Niby głupio cieszyć się z remisu, zwłaszcza, gdy w pierwszych dwunastu kolejkach sezonu nie spisujesz się najlepiej i jesteś tuż nad strefą spadkową, co jest wynikiem poniżej twojego potencjału. Piast jednak nie ma prawa kręcić nosem, gdy spojrzy na rezultat, jaki osiągnął w Szczecinie. A sama gra? Lepiej niech szybko o niej zapomni. Gliwiczanie wycisnęli z tego starcia absolutne maksimum, po prostu. Pogoń z kolei może być zadowolona z tego, jak wyglądała, ale musi też dostawać białej gorączki, gdy zastanowi się, jakim cudem nie przekuła tej przewagi na komplet punktów.
Może i szczecinianie nie mieli Bóg wie ilu klarownych sytuacji do strzelenia gola, ale pod bramką Placha co chwilę było zamieszanie. Pogoń atakowała, dominowała, cisnęła, narzucała tempo. Piast bronił się niemalże całą drużyną i rzadko wyściubiał nos poza swoją połowę. Zrobił to wtedy, gdy akurat trafił do siatki oraz przez pierwszy kwadrans drugiej połowy. To właśnie wtedy dostał bramkę na 1:1 i… wrócił do głębokiej defensywy. Naprawdę bardzo głębokiej.
Wielkie przełamanie Sappinena
Uwaga, uwaga, stało się! To chwila, która przejdzie do historii. Rauno Sappinen, który wskoczył do wyjściowego składu w obliczu kontuzji Kamila Wilczka, wreszcie wpisał się na listę strzelców. Estoński napastnik zadebiutował w lidze w lutym. Dziś rozegrał swój dwudziesty mecz. Premierową bramkę zdobył po spędzeniu na boisku równo 815 minut.
Dziwny to przypadek, bo przecież napastnik Piasta trafiał do Ekstraklasy jako gwarancja bramek i to zweryfikowana w europejskich pucharach, bo w nich radził sobie wręcz spektakularnie. Reprezentując barwy Flory Tallinn, która – co tu dużo mówić – potentatem nie jest, nie dość, że awansował do Ligi Konferencji, to jeszcze strzelił na europejskich boiskach jedenaście bramek w dwunastu meczach. Jeśli dodamy do tego 23 trafienia ligowe w sezonie 2021 – co mogło pójść nie tak?
Tymczasem Sappinen był w większości swoich meczów ciałem obcym. Trudno było go w ogóle dostrzec na boisku. Nie dość, że nie strzelał, to nie prezentował żadnych innych atutów. Bogdan Wilk twierdził w „Kanale Sportowym”, że jeśli Estończyk się przełamie, to rozwiąże worek z bramkami. Trzymamy za słowo. Dziś dołożył stopę przy akcji, w której – z perspektywy Pogoni – nie zagrały dwie rzeczy. Po pierwsze – Kamil Grosicki niezbyt zaciekle wracał za Tomaszem Mokwą (to oczywiście eufemizm). Po drugie – tenże Mokwa, mając sporo miejsca i przewagę 2:1 w bocznej strefie, posłał niecelną wrzutkę po ziemi. Ta jednak odbiła się od Dąbrowskiego, trafiła do Sappinena, który dołożył nogę. Tak napisała się historia. Pogoń nie może jednak powiedzieć, że to pechowa bramka. Nie w sytuacji, w której pozwala prawej flance rywala na tak wiele.
Piast schowany, Pogoń atakująca
Był to gol nieco zaskakujący, bo kompletnie nie odzwierciedlał on tego, jak grają oba zespoły. Jeszcze w pierwszej połowie Pogoń dwa razy obiła obramowanie bramki. Za pierwszym razem zrobił to Dąbrowski – ankieta „Borysiuka kolejki” aż żałuje, że to nie wpadło. Strzał sprzed pola karnego, silny, z rotacją… Efektownie to wyglądało, ale piłka zatrzymała się na poprzeczce. Drugie obicie obramowania, a konkretnie słupka, było autorstwa Łęgowskiego. Obejrzeliśmy w polu karnym trochę chaosu – Katranis wybił piłkę w Rainera, ten jej nie opanował, rozpaczliwie ją zahaczył, ale trafił w rękę Czerwińskiego, aż zza pleców wyłonił się młodzieżowiec Pogoni.
Była także kontra po stracie Rainera, dobrze rozprowadzona przez Kurzawę, przy której Grosickiemu zabrakło pomysłu – zamiast zrobić coś groźnego, dał się dogonić i nie miał z czego uderzyć.
W samej pierwszej połowie Biczachczjan oddał trzy strzały z dystansu – dwa pierwsze do zapomnienia, ale przy trzecim Plach popisał się refleksem.
Dwie sytuacje zmarnował Almqvist.
Jens Gustafsson mógł powiedzieć swoim piłkarzom w przerwie „gramy dalej swoje i zaraz zacznie wpadać”.
Dobre zmiany Gustafssona
Szwedzki szkoleniowiec dokonał w 46. minucie dwóch zmian – Zahović i Jean Carlos weszli za Almqvista i Łęgowskiego. Miał nosa, bo to właśnie ten duet doprowadził do wyrównania. Zaczęło się od Mokwy, który rzucił z autu do Dąbrowskiego. Zahović przyjął, oddał, wyszedł na pozycję i posłał piłkę wsteczną do hiszpańskiego kolegi. Ten nie miał wokół siebie połaci wolnej przestrzeni, ale dzięki szybkim ruchom zapakował piłkę do siatki.
Cała Pogoń pomyślała sobie pewnie: no, mamy ich, zaraz ich pogrążymy.
Ale Piast wrócił wtedy tego, co grał w pierwszej połowie. Czyli po prostu się cofnął, nie chciał mieć piłki, nie chciał przesadnie atakować. Strach czy pragmatyzm? Nie wiadomo, bo gliwiczanie wyszli na drugą połowę całkiem ofensywnie. Przez pierwszy kwadrans, aż do trafienia Jeana Carlosa, goście naprawdę wyglądali jak drużyna, która jest zainteresowana podwyższeniem wyniku. Obejrzeliśmy strzał Felixa z tłoku, wejście w pole karne Chrapka, którego zahaczał Carlos (wybił piłkę, ale kopnął też w nogę – mimo wszystko podobnie jak sędzia nie dalibyśmy tu karnego), był też absurdalny błąd Stipicy, który wyszedł przed swoje pole karne, by oddalić zagrożenie, mimo że Zech miał sytuację pod kontrolą. Co zrobił Chorwat? Ano nie trafił w futbolówkę, czym wzniecił niepotrzebny pożar. Gdyby Sappinen szybciej reagował, pewnie zapakowałby precyzyjnego loba. Ale „Portowcy” błyskawicznie go zaatakowali i mimo pustej bramki Estończyk nie wiedział, co zrobić. Skończyło się na podaniu do Chrapka, gdy już Stipica wrócił na swoje miejsce. Pomocnik Piasta został zablokowany.
I mniej więcej tutaj, na niedoszłym lobie Sappinena, kończą się ofensywne popisy gliwiczan. Potem dwie okazje zmarnował Biczachczjan – najpierw zaliczył niecelną próbę z szesnastu metrów, później przegrał walkę z grawitacją w niemalże identycznej sytuacji do tej, po której padł gol na 1:1. Kowalczyk uruchomił Zahovicia podaniem, ten strzelał z ostrego kąta i trochę zabrakło mu precyzji, bo dało się to wpakować po długim, a jednak piłka znalazła się w zasięgu Placha. Była główka Grosickiego. Była próba Kowalczyka sprzed szesnastki. Z odległości strzelał także Zahović. Nic nie wpadło.
Pogoń nie zmazała więc plamy po meczu w Mielcu. Usatysfakcjonowany może być za to Piast, który wywiózł punkt z trudnego terenu grając bez Kądziora czy Mosóra, z Tomasiewiczem na skrzydle, ze słabymi nastrojami po kolejnym niemrawym początku jesieni. Raków, Legia i Wisła Płock wygrały swoje mecze, , a więc czołówka uciekła w tej kolejce „Portowcom”. Szczecinianie tracą do swoich rywali kolejno siedem, dwa i dwa punkty.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Hamulić: Nie doceniali mnie, a w Holandii byłem dziesięć razy lepszy od innych
- Hokus Pontus. Jak Almqvist zaczarował Szczecin
- Gorgon: Był wielki strach, że to wszystko skończy się kalectwem
Fot. FotoPyK