Każdy fan polskiej piłki doskonale zna termin “pocałunku śmierci”, jakim dla polskich klubów jest wejście do europejskich pucharów. A przecież nieuchronnie zbliżamy się tego, że usłyszymy z ust trenera któregoś z polskich pucharowiczów, że “tracimy punkty w lidze, bo gramy na trzech frontach, do tego podróże, nie ma czasu na treningi…”. Dlatego uznaliśmy, że warto prześledzić jak mocny był w przeszłości ten pucharowy pocałunek dla polskich ekip.
Bogusław Leśnodorski stwierdził kiedyś, że jednoczesna gra w europejskich pucharach i w Ekstraklasie to dla naszych drużyn “inna dyscyplina sportu”. I my wiemy, że to faktycznie jest coś innego niż klasyczne granie raz w tygodniu. Zaczynasz wcześniej przygotowania niż inni, musisz (a przynajmniej powinieneś) szybciej skompletować kadrę, mikrocykl treningowy jest właściwie ułożony pod tryb “mecz, regeneracja, odprawa, rozruch, mecz”, nie ma czasu na jakieś obszerniejsze zajęcia taktyczne.
Organizmy piłkarzy Ekstraklasy nie są też przyzwyczajone do doświadczania tak ekstremalnej dawki wysiłku jak dwa mecze w tygodniu, a to kończy się później tłumaczeniami. Że albo forma przyjdzie później, a teraz mamy ciężkie nogi. Albo że było za lekko w okresie przygotowawczym, więc pod koniec jesieni nie ma już czego dać na boisku. Zawsze jest albo za mocno, albo za lekko, albo jeszcze nie ma świeżości, albo świeżość dopiero przyjdzie.
O odpowiedziach na pytanie “dlaczego z graniem na trzech frontach mamy takie problemy?” moglibyśmy napisać cykl reportaży, nagrać tuzin analiz, a i tak pewnie zostałyby jakieś niedopowiedzenia. Chcemy jednak pochylić się nad inną kwestią – jak bardzo gra w pucharach wpływa na wyniki w Ekstraklasie.
Na przestrzeni nawet ostatnich dwóch lat widzimy przecież wyraźną korelację między grą w pucharach i słabszą postawą w lidze. Nawet skupiając się wyłącznie na klubach docierających do fazy grupowej Ligi Europy/Konferencji/Mistrzów zauważamy poważne kłopoty. Legia grająca w zeszłym sezonie w Lidze Europy i jednocześnie martwiąca się spadkiem z Ekstraklasy. Lech odpuszczający spotkanie z Benficą, bo trzeba ratować ligę i spiąć się na trudny wyjazd do Bielska-Białej.
W ostatniej dekadzie siedmiokrotnie polska drużyna zagrała w fazie grupowej jakiegokolwiek europejskiego pucharu. Na siedem z tych przypadków sześciokrotnie w tym sezonie notowała gorszy wynik punktowy niż w sezonie poprzednim. Jedynym klubem, który na tyle dobrze połączył grę w lidze i fazie grupowej pucharów była Legia Warszawa w sezonie 2015/16. Wówczas wykręciła o cztery punkty więcej niż w sezonie poprzednim.
Gra w fazie grupowej przekłada się średnio na 16% gorsze wyniki względem poprzedniego sezonu. A najbardziej jaskrawe przykłady to właśnie te z dwóch ostatni lat. Legia zanotowała rok temu spadek liczby zdobytych punktów z 64 do 43 (mimo reformy ligi), a Lech dwa lata temu zdobył nieco ponad połowę punktów względem poprzedniego sezonu (37 punktów w sezonie “europejskim”, 66 w sezonie poprzedzającym).
Awans do pucharów? Wyniki gorsze o kilkanaście procent
Ale puchary to przecież nie tylko te “sześć meczów w fazie grupowej”. Do fazy grupowej trzeba się dostać przez eliminacje. Trzeba zacząć wcześniej przygotowania, polecieć gdzieś, wrócić, zmienić mikrocykl treningowy, później przez pół roku się z tego trzeba odkręcać… Tak przynajmniej wyglądają relacje z tego problemu zwanego “startem w pucharach” z ust trenerów, dyrektorów sportowych i prezesów.
Zebraliśmy dane z ostatnich dziesięciu lat w arkuszu kalkulacyjnym i wzięliśmy się za liczenie. Z każdego roku wzięliśmy czterech naszych pucharowiczów, policzyliśmy ile punktów zdobyli w sezonie “europejskim” (w tym, w którym startowali w eliminacjach do pucharów) i wyliczyliśmy jak ten dorobek ma się do sezonu poprzedzającego ten start w pucharach.
Wyniki są zatrważające. W 29 przypadkach na 40 branych pod uwagę (dziesięć sezonów po cztery ekipy) wyniki te pogorszyły się względem poprzedniego sezonu. Czyli skoro w eliminacjach do pucharów wystawiamy corocznie cztery ekipy, to można założyć, że trzy z nich w następnym sezonie będą grały słabiej. I niektóre przykłady z tych klubów są naprawdę drastyczne.
- Cracovia z sezonu 2020/21 – gorsze wyniki w sezonie europejskim o 40%
- Lech Poznań 2020/21 – o 44%
- Górnik Zabrze 2018/19 – o 24%
- Cracovia 2016/17 – o 31%
- Piast Gliwice 2016/17 – o 48% (!!!)
- Zawisza Bydgoszcz 2014/15 – o 31%
- Ruch Chorzów 2012/13 – o 43%
Na przestrzeni dekady kluby grające w eliminacjach do pucharów notowały średnio nieco ponad 13% spadku liczby punktów względem poprzedniego sezonu. Zatem czysto statystycznie – jeśli w tym roku tendencja się utrzyma (patrząc na start Lecha i Lechii w pierwszej kolejce oraz problemy Rakowa i Pogoni – nie jest to nierealne), to Lech powinien zdobyć 64 punkty, Raków 60, Pogoń 56, a Lechia 49. Zapisujemy sobie to w notatkach, wrócimy do tematu w maju 2023 roku.
Najgorzej mają ci, którzy awansują okazyjnie
Na przestrzeni tej dekady widać też wyraźnie, że najmocniej trudy przygotowań do pucharów znoszą zespoły, które w eliminacjach grają rzadko. Z jednej strony wynika to z tego, że zjazd w sezonie pucharowym wynika po prostu z tego, że nie mówimy o ligowych potęgach, tylko o drużynach, którym raz na jakiś czas wyjdzie bardzo udany sezon. I trudno go powtórzyć w następnym roku. Ale z drugiej strony trudności wynikają z tego, że te zespoły nie są kompletnie zaadoptowane do zmiany przygotowań, pucharowej logistyki czy gry w systemie “dwa mecze w tygodniu”.
Bardzo mocne spadki punktowe w sezonach europejskich zaliczał Piast Gliwice. Pokiereszowana z pucharowych startów wychodziła Cracovia. Podobnie Zagłębie Lubin, Jagiellonia Białystok, Ruch Chorzów, Zawisza Bydgoszcz. Czyli kluby, które raz na jakiś czas znajdą się w ligowym TOP4, ale nie są corocznym uczestnikiem eliminacji do Ligi Europy/Konferencji.
Dość rzetelnie wypada tu – to akurat zaskakujące mając w pamięci sezonu 2020/21 – Lech Poznań z tylko dziewięcioprocentowym spadkiem średnio na sezon europejski. Najstabilniej wygląda oczywiście Legia, która nawet jeśli zalicza sezon podobny do tego ostatniego, to jest to wyjątek na tle całej dekady. Skoro legioniści i tak co roku kwalifikuję się do reprezentowania Polski w eliminacjach, to wiele mówi o tym, że Legia jest najlepiej nauczona balansu miedzy pucharami w ligą. Co nie jest jakiś spektakularnym wyróżnieniem biorąc pod uwagę to, jak beznadziejna jest konkurencja. Ale oddajmy ekipie z Łazienkowskiej to, na co zasłużyli.
Pocałunek śmierci faktycznie istnieje
Wnioski są zatem takie, że pocałunek pucharów faktycznie istnieje i waży on mniej więcej kilkanaście procent punktów mniej względem sezonu, w którym klub zajmuje miejsce w ligowej czołówce. W przypadku Legii jest on na przestrzeni lat najmniej zauważalny, w przypadku Lecha już bardziej (zwłaszcza przy grze w fazie grupowej – kłaniają się sezony 2015/16 i 2020/21), ale najmocniej w kość dostają ekipy, które w pucharach grają rzadko.
Tematem na osobną dyskusję jest to, jak wyjść z tego zaklęte kręgu. Walczysz o puchary, by dać ciała w pucharach, by wrócić do walki o puchary, która jest trudniejsza, bo… grałeś w pucharach. Przypuszczamy, że gdybyśmy przeprowadzili podobne analizy dla lig pokroju czeskiej, chorwackiej czy duńskiej, to nie wyglądałoby to aż tak źle dla pucharowiczów.
Może nas te puchary lubią bardziej i dlatego całują mocniej? A może gra w pucharach to dla nas po prostu niesprzyjające skomplikowanie terminarza na początku sezonu i ze dwa miejsce Ekstraklasy w Lidze Konferencji sprzedać komuś, kto lepiej je wykorzysta?
WIĘCEJ O LIDZE KONFERENCJI: