Reklama

„Alkohol, zapóźnienie taktyczne, korupcja. Musieliśmy zostać w tyle”

Leszek Milewski

Autor:Leszek Milewski

18 grudnia 2020, 15:30 • 16 min czytania 15 komentarzy

Wojtek Kowalczyk mówił:

„Alkohol, zapóźnienie taktyczne, korupcja. Musieliśmy zostać w tyle”

– Fedor, ty masz jeden zwód!

Odpowiadałem:

– Wojtek, ale ty w ogóle nie masz zwodu, po prostu biegniesz.

Adam Fedoruk był czołowym polskim skrzydłowym lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Na jego przekładankę nabierali się rywale Stali Mielec i Legii Warszawa. Nam opowiada o papierosach palonych w jadącym na mecz autobusie. Treningach polegających na skakaniu z zawodnikiem na plecach. O zapóźnieniu taktycznym, korupcji i alkoholu, które zdaniem Fedoruka były przyczyną zjazdu polskiej piłki przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Zapraszamy.

Reklama

***

Jak się panu, legendzie Stali, podoba podoba gra tego zespołu w Ekstraklasie?

Miałem przyjemność z nią rywalizować w pierwszej lidze, grała bardzo dobrze i jest gotowa, żeby walczyć na tym poziomie. Otoczenie wokół Stali – wielu mocno zaangażowanych ludzi, którym bardzo zależy na tym, by ten klub się podniósł. Natomiast jest różnica pomiędzy pierwszą ligą, a Ekstraklasą, co przekrojowo widać w grze Stali, może poza jednostkami, które się wyróżniają. Myślę jednak, że dobrym rozwiązaniem była decyzja o zatrudnieniu trenera Ojrzyńskiego. To bardzo charyzmatyczny trener, który nie pozwoli zwiesić głów.

Natomiast w Stali już zwolniono w tym sezonie dwóch trenerów, pierwszego jeszcze przed pierwszym meczem. Pan sam jest trenerem, jak się pan zapatruje na tak rozpędzoną karuzelę?

Nie chciałbym się wypowiadać na temat decyzji prezesów, bo nie znam kulis. Znam trenerów Marca i Skrzypczaka, mam ich za dobrych fachowców. Są to szkoleniowcy wyważeni, spokojni, którzy potrafią budować w dłuższym etapie. Być może Stal potrzebuje kogoś, kto da impuls, zarazi tą charyzmą w każdym treningu. Myślę na przykład, że podobnie było w Legii z trenerem Czerczesowem. Przyszedł i dał coś podobnego, dzięki czemu zespół zaczął momentalnie wyglądać lepiej.

Czesław Michniewicz w 1995 w Amice Wronki miał taką charyzmę?

Ciężko mi się wypowiadać na jego temat, zna pan naszą historię. Ja mu w życiu pomogłem, on mi. Na tym poprzestańmy. Mogę powiedzieć, że to bardzo dobry trener i już widać jego rękę w Legii – bardzo dobra organizacja w defensywie jako fundament, a teraz praca nad atakiem pozycyjnym, kreatywnością w ofensywie. Gdzieś przeczytałem, że obecnie Legia to maszyna do zdobywania punktów i trudno się z tym kłócić. To sukces trenera i całego sztabu szkoleniowego.

Co pan sądzi o obecnej Ekstraklasie, porównując ją do swoich czasów?

Futbol się zmienił. Zmienili się trenerzy, zmieniły się treningi, przygotowanie zawodników. Zmieniły się też media. Ja chciałbym sobie czasem obejrzeć swój stary mecz, zobaczyć tak dla pewności, czy w ogóle dobrze grałem. I naprawdę musiałbym mocno szukać. A teraz jest dostęp do każdego skrótu, każdej akcji.

Jarosław Araszkiewicz powiedział, że on, za czasów swojej kariery piłkarskiej, udzielił może ze trzech krótkich wywiadów. A teraz każdy, kto zagra kilka meczów w Ekstraklasie, jest w świetle reflektorów.

Dziwi mnie to, bo Jarek był na topie. Ja, gdy zdobywaliśmy mistrzostwa i awansowaliśmy do Ligi Mistrzów, na pewno trochę ich udzieliłem, ale Legia to bardzo medialny klub, musi być widoczny. Niemniej w Stali, istotnie, musiałbym się wysilić, żeby sobie przypomnieć. Może jakieś rozmówki dla lokalnego dziennikarza.

Reklama

Możliwe, że dla niektórych to dziś destrukcyjne. Za szybko uwierzą, że weszli na bardzo wysoki poziom. Ale jak ktoś ma poukładany umysł, to taki wywiad mu nie zaszkodzi. Na sam fakt nie ma co się obrażać – piłka nożna zdobyła Europę, zdobywa cały świat. W tym kierunku to idzie.

Z drugiej strony, ta medialność ogranicza. Nie chcę powiedzieć, że zabiera młodość, ale dziś piłkarz, młody chłopak, wyjdzie na dyskotekę i wie o tym pół Polski.

Zależy kto do czego zmierza. Jak ma jasno postawiony cel, to gdzieś odrzuca możliwość łatwej zabawy. Te pierwsze lata kariery to wiek, kiedy trzeba bardzo ciężko pracować na sukces.

Piję do tego, że w pana czasach to wyglądało zupełnie inaczej, wiele uchodziło. Więcej alkoholu, papierosy wśród piłkarzy.

Pamiętam w pierwszej drużynie Olimpii Elbląg, jak do niej wchodziłem, niemal normalne było, że w autobusie jadącym na mecz niektórzy palą papierosa. Teraz to jest dla mnie śmieszne, ale wtedy tak było. Alkohol też funkcjonował, nie ma co mówić, że nie. Nie bez przyczyny odstawaliśmy od tej Europy. Kiedy my upijaliśmy się alkoholem, kiedy zmagaliśmy się z korupcją, Zachód odjeżdżał.

Tego alkoholu było na tyle dużo, że to aż pana zdaniem do tego stopnia zahamowało polską piłkę? Bo nie mówmy, że tylko u nas były takie zwyczaje.

Jedna z przyczyn. Było myślenie, że jak jest mecz w weekend, to w poniedziałek, wtorek, można się zabawić. Ale też sam trening. W okresie przygotowawczym w Stali Mielec jeździliśmy do Zakopanego. Giewont i Kasprowy zdobywany marszobiegiem. Kto był jednak w stanie to wytrzymać, ten się rozwijał.

Ale niejeden dobry materiał na piłkarza był był też zarzynany.

To już stwierdził profesor Chmura, który rozgraniczał zawodników, od podstawowego rozróżnienia na szybkościowca i wytrzymałościowca. Natomiast wtedy wszyscy trenowali razem. Te odstępy podczas biegu potrafiły być ogromne. Pamiętam, że trenerzy potrafili nam kazać skakanie z zawodnikiem na plecach.

Jak to wyglądał?

Dwa, trzy wyskoki obunóż z kolegą na plecach. Trenerzy prześcigali się w rozwiązaniach treningów co do przygotowania fizycznego, natomiast poza tym… W Mielcu spotkałem wielu trenerów i większość z nich różniła się może osobowością, nie treningiem. Nie wprowadzano czegoś nowego, świeżego. Pamiętam jak Jurek Podbrożny wyjechał do Hiszpanii i opowiadał o treningu taktycznym, o tym, że musiał zwracać uwagę na swoją strefę i tym podobne. Na Zachodzie to wszystko już funkcjonowało, a my dopiero zastanawialiśmy się, czy to ma sens.

O warsztacie Wójcika opowiadał mi z kolei Andrzej Juskowiak: tu też z tym warsztatem taktycznym podobno potrafiło być różnie.

Janusz Wójcik ściągnął mnie do Legii i uważam miał tą zaletę, że potrafił dobierać do siebie charakterologicznie odpowiednich ludzi. Umiał też przygotować, te obozy były nieprawdopodobnie ciężkie, dołowały wręcz w tym czasie zawodników, ale efekt był.

Ale jednak: jak u niego było z przygotowaniem taktycznym?

Nie było za wielu takich przemyśleń. „Na nich kurwów” i jedziemy. Zbyt dużo czasu upłynęło, zanim w Polsce zrozumieliśmy, że w tym kierunku powinien iść rozwój.

Maciej Śliwowski, pana kolega ze Stali mówił mi, że liga tamtych czasów łamała kręgosłupy moralne. Opowiadał mi wprost o sytuacji, w której starszyzna go zaszczuła po pewnym podejrzanym meczu.

Taka była wtedy piłka. Smutne. Nikt nie chciał tego otwarcie powiedzieć. Wszyscy w tym funkcjonowali. Ciężko mi się odnieść do słów Śliwki, ale na pewno ma rację. Prawda jest taka, że zawodnik powinien udowodnić swoją przydatność dobrą grą, pracą. A wtedy młody musiał wkupować się czymś, co nie miało nic wspólnego z piłką. Smutne. Jedyne, co dobre, to że moim zdaniem tamte czasy już nie wrócą. Nikt już nie będzie wysyłał młodych zawodników po alkohol. Nie znaczy to, że piłkarz ma być zakonnikiem, jeśli na przykład wygra kilka meczów, dostanie dwa dni wolnego, to przecież nic dziwnego, że piłkarze się umówią w swoim gronie.

Był u pana taki jednostkowy moment, w którym pan odkrył, że ten futbol w Polsce na najwyższym poziomie mało ma z ideałów sportowych?

Będąc młodym zawodnikiem, doświadczałem sytuacji, że zespół po prostu stał. Widać było, że coś nie gra. To był trudny okres, byliśmy wtedy młodzi, a za chwilę to my byliśmy zawodnikami, którzy decydują o losach meczów. Przykre lata. Mecze nietransmitowane, sędziowie mogli robić wszystko. Alkohol, praca szkoleniowa, korupcja. Tak to sumując, musieliśmy w tamtych czasach zostać w tyle.

Czy to szło do tego stopnia, że siedział pan w szatni i zastanawiał się, czy koledzy  będą grać uczciwie?

Po przegranych meczach dochodziło… może nie do kłótni, ale patrzono na siebie krzywo. Bardzo mądrze postępował Włodek Gąsior. Po latach rozumiem, dlaczego nie chciał pracować ze starszymi zawodnikami. Gdy przychodziłem do Mielca, była tam plejada gwiazd, a on ich usuwał. Widział, że oni już nie myślą o rozwoju drużyny. Odchodzili i bez nich zespół lepiej grał.

W PRL-u też trudniej się zmotywować: dzisiaj widzisz, że jest zaraz, nawet po jednej udanej rundzie, wyjazdu do mocnej zachodniej ligi. Wtedy nie było szans wyjechać w młodym wieku.

Ta otoczka przytłaczała. Nawet rozmawiałem o tym ostatnio z Maćkiem: my mieliśmy po 21 lat. Graliśmy dobrze w reprezentacji młodzieżowej i wybijaliśmy się w Ekstraklasie. Dzisiaj byśmy dostali ofertę. Świat stałby otworem. A wtedy nawet, jak ci się kończył kontrakt, nie byłeś wolny. Włodek Gąsior kiedyś powiedział do mnie, Śliwki i Piotra „Czachy” Czachowskiego: jakby was zamknąć na tydzień, to byście byli najlepsi w lidze.

W jakim sensie?

Byliśmy młodzi, mieliśmy też swoje wyskoki, a on widział, że jak pojechaliśmy na zgrupowanie i wszystko było poukładane, trening, odżywianie, to ta gra była zupełnie inna. Włodek Gąsior to człowiek ze swoją filozofią, który kochał intensywny trening, u którego piłkarz musiał być przygotowany tak samo na sobotę, co na środę i poniedziałek. Potrafił naprawdę rozwijać młodych zawodników, ale może gdzieś czasem brakowało luzu. Mi się podoba tak zwana zasada 24 godzin. Czy po zwycięstwie, czy po porażce, daj się cieszyć lub smucić zawodnikom przez 24 godziny. Nie ingeruj. Po tym czasie zawodnik wraca, jest nastawiony na pracę. Włodek był trochę za bardzo zaborczy na treningi. Zapomniał, że zawodnik też musi trochę odreagować.

To zapewniał z kolei Grzegorz Lato, który umiał zarządzać tymi nastrojami szatni, organizował choćby grille.

Po pierwsze, piłkarze zawsze patrzą jednak na boiskowe osiągnięcia. A tu stał przed nami król strzelców mundialu. Postać. Ktoś na poziomie Realu Madryt. Wrócił z Kanady, widział wiele, postać światowa. Zastanawialiśmy się: co zrobi? Zacznie rozstawiać tych, którzy byli wiodącymi postaciami, po kątach? Przykręci śrubę? A tu okazało się, że wszedł, wprowadził swobodę w działaniach, dał możliwość kreatywnej gry. Zrobiliśmy pod Grzegorzem Lato sukces, piąte miejsce ze Stalą to była wielka sprawa. Natomiast wchodzimy w okres przygotowawczy. Oczekujemy kroku dalej. A tu nie ma planu, pewnej systematyki. No to załamuje się motywacja.

To czego dokładnie w tych treningach Grzegorza Laty brakowało?

Raczej czego był nadmiar: luzu, fantazji. Taki trening okazjonalny, w którym nie widzieliśmy większego planu. A ten luz, na krótką metę może dać efekt, potem zamienia się w brak dyscypliny, w spojrzenie na siebie. Były grille, zbliżające do trenera, opowiadał jak było w Meksyku, jak w Kanadzie, albo jak zabiegał  o niego Real Madryt. To są wspaniałe opowieści. Zajęliśmy się tymi sprawami, trochę za dużo było słuchania, za mało treningów. Ale to działało, taki był może pomysł, bo Grzegorz robił w tamtych czasach rezultat i szedł dalej, do nowej szatni.

Pana wyjątkowo cenił, ściągnął choćby do Amiki.

Byłem dobrym piłkarzem,więc mnie ściągnął. Tam też powielało się to wszystko: za mało organizacji pracy.

Pamięta pan, jak żona Jacka Ziobera, wyprowadzając kota na smyczy na spacer, wzbudzała we Wronkach popłoch?

Nie pamiętam tego kota. Ale ja mieszkałem w domku jednorodzinnym przy lesie, natomiast pozostali piłkarze w jednym bloku. Może dlatego.

Niebezpiecznie tak wszystkich piłkarzy w jednym bloku trzymać.

Nie uważam, żeby to był dobry pomysł. Fajnie jest spotkać się a treningu, ale jeśli po treningach dalej w tym samym gronie…

Sprzyja też taki blok spotkaniom i nocnym Polaków rozmowom.

Ktoś tego nie przemyślał. Co innego, gdy są zawodnicy w wieku 14-16-18 lat, czuwa nad nimi trener. Ale tutaj doświadczeni piłkarze bez kontroli…

Trochę tych imienin w takiej drużynie piłkarskiej jest.

Nie potrzeba imienin, każdy dzień może być okazją. Jak ktoś trenuje dobrze, czuje się pewnie, to zaprasza kolegę i zaczyna się. Natomiast we Wronkach nawet nie było gdzie iść. Jedna taksówka, którą wszyscy jeździli do Poznania.

Taksiarz miał fuchę życia.

Są rzeczy, o których można mówić, są takie, o których się nie powinno.

Czuło się cień Ryszarda Forbricha w klubie?

Tak. On pożerał wszystkich. Osoba, która była obsesyjnie nastawiona na to, żeby zawładnąć tym światem piłki.

W jaki sposób pożerał wszystkich?

Widział tylko swój interes. Ja grałem we Wronkach rok czasu, zdążyłem go poznać pobieżnie, ale wyczuwałem, że to nie jest osoba, która w przyszłości poradzi sobie z tym, co robi. Był zaborczy, to było przerażające, co później wyszło, że interesował się w zasadzie całą ligą.

Widział pan co dzieje się we Wronkach.

Każdy chyba był tego świadomy, mniej lub bardziej.

Jakaś sytuacja szczególnie pana zniesmaczyła?

Ogólnie był do mnie nastawiony anty. Mnie ściągał Grzesiek Lato, a Forbrich miał swoich ulubieńców, odpowiadał też za transfery. Jak z nim rozmawiałem, oszczędzałem słowa.

Lato wziął pana nawet do Kavali. Był pan ewidentnie ulubieńcem. To był wtedy polski azyl: razem z panem w klubie byli też Leszek Pisz i Igor Sypniewski.

W Kavali szybko odniosłem kontuzję, więc sam wiele nie pograłem, ale taki Leszek Pisz był tam gwiazdą. Dożywotni kontrakt. Uważali go tam za Greka. Nietuzinkowa postać, wybitny piłkarz. Cenię sobie też to, że poznałem Igora Sypniewskiego. Kapitalny zawodnik, nieprawdopodobny talent. Drybling, szybkość, pewność siebie na boisku, taka łatwość grania. Niestety słabości już wtedy dawały o sobie znać.

Staraliście się mu pomóc?

On był świadomy, że ten alkohol jest zagrożeniem. Cały czas też w Kavali był jego ojciec, który go pilnował. Potem przyjechała narzeczona, więc miał osoby, które go wspierały. Niestety, ten nałóg okazał się niestety mocniejszy. Bardzo żałuję, fajny, inteligentny człowiek, spokojny i wyważony.

Sebastian Mila opowiadał mi, że w Lechii opowiadał mu pan ile zarobił na Lidze Mistrzów. Kwoty robiły na młodym Sebastianie wrażenie.

Chodziło o to, by pokazać, że za wielkim wynikiem idą pieniądze, a to też motywator, nie mówmy, że nie. Ta sfera finansowa miała go nakręcić i widać nakręciła. Pamiętam oczywiście Sebastiana, miał szesnaście lat i fajne wejście do zespołu. Szybka gra, szybkie myślenie, dobre podejmowanie decyzji. Utrzymywał tempo gry.

W Lidze Mistrzów w wykonaniu Legii odegrał pan jednak marginalną rolę.

Kontuzja sprawiła, że z podstawowego zawodnika stałem się takim, który się odbudowuje. Gdyby nie ona, utrzymałbym poziom i grałbym więcej, ale cieszę się i z tych epizodów, Ligę Mistrzów poznałem. Do tego dwa dublety. Byliśmy najlepsi w kraju. A po to się przecież gra – żeby być najlepszym. To był zespół, który sprostał oczekiwaniom. Wójcik dobrze wyselekcjonował kadrę, ale też pamiętajmy, że prezes Romanowski dobrze płacił. Legia była maszyną do zarabiania pieniędzy. Grając, wygrywając, zarabialiśmy dużo. I Liga Mistrzów też dobrze płatna. I trofea. To były lata, które pozwoliły na to, żeby funkcjonować obecnie bez obaw.

Poinwestował pan, jakieś nieruchomości?

Wcześniej tak się o tym nie myślało, pamiętam tylko te rozmowy z Leszkiem Piszem czy Zbyszkiem Mandziejewiczem: panowie, coś z tymi pieniędzmi trzeba zrobić. Ja wtedy kupiłem dom, a za drugie mistrzostwo lokal użytkowy pod wynajem. Natomiast piłkarze najczęściej wtedy 'inwestowali” w samochód.

Najgorszy zakup, drogie auto. To często piłkarze powtarzają po latach.

Im lepszy, tym szybciej traci na wartości. Ale było nas stać, to kupowaliśmy. To było takie okazanie, że jestem dobrym piłkarzem.

Jakim samochodem pan chciał pokazać, że jest dobrym piłkarzem?

Jeszcze w Mielcu kupiłem Audi 80. Potem je sprzedałem Jackowi Kacprzakowi, a kupiłem sobie Daewoo Espero. Złoty kolor miał przypominać wszystkim, że dwa razy zdobyłem mistrzostwo. Bardzo ładny samochód, długo nim jeździłem.

Pan w Legii to też gol z Górnikiem na 1:1 w słynnym meczu z Górnikiem, kiedy sędzia Redziński sypnął czerwonymi kartkami.

Dyskusyjna jest sytuacja z autem, czy piłka przy tej akcji wyszła całym obwodem. Radek Michalski był zdziwiony, myślał, że będzie aut, a sędzia puścił mecz. To był taki moment, kiedy czuliśmy się pewnie, ale jest coś takiego jak dyspozycja dnia. Gdzieś nam tego dnia gra się nie toczyła, a Górnik był mądrze nastawiony, dobrze wybijał nas z rytmu.

Te czerwone kartki były pana zdaniem zasłużone?

Trenerzy zwracają na takie mecze uwagę, mówią, żeby nie dać pretekstu, bo wiadomo, że atmosfera jest i tak gorąca. Mecz na pograniczu faulu cały czas, Górnik grał agresywnie, zdarzyły się więc i kartki. Górnik może mieć pretensje tylko do siebie. To były faule może nie brutalne, ale złośliwe.

Zasłynął pan też w lidze ze swojej przekładanki.

Nie wzięła się znikąd. Szukałem drylingu, trenowałem go. Wypracowałem sobie ze trzy zwody na treningu i czułem, że ten przekładaniec mi najbardziej pasuje. Sęk w tym, żeby to jeszcze wyszło w meczu. I udało się ze Śląskiem Wrocław, gościowi zmieniłem tory, a później to powtarzałem i w lidze mieli z tym problem. Lucjan Brychczy się śmiał, że to taki prosty zwód, a nikt nie potrafi jakoś odpowiednio zareagować. Wojtek Kowalczyk też mówił:

– Fedor, ty masz jeden zwód!

Odpowiadałem:

– Wojtek, ale ty w ogóle nie masz zwodu, po prostu biegniesz.

Oczywiście to takie żarty w szatni, bo Kowal miał ten swój zakos, ale trudno to nazwać dryblingiem. Kowal to samorodek. Miał siłę, szybkość przebojowość, ciąg na bramkę. Czasami się zastanawiałem nad jego strzałami. Nie były jakieś wybitne, nie po widłach, takie łamane te strzały. Ale wpadały. Zawsze można było na nim polegać.

W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych wyjechał pan do Ameryki grać dla Pittsburgha. Ameryka w tamtych latach robiła chyba szczególne wrażenie.

Ogromne. Kraje Europy były jeszcze wtedy zapóźnione w stosunku do Stanów. Fajny poziom życia. Klub profesjonalny. Nawet myślałem, czy tam nie zostać. Ale wiza była na czas określony, mi się kończył kontrakt – musiałbym ryzykować, zostawać na czarno, a z rodziną to dużo kombinacji. Nie chciałem ryzykować. Czysto piłkarsko, też przeżycie, bo graliśmy często dwa mecze w weekend: piątek i niedziela. Na pewno też doświadczenie: wchodzi się do szatni, nie zna języka, a trzeba jakoś się wkupić, zafunkcjonować. I fajne też to, że człowiek ten angielski wtedy poznał.

Ale jeszcze więcej najeździł się pan z kadrą. Jeździła wtedy zarobić dla PZPN-u do Egiptu, Kuwejtu, Ameryki Południowej.

Ostatnio czytałem książkę „Kosy”. I miałrację, że organizacyjnie ta kadra nie była rozwinięta. Były fajne mecze, jak z Iranem, gdzie zagraliśmy przy stu tysiącach ludzi. Nieprawdopodobne wrażenie, przytłaczające wręcz. Do tego ciekawe starcia  z Argentyną, Urugwajem. Ale to było tak, że my, ligowym składem, jechaliśmy gdzieś, a jak przychodziło do gier o stawkę, grali piłkarze zza granicy.

Najbardziej egzotyczny wyjazd z perspektywy?

Kuwejt. Wyjazd polityczny. Kraj rozbity, okradziony, na którym widać skutki wojny. Na zawsze zapamiętam płonące szyby naftowe. Rozmowy z tam mieszkającymi Polakami, którzy opowiadali, jak najeźdźca okradał mieszkania. Czuliśmy, że stąpamy po niepewnym gruncie. Zagraliśmy jeden mecz, drugi już się nie odbył i tyle. Nikt nie rozważał nawet, czy ten wyjazd ma sportowy sens, czy będzie z niego jakaś korzyść.

Pan po karierze pracował w Anglii w firmie kurierskiej, prawda? Bo z jednej strony mówił pan o zabezpieczeniu, a z drugiej to.

Pojechałem, bo chciałem pograć jeszcze w piłkę. Ale okazał się, że wylądowałem w klubie, który trenuje dwa razy w tygodniu i płaci tylko za mecze. Zaproponowali mi obok tego pracę. Praca była ciężka, pół roku tak przepracowałem, ale wróciłem. Wielokrotnie w Anglii patrzyłem w niebo i myślałem: nie o to chodzi. Inny był cel.

Dziś jest pan w Granicy Kętrzyn, IV liga. Daleko od głównego piłkarskiego szlaku.

Tak to w życiu czasem jest. Swoje błędy też popełniłem, bo za każdym zwolnieniem kryją się błędy. Obserwuję trenerów, widzę, jak zastanawiają się, co lepsze: czy czekać półtora roku na kolejny klub, czy iść i od razu pracować. Ale Dariusz Żuraw fajnie powiedział: pracował w IV lidze, w III, w II. A teraz pracuje w Ekstraklasie. Musimy mieć dystans, wiadomo, że każdy chciałby ESA, natomiast ja byłem mistrzem Polski jako piłkarz, byłem mistrzem Polski w sztabie Czesia Michniewicza. Myślę, że jestem spełniony, ale mam jeszcze pasję, żeby się rozwijać.

Leszek Milewski

Fot. NewsPix

Ekstraklasa. Historia polskiej piłki. Lubię pójść na mecz B-klasy.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”

Jakub Radomski
2
Grają o mistrzostwo w szkolnej hali. ”Słyszę to od 10 lat. To musi się zmienić”
Piłka nożna

Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

AbsurDB
4
Rekord Ruchu na tle Europy – wynik nieosiągalny dla PSG, Bayeru czy Lipska

Komentarze

15 komentarzy

Loading...