Przed Lechem Poznań dzisiaj niezwykle istotny mecz. Zwycięstwo z Hapoelem Beer Szewa wydatnie przybliży podopiecznych Johna van den Broma do zajęcia jednej z dwóch najwyższych lokat w fazie grupowej Ligi Konferencji Europy. A jak wiodło się polskim klubom na europejskiej arenie w starciach z przeciwnikami z Izraela w XXI wieku?
Powspominajmy.
Wisła Kraków – Beitar Jerozolima
(Liga Mistrzów 2008/09)
Wisła Kraków do rywalizacji w eliminacjach do Ligi Mistrzów 2008/09 przystąpiła z wielkim apetytem na długo wyczekiwany sukces. Podopieczni Macieja Skorży po mistrzostwo Polski sięgnęli bowiem w naprawdę fenomenalnym stylu – wygrali aż 24 z 30 meczów ligowych, tylko raz zeszli z boiska pokonani. Na krajowym podwórku zwyczajnie nie mieli sobie równych. No ale nie było też żadną tajemnicą, że Bogusław Cupiał triumf w lidze traktuje jako psi obowiązek zespołu. Prawdziwą satysfakcję właścicielowi “Białej Gwiazdy” mógł przynieść tylko awans do fazy grupowej Champions League.
Zaczęło się niezbyt optymistycznie. Krakowska ekipa w pierwszym meczu 2. rundy eliminacyjnej poległa w Jerozolimie z miejscowym Beitarem 1:2. Wprawdzie przyjezdni wyszli na prowadzenie za sprawą Pawła Brożka, lecz w drugiej połowie wypunktował ich Awiram Baruchjan, późniejszy gracz Polonii Warszawa.
– Czuję spory niedosyt. Grając w pucharach na tak trudnym terenie jak Jerozolima, stwarzając tyle sytuacji podbramkowych nie można być aż tak nieskutecznym. Mamy tydzień na poprawienie naszej gry, by skutecznie walczyć o awans w Krakowie. W Jerozolimie jest bardzo żywiołowo reagująca publiczność. Na każdym kroku starają się wywrzeć presję na gościach. Ale to jest normalne i naturalne. Na tym poziomie każda drużyna musi sobie radzić z presją. Liczę, że w Krakowie nasi kibice będą w stanie stworzyć podobną atmosferę, jaka była tutaj– podsumował Skorża.
W rewanżu wiślakom już nie zabrakło skuteczności.
Beitar został po prostu rozwalcowany, wynik 5:0 mówi sam za siebie. To była demonstracja siły w wykonaniu “Białej Gwiazdy”. No ale marzenia o Lidze Mistrzów i tak trzeba było odłożyć na później, ponieważ w kolejnej rundzie Wisła trafiła na FC Barcelonę. Jak pech, to pech.
Legia Warszawa – Hapoel Tel Awiw
(Liga Europy 2011/12)
Legia Warszawa przez długie lata nie była w stanie zaistnieć na poważnie na arenie europejskiej. Początek XXI wieku przyniósł “Wojskowym” serię niepowodzeń. Pamiętamy doskonale klęskę z Valencią, a także porażki z Schalke 04, Barceloną, Szachtarem czy Austrią Wiedeń. Do tego można też doliczyć bolesne potknięcia w konfrontacjach z FK Moskwa oraz Broendby. Wielkim przełomem okazały się dopiero eliminacje do Ligi Europy 2011/12. A przede wszystkim zwycięski dwumecz ze Spartakiem Moskwa, gdy Legia w dramatycznych okolicznościach zapewniła sobie udział w fazie grupowej rozgrywek.
– Szalony mecz, naprawdę szalony mecz. Ale muszę powiedzieć, że wtedy bardzo dużo pomogła drużyna. Po drugiej bramce zacząłem kombinować jak tu szybko w przerwie zrobić dwie zmiany, przestawić drużynę, żeby jeszcze jakąś ułańską szarżą dać sobie szansę na choćby kontaktową bramkę. Wiadomo – w Warszawie był remis 2:2, potrzebowaliśmy dwóch bramek do dogrywki. Bardzo szybko zdobyliśmy bramkę po strzale Michała Kucharczyka. wtedy mówię już: „OK, nie ma co szaleć, nie robimy gwałtownych ruchów, może w tym ustawieniu damy radę coś jednak ugrać”. Za chwilę strzał życia Maćka Rybusa prawą nogą, piękna bramka, 2:2, wracamy do gry i nie ma co szaleć, kontrolujmy wydarzenia. I udało się – wspominał Maciej Skorża.
W grupie Legia trafiła na PSV Eindhoven, Rapid Bukareszt oraz Hapoel Tel Awiw. Holendrzy okazali się być poza zasięgiem – u siebie pokonali podopiecznych Skorży 1:0, w Warszawie zwyciężyli aż 3:0. Z kolei z Rumunami polska ekipa uporała się popisowo, dwukrotnie z nimi wygrywając. Dla losów awansu kluczowa okazała się zatem rywalizacja z Hapoelem. A konkretnie – zwycięstwo 3:2 przed własną publicznością.
Gola na wagę trzech punktów zdobył niezawodny wówczas Miroslav Radović. Serb zanotował w sumie siedem trafień w tamtej edycji Ligi Europy.
W rewanżu Izraelczycy wygrali już z Legią 2:0, lecz na końcowy układ tabeli nie miało to większego wpływu. PSV zmiażdżyło konkurencję i z bilansem pięciu zwycięstw w sześciu meczach zajęło najwyższą lokatę w grupie, natomiast “Wojskowi” zajęli drugą pozycję z dziewięcioma oczkami na koncie. Teoretycznie dwumecz z Legią wygrał zatem Hapoel, no ale w praktyce to zespół z Warszawy miał powody do radości.
Śląsk Wrocław – Hapoel Beer Szewa
(Liga Konferencji Europy 2021/22)
Najświeższa historia, jeśli chodzi o polsko-izraelskie batalie w europejskich pucharach, to dwumecz Śląska Wrocław z Hapelem Beer Szewa w eliminacjach do Ligi Konferencji Europy 2021/22. Eliminacjach, które – należy to zaznaczyć – układały się podopiecznym Jacka Magiery zaskakująco dobrze.
Śląsk miejsce premiowane grą w Europie zajął trochę psim swędem, stąd istniało spore zagrożenie, że ekipa z Dolnego Śląska skompromituje się w starciu z pierwszym z brzegu rywalem. Polski futbol pamięta mnóstwo podobnych historii. Ale nic takiego nie miało miejsca. Wrocławianie pucharowe zmagania zaczęli od dwóch zwycięstw nad estońskim Paide Linnameeskond. Potem była szalona i również zwycięska rywalizacja z Araratem Erywań. Wreszcie – wygrana 2:1 w pierwszym meczu 3. rundy eliminacyjnej właśnie z Hapoelem Beer Szewa. Wyglądało na to, że Śląsk w polskiej skali może być pucharową rewelacją sezonu.
– Chciałbym, aby Śląsk strzelił trzecią i nawet czwartą bramkę. Chcemy strzelać jak najwięcej i były ku temu sytuacje. Najbardziej żałuję sytuacji z drugiej części meczu, gdy Janasik miał huknąć z woleja, a chyba szukał podania. Zawodnik w polu karnym nie ma prawa mieć wątpliwości, a znakomite dośrodkowanie Garcii nie zostało wykorzystane. Jestem jednak zadowolony z gry całego zespołu, bo broniła nie tylko trójka stoperów, ale cała drużyna – mówił Jacek Magiera.
W rewanżu na głowy piłkarzy i szkoleniowca Ślaska spadł jednak zimny prysznic.
Hapoel zdemolował wrocławską ekipę aż 4:0. – Były sytuacje, dążyliśmy do strzelenia kontaktowego gola. Na poziomie europejskim trzeba wykorzystywać swoje okazje i być konkretnym w ofensywie i obronie. Nie ma tu miejsca na wątpliwości. Dla mnie to wspaniała sprawa, jako trenera, który dopiero zaczyna pracę w tym klubie i pracuje z zawodnikami, którzy są tu od kilku lat. Na wdrożenie pewnych rzeczy potrzeba czasu – zapewniał Magiera.
Jednak cały projekt Magiery, który tak obiecująco się rozpoczął, zaczął się w szybkim tempie rozłazić w szwach. Po kilku miesiącach trenera już we Wrocławiu nie było. Choć rzecz jasna trudno sprowadzać jego nieudaną summa summarum kadencję tylko do klęski z Hapoelem.
Cóż, oby Lech Poznań poszedł dziś raczej w ślady Wisły, niż Śląska.
CZYTAJ WIĘCEJ O EUROPEJSKICH PUCHARACH:
- Bez meczu w tym sezonie. Co dzieje się z Kamilem Piątkowskim?
- Niedopowiedziana historia. Jak dobry byłby Reus, gdyby nie urazy?
- Jak pogodzić się z rzeczywistością? Wersja Borussia Dortmund
fot. NewsPix.pl