To nie są ogórki, Stefan. Jeśli jednak Lech Poznań chce coś znaczyć w swojej grupie Ligi Konferencji, z takim rywalem jak dzisiejsza Austria Wiedeń na własnym boisku musi wygrać. Drużyna “Fiołków” polskim kibicom może się kojarzyć jako bardzo trudny przeciwnik, ale fakty są takie, że w XXI wieku nasz przedstawiciel nie mierzył się z jej słabszą wersją.
W ostatnich dwudziestu latach polskie kluby cztery razy rywalizowały z Austrią Wiedeń na arenie międzynarodowej. Tylko raz zakończyło się to happy endem. Chodzi oczywiście o pamiętny dwumecz z 2008 roku, który Lech wygrał po golu Rafała Murawskiego z ostatniej minuty dogrywki. Dla wielu fanów “Kolejorza” to bez wątpienia jedno z najpiękniejszych stadionowych wspomnień.
Ku pokrzepieniu serc przypomnijmy sobie tamte chwile:
W pozostałych przypadkach wiedeńczycy byli górą. Dwukrotnie gorsza okazywała się Legia Warszawa. Jesienią 2004 roku “Wojskowi” przegrywali 0:1 na wyjeździe i 1:3 u siebie. Jedyną bramkę zdobył Marcin Smoliński, który tym występem najbardziej rozbudził oczekiwania co do swoich możliwości, ale jak wiadomo, nigdy im nie sprostał.
Dwa lata później Legia walczyła z Austrią Wiedeń o fazę grupową Pucharu UEFA i znów musiała przełknąć gorzką pigułkę, mimo że już wtedy były piłkarz “Fioletowych” Tomasz Iwan mówił, że tak słabej Austrii jeszcze nie widział. U siebie legioniści tylko zremisowali 1:1, na wyjeździe przegrali 0:1 i odpadli. Potem na chwilę trend tych rywalizacji przełamał Lech, ale w 2010 roku żadnych szans nie miał Ruch Chorzów. Co prawda Michał Pulkowski efektownym golem dał śląskiemu zespołowi prowadzenie, lecz były to miłe złego początki.
Austriacy wygrali w Chorzowie 3:1, u siebie poprawili zwycięstwem 3:0 i bez dyskusji przeszli dalej.
Dziś to jednak znacznie słabszy klub. Kilka faktów:
- ostatnie mistrzostwo kraju w 2013 roku
- ostatni puchar kraju w 2009 roku
- ostatni krajowy superpuchar w 2004 roku
Zjazd widać także wyraźnie w kontekście europejskich pucharów. Austria Wiedeń nie grała w fazie grupowej Ligi Mistrzów od sezonu 2013/14, gdy prowadził ją Nenad Bjelica. Później jeszcze dwukrotnie wchodziła do grupy Ligi Europy (2016/17 i 2017/18), ale z niej nie wychodziła. Teraz po raz pierwszy od czterech lat znalazła się w fazie grupowej jakiegokolwiek pucharu. Dwukrotnie nawet nie wywalczała przepustek na międzynarodową arenę, a gdy już je uzyskiwała, w eliminacjach odpadała z Apollonem Limassol i… islandzkim Breidablikiem (rok temu).
– Zjazd klubu jest spowodowany bardzo częstym ostatnio w austriackiej piłce motywem: kłopotami finansowymi. Brak pewnego głównego inwestora, szemrani sponsorzy kręcący się wokół klubu, problem ze znalezieniem sponsora na przód koszulki po zerwaniu umowy z Gazpromem. To wszystko postawiło Austrię w trudnej sytuacji, gdyż drugi rok z rzędu groziło jej nieotrzymanie licencji na grę w lidze. Tak się ostatecznie nie stało, choć “Fiołki” zostały ukarane trzema ujemnymi punktami i grzywną za przekroczenie terminu wysłania sprawozdań finansowych – tłumaczy nam Mieszko Pugowski, ekspert od austriackiego futbolu.
Początek nowego sezonu potwierdza, że nie za bardzo jest się czego obawiać. Drużyna prowadzona przez 51-letniego Manfreda Schmida, który tak naprawdę dopiero od roku na poważnie pracuje w roli samodzielnego trenera, w fazie grupowej Ligi Konferencji znalazła się dlatego, że wcześniej zebrała baty od Fenerbahce w eliminacjach Ligi Europy (0:2, 1:4). Na krajowym podwórku także nie zachwyca, choć od pięciu kolejek nie przegrała, trochę nadrabiając po falstarcie, za jaki trzeba było uznać jeden punkt w pierwszych trzech kolejkach.
– Mimo zwycięstwa 3:0 nad Hartbergiem w ostatniej kolejce, Austria ogólnie prezentuje się dość przeciętnie. W lidze zagrała 2-3 przekonujące mecze, w pucharach dostała bęcki od Fenerbahce i nie była w stanie pokonać u siebie Hapoelu Beer Szewa. Najbardziej bolą jednak dwa mecze: wypuszczenie prowadzenia z 2:0 na 2:3 z czerwoną latarnią ligi SCR Altach – to ich jedyne jak dotąd zwycięstwo w tym sezonie – oraz z 2:0 na 2:2 przeciwko akurat świetnie spisującemu się beniaminkowi Austrii Lustenau – analizuje Pugowski.
Różnicę w potencjałach jednych i drugich pokazują nawet czasami wydumane wyceny z Transfermarktu. Obecnie zawodnicy Lecha łącznie są “warci” 34,5 mln euro, podczas gdy piłkarze ich dzisiejszego rywala zaledwie na 19 mln. Mimo że nie jest to w pełni miarodajne, o czymś jednak świadczy. Nazwisk rozpalających wyobraźnię wśród Austriaków nie znajdziemy.
– Generalnie najmocniejszą stroną tego zespołu jest linia pomocy, tam nie brakuje utalentowanych piłkarzy. Największą gwiazdą jest niewątpliwie Matthias Braunoeder, 20-letni środkowy pomocnik, który napędza grę i tworzy kolegom wiele świetnych okazji. Jakości tej formacji dodają również ofensywny pomocnik Dominik Fitz czy James Holland, grający w roli “szóstki”, tak potrzebnej Austrii po odejściu wypożyczonego Erica Martela, który występuje dziś w FC Koeln – uważa nasz rozmówca.
Bez problemu wskazuje on również najsłabsze punkty. – Najwięcej kłopotów sprawia obrona. O ile wahadłowi, zwłaszcza Reinhold Ranftl, sprawują się dobrze, tak problem pojawia się, gdy spojrzymy na grę środkowych obrońców. Lukas Muehl, Galvao i Billy Koumetio, który niedawno został odsunięty od pierwszego składu za fatalny mecz z Austrią Lustenau, mają spore problemy z szybkością i ustawianiem się. Nieprzypadkowo Austria w tym sezonie straciła już 20 goli – mówi Pugowski.
Najbardziej interesuje nas porównanie Austrii Wiedeń z Rapidem Wiedeń, który dopiero co zdołał wyeliminować Lechię Gdańsk, by na koniec sensacyjnie odpaść z Vaduz. – Ogólnie Austria jest gorsza, nie ma tutaj pola do dyskusji. Mimo że oba kluby mają swoje problemy, Rapid jest bogatszy, posiada lepszych zawodników, w ostatnim czasie wypuścił z akademii znacznie bardziej obiecujących piłkarzy – kwituje Mieszko Pugowski.
Krótko mówiąc, Lech nie powinien spodziewać się spacerku, ale biorąc pod uwagę jego zwyżkę formy i ambicje wyjścia z grupy (jak najbardziej uzasadnione), każdy inny wynik niż choćby najskromniejsze zwycięstwo przyjmiemy jako rozczarowanie.
WIĘCEJ O LECHU POZNAŃ:
- Ile znaczy rok w piłce – przykładem rozwój Michała Skórasia
- Lech obiecujący, choć przegrany. Van den Brom zażegnał kryzys?
Fot. Newspix