Który to już odcinek serialu, w którym rodzimi politycy udowadniają, że nawet w kwestii własnych kompetencji są nieszczególnie zorientowani? Tyle razy media, eksperci ze środowiska piłkarskiego a nawet autorytety w kwestii bezpieczeństwa wałkowały: wojewoda może zamknąć stadion wyłącznie, gdy ma uzasadnione podejrzenia co do zagrożeń podczas nadchodzącej imprezy masowej. Ma to być środek prewencyjny, dzięki któremu – na przykład – można bez żalu zamknąć stadion na derby Krakowa czy inne równie “niebezpieczne” mecze – bo policja jest więcej niż pewna, że będzie na takim meczu dym. Tymczasem wojewoda wielkopolski, Piotr Florek, po raz kolejny idzie w poprzek swoich uprawnień i nie dość, że używa zamykania stadionu jako kary, to jeszcze szantażuje i wymusza na Lechu Poznań konkretne decyzje pod groźbą zwiększenia sankcji.
Zacznijmy od końca – nie dziwimy się, że Florek działa. Ba, jesteśmy w stanie stać się jego pierwszymi obrońcami! Wyobrażamy sobie go z gwiazdą szeryfa na piersi, który mówi: skończę z bezprawiem. Pirotechnika może i jest bezpieczna, ale jest nielegalna – dopóki będzie istniała groźba jej odpalenia, stadion pozostanie zamknięty. Szast-prast, na obiekt “Kolejorza” wojewoda zakłada symboliczną kłódkę i stawia sprawę jasno – zdejmę ją dopiero, gdy będę absolutnie pewny, że race już na stadion nie wrócą. Kiedy wojewoda mógłby być tego pewny? Obstawiamy, że raczej nie przed 2020 rokiem. I właśnie taką decyzją – zamykam stadion do odwołania, czyli na kilka ładnych lat, pokazałby, że jest bezkompromisowym wojownikiem o przestrzeganie prawa na trybunach.
Tymczasem Florek chciałby być szeryfem, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że tak naprawdę guzik może zrobić. Chciałby pokazać, że wygonił ze stadionu przebrzydłych chuliganów odpalających race, ale kompletnie nie ma pojęcia w jaki sposób to zrobić. Efekt jest taki, że wojewoda wielkopolski jako jeden z ostatnich wojewodów wciąż uważa, że zamknięcie trybuny może zapobiec odpalaniu rac w kolejnych spotkaniach. Ba, grozi Lechowi – na razie zamykam “Kocioł” na jeden mecz, ale jeśli kibice z “Kotła” wejdą na inne trybuny, to rozszerzę karę do dwóch spotkań!
Najpierw przyjmijmy wersję, że polityk PO jednak zna swoje kompetencje (niespodzianka). Wie, że nie ma prawa karać, a jedynie prewencyjnie zamykać. Ale skoro tak, skoro wie – czy naprawdę już teraz przeczuwa, że stadion na meczu za trzy tygodnie nie będzie spełniał wymogów bezpieczeństwa? Ba, wojewoda nie uzależnia swojej decyzji od – na przykład – zwiększenia kontroli na bramkach czy poprawienia jakości monitoringu. Nie, dla niego kluczowe staje się wpuszczenie kibiców z “Kotła” na inne trybuny. Ponadto – wojewoda już wie, ze mecze ligowe z Koroną i Śląskiem są “niebezpieczne”, a jednocześnie bez przeszkód pozwala zorganizować mecz z Błękitnymi w Pucharze Polski?
W świetle tych pytań wydaje nam się, że bardziej prawdopodobna jest wersja o braku znajomości swoich kompetencji. Wojewoda musi więc wierzyć, że dwa mecze to kara za pirotechnikę i to kara, która raz na zawsze rozwiąże problem z tym cholerstwem. Dwa mecze. U-la-la. Poszło im w pięty. Zapewne wszyscy fani pirotechniki po odcierpieniu tej przeraźliwej sankcji już nigdy nie wrócą na trybuny! Wymierzenie tak dotkliwej kary chyba pozbawi chęci odpalania rac nie tylko poznaniaków, ale i przerażonych kibiców z sąsiednich województw.
W skrócie, z perspektywy wojewody:
– działam zgodnie z prawem i zamykam stadion do odwołania, bo istnieje niebezpieczeństwo odpalenia pirotechniki. Otwieram go w 2020 roku.
– działam zgodnie z prawem i zamykam stadion na dwa mecze, bo istnieje niebezpieczeństwo odpalenia pirotechniki. Działam kompletnie nielogicznie, bo otwieram go po dwóch meczach, gdy niebezpieczeństwo jest identyczne jak wcześniej.
– działam niezgodnie z prawem i swoimi kompetencjami używając zamknięcia stadionu nie jako środka prewencyjnego, ale kary.
Żadna z tych wersji nie brzmi zbyt kolorowo. Dlatego mamy prosty apel: wojewodo – kary zostaw Ekstraklasie, PZPN-owi i generalnie – ludziom, którzy się na tym znają i mają do tego prawo. Albo walcz na całego i do końca, bo tak nakazywałaby logika.
Fot.FotoPyK