Dokładnie dziesięć lat temu Chelsea grała ćwierćfinał Ligi Mistrzów z Bayernem Monachium. Jose Mourinho wcześniej został ukarany odsunięciem od prowadzenia zespołu w dwumeczu, z powodu oskarżeń skierowanych w stronę sędziego Andersa Friska. Teoretycznie nie mógł przekazać zawodnikom wskazówek, ale jak zwykle okazał się najsprytniejszy. Ukrył się w… koszu na pranie i przesiedział w nim kilka godzin. Wychylił się tylko na przedmeczową odprawę i w przerwie. Mecz obejrzał w telewizorze.
Wcześniej mocno sobie jednak nagrabił. Co innego gry słowne, psychologiczne, zaczepki i tym podobne uszczypliwości, a co innego doprowadzenie do zakończenia kariery jednego z najlepszych sędziów na świecie. Anders Frisk, facet z bujną blond-czupryną, musiał odwiesić gwizdek na wieszak po tym jak Mourinho publicznie oskarżył go o stronniczość. Chodziło o mecz z Barceloną i czerwoną kartkę dla Didiera Drogby. Portugalczyk miał widzieć ówczesnego trenera Barcy, Franka Rijkaarda wchodzącego do pokoju sędziów, co oczywiście okazało się bzdurą.
Holender rzeczywiście towarzyszył sędziemu w tunelu. Mówiąc, szedł z nim w stronę pokoju, ale został przed drzwiami, a Frisk powiedział, że to nie czas ani miejsce na konwersowanie o spotkaniu.
Słowa Mourinho poruszyły całe środowisko. Znalazł się pod mocną presją, ale w jeszcze gorszej sytuacji był sam Frisk. Kibice Chelsea najwyraźniej mocno wzięli sobie do serca słowa swojego guru, bo przez kolejne dni wielokrotnie grozili Szwedowi i jego rodzinie śmiercią. – Nie możemy przyjąć do wiadomości tego, że jeden z naszych najlepszych ludzi zrezygnował z powodu tego człowieka. Jose Mourinho jest wrogiem piłki nożnej – mówił europejski przewodniczący sędziów.
Jaka kara spotkała Mourinho za numer z koszem na ciuchy? Dziesięć meczów dyskwalifikacji? Kara pieniężna? Nic z tych rzeczy. Wszystko uszło mu na sucho. W końcu to Mourinho.