Paweł Zarzeczny w dzisiejszym odcinku “One Man Show” – jedynego i niepowtarzalnego, o czym zapewne was nie trzeba przekonywać – wspomniał o Amerykaninie, który za wielką wodą “kopiuje” jego program, a do tego w przeszłości grał nawet w drugoligowym wówczas Lechu Poznań. Co za jeden? Mowa o króciutkim epizodzie sprzed 15 lat, więc przypomnijmy, bo w pierwszej chwili też tak zareagowaliśmy. Facet nazywa się Jimmy Conrad i faktycznie jest dziś w Stanach człowiekiem orkiestrą, na jakiego wówczas w Polsce się nie zapowiadał.
Wtedy, w 2000 roku, był to zwyczajny zbieg okoliczności.
Wojtek Krakowiak, Polak urodzony w Kielcach, ale przez większość życia mieszkający w Stanach, grał razem z Jimmym w piłkę w barwach San Jose Earthquakes. Kiedy dostał propozycję transferu do Lecha, zabrał za sobą na wypożyczenie dwóch Amerykanów – Iana Russela i Conrada właśnie. – Trener Adam Topolski był zainteresowany wzmocnieniem składu jednym, może dwoma zagranicznymi piłkarzami. Nie ukrywam, że ta przeprowadzka była jedną z największych decyzji, jakie podjąłem w życiu – mówił.
Conrad szybko przekonał się, że futbol w Polsce rządzi się nieco innymi prawami niż ten w Ameryce… – Gra była niezwykle siłowa. Do tego ten język… Pierwsza rzecz, którą sobie utrwaliłem to słówko na „k”, często wypisywane na murach pod adresem Legii. Z drugiej strony, jeśli wygrywaliśmy u siebie, byliśmy królami w całym mieście. Dostawaliśmy darmowe jedzenie i darmowe drinki.
Gorzej z pieniędzmi – 15 lat temu, w polskiej drugiej lidze? Dla Amerykanina to nie mogły być kokosy. Trudno się więc dziwić, że wyjechał tak szybko, jak się pojawił.
W wywiadzie dla lechinusa.com udowadnia jednak, że pomimo, że w barwach Kolejorza zagrał w zaledwie 14 meczach, całkiem nieźle orientuje się w dalszych losach klubu. – Nowy stadion wygląda niesamowicie, żałuję, że nie mogłem na nim zagrać. Byłem dumny, kiedy Lech wygrał grupę w Pucharze UEFA. Mówiłem ludziom: „grałem w Lechu”, ale nie wierzyli, póki nie sprawdzili w Wikipedii.
Żeby było jednak nieco śmieszniej, Conrad osiągnął w piłce znacznie więcej niż wówczas można by przypuszczać. Pięciokrotnie wybierano go do drużyny All-Stars ligi MLS. W barwach Stanów Zjednoczonych zagrał na mundialu w 2006 roku. W kadrze zaliczył w sumie 28 meczów, a po zakończeniu kariery – w 2011 roku – został asystentem trenera w klubie Chivas USA. Komentował mecze w ESPN, występuje w programach telewizyjnych i radiowych.
Poza tym, jak sam to określa, „robi w internecie”.
Na Twitterze śledzi go dziś prawie 170 tysięcy osób. Współtworzy również internetową telewizję Kick.TV, subskrybowaną na Youtube przez blisko milion osób. Dwa tygodnie np. odwiedził w Londynie amerykańskiego piłkarza Tottenhamu – DeAndre Yedlina.
Jak widać, mamy do czynienia z jednym z niewielu piłkarzy, którym Polska nie przeszkodziła w zrobieniu przyzwoitej kariery. W MLS zaliczył ponad 300 spotkań. Dziś kreauje się na showmana, króla życia. Kilka meczów u boku Arkadiusza Miklosika i Tomasza Suwarego go ewidentnie nie złamało.