Reklama

Wdowczyk: Ci wszyscy prezesi i dyrektorzy się ośmieszają

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

10 kwietnia 2015, 08:20 • 16 min czytania 0 komentarzy

– Nie chodzi o jakieś sztywne ramy czasowe, a o cierpliwość i zaufanie, których przecież na początku nie brakuje. Ci wszyscy prezesi i dyrektorzy ośmieszają się, kiedy najpierw są dumni, że zatrudnili dobrego trenera, a po roku go zwalniają – mówi w rozmowie z Przeglądem Sportowym Dariusz Wdowczyk, były szkoleniowiec Pogoni. W dzisiejszej prasie sporo czytania.

Wdowczyk: Ci wszyscy prezesi i dyrektorzy się ośmieszają

FAKT

Fakt bezlitosny dla bohatera niedawnej afery. Greń chciał zniszczyć Bońka, a zniszczył siebie.

Image and video hosting by TinyPic

Afera biletowa może zaszkodzić Kazimierzowi Greniowi (53 l.) nie tylko w jego działalności we władzach Polskiego Związku Piłki Nożnej, ale również uniemożliwić budowanie opozycji wobec Zbigniewa Bońka (59 l.), która za półtora roku wysunęłaby swojego kandydata w wyborach na prezesa piłkarskiej centrali. Nie ma wątpliwości, że jeśli nawet Greń zostanie zawieszony przez zarząd, a organy dyscyplinarne udowodnią mu pokątny handel biletami, nadal będzie usiłował być jednym z liderów związkowej opozycji wobec obecnych władz. A gra idzie o wysoką stawkę, bo to głównie za sprawą niesamowicie aktywnego w środowisku Grenia w ostatnim czasie wreszcie udało się stworzyć koalicję baronów (czyli szefów wojewódzkich związków) przeciwnych Bońkowi. – Kazek popełnił prosty błąd, ale trzeba mu to wybaczyć, tak jak wybacza się dobremu obrońcy, któremu zdarzył się babol na boisku. Jest na zakręcie, ale sobie poradzi, choć tego „konika” będą mu już zawsze wypominać. Na pewno nie zostawimy go. On potrafi rozmawiać z ludźmi, to cenny człowiek – mówi prezes Podlaskiego ZPN Witold Dawidowski.

Reklama

Kibce Torino walczą o Glika, czyli temat, który ostatnio był głośny w sieci.

Nie dotykać Glika – pod takim hasłem kibice Torino zorganizowali na Twitterze akcję mającą na celu zatrzymanie Kamila Glika (27 l.) w drużynie. Na portalu społecznościowym można ją znaleźć wpisując „#Gliknonsitocca”. Kibice Byków nie chcą, by ich kapitan opuścił latem zespół. Inicjatywę fanów podchwycili także dziennikarze Tuttosport, cytując hasło na okładce swojej gazety. – Glik to idol kibiców, z którym musi być związana przyszłość klubu – można przeczytać w tym włoskim dzienniku.

Image and video hosting by TinyPic

Temat ligowy traktuje o tym, jak Marciniakowi dzieci zalały telewizor.

Co za pech! Adam Marciniak (27 l.) chciał śledzić przebieg poniedziałkowego meczu Górnika z Ruchem, by zobaczyć, jak gra najbliższy rywal Cracovii. Nic z tego. – W śmigus-dyngus dzieci popsikały mi telewizor i siadła matryca – narzeka piłkarz Pasów. (…) Piłkarz Cracovii jesienią 2013 roku rozegrał dwa mecze w reprezentacji, teraz wie, że kadra to dla niego tylko wspomnienie. – Zagrałem w reprezentacji w okresie, gdy trener postanowił przyjrzeć sie bardzo szerokiej grupie piłkarzy. Była to wspaniała przygoda, ale dziś cele mam bardziej przyziemne, są związane z Cracovią – kończy obrońca Pasów.

A o pięknym przerwanym śnie Błękitnych na razie nie cytujemy.

Reklama

GAZETA WYBORCZA

Trener przywiązany do Szachtara. Hm, delikatnie może dziwić, że tuż przed weekendem znalazło się miejsce na tego typu temat…

Image and video hosting by TinyPic

Mimo bajecznych ofert z Turcji i Włoch Mircea Lucescu nie chce odchodzić z Szachtara Donieck. Ukraińskie media twierdzą, że wyjazd mógłby go kosztować nawet 50 mln dolarów. (…) Obecna umowa Lucescu z klubem wygasa latem, a sytuacja Szachtara jest zła. Od roku drużyna nie może grać na swoim nowoczesnym stadionie Donbass Arena, ponieważ w regionie toczy się regularna wojna. Piłkarze mieszkają w Kijowie, a na mecze latają do Lwowa. Gdy władze klubu chciały na stałe przesiedlić zawodników ze stolicy do Lwowa, ci kategorycznie odmówili, tak samo jak wcześniej nie zgodzili się żyć w Charkowie. – W Lidze Mistrzów lwowscy kibice nas znakomicie wspierają, ale w krajowej lidze nie mamy dopingu albo publiczność wręcz wspiera rywali – żalił się Rumun. W tym sezonie Szachtarowi trudno będzie dogonić prowadzące w tabeli Dynamo Kijów. W innym wywiadzie Lucescu deklarował, że ma już dość meczów na obcych stadionach: – Polityczna destabilizacja może zniechęcić mnie do życia na Ukrainie. Z problemami boryka się także w klubie, choć właściciel Rinat Achmetow ufa mu bezgranicznie. Brazylijczycy, stanowiący trzon drużyny, szukają nowych pracodawców, czołowi ukraińscy zawodnicy nie chcą słyszeć o transferze do Szachtara głównie z powodu złej reputacji właściciela. Na Ukrainie coraz głośniej mówi się, że oligarcha z Doniecka współpracuje z separatystami. Jewhen Konoplanka, gwiazda Dnipra Dniepropetrowsk i reprezentacji, którego Achmetow bezskutecznie próbował skusić, na swoim koncie na Twitterze nie kryje radości z każdego niepowodzenia zespołu z Doniecka.

… tym bardziej, że obok znajduje się jeszcze jeden tekst, i tyle. 41 autobusów wraca do Stargardu.

Do Poznania zjechało czterdzieści autobusów z mieszkańcami Stargardu, a czterdziesty pierwszy zaparkował we własnym polu karnym i zasłaniał bramkę atakowaną przez Lecha. Pasażerami byli m.in. strażak, kierowca w domu dziecka, strażnik więzienny i pracownik biurowy zakładu energetycznego. Zwolnieni ze swojej codziennej pracy – dziś już siedzą w zakładach pracy i dla potomnych wycinają meczowe relacje – długo bronili się szczęśliwie. 1:0 dla wicemistrza kraju powinno być po 90 sekundach; 2:0 – chwilę później; 3:0 – wtedy, gdy sędzia nie uznał prawidłowego gola dla Lecha. Tylu goli poznaniacy potrzebowali, by odrobić straty po klęsce 1:3 w Stargardzie Szczecińskim. (…) Tak skończyła się najpiękniejsza opowieść o krajowej piłce ostatnich lat – w rozgrywkach, które nie przyciągają tłumów i niespecjalnie zajmują media. Teraz odświeżony Puchar Polski – od zeszłego roku finał jest rozgrywany na Stadionie Narodowym, zmieniło się logo, wprowadzono drabinkę – już urok ma. Zapamiętamy, że anonimowym dotąd piłkarzom dziękowano po pierwszym meczu w rodzimym mieście na billboardach. Że Tomasza Pustelnika (strzelec dwóch goli w pierwszym spotkaniu) kibice stojący w kolejce po bilety na rewanż w Poznaniu nie rozpoznali i nie chcieli przepuścić, gdy chciał udać się do szatni, a potem na trening. W PP nieważne było, że jesteś reprezentantem kraju. Na Karola Linettego w Stargardzie kibice po prostu wołali: „Ty, z siódemką, wstawaj!”.

RZECZPOSPOLITA

Jedna propozycja na dziś: Nasz Mourinho i nasz Guardiola.

Kocian jest kolejną ofiarą niecierpliwych i zwykle niekompetentnych działaczy. Został zwolniony po zaledwie 168 dniach w roli trenera Pogoni Szczecin. Na jego miejsce zatrudniono Czesława Michniewicza, który po utracie posady w Podbeskidziu przez 18 miesięcy był bezrobotny. Jeszcze niedawno Kocian uchodził niemal za cudotwórcę. Na początku poprzedniego sezonu po fatalnym starcie przejął Ruch Chorzów i nie tylko uratował zespół przed spadkiem, ale też wprowadził go do grupy mistrzowskiej i zajął z Niebieskimi trzecie miejsce w lidze. Ale łaska polskiego działacza na wyjątkowo pstrym koniu jeździ. Kocian w tym sezonie został najpierw wyrzucony z Ruchu, a po poniedziałkowej porażce 1:2 z Zawiszą musiał się pożegnać także z Pogonią. To już dziesiąta zmiana szkoleniowca w ekstraklasie, a jeśli doliczyć Krzysztofa Chrobaka, który tymczasowo, ale jednak w trzech meczach, prowadził Lecha Poznań (między wyrzuceniem Mariusza Rumaka a zatrudnieniem Macieja Skorży), to mamy roszadę numer 11. Pogoń nie wystartowała dobrze do rundy wiosennej – wygrała zaledwie jeden mecz, dwa zremisowała i spadła w tabeli do grupy walczącej o utrzymanie. Jednocześnie do ósmej Lechii Gdańsk, która zajmuje ostatnie miejsce w grupie mistrzowskiej, traci zaledwie trzy punkty. To jednak wystarczyło, by na Słowaka został wydany wyrok. Przed polskim Mourinho, jak kiedyś został nazwany Michniewicz, na początek przygody z Pogonią (zapewne, jak pokazuje doświadczenie, krótkotrwałej) pojedynek z polskim Guardiolą, czyli Michałem Probierzem i jego Jagiellonią. Obaj szkoleniowcy od lekko prześmiewczych pseudonimów odżegnują się zresztą jak mogą.

SUPER EXPRESS

Ciąg dalszy przygód Magdzińskiego, czyli Polak walczy z żywiołem.

Image and video hosting by TinyPic

Dotychczas jego życie w Angoli to była sielanka. W Lobito mieszkał nad Oceanem Atlantyckim, zawsze świeciło mu słońce, grał tak dobrze, że stał się ulubieńcem kibiców. Ale niedawno Jacek Magdziński (28 l.), jedyny polski piłkarz grający w Afryce, przeżył chwile grozy. – Nawiedziły nas potworne powodzie – tłumaczy. Opady były tak rzęsiste, że ulice zamieniły się w rwące potoki. – Trudno było przejechać samochodem przez ulicę, a o przejściu pieszo nie było mowy – opowiada Magdziński. Żywioł zniszczył doszczętnie ponad 150 domów, było 60 ofiar śmiertelnych. Ucierpiał także stadion, piętnastotysięczne Estadio do Buraco. – Najgorsze było to, że powódź zniszczyła magazyn ze sprzętem. Wszyscy pomagaliśmy w usuwaniu szkód, bo parę dni później graliśmy mecz na własnym obiekcie, musieliśmy doprowadzić obiekt do stanu używalności. Pomagali także kibice, potem zrobiliśmy dla nich zrzutkę pieniężną – dodaje.

Image and video hosting by TinyPic

Nawałka, bierz Rysia do kadry! – apeluje Superak.

Ma już 79 lat, a wciąż jest bramkarzem w C-klasowym Gromie Kraków. – Gram już 69 lat i będę grał nadal. Inaczej nie umiem żyć – podkreśla w rozmowie z „Super Expressem” Ryszard Kacysz (79 l.), najstarszy zarejestrowany piłkarz w Polsce! Kacysz broni regularnie, w przeciwieństwie do niektórych polskich bramkarzy gwiazdorków (vide Wojciech Szczęsny, który grzeje tylko ławę, a powoływany jest do reprezentacji). I to jak broni! Reporter „Super Expressu” strzelał mu trzy razy karne. Pan Ryszard… obronił wszystkie efektownymi paradami! Prezes Gromu i jednocześnie jego obrońca Tomasz Hawryluk (39 l.) śmieje się, że nie jesteśmy pierwszymi, którzy „nacięli się” na Kacyszu. – Niejeden młody chłopak podchodził do rzutu karnego i myślał sobie: „Przecież to dziadek. Strzelić mu to łatwizna!”. No i bardzo się zdziwił. Bo „Rico” broni jak na Play Station, a jeśli jeszcze widzi, że ktoś go lekceważy, to tym bardziej chce mu dopiec – twierdzi Hawryluk. Kacysz nie tylko broni, co chwilę instruuje kolegów. – Bramkarz widzi wszystko. Gdybym stał jak słup i nie podpowiadał swoim obrońcom, to by znaczyło, że się nie nadaję – podkreśla.

No i pięknie. Fajna historia!

przed Greniem sądny dzień. Co go czeka?

Zarząd PZPN będzie dziś obradował nad losem Kazimierza Grenia (53 l.), podejrzewanego o handel biletami przed meczem Irlandia – Polska w Dublinie. Zapowiada się ciekawie, bo z nieoficjalnych informacji wynika, że na posiedzeniu może się pojawić. sam Greń, który jest tegoż zarządu członkiem. (…) Co dziś grozi Greniowi? Najprawdopodobniej zostanie zawieszony w prawach członka zarządu i od tej pory nie będzie mógł uczestniczyć w jego obradach. Odbędzie się głosowanie, ale mało prawdopodobne jest, aby ktoś stanął w obronie podejrzewanego o handel biletami działacza. Konferencja prasowa, którą szef podkarpackiego związku piłki nożnej zorganizował we wtorek, raczej mu nie pomoże. Po pierwsze, rzucił na niej mnóstwo oskarżeń pod adresem PZPN, a po drugie – zdaniem związkowych działaczy – nie przedstawił tak naprawdę żadnych dowodów obalających treść notatek irlandzkiej policji. A to właśnie pismo z Irlandii, przesłane do PZPN, będzie głównym dokumentem, na podstawie którego zarząd podejmie decyzję w tej sprawie. I choć Greń stanowczo zaprzecza, iż rozprowadzał ze swoją współpracowniczką wejściówki pod Dublin Arena, to w piśmie irlandzkiej policji jest bardzo wyraźnie napisane: „oboje przyznali się do winy.”. Wprawdzie sędzia odstąpił od ukarania pary Polaków, ale jednak słowa „przyznali się do winy” są dla działaczy PZPN najważniejsze. Ewentualne zawieszenie Grenia jako członka zarządu to dopiero początek jego kłopotów. Postępowanie w jego sprawie wszczęła już Komisja Dyscyplinarna PZPN, która ma bardzo duże możliwości jeśli chodzi o ewentualne kary: od nagany do wykluczenia ze struktur związku.

PRZEGLĄD SPORTOWY

Cóż to będzie za finał!

Image and video hosting by TinyPic

Koniec pięknej bajki. Dobrze wiecie, o kim mowa.

W 30 minutach dodatkowego czasu już nie było wątpliwości, kto jest lepszy i poznaniacy po raz 8. zagrają w finale Pucharze Polski i będą mieli szansę po raz 6. zdobyć to trofeum. A Błękitni? Po tym, co pokazali w obecnej edycji Pucharu Polski, wszyscy kibice powinni wstać i bić im brawo na stojąco. – Dziękujemy! – krzyczeli przy Bułgarskiej fani ze Stargardu. Bez wątpienia powinna przyłączyć się do tego cała piłkarska Polska, bo już dawno malutki klubik tak nie namieszał w gronie mocarzy i omal nie powalił czołowego polskiego klubu. W czwartek przy Bułgarskiej goście walczyli dzielnie, zostawili serce na boisku, słaniali się na nogach, większość z nich łapały skurcze, ale po chwili wstawali i biegali dalej. Na pewno napędzili strachu faworytowi. – Kolejarz! – niosło się w okolicach stadionu przy Bułgarskiej 90 minut przed rewanżem. Poznańscy kibice, chcąc pomóc drużynie, tłumnie ruszyli do stadionowych kas, ale czy faktycznie dopingowali swój zespół już tak długo przed pierwszym gwizdkiem? Wejście na trybuny rozwiewało wątpliwości – to fani Błękitnych przypominali kolejowy rodowód swojego klubu. Z tą różnicą że krzyczeli „Kolejarz”, natomiast w przypadku Lecha używana jest forma gwarowa „Kolejorz”. Gości na trybunach Inea Stadionu było około 3 tysięcy. Ci, którzy nie zmieścili się w sektorze dla nich przeznaczonym, zajęli miejsca obok. W 19. minucie mogli poczuć się jak w raju, bo Stadion Narodowy i finał przeciwko Legii był na wyciągnięcie ręki. Wtedy początkowy szturm Lecha jakby nieco osłabł.

Tradycyjnie w piątek najwięcej czytania będzie w dodatku Ligowy Weekend. Popatrzmy.

Image and video hosting by TinyPic

Legia to nie moja bajka – nie ukrywa Adam Dźwigała.

– Urodziłem się w Warszawie, ale nigdy nie zagrałem w barwach żadnego klubu z tego miasta na boiskach ekstraklasy. Do rywalizacji z Legią nie podchodzę więc w sposób sentymentalny – mówi Adam Dźwigała, piłkarz Lechii Gdańsk. (…) – Ja w Legii byłem tylko na testach dawno temu. Ale nie zostałem tam, szczerze też powiem, że jako chłopiec nie miałem marzeń związanych z występami w tym klubie. Mentalnie bliżej było mi do Polonii z powodów rodzinnych. Mój tata długo grał w tym klubie, zabierał mnie na swoje mecze, później został tam trenerem, a mój brat obecnie występuje w barwach Czarnych Koszul. Mi jednak nigdy nie było to dane. Trenowałem chwilę w Polonii z zespołem Młodej Ekstraklasy, ale ostatecznie trafiłem do Jagiellonii Białystok. Nigdy więc nie zagrałem w żadnym klubie z mojego miasta i do żadnego nie czuję jakiegoś specjalnego sentymentu – przyznaje szczerze Dźwigała. Dlatego występów przeciwko Legii jakoś nadzwyczajnie nie przeżywa. – Pamiętam mecze w barwach Jagiellonii. W Białymstoku czerwoną kartkę szybko otrzymał Alexis Norambuena i przegraliśmy 0:3. Z kolei w Warszawie było 0:0, ale później miały miejsce pamiętne awantury na trybunach i otrzymaliśmy punkty walkowerem. Dobrze jednak wówczas graliśmy i to dowód na to, że można z Legią, mimo jej klasy, powalczyć. Ta drużyna na pewno leży w naszym zasięgu. Jest liderem, niemniej nie rozegrała wszystkich meczów na równym i wysokim poziomie. Spróbujemy ich pokonać, zwłaszcza, że jesteśmy w niezłej formie, bo to, co stało się ostatnio w Krakowie traktujemy jako wypadek przy pracy – mówi Dźwigała, który – podobnie jak jesienią – także wiosną długo musiał czekać na swój pierwszy występ w ekstraklasie.

Od razu napiszemy wam, które większe materiały omijamy:
– Demony przeszłości Legii z Lechią
– Mieczysław Gwiżdż i jego historia
– Wiosna nieradosna w Zabrzu
– Kuświk chce grać o koronę króla strzelców
– Kiełb chce pokazać się z Lechem
– Pawłowskiemu brakuje w Śląsku soli i pieprzu
– Asy jednego meczu, czyli Mikita i inni

Image and video hosting by TinyPic

Wiślacy z krwi i kości, czyli Andrzej i Bartosz Iwanowie.

W rodzinie Iwanów Biała Gwiazda to świętość. I nie tylko dlatego, że Andrzej jest legendą klubu z alei Reymonta. – Wychowałem się na Czerwonym Prądniku, gdzie wszyscy kibicowali Wiśle. Jeżeli dołożymy do tego fakt, ze grał tam mój tata, to wybór klubu był dla mnie jasny – przyznaje Bartosz. – W domu Wisła zawsze była tematem przewodnim. Nawet moja Kasia, która nie miała z piłką nic wspólnego, chodziła na mecze, miała nawet kilku kolegów wśród piłkarzy Białej Gwiazdy – tłumaczy Andrzej. Iwan junior jednak w Wiśle nie zaistniał. Tylko jeden występ w pierwszej drużynie (mecz Pucharu Polski) nie zaspokaja jego ambicji. – Chciałem iść w ślady ojca, ale szybko zauważyłem, że na ten poziom nie wskoczę. Pozostało mi tylko robić wszystko, by na maksa wykorzystać swoje możliwości. Szkoda, że w Wiśle nie dostałem prawdziwej szansy i tak szybko musiałem odejść – tłumaczy Bartosz, który z Krakowa przeniósł się do Widzewa. W Łodzi zamiast grą w piłkę Iwan junior zajął się hazardem. To kolejna rzecz, która łączy obu panów. – Wyrwał się spod skrzydeł matki i trochę mu odbiło. Wcześniej Basia go kontrolowała, a tu nagle zarobił trochę pieniążków, nie było opieki i skończyło się źle. Nie miałem prawa krytykować. Sam robiłem gorsze rzeczy – uważa ojciec.

Trening głów, nie nóg. Czyli zmiana trenera w Szczecinie.

– Dość gnuśnienia! – mówi Czesław Michniewicz, nowy trener portowców. Na powrót do pracy w ekstraklasie czekał 534 dni. W czwartek wstał przed czwartą rano i z rodzinnej Gdyni ruszył do Szczecina, by kilka godzin później rozpocząć pracę w ósmym już klubie ekstraklasy. – Jako trener, jestem w wieku trampkarza. Ale mam przebieg starego mercedesa na taksówce – żartuje 45-letni Michniewicz. W trakcie dwunastoletniej kariery szkoleniowej prowadził siedem klubów. W trzech ostatnich – Widzewie, Polonii Warszawa oraz Podbeskidziu kończył po kilku miesiącach. (…) W Szczecinie na sielankę się nie zanosi. Drużyna nie spełnia oczekiwań. W ubiegłym sezonie Wdowczyk wprowadził zespół do grupy mistrzowskiej, w której cztery mecze przegrał i trzy zremisował. Ale siódme miejsce miało być trampoliną do jeszcze lepszego wyniku w obecnych rozgrywkach. Nic z tego. Cztery kolejki przed końcem sezonu Pogoń jest jedenasta w tabeli, do grupy mistrzowskiej traci niewiele (trzy punkty do ósmej Lechii), ale terminarz trudny – Jagiellonia i Górnik Zabrze u siebie oraz Cracovia i Legia na wyjazdach. Mecz w Warszawie będzie 200. Michniewicza na trenerskiej ławce w ekstraklasie. – Pogoń ma większy potencjał niż wskazuje liczba punktów i miejsce w tabeli. Bardziej będziemy trenować głowę niż nogami. Na nogi nie ma czasu – powiedział Michniewicz.

A obok wywiad z tym, który w Pogoni pracował niedawno. Wdowczyk: Prezesi i dyrektorzy się ośmieszają!

To ile trener powinien pracować w jednym klubie – co najmniej trzy lata?
– A dlaczego nie pięć albo dwadzieścia pięć? Nie chodzi o jakieś sztywne ramy czasowe, a o cierpliwość i zaufanie, których przecież na początku nie brakuje. Ci wszyscy prezesi i dyrektorzy ośmieszają się, kiedy najpierw są dumni, że zatrudnili dobrego trenera, a po roku go zwalniają.

Czasami trenerzy sami są sobie winno, bo świadomie nakręcają prezesów, byle tylko dostać pracę. Przesadzają z optymizmem, a przecież im większe obietnice, tym większe później rozczarowanie.
– Zgoda, bywa tak. Choć też i odwrotnie. Gdy słyszę Michała Probierza mówiącego, że celem Jagiellonii jest walka o utrzymanie to… jest to dla mnie śmieszne. Nie bójmy się głośno mówić o planach, jeśli mają realne podstawy. Jagiellonia po 26 kolejkach jest trzecia w tabeli. Naprawdę jej celem jest walka o uniknięcie degradacji No, bądźmy poważni.

Image and video hosting by TinyPic

A w Lechu pada pytanie: kiedy odpalą transfery?

Lech wydał zimą na zakupy 5 milionów złotych, choć w tę sumę wliczamy także pieniądze przeznaczone na wykupienie Darko Jevticia (350 tys. euro). W tej chwili żadnego z pozyskanych zawodników nie można uznać za ważne ogniwo ekipy. – Historia pokazuje, że potrzeba kilka miesięcy, żeby zawodnicy grali na takim poziomie, jakiego oczekujemy – uspokaja trener Maciej Skorża. Powołuje się na przykład Paulusa Arajuuriego, który przyszedł zimą ubiegłego roku i długo spisywał się znacznie poniżej oczekiwań. – A po kilku miesiącach aklimatyzacji stał się czołowym graczem. Mam nadzieję, że w przypadku trójki nowych będzie podobnie. Choć oczywiście ubolewam, że ten proces trwa tak długo – dodaje poznański szkoleniowiec. Tamas Kadar na razie w lidze zagrał 4 razy. Razem uzbierał 118 minut, ale biegał głównie jako defensywny pomocnik, choć nominalnie jest stoperem. Arnaud Djoum wystąpił tylko w 2 meczach, ale od momentu czerwonej kartki w spotkaniu z Zawiszą (0:1) czeka na kolejną szansę w ekstraklasie. Jest jeszcze David Holman, ale on zaliczył na razie tylko 20-minutowy epizod w Szczecinie przeciwko Pogoni (1:1).

Ostatni tekst – w Zawiszy żadnych decyzji. One zapadną dopiero po sezonie.

Wszystko wskazuje, że utalentowany polski skrzydłowy wreszcie znalazł sobie na dłużej przystań. Bartłomiej Pawłowski sporo w ostatnim czasie podróżował. Po udanych występach w Widzewie w sierpniu 2013 roku błyskotliwy skrzydłowy wyjechał do hiszpańskiej Malagi, ale kariery na Półwyspie Iberyjskim nie zrobił. Hiszpański klub nie zdecydował się wykupić piłkarza. Pawłowski wrócił do Polski i podpisał kontrakt z rosnącą w siłę Lechią. Po 12 spotkaniach w barwach tego klubu został jednak wypożyczony do Zawiszy i robi wszystko, żeby zostać w tym klubie na dłużej. – Na razie naszym głównym celem jest walka o utrzymanie w ekstraklasie. Dopiero w przypadku powodzenia przejdziemy do konkretów i spraw personalnych. Na razie Bartek jest w gazie i potwierdza, że warto było go wypożyczyć. Po sezonie zapadną kolejne decyzje – deklaruje właściciel klubu Radosław Osuch. Pawłowski w Zawiszy wreszcie odzyskał formę i jest silnym punktem rewelacji wiosny. Trener Mariusz Rumak cieszy się, że dostał tak wartościowego piłkarza. Do tej pory Pawłowski zagrał w pięciu spotkaniach bydgoskiego klubu. Co najważniejsze, znowu przypomina zawodnika z okresy, kiedy zachwycał fachowców. Jest szybki, przebojowy i trudny do zatrzymania. Jego atutem jest też świetny drybling. Już podczas debiutu w meczu z Piastem (2:0) Pawłowski miał wiele powodów do radości. – Bardzo dobrze mi się grało, bo trener powierzył mi zdania ofensywne, w których czuje się najlepiej, a za plecami miałem wsparcie kolegów – cieszył piłkarz.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...