC – oficer imigracyjny w USA zatrzymał mnie na lotnisku i poinformował, że próbowałem przylecieć do Stanów nielegalnie, bo nie miałem wizy. Nigdy dotąd jej nie potrzebowałem, więc byłem zaskoczony. Uzupełnił więc, że jest wymagana, bo mam na koncie wyrok. Moja rodzina czekała na mnie na lotnisku, nie wiedząc, co się dzieje. To było upokarzające – wspominał.

Pięć lat później znów był w sądzie. Tym razem chodziło o firmę, w której miał większościowe udziały, a która ogłosiła bankructwo. Znaleziono nieprawidłowości w jej finansach, ale skończyło się tylko na 114 tysiącach dolarów grzywny. Inna sprawa, że inwestycje Beckera to temat na dłuższą opowieść – właściwie żaden z jego biznesów nie wypalił.

A próbował wielu: część pieniędzy ulokował w nigeryjskich przedsięwzięciach naftowych, zaangażował się też w projekty w Dubaju. Oba padły. Podobnie jak jego prywatna strona internetowa czy firma ze zdrową żywnością. Nawet z nieruchomościami sobie nie radził – jego wielka posiadłość w Hiszpanii podupadała tak, że ostatecznie zajęli ją squattersi z ruchu zwącego się „Międzygalaktyczne Dowództwo Pomocniczo-Ratownicze”. Listę można by zresztą ciągnąć: Beckerowi nie wyszło też z własną telewizją czy w dealerce samochodowej.

Prasa donosiła też o jego kolejnych związkach, z których większość trwała krótko. Dopiero w 2009 roku ożenił się po raz drugi – z holenderską modelką Sharlely Kerssenberg. Parą byli przez dziewięć lat, dorobili się jednego dziecka i rozwiedli w 2018, ale i wtedy Becker – już po pięćdziesiątce – szybko wchodził w kolejne relacje.

Co wielu zresztą zaskakiwało, bo to był już okres, gdy oficjalnie uznano go za bankruta i był w naprawdę kiepskim położeniu.

***

Choć to nie tak, że radził sobie wyłącznie beznadziejnie. W 2017 roku przez chwilę zdawało się nawet, że jest na fali wznoszącej. – Kiedy patrzę na swoje życie, myślę, że więcej rzeczy zrobiłem dobrze niż źle – mówił w wywiadach przy okazji 50. urodzin. I faktycznie, miał trochę powodów do zadowolenia, nawet jeśli pominiemy jego sukcesy z czasów zawodniczych.

Przede wszystkim – wciąż był uwielbiany. Najbardziej w Wielkiej Brytanii. Miał mieszkanie blisko kortów Wimbledonu, wielu fanów go rozpoznawało. Był to też zupełnie inny rodzaj uwielbienia, niż ten po jego wielkim sukcesie. Dużo spokojniejszy, gdy Becker chętnie rozmawiał z kibicami czy rozdawał autografy. Ceniono go też jako eksperta, przez wiele lat pracował dla BBC, potem Eurosportu, gdzie komentował mecze ii analizował je pod kątem taktycznym.

O jego popularności w Brytanii świadczy też fakt, że na przestrzeni lat angażowano go do programów telewizyjnych kręconych w tym kraju. Pojawił się w 16 sezonie programu Top Gear, był kapitanem jednej z ekipy w sportowym quizie „They Think It’s All Over” w 2005 i 2006 roku. Przez lata zasiadał też w radzie doradczej Bayernu Monachium i patronował fundacji Eltona Johna walczącej z AIDS. Generalnie – jego potenisowe życie miało sporo jasnych stron.

Boris Becker i Novak Djoković

Najjaśniejszą zapewne pozostanie już na zawsze współpraca z Novakiem Djokoviciem. Serb zgłosił się do Beckera po słabszym w swoim wykonaniu roku 2013. Niemiec miał wspomóc jego sztab szkoleniowy, stać się dodatkowym głosem doradczym. Wyszło znakomicie – w 2014 roku Nole ponownie podbił świat tenisa, wrócił na pozycję lidera rankingu. Ogółem na przestrzeni trzech lat ich współpraca przyniosła mu sześć tytułów wielkoszlemowych (w tym French Open, którego brakowało mu w kolekcji). Gdy się rozeszli – ponoć w dużej mierze przez zaufanie Novaka do „duchowego guru”, którego rad ten słuchał – Serb zaliczył dużo słabszy sezon.

A Becker? Szybko został mianowany szefem niemieckiego męskiego tenisa, miał dbać o to, by ten się rozwijał na różnych szczeblach – przede wszystkim jeśli chodzi o rozgrywki Pucharu Davisa. Posadę tę stworzono właśnie w tamtym okresie, niektórzy sugerowali, że w dużej mierze z myślą o Beckerze. W dodatku był też twarzą pokerowych portali – najpierw PokerStars, potem Party Poker, gdzie płacono mu za grę, a wszelkie wygrane mógł zabierać ze sobą do domu.

Patrząc na to wszystko z boku można było założyć, że Becker jest w naprawdę dobrym miejscu i momencie swojego życia. A potem się zaczęło.

***

21 czerwca 2017 roku Boris Becker został oficjalnie uznany bankrutem przez londyński sąd. Cała sprawa zaczęła się jeszcze w 2015 roku, gdy nie spłacił długu w wysokości 14 milionów dolarów w założonym terminie. Nie przewidywano też, by miał to zrobić w najbliższej przyszłości. Becker robił jednak dobrą minę do złej gry i w wywiadach przekonywał, że nie ma się czego obawiać, a sytuacja to nieporozumienie.

Mogę uregulować kwotę, którą jestem winien. To trochę tak, jakbyś poszedł do restauracji, zamówił kanapkę z kurczakiem i colę, a potem dostał rachunek na 10 tysięcy funtów. W takiej sytuacji wziąłbym rachunek i przejrzał go z właścicielem restauracji. W moim przypadku nie miałem takiej szansy, dlatego nazywam całą sprawę nieporozumieniem. Nigdzie nie uciekam, mieszkam w środku Londynu, nie ukrywam się. Chcę uregulować należności i ruszyć naprzód z moim życiem – mówił.

Jego długi wkrótce okazały się jednak znacznie większe, niż przypuszczano. Hans Dieter Cleven, były partner biznesowy Niemca, ujawnił bowiem, że ten wisiał mu… ponad 30 milionów funtów. Becker miał zastawić nieruchomości – w tym nawet dom matki – by spłacić długi, ale do tego ostatniego nigdy nie doszło. W międzyczasie nadal mówił, że jego sytuacja finansowa jest dobra.

– Szaleństwem jest myśleć, że jestem spłukany. Mam wystarczająco dużo krajowych i międzynarodowych umów, by zarobić kwoty potrzebne do spłacenia moich zobowiązań na czas. Moje nazwisko, moja marka są dziś bardziej aktualne niż przez ostatnie 20 lat. Jeśli szukasz reklamy, zatrudniasz Borisa Beckera. […]  Owszem, jestem bankrutem od 21 czerwca. Ale to nieprawda, że jestem spłukany. Lecę wieczorem do Zurychu. Pojadę do hotelu i zapłacę rachunek. Gdybym był niewypłacalny, nie miałbym jak tego zrobić. Jeśli wezmę taksówkę, zapłacę za nią. I wierzcie mi, nic nie ukradłem – opowiadał.

Wkrótce stało się jednak jasne, że albo nie chce, albo nie może spłacić długów. Christian Schommers, który wspólnie z nim pisał jego biografię, twierdził, że Boris mimo wszelkich swoich problemów się nie zmienił i prowadził taki styl życia, jakby dalej zarabiał miliony na korcie. Sam Niemiec, przyciśnięty do ściany, próbował nawet ratować się statusem dyplomatycznym. Ponoć miała mu zostać powierzona rola Attache ds. Sportu i Kultury w… Republice Środkowoafrykańskiej, pokazywał nawet odpowiednie dokumenty. Tamtejsze służby powiedziały jednak, że nic takiego nie miało miejsca, a dokumenty wyglądają jak inne, skradzione kilka lat wcześniej.

Wkrótce wylicytowano pamiątki z jego kariery – nie wszystkie, część, jak się okazało, ukrył – na czym zarobiono kilkaset tysięcy funtów. Do spłaty długów nadal było jednak daleko – choć jej ostateczny termin ustalono na 2031 rok – a w międzyczasie wyszła sprawa zatajenia części majątku.

I skończyło się więzieniem.

***

Becker wydawał się na to gotowy – jego najstarszy syn, Noah, czekał na niego z torbą sportową, w której były rzeczy, jakie Boris miał zabrać do więzienia. I żeby było jasne – Niemiec nie trafił do luksusowego aresztu, gdzie będzie mógł korzystać z wielu wygód. Wręcz przeciwnie. Posłano go do Wandsworth, jednego z cieszących się najgorszą sławą więzień w Wielkiej Brytanii.

To stare, 170-letnie więzienie z czasów wiktoriańskich. Równocześnie – największy zakład karny w kraju. O potrzebie reformy tamtego więziennictwa i unowocześnienia budynków mówi się od dawna, nikt jednak tego nie robi. Becker przekona się o tym na własnej skórze, a wielu sugeruje, że może mieć problemy z przeżyciem szoku – za kratki trafił bowiem z luksusowego apartamentu. Przez kilka tygodni powinien mieć swoisty „okres przejściowy” i mieszkać w jednoosobowej celi. Potem trafi do takiej dla dwóch więźniów.

Boris Becker

Inne znane osoby, które przeszły przez Wandsworth, powtarzały, że Niemiec powinien trzymać głowę nisko i po prostu odliczać dni do końca odsiadki. Nie wychylać się. Z drugiej strony niektórzy podkreślają, że sport jest w więzieniu bardzo istotny, więc były wielki mistrz może mieć w tamtejszym życiu nieco łatwiej – ba, niewykluczone, że rozda nawet kilka autografów. Ale na wielkie przywileje nie ma co liczyć. Choć Eurosport ponoć już zastanawia się, czy Becker nie byłby w stanie robić analiz… zza krat.

Trudno jednak przypuszczać, by do czegoś takiego doszło. W Wandsworth po prostu nie ma żadnych ulg dla byłego triumfatora Wimbledonu. Nawet jeśli ten był kiedyś ulubionym Niemcem Brytyjczyków.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Źródła: ATP, BBC, Bild, Die Welt, Guardian, Irish Times, Tennis, Süddeutsche Zeitung, The Cambridge Student, The Globe and Mail, The Washington Post. Fragmenty książkowych biografii Beckera. 

Czytaj więcej o tenisie:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”

Michał Kołkowski
11
Prezes Śląska liczy na wsparcie. “Chciałbym, żeby miasto jak najwięcej dołożyło”
Polecane

“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Błażej Gołębiewski
6
“Trzeba wyrzucić ją do śmietnika”. “Nie chciałbym, żeby zniknęła”. Haka na ustach całego świata

Inne sporty

Komentarze

6 komentarzy

Loading...