Reklama

Carlos Tevez, czyli łowca trofeów. Tym razem upolował mistrzostwo Argentyny

redakcja

Autor:redakcja

06 listopada 2015, 16:48 • 4 min czytania 0 komentarzy

Sezon bez trofeum to dla Carlosa Teveza czas stracony. Praktycznie co roku musi otwierać swoją prywatną gablotę, by umieszczać w niej kolejne łupy. I nie mowa tu o sukcesach podrzędnych, Argentyńczyk to przecież między innymi mistrz Anglii, Włoch, zdobywca Ligi Mistrzów. Od niedzieli świętuje kolejny sukces – poprowadził ukochane Boca Juniors do zwycięstwa w rodzimej lidze.

Carlos Tevez, czyli łowca trofeów. Tym razem upolował mistrzostwo Argentyny

Klubowa kariera Teveza jest naprawdę modelowa, bo jak inaczej nazwać osiągnięcia gościa, który wygrywał każdą ligę, w jakiej przyszło mu występować? To on, a nie Kuba Kosecki, ma prawo powiedzieć: nic już nikomu nie muszę udowadniać. W wieku 31 lat może wrócić do ojczyzny, ponownie założyć koszulkę ulubionego zespołu i pomóc odzyskać mistrzostwo. Gdy piłkarz opuszcza Europę, by grać na innym kontynencie, to najczęściej albo leci zarobić, albo nie wytrzymuje już wysokich wymagań. Argentyńczyk nie spełnia żadnej z tych reguł, chciałby go praktycznie każdy klub świata, a w swoim kraju nie zarobi przecież tyle, co choćby u szejków. On wyznaje po prostu inne wartości.

Wartości, które otrzymał w wychowaniu podczas niełatwego dzieciństwa. To, kim jest teraz, budzi jeszcze większy respekt, jeśli pamiętać się będzie o jego przeszłości. Na świat przyszedł w Fuerte Apache (Silny Apacz), małej dzielnicy Buenos Aires. Dzielnicy, dodajmy, mało przyjemnej. Tamto miejsce definiowała przemoc, bieda, narkotyki. Gdy zapadał zmrok, strach było wyjrzeć przez okno. To co widziałem, przestraszyłoby każdego. Po określonej godzinie, lepiej już nie wychodzić z domu wspomina.

tevez6

Trudno powiedzieć, ile dzieciaków utonęło w pokusach, szkaradności i marazmie tamtego świata, ale szczęśliwie dla kibiców piłkarskich, napastnik nie był jednym z nich.  Łatwo mogłem zostać dilerem i szybko skończyć na dnie. Cieszę się, że tak się nie stało i jestem tu, gdzie jestem. Tak naprawdę moje dzieciństwo było dobre. Wyniosłem z niego takie wartości jak szacunek, poświęcenie, pokora – wspomina po latach.

Reklama

O tamtym życiu piłkarza przypomina blizna na twarzy, którą sprawił sobie już jako 10-miesięczny dzieciak. Zdarzył się wypadek, Tevez został przypadkowo oblany gorącą wodą. Obrażenia były tak poważne, że w szpitalu spędził kilka miesięcy. Dziś, kiedy medycyna poszło wyraźnie do przodu, a portfele piłkarzy są coraz bardziej wypchane, mógłby wyraźnie ją zamaskować. Skoro Gareth Bale załatwił taką pierdołę jak odstające uszy, to i w tym wypadku lekarze z pewnością stanęliby na wysokości zadania. Odzywa się jednak charakter zawodnika, który zatrzymał bliznę z premedytacją, jako wyraz pamięci o czasach, które go ukształtowały. To zdarzenie naznaczyło mnie na zawsze. Nie poddam się operacji. Albo akceptujesz mnie takim, jakim jestem, albo nie  mówi stanowczo.

To wszystko uformowało Teveza na dumnego człowieka z silną osobowością, ale nie zawsze łatwą. W Corinthians, gdy nie mógł dojść do porozumienia z Carlosem Alberto, opluł go. Innym razem wdał się w bójkę z Marquinhosem. Natomiast podczas fetowania mistrzostwa z Manchesterem City, przez dobrą chwilę wymachiwał banerem z napisem R.I.P Fergie. Kiedy opinia publiczna zażądała przeprosin, Tevez wyraził się jasno:  Ferguson nie jest prezydentem Anglii. Nie przeproszę.

Trudna natura piłkarza jest więc powodem, dla którego wydawałoby się idealna kariera, ma sporą wyrwę. Reprezentacja. Napastnik nie pojechał na Mundial do Brazylii, Sabella nie widział go nawet w 30-osobowej kadrze. Oficjalne powody były rzecz jasna sportowe, ale chyba nikt nie jest na tyle naiwny, by wierzyć, że Franco di Santo jest lepszym piłkarzem. Tevez nie przepadał za trenerem, psuł atmosferę w szatni, gdy musiał godzić się z rolą rezerwowego. Wypowiedzi, których udzielał w mediach, także nie pomagały. Selekcjoner chyba nie ma kablówki w domu, skoro nie widzi jak gram w Juventusie – wypalił w pewnym momencie. Argentyński kibic może się dziś tylko zastanawiać, co by było, gdyby w finale, zamiast Higuaina, sam na sam z Neurem wyszedł Carlos Tevez.

tevez5

Jeśli okazałby się w tej sytuacji tak samo skuteczny, jak w zdobywaniu pucharów, dziś nie moglibyśmy mówić, że w październiku ubiegłego roku pokonaliśmy mistrzów świata. Przebywając 7 lat w Anglii zdobył z tamtymi drużynami 11 trofeów, w tym Ligę Mistrzów. Grając w Serie A wykręcił 100 % normy – w dwa sezony dwa mistrzostwa. Bezwzględne liczby.

Dziś sam piłkarz wie, że wrócił tam, gdzie jest naprawdę kochany. Zdobywałem tytuły w wielu miejscach, ale nic nie może równać się z tym – mówi po swoim ostatnim sukcesie. Trzeba uczciwie przyznać, że gdy 18 lipca tego roku, wybiegł po raz pierwszy na boisko w koszulce Boca, ci byli już liderem. Ale przez kolejnych 13 kolejek zrobił wszystko by tak pozostało, nie statystował, nie podpisał się pod sukcesem jako trzecioplanowa postać. Grał sporo, strzelał regularnie, bo prawie w co drugim meczu – ostatecznie sezon skończył z bilansem 11 spotkań, pięciu goli i dwóch asyst.

Reklama

Pytanie, co dalej? Tevez nigdy nie potrafił usiedzieć za długo w jednym miejscu, w pewnym momencie zawsze coś się psuje, potrzebuje zmian. Zainteresowanie wyraził już kolejny były klub, Corinthians. Spodziewać można się jednego – gdziekolwiek nie pójdzie, na pewno coś wygra.

Paweł Paczul

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
5
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Ekstraklasa

Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Michał Trela
3
Trela: Licencyjna fikcja. Ale czy z luzowaniem dostępu do zawodu trenera należy walczyć?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...