Tytuł powstał już przed meczem. Wtedy miał być odrobinę przewrotny i odnosić się tylko do tego, że Inter i Milan nigdy w historii nie przystępowały do meczu derbowego będąc na tak niskich pozycjach. Ot, taki żarcik na początek, potem miało już być normalnie, o meczu. Że był średni/niezły/nawet fajny, zależnie od tego, jak by się potoczył. Tyle tylko, że przewrotność trafił szlag. Bo to chyba naprawdę był najgorszy mecz pomiędzy Interem i Milanem, odkąd te dwa zespoły po raz pierwszy zmierzyły się na boisku.
To, że Milan gra padakę można zrozumieć, jest to w sumie nawet logiczne. Rossoneri skupują głównie szrot, zresztą określenie ‘skupują’ nie do końca jest tu na miejscu, ponieważ od jakiegoś czasu szefowie czerwonej strony Mediolanu czują awersję do wydawania pieniędzy na transfery. Momentami można mieć wrażenie, że ich głównym kryterium przy ściągania piłkarza jest to, czy można go pozyskać za darmo. Rzut oka na ich dzisiejszy skład wystarcza, by dojść do wniosku, że ta drużyna po prostu nie nadaje się do rywalizacji na wysokim poziomie.
Na środku obrony zbliżający się do wieku emerytalnego Mexes i Alex, wspierani przez falę przeciętniactwa w osobach Antonellego, Poliego i van Ginkela. Do tego Suso. Kto do cholery jasnej jest Suso i co ten człowiek robi w pierwszej jedenastce Milanu, drużyny która jeszcze nie tak dawno temu skupiała czołowe talenty europejskiej piłki? Do czego to doszło, że piłkarz pokroju Giacomo Bonaventury nie jest najsłabszym ogniwem, tylko jednym z najlepszych piłkarzy Milanu…
Taka zgraja po prostu nie może dobrze grać. Lepiej niż teraz? Tak, ale to nie znaczy, że dobrze. Cuda nie istnieją, niektórych rzeczy się nie przeskoczy. Natomiast Inter, to zupełnie inna bajka. Porządny skład, kilku naprawdę ciekawych piłkarzy, fajne wzmocnienia w ostatnich okienkach transferowych. Na papierze niezła drużyna, która powinna być w czołówce Serie A i coś sobą prezentować. A potem te wszystkie nazwiska wybiegają na murawę i pokazują taki sam dramat, jak ich koledzy z Milanu. Dziewiąte i dziesiąte miejsce w lidze. Kompletny upadek piłki w mediolańskim wydaniu. Czy można się dziwić, że te derby były tak beznadziejne, skoro oba kluby prezentują beznadziejny poziom w trakcie całego sezonu? W końcu w rywalizacji włoskich miast mających dwójkę przedstawicieli w Serie A gorzej wypada tylko Werona. Turyn – 117 punktów, Rzym – 116 punktów, Genua – 94 punkty, Mediolan – 85 punktów. Tak źle we włoskiej stolicy mody jeszcze nie było.
Moglibyśmy napisać, że Inter momentami dominował, że miał więcej szans na zgarnięcie trzech punktów, że świetnie z dystansu huknął Hernanes. Pytanie tylko, czy po takim meczu to ma sens. Czy w ogóle warto analizować spotkanie tak tragiczne, że najładniejsza była w nim samobójcza bramka Mexesa? Przecież Inter nie potrafił wykorzystać nawet tak wybornego prezentu, bo Palacio wcześniej faulował piłkarza Milanu wbiegając w pole karne. Komedia.
Skupimy się tylko na jednej kwestii, która ciekawi nas już od dłuższego czasu. Mateo Kovacić. Wielki chorwacki talent, zaledwie dwadzieścia lat na karku, a na koncie sporo występów w reprezentacji. Chłopak miał w tym sezonie błyszczeć i kreować grę Interu, często zresztą grywa jako ofensywny pomocnik. Problem w tym, że ten wielki kreator gry osiągnął w ciągu tego sezonu oszałamiającą liczbę dwóch asyst – w drugiej kolejce sezonu, przeciwko Sassuolo. Od tamtej pory – nic, zero, null.
I szczerze mówiąc, nie dziwimy się. W teorii jest super. 93% celnych podań, nic tylko bić brawo. Niestety ta super celność podań Chorwata wynika z tego, że podaje na boisku tak, jakby był defensywnym pomocnikiem. Tył, tył, bok, tył, bok, bok. I tak w kółko. Zero podań w pole karne, o prostopadłych można zapomnieć. Byle nie spieprzyć, do najbliższego. Na alibi.
Patrzymy na drużyny z Mediolanu i sami nie wiemy co o tym sądzić. Jasne, obu drużynom zdarzały się gorsze, czasem beznadziejne sezony. Tyle tylko, że wtedy taki zjazd dotyczył jednej z nich, a teraz dotknął zarówno Interu, jak i Milanu. Kompletny marazm mediolańskiej piłki, profanacja świątyni futbolu, jaką bez wątpienia jest San Siro. Jeśli oba zespoły utrzymają taki poziom także w przyszłym sezonie, to proponowalibyśmy, żeby kolejne derby rozegrały na jakimś boisku szkolnym. Albo jeszcze lepiej, na podziemnym parkingu.
Żeby nawet przypadkowy przechodzień nie był świadkiem tego, jak stacza się piłka w Mediolanie.