Walka, bieganie, podostrzenie, doskok, oranie trawy. Co chwila przerwy w grze i ktoś leżący na boisku – z obu stron. Korona Kielce nie pozostawiła złudzeń, jak będzie grała w Ekstraklasie. Na “dzień dobry” przekonała się o tym Legia, która wróci do domu z remisem i jakoś specjalnie narzekać na ten wynik nie może. Gospodarze zresztą też nie.
Komplet publiczności w Kielcach, atmosfera święta. Sporo sobie obiecywaliśmy po tym meczu. Jeśli chodzi o zaangażowanie i ambicję, było tak, jak się spodziewaliśmy. Podopieczni Leszka Ojrzyńskiego zagrali jak… typowa Korona, którą znamy z najwyższej ligi. Przykładowo: Szymusik często celebrował wyrzut z autu w ofensywie, najpierw wycierając piłkę ręcznikiem i odsuwając bandy reklamowe. Gorzej, że trochę mało było dziś piłki w piłce, nie licząc efektownych momentów Jacka Kiełba, kręcącego obrońcami na swojej stronie. Do tego jednak, jeśli chodzi o spotkania kieleckiego beniaminka, chyba trzeba będzie się przyzwyczaić.
Korona Kielce – Legia Warszawa 1:1. Wióry leciały
Legia na nowo rozbudziła nadzieje swoich kibiców, bo po letnich roszadach wydaje się, że może ona sporo ugrać nie będąc obciążona europejskimi pucharami. Debiut Kosty Runjaica w roli trenera “Wojskowych” zapewne nieco ostudził zapędy co poniektórych. Jego piłkarze dali się wciągnąć w tę boiskową wojnę i nie robili różnicy umiejętnościami.
W efekcie oglądaliśmy mecz o dużym ładunku emocjonalnym, z dobrym tempem jeśli już gra była wznawiana (a przerw po różnych starciach mieliśmy mnóstwo), ale konkretów obejrzeliśmy jak na lekarstwo. Do przerwy można wspomnieć o ładnym strzale “fałszem” Josue sprzed pola karnego i sytuacji Szykawki, który zmarnował dobre dośrodkowanie Dei z rzutu wolnego.
Po zmianie stron nic nie zapowiadało przełomu, aż wreszcie za drugą żółtą kartkę wyleciał Wieteska. I wtedy się zaczęło. Legia w dziesiątkę paradoksalnie prezentowała się lepiej. Na dodatek czyszczący praktycznie wszystko na swojej stronie Sasza Balić coraz trudniej znosił trudy meczu. Kilka razy dawał do zrozumienia, że odczuwa jakiś ból i w końcu musiał spasować. Akurat wtedy, gdy zszedł już z murawy, a jeszcze nie zameldował się na niej Roberto Corral, goście przeprowadzili akcję w tej strefie i dotychczas mało widoczny Muci strzałem głową wykończył dośrodkowanie Wszołka.
Efektowny gol Łukowskiego ratuje remis
Z perspektywy Korony zaczęło się robić nieciekawie, ale znów dała o sobie znać chwila, gdy kontuzjowany zawodnik opuścił plac gry bez wprowadzenia następcy. Tak się stało w przypadku oszołomionego po zderzeniu ze Śpiączką Nawrockiego. Legia kilkadziesiąt sekund grała w dziewiątkę i kielczanie z tego skorzystali. Zarandia płasko podał z prawego skrzydła, a niepilnowany Jakub Łukowski znakomitym strzałem pod poprzeczkę w dalszy róg nie dał szans Tobiaszowi. Dopiero po tej bramce na boisko mógł wejść Charatin.
Łukowski był bliski drugiego gola, ale tym razem piłka przeleciała nieznacznie obok słupka. 26-letni skrzydłowy ma sporo do udowodnienia w Ekstraklasie i zaczął świetnie, idąc za ciosem po udanym sezonie w I lidze. Balić po takim debiucie już zaskarbił sobie sympatię kibiców, a Kiełb potwierdził, że jakość z piłką przy nodze ciągle ma. W Legii tak naprawdę trudno kogoś mocniej wyróżnić.
Co do sędziego, wydaje się, że Tomasz Musiał powinien pokazać więcej żółtych kartek. Taki Bartosz Śpiączka za “uszkodzenie” Nawrockiego kartki nie otrzymał i zarobił ją dopiero później po staranowaniu Ribeiro.
Jedno jest pewne: z tak grającą Koroną nikt nie będzie miał łatwo. Legia może się cieszyć, że w tej rundzie już ma tego przeciwnika odhaczonego.
WIĘCEJ O SOBOCIE W EKSTRAKLASIE:
Fot. FotoPyK