Karim Benzema wraz z kolegami rozmontował wczoraj Barcelonę, a dziś – o ile nie wydarzy się jakiś cud – znów skupi na sobie uwagę całego piłkarskiego świata. Wszystko jest już pozamiatane: Francuz odbierze „Złotą Piłkę” na gali „France Football”. Oto siedem argumentów za tym, dlaczego nie było innego wyboru niż napastnik Realu Madryt.
Zanim przejdziemy do konkretów, warto przypomnieć, że w tym roku zmieniły się zasady plebiscytu. Do tej pory przyznawano nagrodę za rok kalendarzowy – i to niepełny, co determinowała procedura głosowania. Na dzisiejszej gali po raz pierwszy zostanie przyznane trofeum za pełny sezon – w tym przypadku 21/22. Ze względu na niezbyt zrozumiałe głosy egzotycznych dziennikarzy, ograniczono także listę głosujących. O wynikach plebiscytu zadecydują tylko reprezentanci pierwszej setki rankingu FIFA.
No dobra, co zadecydowało o tym, że nie ma innego kandydata niż Karim Benzema?
Paryska remontada
Nie jest wielką sztuką ładowanie hat-tricków średniakom LaLiga, choć i to Francuzowi się zdarzyło (choćby z Celtą Vigo). Benzema zanotował w zeszłym sezonie trzy mecze, w których zdobył trzy bramki. Dwa z nich to 1/8 i 1/4 finału Ligi Mistrzów. Mecze na szczycie. Mecze, w których Real strzelił jednego gola, jeśli odliczymy od tego trafienia Benzemy, których było siedem.
Mamy na myśli oczywiście starcia z PSG i Chelsea. Zacznijmy od tego pierwszego. Paryżanie ugrali u siebie skromne 1:0. Skromne zwłaszcza jak na obraz tego spotkania. Real w zasadzie nie istniał. Siedział cicho jak mysz pod miotłą. Modlił się o końcowy gwizdek. Sam Benzema został obnażony z atutów przez Marquinhosa i Kimpembe. Paryżanie wygrali w końcówce dzięki temu, że błysk geniuszu zaliczył Mbappe. Ale mieli czego żałować. Na dobrą sprawę mogli zakończyć ten dwumecz już na Parc des Princes. Ich pokaz siły niósł za sobą jednak przeświadczenie, że to francuska ekipa jest zdecydowanym faworytem przed rewanżem.
Paryżanie lubią sfrajerzyć się na europejskich boiskach, ale tym razem mało kto wierzył w scenariusz, w którym wykładają się na Santiago Bernabeu. Zwłaszcza patrząc na szerszy kontekst tego sezonu – PSG zagrało niezwykle grubo, wyjmując Leo Messiego z Barcelony, który miał być brakującym elementem na drodze do Ligi Mistrzów. Ich transfery generalnie wyglądały jak z Football Managera – pozyskali jeszcze Sergio Ramosa, Achrafa Hakimiego czy Gianluigiego Donnarummę, najbardziej pożądanego bramkarza młodego pokolenia. Zebrali niezwykle jakościową kadrę. Mówiło się, że może nawet najlepszą w historii futbolu, jeśli popatrzymy na suche personalia.
No i znów się sfrajerzyli.
„Królewscy” nie zaprezentowali w rewanżu wielkiego futbolu. Przez godzinę gry nie potrafili strzelić bramki, za to w międzyczasie Mbappe podwyższył stan dwumeczu. Ale ta końcówka w wykonaniu Benzemy…
Majstersztyk.
Jak się później okazało, jeden z kilku.
Najpierw zaatakował pressingiem Donnarummę. Zmusił go do absurdalnego błędu. Włoch niegramotnie zagrał piłkę wzdłuż własnej bramki i dopadł do niej Vinicius, a Benzema wyszedł na pozycję. Otrzymał podanie od Brazylijczyka i skierował piłkę do siatki. Sam sprowokował tę sytuację, sam ją wykończył.
Kwadrans później napastnik znajduje sobie przestrzeń w szczelnie ustawionej linii defensywnej paryżan. Zaskakuje rywali w sytuacji, w których ci nie mają prawa być zaskoczeni. Znów pokonuje Donnarummę.
Real już wie, że jest bliski dogrywki. Dwie minuty później kolejny szybki atak Hiszpanów. Błąd Marquinhosa. Piłka trafia pod nogi Benzemy, który strzela zewnętrzną częścią stopy. Jest 3:1. „Królewscy” wracają z piekła.
Galaktyczny poziom przeciwko Chelsea
W ćwierćfinale scenariusz się odwrócił. To Real wygrał pierwsze spotkanie – znów za sprawą geniuszu Benzemy – a Chelsea goniła. To jeden z najlepszych indywidualnych występów w historii Ligi Mistrzów i nie ma w tym stwierdzeniu cienia przesady.
Pierwsza bramka? Majstersztyk. Rewelacyjne wypuszczenie Viniciusa technicznym podaniem, rewelacyjne wyjście na pozycję, rewelacyjna ucieczka rywalom, rewelacyjna antycypacja, gdzie może powędrować piłką i niemożliwa wręcz główka z około trzynastego metra. Z bardzo trudnej pozycji. Z bardzo dynamicznego nabiegu. Ze stosunkowo dużej odległości. A jednak taka, że bramkarz nie miał nic do powiedzenia.
Druga? Kapitalne, niezwykle trudne technicznie przekucie wrzutki Modricia na gola główką. Tu też trzeba było przewidzieć, gdzie zagra chorwacki pomocnik. Benzema nie dostał piłki na głowę, musiał zrobić do niej ruch, a przy uderzeniu jeszcze się odchylić. Technicznie bardzo trudny manewr. Ale wszystko wyszło perfekcyjnie.
Trzecia? Znów – jak z PSG – perfekcyjne wykorzystanie padliny. Mendy stracił piłkę na własnej połowie. Benzema niby skorzystał z prezentu, ale nie da się odmówić mu wielkich zasług. Nie ma przypadku w tym, że to akurat Francuz odnajduje się w takich sytuacjach. Wielokrotnie wpisywał się na listę strzelców właśnie w ten sposób. Ambitnie popracował, wytworzył presję. dynamicznie podbiegł, by dać sobie szansę na skorzystanie z ewentualnego podarunku. Potem przepchnął Rudigera i załadował do pustaka.
Wybitny mecz.
Półfinał Ligi Mistrzów? Także wielki
W półfinale Benzema nie notował już aż tak galaktycznych występów, ale wciąż była to niebywała klasa godna laureata “Złotej Piłki”. W dwumeczu z City „Królewscy” strzelili sześć bramek. Autorem trzech z nich jest właśnie Francuz. Dołożył do tego jedną asystę.
City wyszło na dwubramkowe prowadzenie w dziesięć minut pierwszego spotkania, zanosiło się na pogrom. Zapędy Anglików przystopowało trafienie Benzemy z powietrza. Strzelił także na 4:3 z rzutu karnego, wykonując go “Panenką”. Na pewniaka, wysyłając sygnał „jestem tu najlepszy”.
Real po raz kolejny musiał nadrabiać straty. To City, które wygrało u siebie 4:3, wyszło w rewanżu na prowadzenie. I to dopiero w 73. minucie. Real miał więc nieco ponad kwadrans, by zdobyć dwie bramki, które doprowadziłyby do dogrywki. Najpierw Benzema efektownym kopniakiem z powietrza wyłożył piłkę do Rodrygo, był już doliczony czas gry. Brazylijczyk po minucie trafił raz jeszcze. Potem, już w dogrywce, Benzema wywalczył rzut karny i sam go wykorzystał.
Znów poniósł swoją drużynę na plecach, tym razem do spółki z Rodrygo.
To właśnie w tych trzech meczach Benzema przyklepał zdobycie “Złotej Piłki”.
Rewelacyjny stosunek bramek do współczynnika xG
Opisane wyżej trafienia przyczyniły się do tego, że Benzema został królem strzelców całych rozgrywek Ligi Mistrzów. Miał na swoim koncie 15 trafień. O dwa więcej niż Robert Lewandowski, który jednak – nie licząc dwóch bramek przeciwko Barcelonie – strzelał rywalom drugiej kategorii. Dynamu Kijów. Benfice. Salzburgowi. Villarrealowi. Abstrahując od faktu, że Hiszpanie wyeliminowali jego ekipę.
Francuz też ma na swojej liście Sheriff czy Szachtar, ale jednak dziesięć trafień uzbierał w meczach z PSG, Chelsea i City. Ten bilans jest imponujący jeszcze bardziej, kiedy spojrzymy w statystykę oczekiwanych goli napastnika „Królewskich”. Według współczynnika xG Benzema powinien strzelić w całej edycji Ligi Mistrzów… 8,6 bramki. Oznacza to, że snajper Realu strzelił o 43% więcej goli niż powinien. W samej 1/8 i 1/4 finału, czyli tych największych dwumeczach, miał xG na poziomie 2,7. A zdobył siedem bramek.
Benzema, Mbappe, Lewandowski? Ranking najlepszych piłkarzy sezonu 21/22
Jego współczynnik xG w lidze wynosił w zeszłym sezonie 24,64. Zatem i na hiszpańskich boiskach trafił o dwa razy więcej niż powinien, ale to akurat stosunkowo skromna różnica.
Sprowadzanie Benzemy do roli perfekcyjnego egzekutora byłoby rzecz jasna krzywdzące. On sam mówił w wywiadzie dla „France Football”, że stał się dziewiątką, jaką zawsze chciał być. Taką, która oferuje znacznie więcej niż strzelanie goli. I faktycznie, bo Benzema często rozpoczyna akcje. Nie stoi pod bramką rywala, raczej wbiega drugie tempo. Jest nieoceniony w pressingu. Jak zespołowi nie idzie, to schodzi głębiej i szuka rozwiązań. Pracuje na kolegów, a nie na własny dorobek. We wspomnianym wywiadzie dodał także, że jest napastnikiem kompletnym. I trudno z tym polemizować.
Pełna gablota
Istnieją trzy szkoły wyboru laureata Złotej Piłki. Pierwsza głosi, że to nagroda indywidualna, więc przy głosowaniu należy uwzględnić jedynie indywidualne popisy nominowanych piłkarzy. Druga mówi, że bez wygrania najważniejszych trofeów nawet nie ma sensu zaczynać dyskusji. Trzecia dąży do zbalansowania jednego i drugiego. W praktyce to, co w gablocie, ma dla ankietowanych spore znaczenie (choć w tegorocznej edycji “France Football” zaleca, by patrzeć wyłącznie na dorobek piłkarzy, a nie ich drużyn). To dlatego w zeszłym roku w finałowej piątce znalazł się Jorginho, czyli mistrz Europy i zdobywca Ligi Mistrzów. Gdyby nie trofea, pewnie nikt nie umieściłby go tak wysoko.
W przypadku Karima Benzemy nie ma znaczenia, którą szkołę wybierzemy przy dokonywaniu werdyktu. I w jednej, i drugiej, i trzeciej ma po swojej stronie najwięcej argumentów.
Liga Mistrzów? Zdobyta. I to w największej mierze dzięki Benzemie właśnie, który w kluczowych meczach niósł „Królewskich” na swoich barkach.
LaLiga? Opędzlowana z trzynastopunktową przewagą. Sam Benzema został w niej królem strzelców.
Superpuchar Hiszpanii? Zwycięstwo.
Triumf w kadrze narodowej? No a jakże! Lekko naciągany, bo przecież Liga Narodów nie może równać się z mundialem czy Euro, ale i tu Francuz wygrał najważniejsze starcia reprezentacyjnego sezonu 21/22, czyli Final Four. W półfinale pogonił wraz z ekipą „Trójkolorowych” Belgię, w finale Hiszpanie. W obu tych spotkaniach dołożył po jednym trafieniu.
Real nie radził sobie bez niego
Pewnym dowodem na wielkość Benzemy i jego znaczenia dla Realu jest fakt, jak „Królewscy” radzili sobie w sytuacjach, gdy zabrakło Francuza. Jeśli chcemy czepiać się triumfatora Ligi Mistrzów za ostatni sezon, możemy wyciągnąć dwie rzeczy:
- Puchar Króla (Real odpadł w 1/4 z Athletikiem Bilbao)
- wiosenny mecz z Barceloną (dotkliwa porażka 0:4)
Co łączy oba te wydarzenia? Benzema nie wystąpił w nich ani przez minutę. Z Klasyku wypadł przez uraz, jakiego doznał w poprzedzającej go kolejce podczas… strzelania gola. Gdy wyskakiwał do główki, trafiając na 3:0 z Mallorką, uszkodził łydkę. Nie wystąpił też w żadnym z trzech meczów pucharowych.
I jak się to skończyło?
Słabość konkurentów
Plebiscytom „Złotej Piłki” zwykle towarzyszą liczne porównania, analizy, przerzucanie się argumentami, że może van Dijk, a może Messi, może Lewandowski, a może znów Argentyńczyk. Tym razem nie będzie jak w glosowaniu tej pierwszej pary w 2019 roku, gdzie wygrana rozbiła się o siedem punktów (stosunek 686 do 679 na korzyść ówczesnej gwiazdy Barcelony). W tym roku triumfator zwyczajnie nie ma konkurencji.
Może żałować Lewandowski, który dwukrotnie znalazł się w piątce „Złotej Piłki”, ale dwukrotnie musiał uznawać wyższość nadludzi – Messiego (w 2015 i 2021) i Ronaldo (2015), no i raz pandemii rzecz jasna. W ostatnich latach rzadko była przestrzeń dla innych kandydatów niż któryś z tej dwójki. Na dzisiejszej gali Portugalczyk najpewniej wypadnie poza piątkę, a Argentyńczyk nie znalazł się nawet w trzydziestce nominowanych.
Lewandowski mógł w zeszłym sezonie tytułować się co najwyżej drugim najlepszym napastnikiem świata. Znów rozbił oczywiście bank w Bundeslidze – 35 trafień – ale nie może się równać ze swoim rywalem z niedzielnego Klasyku. Sadio Mane i Mohamed Salah nie dość, że uznali wyższość Realu w Lidze Mistrzów, to jeszcze znaleźli się oczko pod City w końcowej tabeli Premier League. Pierwszy zdobył 16 bramek w lidze i 5 w Champions League, drugi 23 na krajowym podwórku i 8 w europejskich rozgrywkach. Wciąż znacznie mniej niż Benzema. Vinicius Junior pewnie znajdzie w piątce, ale tylko szaleniec mógłby postawić go nad kolegę ze środka ataku. De Bruyne zaliczył świetny sezon 21/22, ale to wciąż nie ten kaliber. Haaland stracił zbyt dużo kolejek z powodu problemów zdrowotnych.
Nie ma innego wyboru. Po prostu.
WIĘCEJ O KARIMIE BENZEMIE:
- Real niczym stary wyjadacz. Bezlitośnie wypunktował słabą Barcelonę
- Benzema, Mbappe, Lewandowski? Ranking najlepszych piłkarzy sezonu 21/22
- Trupy w oparach sziszy. Francuska piłka w mackach bandytów
Fot. newspix.pl